wtorek, 23 lutego 2021

Sanacja morduje norki!

Jeszcze raz się okazało, że zbrodniczy koronawirus jest wyrobiony politycznie w stopniu niesłychanym. Oto wbrew wielokrotnym zapewnieniom utytułowanych mądrali, tych samych, co to żyrują wszystkie szaleństwa biurokratów okupujących swoje państwa, że zbrodniczy koronawirus nie atakuje zwierząt – okazało się, że to nieprawda.

Nie tylko nieprawda, bo nie tylko atakuje zwierzęta, ale w dodatku – z jedynie słusznych pozycji. Jak bowiem pamiętamy, Naczelnik Państwa zaangażował cały swój autorytet, by pod pretekstem pójścia na rękę zwierzętom, zdemolować jeśli nawet nie całe rolnictwo w Polsce, to w każdym razie – z pewnością jego segmenty.

Teraz ta sprawa nieco przycichła, bo uwaga opinii publicznej została przez niezależne media głównego nurtu skierowana na problemy maciczne, z którymi boryka się Biuro Polityczne pani Marty Lempart. Okazuje się, że pani Marcie aborcja nie grozi nie tylko dlatego, że jest już – jak to się mówi – kobietą z przeszłością – ale w dodatku czujnie utrzymuje stosunki intymne wyłącznie z kobietami.

Wprawdzie pani profesor Monika Płatek odkryła, że w związkach jednopłciowych rodzi się więcej dzieci, niż w normalnych, ale przezorna pani Marta na wszelki wypadek woli wybrać ostrożność.

Nawiasem mówiąc, mimo takich wiekopomnych odkryć, pani Monika Płatek nadal urzęduje na Uniwersytecie Warszawskim w sposób nie zwracający niczyjej uwagi. Takie rzeczy zdarzały się i wcześniej. Na przykład Antoni Słonimski pisał, jak to w armii austriackiej generał Oskar Potiorek dowodził bodajże korpusem, ale oprócz dowodzenia objawiał też zainteresowania naukowe. Badał mianowicie ciężar gatunkowy pojedynczego żołnierza w ten sposób, że w pełnym oporządzeniu zanurzał go w beczce z wodą, a następnie zapisywał, ile wody taki żołnierz wypiera. Nikomu to nie przeszkadzało dopóty, dopóki nie spróbował zbadać tą metodą ciężaru gatunkowego oficerów sztabowych. Wcześniej jednak – jak zapewnia Antoni Słonimski – dowodził korpusem bez zwracania niczyjej uwagi.

Otóż wydaje mi się, że przypadek pani prof. Moniki Płatek wskazuje na potrzebę, jeśli nawet nie konieczność, badania doktorów habilitowanych przez jakieś konsylium weterynarzy. Przed otwarciem przewodu habilitacyjnego, kandydat powinien dostarczyć zaświadczenie, że jest przynajmniej zdrowy na umyśle i po pomyślnym odbyciu kolokwium habilitacyjnego, może zostać mianowany profesorem, niechby nawet „belwederskim”.

Dotyczy to zwłaszcza filozofów, którzy zaczynają zdradzać objawy jeszcze bardziej niepokojące, niż odkrycia naukowe pani prof. Moniki Płatek. Oto pani filozofowa, czyli pani prof. Magdalena Środa całkiem na trzeźwo, wypowiedziała w Radiu ”Zet” te skrzydlate słowa: „Myślę, że powinniśmy mówić, że życie rozpoczyna się wraz z narodzinami, chociaż powinno być chronione od poczęcia, zgodnie z wolą kobiety i mężczyzny.”

Zatrzymajmy się chwilę nad tą rewelacją. Przede wszystkim pani filozofowa nie wyjaśnia, jak jest, tylko – jak „powinniśmy mówić” – chociaż już nie wyjaśnia dlaczego właśnie tak, a nie inaczej. Ale to jeszcze nic w porównaniu z zagadką, że skoro „powinniśmy mówić”, że życie rozpoczyna się „wraz z narodzinami”, to co właściwie powinno być „chronione od poczęcia”, zgodnie z wolą kobiety i mężczyzny?

Tajemnica to wielka, wskazująca jednak, że filozofowie bywają głupsi nawet od generała Oskara Potiorka, który, bądź co bądź, sprawdzał swoje hipotezy eksperymentalnie, a nie twierdził z góry, co „powinniśmy mówić”.

Podejrzewam w związku z tym, że na Uniwersytecie Warszawskim muszą unosić się jakieś niewidoczne gołym okiem miazmaty, groźniejsze nawet niż zbrodniczy koronawirus, który atakuje przede wszystkim płuca, a mózg dopiero potem.

Podejrzewam to, bo jeszcze za pierwszej komuny wymieniałem poglądy z pewnym tamtejszym filozofem, który twierdził to samo, co pani filozofowa. Zapytałem go tedy, czy na minutę przed urodzeniem, możemy już mówić o człowieku? Po namyśle odrzekł, że na minutę, to tak, to możemy. No a na dwie minuty przed urodzeniem – też możemy, czy już nie? Po jeszcze dłuższym namyśle odparł, że i na dwie minuty też. I tak cofaliśmy się coraz głębiej, aż wreszcie okazało się, że nie da się ustalić momentu, w którym już możemy nie mówić o człowieku. Wydawało mi się, że w takiej sytuacji „powinniśmy mówić”, że człowieczeństwo rozpoczyna się od poczęcia – a tymczasem pani filozofowa po trzydziestu paru latach od tamtej wymiany zdań twierdzi, że „powinniśmy mówić” co innego.

No dobrze – ale właściwie dlaczego? Ponieważ pani filozofowa mi się nie zwierza, to nie wiem, ale domyślam się, że dlatego, by nie obejmować embrionów ludzkich ochroną prawną, jaka rozciąga się na „człowieka”. Żeby ominąć tę konieczność, zgodnie z odkryciami językoznawczymi Józefa Stalina, postępactwo wprowadziło kategorię „płodu”, będącego „zlepkiem komórek”, a filozofowie w rodzaju pani filozofowej, dostarczają temu krętactwu pozorów naukowego uzasadnienia. Nawiasem mówiąc, gdybyśmy tak rozłupali pani filozofowej głowę siekierą, to też poza „zlepkiem komórek” niczego byśmy tam nie znaleźli.

Zgodnie z zaleceniami epidemiologów umyjmy starannie ręce po tym przelotnym kontakcie z filozofami i wróćmy do zwierząt oraz zbrodniczego koronawirusa. Okazało się, że jednak atakuje on zwierzęta, a w szczególności uwziął się na norki, których hodowle, zgodnie z ulubioną ustawą Naczelnika Państwa o ochronie zwierząt, miały zostać bezwzględnie zlikwidowane. W tej sytuacji nie ma innej rady, jak urządzić tym nieszczęsnym norkom coś w rodzaju holokaustu, to znaczy – zapędzić je do gazu, a potem „zutylizować”.

Podobno hodowcy próbują się ratować zaszczepianiem norek przeciwko zbrodniczemu koronawirusowi, ale nie wiadomo, co z tego wyniknie, skoro szczepionek nie wystarcza nawet dla „seniorów”? Nie jest tedy wykluczone, że właśnie gwoli wyjścia naprzeciw temu zapotrzebowaniu, pojawiła się stara-nowa gałąź przestępczości zorganizowanej; przestępcy albo kradną szczepionki, albo sprzedają fiolki z solą fizjologiczną, ale oczywiście zaopatrzone w prawidłowe etykiety. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak pojawią się gangi sprzedające fałszywe „paszporty szczepionkowe”, bez których już wkrótce nie będzie można niczego sprzedać ani kupić, zgodnie z proroctwem św. Jana z „Apokalipsy”.

Komentując niesłychane zaangażowanie Naczelnika Państwa w forsowanie ustawy o ochronie zwierząt, której skutkiem będzie zdemolowanie całych segmentów rolnictwa, zwróciłem uwagę, że jest to zgodne z niemieckim planem „Mitteleuropa” z roku 1915. Przewidywał on bowiem, by gospodarki bantustanów zainstalowanych pod niemieckim protektoratem w Europie Środkowej, były trwale niezdolne do konkurowania z gospodarką niemiecką, a tylko pełniły rolę uzupełniającą i peryferyjną.

Warto w związku z tym przypomnieć, że Naczelnik Państwa, chociaż w czerwcu 2003 roku jeszcze Naczelnikiem Państwa nie był, stręczył Polakom Anschluss, tak samo, jak obóz zdrady i zaprzaństwa. A właśnie Anschluss Polski i innych państw Europy Środkowej do Unii Europejskiej stworzył polityczne warunki dla podjęcia realizacji projektu „Mitteleuropa”. Co więcej – zarówno obóz zdrady i zaprzaństwa, jak i przeważająca część parlamentarzystów PiS, z Naczelnikiem Państwa, który wtedy akurat Naczelnikiem państwa czasowo być przestał, 1 kwietnia 2008 roku głosowała w Sejmie za ustawą upoważniającą prezydenta Lecha Kaczyńskiego do ratyfikowania traktatu lizbońskiego, amputującego Polsce dodatkowy kawał suwerenności.

Jak pamiętamy, 10 października 2009 roku prezydent Lech Kaczyński, na podstawie tego upoważnienia, traktat ten ratyfikował, chociaż początkowo nawet zdjęte grozą pióro odmówiło mu posłuszeństwa.

Gospodarka polska w rezultacie nie jest zdolna do konkurowania z niemiecką – może z wyjątkiem rolnictwa – ale ono jest przez Naczelnika Państwa i jego trzódkę właśnie demolowane. Dlaczego Naczelnik Państwa to robi – tajemnica to wielka – bo myślę, że sentymentem do kota wszystkiego wyjaśnić się nie da.

Tymczasem optymistyczny pogląd, jakoby polskie rolnictwo było potencjalnie zdolne do konkurowania z niemieckim, został pryncypialnie skrytykowany przez pana Krzysztofa Nowickiego, komentującego niedawne moje nagranie. Pisze on tak: „Polski rolnik może pokiwać palcem w bucie, a nie konkurować z niemieckim rolnikiem. Na przykład wyprodukuje buraki cukrowe i gdzie je sprzeda? Ano, do niemieckich cukrowni. Dalej, uprawia pole traktorem, który nabył za kredyt z niemieckiego banku, traktor często jest niemieckiej produkcji. Dalej, produkty wytwarzane z płodów rolnych najczęściej są sprzedawane w sklepach niemieckich lub powiązanych z Niemcami, tak, jak i banki. I tak to wygląda. Taką Polskę przygotowali nam skurwysyni na początku lat 90-tych.”

Ano, nie da się ukryć, a w tej sytuacji warto wyjaśnić, co to były za skurwysyny, które tak nam Polskę na początku lat 90-tych przygotowały? W roku 1989 rządy w Polsce objął premier Tadeusz Mazowiecki, z ramienia „strony społecznej” okrągłego stołu, zdominowanej przez „lewicę laicką”, czyli dawnych stalinowców, którzy po wojnie sześciodniowej na Bliskim Wschodzie w roku 1967 obrzezali się na demokrację.

Kiedy okazało się, że w ramach wspólnego z Amerykanami budowania nowego porządku politycznego w Europie, sowieci ewakuują swoje imperium z Europy Środkowej, stare kiejkuty, które wtedy robiły w Polsce „la pluie et le beau temps”, postawiły na „lewicę laicką”, do której, chociaż im się niekiedy bisurmaniła, mieli zaufanie, jako że Michnikuremek serce miał cały czas po lewej stronie. Tak oto doszło do kontraktowych wyborów, których efektem było pojawienie się rządu premiera Tadeusza Mazowieckiego.

Ale już na początku roku 1990, bracia Kaczyńscy zaczęli lansować w charakterze kandydata na prezydenta Kukuńka, czyli Lecha Wałęsę, który w roku 1976 został zdjęty z ewidencji SB jako tajny współpracownik, ale przypuszczam, że tylko dlatego, że został przejęty przez starych kiejkutów.

Lech Wałęsa, który mówił: „ja nie chcem być prezydentem. Ja muszem być prezydentem”, z pewnością wykonywał kolejne zadanie. Jakie? Otóż stare kiejkuty nie chciały iść na żywioł, tylko – zgodnie ze wskazówkami klasyka demokracji Józefa Stalina – zawczasu przygotowywały sobie alternatywę polityczną dla „lewicy laickiej”, gdyby się zaśmierdziała. Po wygraniu przez Lecha Wałęsę wyborów prezydenckich w roku 1990, skonfundowany porażką Tadeusz Mazowiecki abdykował, a premierem został Jan Krzysztof Bielecki, reprezentujący tzw. „liberałów gdańskich” stanowiących obecnie najtwardsze jądro obozu zdrady i zaprzaństwa.

Czy tylko obecnie? W życiorysie JE Rudigera von Fritscha, ambasadora RFN w Warszawie czytamy, że w latach 1986-1989 był radcą politycznym niemieckiej ambasady w Warszawie i do jego obowiązków należało „utrzymywanie kontaktów z opozycją”. W latach 2004-2007 był zastępcą szefa BND, a w 2010 roku przesunięty został na ambasadora w Warszawie, które piastował aż do roku 2014, kiedy to został ambasadorem niemieckim w Moskwie. Po tym, jak pod koniec lat 80-tych utrzymywał kontakty z opozycją, to i on awansował i „opozycja” awansowała, więc po starej znajomości łatwiej było się potem dogadać.

Kiedy okazało się, że starym kiejkutom, którzy pod koniec lat 80-tych, asekurowały się na wszelki wypadek przejściem na służbę do naszych przyszłych sojuszników, żadne listki figowe w rodzaju Porozumienia Centrum nie są potrzebne, pan Mieczysław Wachowski bez problemów trzódkę braci Kaczyńskich rozgonił, a Kukuniek w sierpniu 1993 roku przyjął w Belwederze całkiem inną trzódkę, w osobach starych kiejkutów i powiedział im, że „stanie w ich obronie z całą mocą”.

Wspominam o tym wszystkim, by wskazać, że w początkach lat 90-tych, a i potem też, Polską, za pośrednictwem rozmaitych listków figowych, rządziły stare kiejkuty i to również, a może przede wszystkim do nich należy kierować rozmaite pretensje – bo to za ich rządów wszystko to się odbywało i nadal odbywa.

Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...