Oto przedmioty, dzięki którym dawni Polacy dokonali wiekopomnych czynów, wielokrotnie zwyciężając z liczniejszymi nieprzyjaciółmi. Cóż to za cuda? – zapyta ktoś. Wyglądają jak kije... Bo też i są to kije. W Polsce nazywano je palcatami. A służyły do ćwiczeń szermierczych.
Dwaj chłopcy fechtują pod okiem wiarusa. Dwaj inni stoją opodal z palcatami w dłoniach i zapewne czekają na swą kolej. Trzeci sięga po palcat. On również będzie ćwiczył rękę i ciało, by stały się zdatniejsze do machania szablą. Z tyłu jedzie husarz – symbol militarnej potęgi dawnej Rzeczypospolitej. To scena, którą na pierwszym planie obrazu „Sejm elekcyjny 1697 roku” umieścił Martino Altomonte. To scena–klucz, wyjaśniająca jedną z przyczyny militarnych sukcesów dawnej Rzeczypospolitej, którą było doprowadzone do perfekcji wyszkolenie indywidualne.
Proces szkolenia przyszłych rycerzy zaczynał się w dzieciństwie. Jak śmiertelnie poważnie do niego podchodzono, opisał francuski dworzanin Jana III Sobieskiego, Françoise Paulin Dalerac:
„[Polska] szabla, dłuższa trochę niżeli turecka i cięższa, ale daleko lepiej rąbiąca. Czy dlatego, że jest w niej dobre żelazo, czyli też, że nią ręka dobrze przycina. I dlatego to Polacy przyzwyczajają się do jej ciężkości przez noszenie ustawiczne w ręku obucha, jako ich co dzień widzieć [można], aby się i ręka, i pięść do czynienia szablą przyuczała. Oprócz tego, aby się dobrze nauczyli pojedynkować, czynią sobie jeszcze exercytacyią [ćwiczenia] przez częste bicie się w kije, którymi młódź ustawiczne czyni experymenta. Widzieć nieustannie prawie [można], na ulicach warszawskich i po innych miastach, tam osobliwie, kędy jest dwór [królewski] zgromadzony, wielkie kupy małych dzieci – chłopców i innej młodzieży – jak się w okrąg formują do bicia w kije, wabią i tych którzy tam przychodzą, dając im kije w ręce, aby się też także i oni popisywali, jako to przechodzącym daje się widzieć. To używanie generalne z niechęcią naturalną złączone i wzajemną, która jest między Polakami a Litwą, dało akces zwyczajowi niegodziwemu, któremu Rzeczpospolita pozwala się exercytować, czyli to z polityki jakiej, czyli też z niedbalstwa. [...] Podczas sejmu chłopcy i inni służący, którzy idą za panami, gromadzą się, każdy od swego kraju i wychodzą w pole, dawszy wprzód znać w kotły i trąby zatrąbiwszy. Toż przechodząc zbierają tych, których gdzie napadną [spotkają] na ulicach i onych werbują do swego koła. Tam dopiero, aż do rozlania krwi, chociaż tylko kijami, pojedynkują [się], po plcach się ścigają jedni drugich, w domach pobliskich nachodzą. Po tym wszystkim powracają do miasta jak jakie wojsko regularne. I to się prawie co dzień dzieje, gdy sobie każda partia obierze marszałka. Co jest powinność niedyspensowana [obowiązkowa], w każdym kongresie [spotkaniu] takowych ludzi [...] Ten marszałek każdego koła [zgromadzenie], powinien wprzód wiele pojedynków odprawić. Albowiem on, żeby był na marszałka obrany z tej racji powinien wszystkich swoich konkurentów zwyciężyć. Dla czego nienawiść i pragnienie zwycięstwa te koła bardziej niebezpieczne uczyniły ponieważ już i strzelbę nosić do koła zaczynano. A w roku zaś 1669 [...] potrzeba było na nich sprowadzać wojsko gwardii królewskiej, ażeby tę hałastrę rozproszyć [...]”
Palcatów używano nie tylko w XVII wieku. Ćwiczenia nimi były powszechne i w następnym stuleciu. Zmarły w 1804 roku proboszcz rzeczycki Jędrzej Kitowicz, o obyczajach szkolnych w epoce panowania Augusta III Sasa (lata 1733–1763), pisał:
„Drugą zabawą podczas rekreacji [czasu wolnego od nauki szkolnej] były kije, zwane palcatami, w które pojedynkowali studenci dwaj a dwaj [parami] z sobą. Ten sposób wielce był potrzebny dla stanu osobliwie szlacheckiego, jako wprawiający młódź do zręcznego w swoim czasie użycia szabli, którą nasi przodkowie na wojnach najwięcej dokazywali. Jakoż było się czemu przypatrzeć, kiedy się dwaj dobrali do palcatów, bili się aż do zmordowania, a tak sztucznie każdy się palcatem swoim układał, zastawiając się ze wszelkich stron a oraz wzajemnie adwersarza swoim przycięciem sięgając, że żaden żadnego ani w gębę, ani w głowę, ani po bokach nie mógł dosiągnąć. I tacy byli to już jak metrowie do wprawiania i uczenia drugich. Co się trafiało i między profesorami młodszymi, tak jezuitami, jak pijarami, że się w kije arcyprzednio bili. Te tedy palcaty u studentów były w najczęstszym używaniu nie tylko na rekreacjach, ale nawet i w samych szkołach, nim nastąpiła godzina lekcji. Jeżeli był który student bojaźliwy, że nie śmiał z drugim stanąć do palcata, musiał taki wiele wycierpieć prześladowania i urągania od całej szkoły, a nieraz i guzów po łbie albo dęgów po plecach naobrywać.”
Ale nie tylko w szkołach machano palcatami. Ten sam Kitowicz pisał dalej:
„O kole bijącym się w kije
Służalcy palestranccy, z którymi często łączyli się deputaccy i dworscy różnych pacjentów, zaraz po zagajeniu trybunału schodzili się pod ratusz. Tam po dwóch w uformowanym od innych kole bili się w kije, które podług osób bijących się, starszych lub młodszych, bywały cieńsze i grubsze, pospolicie świdzwowe albo dębczaki, najcieńsze dla młodych chłopców, jak palec, najgrubsze dla wąsalów, jak kosztur albo pałka chłopska; wszystkie nazywały się palcatami. Gdy już obeszła każdego kolej, ten, który wszystkich wybił albo też, po zręcznym robieniu palcatem, uznany był za najlepszego gracza – zostawał marszałkiem koła, po nim drugi, w sztuce pierwszemu bliższy, wicemarszałkiem, trzeci instygatorem, czwarty wiceinstygatorem. Z tymi urzędnikami nowo obranymi cała owa hałastra idzie do Żydów (gdzie są). Ci muszą się zaraz zdobyć na prezenta dla pomienionych urzędników i na ucztę całej czeredy, co Żydkowie natychmiast wykonywali, nie śmiejąc się sprzeciwić ani mogąc uniknąć napaści głów zagorzałych, którzy gdyby nie byli ukontentowani, żadnemu by Żydkowi w rynku pokazać się bez wciągnienia go w koło i wytrzepania mu tam kijem krymki i pleców nie dopuścili. Po odebraniu prezentów i skończonym traktamencie, zazwyczaj miodowym, obarzankowym i kukiołkowym, powracali pod ratusz; i już się zaczynała jurysdykcja kijowa, która nieustannie trwała zawsze tak długo, jak długo deputaci na ratuszu zasiadali, a jasność dnia służyła.
Ta zaś jurysdykcja rozciągała się na wszystkich, kołowej hałastrze równych, a czasem i od nich słuszniejszych, wedle ratusza podczas agitującego się koła nieostrożnie przechodzących. Takiego skoro pochwycić mogli i do koła wprowadzili, zaraz wysuwał się przeciwko niemu jeden, z którym się potykać musiał; jeżeli od pierwszego odebrał guz na łbie albo kiełbasę przez pysk, już do bicia się z drugim nie był niewolony; powinszowano mu, że małym przypadkiem niezręcznym, który się czasem najlepszemu junakowi zdarza, został ich bratem, cechowym kolegą; więcej już do koła nie był chwytanym, a jeżeli sam chciał dobrowolnie, miał do niego każdego czasu przystęp. Jeżeli pierwszego pobił, stawiał się mu drugi, a tak aż do trzech lub czterech, zawsze z szarego końca, póki się im nie naprzykrzył albo dalszego bicia się nie wyprosił lub nie okupił z zyskiem przywileju konfraterni i koleżeństwa. Jeżeli złapany nie chciał się bić żadną miarą, dostał kijem po łbie, pozbył chustki lub czapki albo jakiego pieniądza na wykupno od weksy. Wolność miał już na zawsze od koła, ale bez zaszczytu pobratymstwa, z przydatkiem tytułu obelżywego.
Jeżeli sprowadzony fryc prosił zaraz o marszałka, stawał na miejscu jego najprzód wiceinstygator oznajmując, iż przystępu do marszałka mieć nie może, póki wprzód się z nim i innymi per gradus nie wybije. Jeżeli od pierwszego, drugiego lub trzeciego pobitym został, już się o marszałka kusić nie mógł. Jeżeli tych trzech pobił, marszałek stawać musiał. Zwycięzca marszałek odbierał aplauz od całego koła i nabywał większej reputacji, ale i zwyciężony od marszałka, jako innych niższych zwycięzca, na sławie swojej łepskości nie tracił i jeżeli chciał, urząd pobitego obejmował; jeżeli samego marszałka zbił, od całego koła marszałkiem został wykrzyknionym, a oraz jeżeli chciał piastować ten urząd – do Żydów na nowy kozubalec (który już był mniejszym od pierwszego) poprowadzonym został. Jeżeli nie chciał, to marszałek dawniejszy przy swoim się urzędzie został, a zwyciężający pełen sławy i poważenia odchodził lub, jeżeli na to godził, od pana marszałka na bańkę zaproszonym został, po której czasem znowu z sobą eksperymentowali; i – jak się w takich przygodach rado odmieniać szczęście – czasem utraconą sławę rekuperował marszałek. Zdarzało się, iż słuszni dworscy lub innego gatunku ludzie, doskonali owi rębacze w kordy, dla uciechy sobie uczynienia udawali tchórzów i nieumiejętnych, aby pochwyceni do koła wyćwiczyli skórę instygatorom i marszałkowi, na których sparzeni kołownicy drugich podobnych nie zaraz zaczepiali.
Instygatora i wiceinstygatora było powinnością: przechodzących wedle ratusza wyrostków i wąsalów, przypatrujących się kołu, do niego zapraszać, a ociągających się i gwałtem z innych pomocą wciągać, bijących się z sobą, bądź kołowych jeden z drugim dla ćwiczenia i zabawy, bądź z kim nowotnym – sekundować, aby nadto jeden drugiemu krzywdy nie uczynił albo go zdradą nie zażył, albo żeby się zawziętość, z bitwy kijowej poczęta, za koło do szkodliwszego oręża nie wybaczała i w kole się przez wzajemne przeprosiny kończyła. Marszałka zaś prerogatywa była rozsądzać zatargi, które do niego od instygatorów powołane były. W nieprzytomności marszałka wicemarszałek jego miejsce zastępował.
Ten zwyczaj bicia się w kije nie tylko był używany pod trybunałami, ale też i na sądach ziemskich i grodzkich; z tą różnicą, iż po innych miejscach kołowi rycerze do Żydów po kozubalec nie chodzili, tylko ta szarpanina, dysymulowana od zwierszchności, w Piotrkowie i w Lublinie się znajdowała.”
Ćwiczenia palcatami przetrwały do końca istnienia Rzeczypospolitej, będąc jednym z fundamentów wychowania szlachcica polskiego. Urodzony w 1766 roku Jan Duklan Ochocki twierdził, że pierwszą rzeczą, którą uczono szlacheckie dziecko na prowincji, był znak krzyża. Pierwszymi słowami był powtarzany za matką pacierz. Następnie uczono artykułów wiary oraz:
„[...] wpajano miłość bliźniego, przywiązanie do kraju, szczepione przykładem, podległość nieograniczoną rodzicom, prawu i władzy, którą Bóg postawił dla społecznego porządku, poszanowanie dla starszych, braterstwo dla równych, łagodność i wyrozumiałość dla niższych.
Dalej uczono nas czytać i pisać potrosze, jeździć na koniu i bić się w palcaty. Miałem nie więcej nad lat siedem, gdym przy karabeli [rodzaj szabli], którą zachowałem do dziś dnia, dosiadał już konia i co dzień musiałem, dla wprawy w robieniu bronią, bić się w kije krajką okręcone z Jasiem, synem podstarościego. Tak otarganego nieco chłopaka, w latach dziewięciu lub dziesięciu oddawano zwykle do szkół [...] uczeń, wyszedłszy ze szkół, znał łacinę lepiej i mocniej, niż język rodowity, umiał gracko bić w palcaty, a nawet w pałasze [...]”
Przypominał owe szkoły urodzony w 1791 roku Henryk Rzewuski, który po kądzieli był wnukiem sławnego Tadeusza Rejtana. Opisując żywot swego dziada, podał ciekawą informację:
„W szkołach księża jezuici byli zaprowadzili różne zabawy, stosowne do obyczajów polskich, i one nam wielce smakowały; między innemi potykanie się na palcaty. Za klasztorem było miejsce obszerne, a na każdej połowie przy końcu przestrzeni była mogiła usypana, którą nazywano taborem. Szkoła dzieliła się na dwie części, niby na dwa wojska potykające się. Cała wygrana zależała na opanowaniu taboru przeciwnego; i zażarcie biliśmy się, aby swój obronić, a nieprzyjacielski zdobyć. Zwyczajnie dzielono się na Polaków i Moskali, a losy ciągnione stanowiły, do których każdy z nas miał należeć. To pan Tadeusz, co był jednym z najlepszych w palcaty i niemiłosiernie w tych udawanych bojach częstował nacierających na niego; ile razy mu wypadało być Moskalem, najsłabszym nawet bić się dawał. Kiedyśmy podziwiali, że guzy bywało nosi od takich, co ledwo palcat w ręku trzymać umieją, on co słynie z siły: Cóż chcecie, odpowiadał, kiedy ja i żartem znieść nie mogę, żeby Polaków Moskale bili.”
Grupowe walki na palcaty zniesiono po upadku Rzeczpospolitej. Jak w 1831 roku tłumaczył Łukasz Gołębiowski:
„Bywały dawniej w użyciu rozmaite zapasy ludu i młodzi szkolnej na palcaty, (ślad to może igrzysk pierwotnych), że niejeden powracał uszkodzony, zniesiono je później.”
Była to spora strata. Na szczęście dziś, po tylu latach, palcaty wracają do łask. Coraz więcej młodych Polaków sięga po nie i uczy się podstaw szermierki.
Radosław Sikora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz