Nigdy nie rozumiałem logiki stanowiska naszych „prawdziwych patriotów”, którzy uważają, że gen. Wojciech Jaruzelski jest zbrodniarzem, ponieważ wprowadził Stan Wojenny w dniu 13 grudnia 1981 roku, po czym zarzucają „zdradę” tej części Solidarności, która w 1988-1989 roku weszła w pakt z komunistami, uwieńczony Okrągłym Stołem.
Powiem szczerze, że nie dostrzegam szczególnej zbrodni w postaci Stanu Wojennego, ani żadnej zdrady ze strony tzw. doradców Solidarności, wywodzących się głównie z Komitetu Obrony Robotników (KOR).
W moim najgłębszym przekonaniu Stan Wojenny był bezalternatywny, ewentualnie alternatywy dla niego byłyby jeszcze gorsze. Co by się bowiem stało, gdyby go nie było? Czy możemy sobie wyobrazić, że Leonid Breżniew – ten od Doktryny Breżniewa – zgodziłby się na całkiem wolne lub częściowo wolne wybory w Polsce na początku 1982 roku? Czy też tolerowałby siłowe przejęcie całości władzy przez Solidarność, za pomocą walk ulicznych i strajku generalnego?
Za Breżniewa dominowało w Moskwie przekonanie, że jakkolwiek ekonomicznie i militarnie Związek Radziecki zaczyna przegrywać wyścig ze Stanami Zjednoczonymi, to sytuacja nie jest jeszcze beznadziejna. W NRD stacjonowała bodaj półmilionowa Armia Radziecka mająca przeprowadzić zmasowany atak pancerny na państwa zachodnie, szczególnie na RFN.
Gdyby w Polsce do władzy doszła opozycja to mogłaby formalnie wyjść z Układu Warszawskiego, ewentualnie nie przepuścić posiłków i zaopatrzenia dla Armii Czerwonej w NRD. Wojska te mogły być zaopatrywane tylko przez Polskę, gdyż linie komunikacyjne przez ówczesną Czechosłowację są trudne (góry), a przez Bałtyk jeszcze trudniejsze z powodu przewagi NATO na wodzie i w powietrzu. Innymi słowy, wyłamanie się Polski z bloku wschodniego oznaczałoby konieczność utraty NRD i pogodzenie się ze zjednoczeniem Niemiec.
Dlatego gdy czytamy i słyszymy ciągle jak historycy z kręgów IPN mówią nam, że „Sowieci mówili i pisali, że Jaruzelski musi sobie poradzić sam”, to należy postawić pytanie: a co by się stało, gdyby sobie „nie poradził sam”? Albo inny, sprawniejszy generał, albo interwencja militarna. Tertium non datur.
Dlatego nie stawiam gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu zarzutu za 13 grudzień 1981. Co więcej, jeśli spojrzymy sobie kto ówcześnie kierował Solidarnością, to Stan Wojenny poczyna się jawić w innym świetle. Solidarnością kierowali ludzie pochodzący z KOR i autentyczni trockiści. Element polsko-katolicki reprezentowany był przede wszystkim na szczeblu lokalnym.
Słowem, kierownictwo związku zawodowego znajdowało się w rękach rozmaitych heretyków od marksistowsko-leninowskiej ortodoksji ideologicznej, krytykujących ją z pozycji marksistowsko-trockistowskich (socjalizm usamorządowiony, rządy związków zawodowych). Większość z tych ludzi rekrutowała się z szeregów PZPR, skąd zostali usunięci w marcu 1968. Konkretnie to ci, którzy nie wyemigrowali, lecz przeszli do opozycji.
Wystarczy poczytać sobie ich pisma polityczne z tego okresu, listy otwarte i manifesty, żeby zrozumieć, że byli to komuniści „demokratyczni” lub zapatrzeni w lewackie wzorce idące z Zachodu. W porównaniu z nimi nieboszczka PZPR jawi się jako całkiem przyzwoita lewicowo-autorytarna monopartia, która fatalnie zarządza państwem, ale przynajmniej utrzymuje porządek. Członkowie PZPR w 1981 roku nie wierzyli już w żadne komunizmy, a jedynie w kariery.
Kierownictwo Solidarności wierzyło w komunizm „jak w Jugosławii” lub ten, który został naszkicowany w pismach Lwa Trockiego. Gdy czytałem Zdradzoną rewolucję tego ostatniego, to pamiętam, że dochodziłem do wniosku, że Stalin to jednak było mniejsze zło. Stalin był pragmatykiem władzy, którego zbrodnie wynikały z manii prześladowczej; Trocki był fanatykiem.
Na tyle jeszcze pamiętam Stan Wojenny, a lektura opracowań naukowych potwierdza moje wspomnienia, że od grudnia 1981 roku notujemy całkowity upadek ideologii komunistycznej w Polsce. Nikt już potem nie walczył o „komunizm”; nikt weń nie wierzył; nikt go już nie zapowiadał. Oficjalna propaganda państwowa coś tam jeszcze gadała o „socjalizmie”, ale przede wszystkim o „socjalistycznej ojczyźnie” (z akcentem na rzeczownik), o zagrożeniu radziecką interwencją, etc.
Słowem, ideologię komunistyczną zastąpiła lewicowa doktryna państwowa. Generałowie nie byli przecież żadnymi ideowymi komunistami. Zaprowadzili lewicowo-narodową dyktaturę wojskową, odsuwając de facto od władzy partię komunistyczną. Ideologicznie rzecz patrząc, to w grudniu 1981 roku dokonała się „dekomunizacja”.
Gdy więc mówię i piszę o zbrodni gen. Jaruzelskiego to nie mam na myśli 13 grudnia 1981. Rzeczywistą zbrodnią było oddanie władzy tym wszystkim ludziom Solidarności pochodzącym z KOR i środowisk trockistowskich. W 1985 roku w Nowym Yorku gen. Wojciech Jaruzelski spotkał się Davidem Rockefellerem i Zbigniewem Brzezińskim. O spotkaniu tym nikt nic nie wie i nie sposób się niczego dowiedzieć – czyli albo nie było istotne, albo było tak ważne, że tajne. I zaraz potem PZPR rozpoczyna negocjacje z postkorowskimi środowiskami Solidarności, czyli z kolegami wyrzuconymi z partii w marcu 1968.
Okrągły Stół realizuje plany rozmontowania komunizmu opisywane w książkach Brzezińskiego: komuniści dostają immunitet i zgodę na uwłaszczenie się na drobnym i średnim państwowym kapitale; wielka zachodnia finansjera i korporacje przejmują duże firmy; do władzy dochodzi „demokratyczna opozycja” w okresie wcześniejszym obficie finansowana przez Amerykanów, zapewne i CIA.
Oczywiście, będąca na amerykańskim garnuszku „opozycja demokratyczna” także musi pójść na kompromis: musi wyrzec się trockizmu i „socjalizmu samorządowego”. Dostanie władzę, ale za cenę „prywatyzacji” polskiej gospodarki na rzecz zachodnich korporacji i uwłaszczonych aparatczyków partyjnych. Dostała władzę, ale bez zgody na ideologiczne eksperymenty. W ten sposób gen. Wojciech Jaruzelski założył III RP. I tego nie mogę mu wybaczyć.
Adam Wielomski
Tekst ukazał się w „Najwyższym Czasie!”
https://konserwatyzm.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz