Podejrzewam, że mało kto słyszał o wielkim pożarze Londynu w 1666 roku. Czy to był przypadek, że akurat właśnie w tym roku doszło do niego?
Nasza „pandemia” pojawia się w 2020 roku, traktat wersalski – 1919. Ktoś może powiedzieć, że to przypadek. Przecież kiedyś to wszystko musiało się zdarzyć, a że tak wyszło? Nie da się udowodnić, że wielki pożar Londynu został zaplanowany na ten właśnie rok i że w ogóle został zaplanowany. Niemniej jednak pewna sekwencja zdarzeń, którą niżej przedstawiam, skłania do refleksji. Ale nawet informacja z Wikipedii, że pożar wybuchł we wschodniej części miasta, przy wietrze wiejącym w kierunku zachodnim, każe wątpić w przypadek. Z drugiej strony postawa mieszkańców Londynu i króla oraz jego najbliższego otoczenia nie rozwiewa tych wątpliwości.
Wikipedia pisze tak:
„Wielki pożar Londynu – pożar trwający od 2 do 5 września 1666 roku w Londynie.
Pożar ten wybuchł w piekarni przy ulicy Pudding Lane we wschodniej części miasta. Z powodu silnego wiatru i konstrukcji budynków z materiałów łatwopalnych (drewno, słoma) ogień rozszerzył się w kierunku zachodnim na całe miasto. W sumie zostało zniszczonych 13 200 budynków i 87 (z ponad 100) kościołów, między innymi katedra św. Pawła (ang. St Paul’s Cathedral). Równało się to 2/3 powierzchni miasta.
W pożarze zginęło 6 osób. Żywioł zabił większość szczurów, które były odpowiedzialne za trwającą od 1665 roku epidemię dżumy. Pożar miał wielki wpływ na ówczesne społeczeństwo angielskie, a także na sam Londyn.
Znaczący udział w odbudowie miał architekt Sir Christopher Wren. Pierwotne plany Wrena dotyczące odbudowy zakładały oparcie się na przejrzystym układzie urbanistycznym na wzór kontynentalny, z szerokimi alejami i placami. Jednak ze względu na to, że z wielu budynków ocalały przyziemia, a spory prawne nie pozwalały szybko rozwiązać kwestii własności działek, w końcu zarzucono plany wytyczenia nowej siatki ulic.
W roku 1667 Parlament uchwalił podatek węglowy z przeznaczeniem na fundusz odbudowy Londynu. Miasto odbudowano w oparciu o istniejącą, jeszcze średniowieczną, strukturę ulic, jednak już z wykorzystaniem trwalszych materiałów (cegły i kamień), poprawiając warunki sanitarne i dostępność do budynków.
4 września 2016 roku, w ramach 4-dniowego festiwalu pod nazwą London’s Burning („Londyn płonie”) w 350. rocznicę Wielkiego Pożaru, na Tamizie ustawiono i spalono 120-metrową makietę przedstawiającą XVII-wieczny Londyn.”
Pożar ten został opisany w Dzienniku Samuela Pepysa. Dziennik obejmował okres od 1 stycznia 1660 do 31 maja 1669 roku. Pepys był wysokim urzędnikiem królewskim. Przekładu dokonała Maria Dąbrowska i we wstępie m.in. pisze:
„Okres, w którym Samuel Pepys pisał swój Dziennik, to pierwsze dziesięciolecie tzw. Restauracji, czyli przywrócenia na tron angielski – w osobie Karola II – dynastii Stuartów po upadku republiki ustanowionej przez tzw. Wielką Rebelię, tj. rewolucję z lat czterdziestych XVII wieku, w której wodzem był znany całemu światu Oliver Cromwell. U nas odpowiada tym czasom okres powstań ukraińskich związanych z imieniem Bohdana Chmielnickiego, okres szwedzkiego „potopu” i ostatnie dziesięciolecie panowania Jana Kazimierza. Kiedy Samuel Pepys, zagrożony utratą wzroku, przerywa swój szyfrowany Dziennik, Polska zabiera się do smutnej pamięci elekcji Michała Korybuta Wiśniowieckiego, tak soczyście opisanej przez naszego pamiętnikarza, współczesnego Pepysowi, Jana Chryzostoma Paska.”
Za rządów Cromwella dochodzi do ponownego sprowadzenia Żydów do Anglii, wypędzonych stamtąd w 1290 roku. W akcji tej bierze też udział, w porozumieniu z nim, Manasse ben Izrael z Amsterdamu. Zaczyna się od zapewnienia swobody maranom, dotąd starannie utajnionym, dzięki czemu wracają oni masowo na judaizm.
Od 1657 roku osiedlają się Żydzi w Londynie. W 1753 roku otrzymują, z pewnymi ograniczeniami, obywatelstwo angielskie i prawa polityczne. O wiele wcześniej niż w Europie kontynentalnej (po rewolucji francuskiej). To wydatnie ułatwiło im penetrację społeczeństw chrześcijańskich oraz wchodzenie do tajnych organizacji. Zmarłego w 1657 roku Manassego zastępuje jego uczeń, sławny filozof, Baruch Spinoza (1632-1677), hiszpański maran. Spinoza, podobnie jak Manasse, był kabalistą i wierzył w mesjańskie przepowiednie Zoharu.
Ten pożar, to pożar tej części miasta, którą nazywa się City of London, znajdującej się w obrębie rzymskich murów z okresu Imperium Rzymskiego. Pepys opisał go w swoim Dzienniku. Jednak wcześniej, w dniu 18 lutego, zanotował:
„18 lutego. (Niedziela.) Leżałem długo, rozmawiając z żoną, m.in. o tym, że Pola musi do nas przyjechać i być tu trochę, iżby nabrała światowej ogłady. Potem będąc w mieście wstąpiłem do mego księgarza po książkę, pisaną dwadzieścia lat temu o proroctwie na teraźniejszy rok, w której liczbę 1666 wykłada się jako bestię apokaliptyczną i Antychrysta zwiastującą.”
W dniu 2 września Pepys zapisuje w swoim dzienniku:
»2 września (Niedziela.) Dziewki nasze siedziały do późna w noc, aby przygotować wszystko dla dzisiejszych gości, a jedna z nich, Jane, około 3 nad ranem nuże nas wołać, że wielki pożar widać w Mieście. Tedy wstałem i oblókłszy się w nocny przyodziewek, poszedłem do jej okna i zdało mi się, że to gdzieś na tyłach ulicy Mark Lane, a nie będąc zwyczajny takich pożarów, jakie się potem okazały, mniemałem, że to dosyć daleko; tedy wróciłem do łóżka i zasnąłem. Około 7 wstałem, aby ubrać się, i wyjrzałem przez okno, i zobaczyłem ogień mniejszy, niż był przedtem, i dalszy, za czym poszedłem do mego nowego gabinetu, by po wczorajszym sprzątaniu ułożyć wszystko na miejscu. Ale wnet przyszła Jane i mówi mi, że słychać jakoby 300 domów spłonęło tej nocy od pożarów, któreśmy byli widzieli; i że teraz pali się cała Fish Street aż do Londyńskiego Mostu.
Tedy zebrałem się natychmiast i poszedłem do Tower, i tam wdrapałem się na najwyższe miejsce, i stamtąd ujrzałem domy po tej stronie mostu wszystkie w płomieniach i olbrzymi pożar z obu stron mostu. Tedy zszedłem z sercem pełnym troski do komendanta Tower, który powiedział mi, że pożar zaczął się nad ranem w domu królewskiego piekarza na Pudding Lane i że strawił kościół Św. Magnusa i większość Fish Street. Zszedłem na wybrzeże i nająwszy czółno popłynąłem do mostu, i tam oglądałem to opłakane widowisko. Nieszczęsny dom Betty Michell, jako że cała ta część miasta w ogniu, który posuwał się coraz dalej, tak że bardzo szybko, przez czas kiedy tam byłem, dosięgnął Steel Yard. Wszyscy usiłowali ratować swoje dobro: biedni ludzie trzymali się swoich domów, aż póki nie zajęły się ogniem, a wtedy rzucali się do czółen albo tłoczyli się biegając od jednych schodów nad Rzeką do drugich. I biedne gołębie, którem widział, jak wzdragając się porzucić domy krążyły koło balkonów i okien tak długo, aż popadały opaliwszy sobie skrzydła.
Postawszy tak z godzinę i napatrzywszy się szalejącego ognia a nie widząc dookoła nikogo, kto starałby się go ugasić, tylko wszystkich łapiących, co mieli dobytku pod ręką, i zostawiających resztę na pastwę pożaru, i widząc ogień już w Steel Yard i że wiatr bardzo silny przerzuca płomienie ku śródmieściu, i że wszystko po tak długiej suszy okazuje się palne, nawet same kamienie kościołów, i widząc m.in. biedną dzwonnicę Św. Wawrzyńca, koło której cudna pani Horsley mieszkała, jak zająwszy się od szczytu wnet objęta płomieniami zwaliła się – pośpieszyłem do Whitehall i tam do gabinetu Króla, gdzie zaraz wszyscy do mnie, i zdałem im sprawę o rzeczy, i przeraziłem ich, i zaraz posłano z tym do Króla. A zaś wnet byłem przed oblicze Króla wezwany i powiedziałem Królowi i księciu Yorku, com widział, i że o ile Jego Królewska Mość nie rozkaże burzyć domów, to nic nie wstrzyma szerzenia się pożaru. Zdawali się być bardzo poruszeni i Król poruczył mi pójść do Lorda Majora (odpowiednik obecnego burmistrza – przyp. mój) i nakazać mu Jego imieniem, żeby nie szczędził domów, tylko burzył je wszędzie, dokąd zbliża się pożar. Książę Yorku kazał mu też oznajmić, że gdyby potrzebował więcej żołnierzy, on ich da; to samo rzekł mi potem lord Arlington.
Spotkawszy kapitana Cocke’a wziąłem jego powóz i z Creedem – do Św. Pawła, a stamtąd pieszo wzdłuż Watling Street, a iść nie było łatwo, bo wszystko, co żyje, uciekało stamtąd obładowane rzeczami, które chcieli ocalić; a tu i ówdzie niesiono chorych w łóżkach. Nad podziw kosztowne rzeczy wieźli też ludzie na wozach i nieśli na plecach. Dopiero na Canning Street spotkałem Lorda majora zgoła zmęczonego, z chustką do nosa na szyi. Słysząc zlecenie królewskie wykrzyknął jak mdła niewiasta: „Boże, co ja mogę uczynić? Umęczyłem się, a ludzie nie chcą mnie słuchać. Jam kazał burzyć domy, ale ogień szybko pomyka, nie możemy nadążyć!” Dodał, że nie trzeba mu więcej żołnierzy i że co do niego, to musi iść odetchnąć, bo był na nogach całą noc.
Za czym rozstaliśmy się i poszedłem do domu oglądając po drodze ludzi prawie oszalałych, a nigdzie żadną miarą nie przedsiębrano jakichś środków dla przytłumienia pożaru. Domy też tu wszędzie gęsto tak stoją i pełno palnych materyj, jako to smoły i dziegciu w ulicach nad Tamizą; i domy towarowe z olejami, z winem, gorzałką i innymi rzeczami. Było już około 12, tedy do domu, gdzie zastałem już zaproszonych na dzisiaj gości, którymi byli: pan Wood i jego żona Barbara Sheldon (nasza Bab z Greenwich, świeżo mu poślubiona) oraz pan Moone z żoną, gładką niewiastą, a i on grzeczny człowiek. Ale zamiar pana Moone’a i też mój: obejrzeć mój nowy gabinet, którym – dawno przezeń pożądanym – widokiem chciałem go uradować, zawiódł nas całkiem, jako że byliśmy wszyscy w wielkim pomięszaniu i zatroskaniu z przyczyn pożaru, o którym nie wiemy, co myśleć. Ale obiad mieliśmy nadzwyczaj dobry i było nam wesoło, jak tylko w takim czasie być mogło.
Zaraz po obiedzie ja i państwo Moone wyszliśmy i chodziliśmy po mieście; w ulicach nic tylko pełno ludzi, koni, wozów napełnionych wszelakim dobytkiem, gotowych lecieć jeden przez drugi, by przewozić dobro ludzkie z domów strawionych ogniem – w inne. Teraz wywożą wszystko z Canning Street (która rano przyjęła była dobytek z innych ulic) na Lumbard Street i dalej. Doszliśmy do Św. Pawła, stamtąd Moone z żoną do domu, a ja do przystani Św. Pawła. Nająłem tam czółno i to w dół, to w górę od mostu przypatrując się pożarowi, który szalał i szerzył się, i przytłumić go zdawało się niepodobieństwem. Spotkałem barkę z królem i księciem Yorku i z nimi do Queenshithe, gdzie wezwali do siebie sir Ryszarda Browne’a. Jedyny rozkaz, jaki wydali, to aby śpiesznie burzyć domy poniżej mostu wzdłuż wybrzeża, lecz niewiele było i mogło być zdziałane, gdyż ogień się za szybko na te domy przerzucał. Rzeka pełna czółen wiozących ludzki dobytek, a wiele cennych rzeczy pływało po wodzie, alem spostrzegł, że na co trzeciej bez mała szkucie albo łodzi widać było pośród innych sprzętów domowych wirginał.
Napatrzywszy się tego do woli – do parku St. James, gdzie wedle umowy spotkałem żonę z Creedem, Woodem i jego żoną i siedliśmy do mego czółna i znów dalej to w dół, to w górę Rzeki ku pożarowi, który wzrastał, a wiatr był wielki. I tak blisko byliśmy ognia, jak tylko dym pozwalał, a płynąc pod wiatr, o małośmy lic nie popiekli od deszczu iskier, tak zaiste, jak zapalały się od tych iskier i strzępów ognia domy po trzy, po cztery, ba, po pięć i sześć, jeden za drugim. Kiedy nie mogliśmy już wytrwać na wodzie, weszliśmy do malej piwiarni na Strandzie naprzeciw „Trzech Żurawi” i tam siedzieliśmy prawie do zmroku, i widzieliśmy, jak pożary się wzmagały, a gdy się ściemniło, pokazywało się ich coraz więcej a więcej w zaułkach i na dzwonnicach, i między domy a kościoły; tak daleko, jak okiem sięgniesz, aż po wzgórza Śródmieścia, wszędzie najokrutniejszy, złośliwy, krwawy płomień, ani podobny pięknym płomykom zwyczajnego ognia. Zostaliśmy tam, aż się ściemniło, i widzieliśmy pożar jak jedno wielkie sklepienie ognia sięgające na tamtą stronę Rzeki i łukiem rozpostarte nad wyniosłością na jaką milę długości; na płacz mi się zbierało, gdym to widział. Kościoły, domy, wszystko paliło się pospołu; i przeraźliwy huk, jaki się w tych płomieniach rozlegał, i trzask walących się domów!
Z ciężkim więc sercem do domu, a tam zastaliśmy wszystkich rozprawiających i lamentujących nad tą pożogą; i biedny Tom Hayter przybył z resztą swego dobytku ocalonego z domu, co spłonął na Fish Street. Zaprosiłem go, by został z nami, i przyjąłem jego rzeczy, ale źle obliczył wybrawszy się do nas, bo co chwila przychodziły wieści o rozszerzaniu się pożaru, tak że musieliśmy sami przystąpić do ładowania naszych rzeczy i gotować się do przeprowadzki; tedy przy miesiącu ( a po wietrznym dniu była piękna, sucha i ciepła noc miesięczna) znieśliśmy wiele z mego dobytku do ogrodu, a ja z panem Hayterem przenieśliśmy moje pieniądze i skrzynię żelazną do piwnicy mając to miejsce za najpewniejsze. Worki ze złotem, co ważniejsze papiery, a też talony w osobnym puzderku przygotowałem, by przenieść do urzędu. Strach był tak wielki, że sir J. Batten sprowadził ze wsi wozy, aby tejże nocy wywieźć całe moje mienie. Pan Hayter, nieborak, położył się za naszą namową do łóżka, aleć niewiele miał odpocznienia z przyczyny hałasu panującego w moim domu przy znoszeniu rzeczy.«
Dalej Pepys m.in. pisał:
»4 września. Po południu siedząc melancholicznie z sir W. Pennem w naszym ogrodzie i rozmyślając nad tym, że nasz urząd spłonie na pewno, jeśli nie zostaną przedsięwzięte nadzwyczajne środki ratunku, przedłożyłem, aby posłać po naszych robotników z Woolwich i Deptford i napisać do do sir W. Coventry’ego, żeby wystarał się o pozwolenie księcia Yorku na zburzenie domów okolicznych raczej, niż mielibyśmy stracić Urząd, co byłoby z wielką szkodą dla spraw państwowych. Tedy sir W. Penn wyruszył wieczorem, aby przysłać robotników na rano, a ja napisałem list do sir Coventry’ego w tej sprawie, ale nie otrzymałem odpowiedzi.
Tej nocy pani Turner i jej mąż wieczerzali z nami w urzędzie smętną bardzo manierą, mieliśmy tylko barani przodek i ani bodaj serwety lub jakichkolwiek nakryć, aleśmy byli weseli. Tylko od czasu do czasu, wyszedłszy na ogród, widzieliśmy, jak strasznie wygląda niebo całe w ogniu po nocy; i to było dosyć, i od tego widoku odechciewało nam się żartów; w samej rzeczy było to nad wyraz przerażające, bo wyglądało właśnie, jakby to już u nas się paliło, i całe niebo było w łunie. Po wieczerzy poszedłem w dół ku Tower Street i tam też widziałem już wszystko w ogniu: Trinity House z tamtej strony, i gospodę „Pod Delfinem” – z tej, co już było bardzo blisko nas, a paliło się wszystko z największą gwałtownością.
Teraz nareszcie przystąpiono do burzenia domów na Tower Street, czego ludzie zrazu bali się więcej niż wszystkiego; aliści wszędzie, gdzie to uczyniono, pożar został wstrzymany. Ogień szerzy się już wzdłuż Fleet Street, spłonął już Św. Paweł i cała Cheapside. Napisałem dziś wieczór do ojca, lecz że i poczta spłonęła, listu nie mogłem wysłać.
6 września. Wstałem około 5, a przed bramą urzędu spotkałem pana Gaudena z wezwaniem dla naszych ludzi do Bishopsgate, gdzie dotąd ognia nie było, a teraz się pokazał, co nie bez racji daje ludziom, a też i mnie do myślenia, że jest w tym jakiś spisek (o co wielu tymi dniami ujęto i żadnemu cudzoziemcowi nie jest bezpiecznie chodzić w teraźniejszym czasie po ulicach); poszedłem z ludźmi i zagasiliśmy niebawem ten pożar, tak że już znowu wszystko w porządku.
15 września. Wieczorem przyszedł do nas kapitan Cocke i przechadzaliśmy się z nim po ogrodzie. Powiada, że roczny czynsz ze spalonych domów wart jest 600 000 funtów i że to uczyni parlament skłonniejszym do udzielenia pomocy Królowi. I mówiliśmy o tym, że nigdy jeszcze na świecie tak wielka klęska jak nasza nie była ścierpiana przez obywateli równie mężnym sercem. I że ani jeden bodaj kupiec nie ogłosi bankructwa.
13 grudnia. Will Hewer obiadował ze mną i pokazał mi gazetę z kwietnia tego roku, w której piszą (co i dziwno, że nikt sobie tego potem nie przypomniał), jako wielu było wtedy sądzonymi na śmierć, winnych zamysłu obalenia rządu i zamordowania króla, a jednym ze środków dla osiągnięcia tego celu miało być spalenie stolicy; i że dniem wyznaczonym na to przez spiskowców miał być dzień 3 września. A pożar wszczął się 2 września, co zdaje mi się bardzo dziwne.«
Po co był ten pożar? Spalenie miasta po to, by obalić rząd i zamordować króla wydaje się bez sensu. Tego można dokonać różnymi innymi i prostszymi sposobami. Spaliła się ta część miasta, która nazywa się City of London. Wszystko odbudowano i miejsce to stało się siedzibą światowej finansjery.
Żeby to łatwiej zrozumieć, wypada przywołać nasze doświadczenia. Powstanie warszawskie doprowadziło w efekcie do zburzenia miasta. Po co je zburzono? Po to, by później odbudować. Ale to odbudowane miasto, to było już inne miasto i inni ludzie je zasiedlili. O to dokładnie chodziło w tym powstaniu. Miało być zrobione miejsce dla nowej elity rządzącej, która po części, może nawet większej, przybyła tu na radzieckich czołgach. Mieli być nowi ludzie i nowe miasto, które w niczym nie przypominałoby tamtego, nie miało nic w sobie z atmosfery tamtego.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że w pożarze Londynu chodziło o coś podobnego. Żydzi po czterystu latach wygnania powrócili do Anglii i niemal od razu pokazali na co ich stać i kto tu będzie panem. W przypadku obu miast metody działania podobne, tylko cele realizowano innymi środkami. Czy ktoś łączy te dwa zdarzenia i to, że ci sami dokonali zniszczenia obu miast? Po metodach ich się poznaje.
Relacje anglosasko-żydowskie są może jeszcze bardziej pogmatwane niż te polsko-żydowskie. Pepys notuje w swoim Dzienniku 15 października 1666 roku:
„Colwill opowiadał mi dzisiaj o nieprawościach Dworu, o wzgardzie, jaką Król na siebie ściąga na nic nie będąc pamiętnym, jeno czyniąc to, czego chcą jego dworscy faworyci; że książę Yorku zupełnym stał się niewolnikiem tej kurwy Denham i o nią tylko dba i że istotnie były jakoweś amory między księżną Yorku a pięknym Sidneyem. Ale czym niepomiernie mnie zdziwił, choć to potwierdza Pierce, to wiadomością, że Coventry przystał do kabały z księciem Yorku, lordem Brounckerem i ową Denham, co istna hańba i bardzo mnie to boli; i że Coventry składa tej pani wizyty. Ale myślę, że to nie może być prawdą.”
Korzystam z drugiego wydania Dzienników z 1954 roku. W posłowiu Julian Hochfeld, chcąc być może odnieść się do treści powyższego cytatu, pisze:
W r. 1667 następuje upadek Clarendona, przeciw któremu król kieruje całą niechęć opinii publicznej. Nowe ministerstwo Karola II znane jest pod nazwą „kabały”, tj. intrygi, zmowy (przypadkowo angielskie słowo cabal odpowiada początkowym literom nazwisk członków ministerstwa: Clifford, Arlington, Buckingham, Ashley-Cooper, Lauderdale). Ministerstwo to intryguje przeciw innym, ale i sami jego członkowie intrygują nawzajem przeciw sobie.
Problem jednak polega na tym, że Pepys napisał swoje uwagi w październiku 1666 roku, a nowe ministerstwo Karola II, zwane „kabałą”, powstaje w 1667 roku.
Wiesław Liźniewicz
https://bb-i.blog/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz