Przedstawiamy tłumaczenie artykułu autorstwa Timofieja Bordaczowa, dyrektora programowego Klubu Dyskusyjnego Wałdaj. Klub to sztandarowe ogniwo upowszechniania narracji geopolitycznych w ramach corocznych sesji odbywających się od 2004 r., a także centrum formułowania intelektualnego wkładu dla rosyjskiej elity politycznej, funkcjonujące niczym think-tank.
Sam Bordaczow jest czołowym wyrazicielem tego intelektualnego zaplecza Kremla. Obszerny, zawierający radykalne tezy artykuł obrazuje przyspieszający proces zmiany polityki zagranicznej Rosji, mający zasadnicze znaczenie dla uwarunkowań Polski.
* * *
Po trzydziestu latach od likwidacji ZSRR można stwierdzić, że Rosja stosunkowo pomyślnie przeszła przez okres krytyczny dla każdego imperium po rozpadzie.
W tym okresie ów najpotężniejszy z fragmentów dawnej wspólnoty wielokrotnie spotykał się z pokusą odbudowy zniszczonej budowli. Celem takich działań (niezależnie od rezultatu) byłoby stworzenie nowej wspólnoty bezpieczeństwa w przestrzeni dawnego zjednoczonego państwa. Jednak Rosja miała już takie doświadczenie w ciągu kilku stuleci imperialnej polityki zagranicznej, wyniki każą nam przynajmniej głęboko zastanowić się nad celowością.
Rosja uniknęła pokusy odbudowy Związku Radzieckiego, ponieważ utrata tego państwa nie oznaczała jakościowej zmiany rosyjskiego potencjału. Kraj ten wyróżnia się tym, że jest jedynym imperium europejskim XIX wieku, które zachowało swój bazowy potencjał (zasoby materialne i lewary siły) prawie niezmieniony, podczas gdy wszyscy jego „koledzy” dawno opuścili świat wielkich mocarstw.
Katastrofa geopolityczna z 1991 r. zmniejszyła rozmiary fizyczne państwa rosyjskiego, ale nie pozbawiła go najważniejszych atrybutów i atutów, jak to miało miejsce w przypadku imperium brytyjskiego, austriackiego, niemieckiego czy osmańskiego w pierwszej połowie XX wieku.
Jak zauważył Dominic Lieven w 1995 roku, uwolnienie imperium radzieckiego od zewnętrznego konturu, co był brzemieniem w nie mniejszym stopniu niż atutem, nie wpłynęło na bazę siły – zaplecze zasobów i zdolności militarne. Ta specyficzna cecha ma decydujące znaczenie dla rosyjskiej polityki zagranicznej. Rosja, jak i poprzednio, w najmniejszym stopniu potrzebuje ładu międzynarodowego i jest w pełni przygotowana do ponoszenia odpowiedzialności za bezpieczeństwo tylko tych terytoriów, które znajdują się pod jej bezpośrednią kontrolą.
Olbrzymie bogactwa naturalne i geograficzna skala Syberii, populacja przewyższająca liczebność któregokolwiek z europejskich narodów, imponująca armia i strategiczna autonomia zabezpieczona bronią nuklearną – łączne zdolności Rosji są wystarczające, aby domagać się poszanowania jej interesów i wartości w ramach dowolnego porządku międzynarodowego. Te same możliwości pozwalają krajowi zapewnić sobie własny rozwój i bezpieczeństwo bez polegania na instytucjach zarządzania międzynarodowego, które są niezbędne wielkim państwom handlowym – Stanom Zjednoczonym i Chinom. Te ostatnie są zmuszone do tworzenia i oferowania innym reguł gry dla własnego przetrwania i rozwoju.
Połączenie imperialnej skali i autonomii władzy prowadzi do polityki wahań i niekonsekwencji w stosunku do najbliższych peryferii, wynikających z zasady „Chcę jeść, chcę schudnąć, chcę wszystkiego”. Szczere dążenie do tworzenia wokół naszych granic i na arenie światowej stałych instytucji współpracy, opór wobec prób dyktowania warunków gry przez inne czołowe państwa organicznie łączą się z możliwością zapewnienia sobie przetrwania bez uciekania się do kontroli nad innymi państwami.
W konsekwencji – bez tworzenia w tym celu mechanizmów instytucjonalnych, znanych nam w ramach liberalnej teorii zwanej „zarządzaniem międzynarodowym”.
W dyskusji na temat rosyjskiej polityki zagranicznej pojawia się postulat utworzenia na naszym perymetrze „kręgu przyjaciół” i z powodu tego, że Rosja „nie ma sojuszników”. Jednak szczerość takich skarg zawsze będzie ograniczona tym, że potencjalni przyjaciele i sojusznicy nie odgrywają istotnej roli w przetrwaniu i rozwoju państwa rosyjskiego.
W pewnym sensie rosyjska polityka zagraniczna nadal kieruje się podejściem Aleksandra I, który na kongresie wiedeńskim zdumiewał uczestników, jak abstrakcyjne argumenty o potrzebie bardziej moralnego porządku świata łączyły się u niego z twardymi żądaniami zachowania bezpośredniej kontroli terytorialnej nad Polską. Pierwsza odzwierciedla pretensję do tego, żeby świat słuchał rosyjskich argumentów etycznych, drugie – realną umiejętność bycia odpowiedzialnym tylko za to, co jest częścią Rosji.
Balans sił, na którym opierał się ład wiedeński i struktura wewnętrzna współczesnej Unii Europejskiej, czegoś takiego Rosja nie potrzebuje. Chociaż w okresach największej potęgi – po zwycięstwach nad Napoleonem i Hitlerem – Rosja uzyskała siłowe możliwości bezpośredniego wpływania na porządek międzynarodowy. Ale ona sama prawie nigdy nie występowała jako siła rewolucyjna w stosunku do ładu międzynarodowego.
Rosja nie może widzieć źródeł swojej potęgi w tworzeniu nowego porządku międzynarodowego – tak właśnie robią teraz Chiny, a sto lat temu Stany Zjednoczone. Jedyny wyjątek – doktryna „rewolucji światowej”, ale Stalin faktycznie odrzucił ją już w latach trzydziestych XX wieku, odwołując się do koncepcji „oblężonej twierdzy”, znacznie bardziej naturalnej dla tradycji ojczystej polityki zagranicznej. Kiedy siły kraju są ograniczone, on myśli o porządku tylko we własnych granicach i koncentruje się na tym, co brytyjski historyk Dominic Lieven uważa za najważniejsze zadanie każdego imperium: na „zarządzaniu wieloetnicznością”.
2020 przyniósł kilka ważnych wydarzeń, zmuszających do rozpatrzenia polityki zagranicznej Rosji w odniesieniu do najbliższego otoczenia – koniec epoki rozwoju państwa białoruskiego, militarne rozwiązanie konfliktu o Górski Karabach, zmiana systemu politycznego w Kirgistanie.
Zbliża się znacząca data: w grudniu 2021 r. minie trzydzieści lat od największej, jak określił to prezydent Rosji, „katastrofy geopolitycznej” XX wieku – rozpadu ZSRR. Jednak pomimo całej wagi zmian wewnętrznych i zygzaków polityki zagranicznej, które wypełniają historię nowych niepodległych państw [poradzieckich – przyp. tłum.], tylko ewolucja rosyjskiego zachowania ma rzeczywiste znaczenie dla polityki międzynarodowej, ponieważ to Rosja jest decydującym czynnikiem rozwoju w tej części świata.
Ważne i nie bardzo ważne
Rosja działa w zupełnie nowym dla siebie środowisku, co pozwala jej w inny sposób ujawnić wyjątkowy potencjał jej polityki zagranicznej. Elastyczność otoczenia międzynarodowego pierwszej połowy XXI wieku przyczynia się do udziału Moskwy w ewolucji ładu światowego, nawet jeśli nie stawia sobie ona za cel jego rozbicia i zastąpienia. Rosja uczestniczy w porozumieniach określających ceny surowców energetycznych, wpływa na rozwój sytuacji w krajach stosunkowo odległych od jej granic – Syrii, Wenezueli czy Republice Środkowoafrykańskiej.
Otwarte zaprzeczanie przez Rosję regułom i normom, które Zachód stara się sformułować w skali globalnej we własnym interesie, ma również wpływ na ogólną politykę międzynarodową. Sytuacja wokół Rosji również całkowicie się zmieniła. Jednym z przyczyn tego, że jej wpływ na bezpieczeństwo międzynarodowe wzdłuż jej granic jest decydujący, jest brak bezpośredniego graniczenia z innymi mocarstwami światowymi. Przed I wojną światową Rosja graniczyła na zachodzie z imperium niemieckim i austro-węgierskim, na południu z imperium osmańskim i brytyjskim, na wschodzie z Chinami. Obecnie dość bezpośredni kontakt z innym wieloetnicznym bytem utrzymał się tylko na wschodzie, choć i tu istnieje suwerenna Mongolia.
Unia Europejska to porządek międzynarodowy stworzony po zimnej wojnie bez udziału Rosji, a nawet wbrew interesom Moskwy. Ale to nie jest jedno państwo, a stopień kontroli UE nawet nad Ukrainą i Mołdawią, które złożyły jej przysięgę wierności, jest ograniczony, jeśli spojrzeć na zachowanie władz tych dwóch krajów.
Zamiast innych imperialnych ładów, Rosję otacza rzesza małych i średnich krajów, których zachowanie jest nieznacznie i sytuacyjnie determinowane przez wielkie mocarstwa – Stany Zjednoczone czy Chiny, w niektórych przypadkach przez Europejczyków. To zmusza Rosję do nieustannego zastanawiania się nad zakresem swojej odpowiedzialności za to, co dzieje się wokół jej granic. I takie refleksje nieuchronnie napotykają na sprzeczność między zdolnością do tworzenia tutaj ładu międzynarodowego, a brakiem rzeczywistej potrzeby. Obserwowana przez nas ewolucja rosyjskiej polityki wobec peryferii w pełni odzwierciedla tę sprzeczność i próby jej przezwyciężenia. Zachowanie Moskwy w odniesieniu do kluczowych wydarzeń w 2020 r. dostarcza bogatego materiału do analizy kierunku, w jakim zmierza rosyjska polityka na perymetrze własnych granic.
Po rozpadzie ZSRR polityka rosyjska pozostawała dość stabilna. Opierała się na założeniu, że kraje, które wyłoniły się z ruin wspólnego państwa, reprezentują całość, stosunkowo izolowaną od świata zewnętrznego, a byłe republiki związkowe łączy coś więcej niż przestrzeń geograficzna.
Stopniowo jednak z hipotezy podstawowej wyrasta bardziej punktowe podejście do konkretnych problemów sąsiadów. I wpływ czynnika samowystarczalności Rosji wyraźnie rośnie. Reakcję Moskwy określa nie to, jak bardzo sytuacja stanowi wyzwanie dla ładu pod kierownictwem Rosji, lecz jak bezpośrednio zagraża jej bezpieczeństwu narodowemu.
Zainteresowanie Moskwy sojusznikami w rozwiązywaniu tych problemów jest w zasadzie niewielkie ze względu na jej wyjątkowe zdolności militarne. Rosja jako wiodąca potęga jądrowa nie widzi w krajach tak nieporównywalnych z nią pod względem siły militarnej źródła dodatkowego wzmocnienia na wypadek konfliktu z równymi sobie. A żeby radzić sobie ze słabszymi, to znaczy ze wszystkimi krajami świata, poza członkami „nuklearnej piątki”, Rosja ma już wystarczający potencjał militarny.
Niezwykle istotne dla rozwoju wewnętrznego tego kraju wydarzenia jesieni-zimy 2020 roku w Kirgistanie mają drugorzędne znaczenie w kontekście analizy polityki rosyjskiej na przestrzeni byłego ZSRR – po prostu nie zawierają żadnego zauważalnego międzynarodowo-politycznego komponentu.
Z kolei Armenia i Białoruś są nie tylko formalnymi sojusznikami Moskwy w ramach Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB) i członkami Euroazjatyckiego Związku Gospodarczego (EAES). One były w w centrum wydarzeń o wyraźnym wymiarze międzynarodowym. Przez cały okres po rozpadzie ZSRR oba państwa były wojskowymi sojusznikami Rosji i nigdy nie sprawiały jej poważnych kłopotów. Obecnie ich stabilność wewnętrzna i pozycja międzynarodowa stoją pod znakiem zapytania – zmienia się stan, jaki powstał w pierwszej połowie lat 90. i generalnie odpowiadał Moskwie.
Dlatego wszelkie zmiany możliwości i statusu Armenii i Białorusi są nieuchronnie oceniane przez obserwatorów z punktu widzenia ich wpływu na pozycję Rosji. I generalnie – na jej zdolności do zapewnienia kontroli nad terytoriami najbliżej jego granic.
Chodzi o przywiązanie Moskwy do klasycznego imperialnego zachowania: do odgrywania decydującej roli w sprawach sąsiadów dla zapewnienia własnego bezpieczeństwa, któremu może zagrozić przeniknięcie wrogich mocarstw lub po prostu niekontrolowany chaos. I jeśli w przypadku Białorusi władze rosyjskie dość jednoznacznie wyraziły poparcie dla legalnego rządu, to na Kaukazie Południowym podejście okazało się bardziej zniuansowane. To skłoniło obserwatorów do przypuszczenia, że Moskwa nie jest gotowa do angażowania się w poważny konflikt i generalnie może ulec presji gracza zewnętrznego.
W obu przypadkach przeciwnikami ingerującymi w sprawy rosyjskich peryferii nie są światowe potęgi pierwszego rzędu, ale gracze drugiej kategorii – Polska i Turcja. To, że oba kraje są daleko w tyle za Rosją pod względem zagregowanych potencjałów, czyni dyskusję jeszcze bardziej emocjonalną.
Polityka międzynarodowa na rosyjskich peryferiach wydaje się wracać do geopolitycznych realiów XVII-XVIII wieku, kiedy Ukraina była rozdzielona, a wciąż jeszcze niedostatecznie okrzepła Rosja przeciwstawiała się Polsce i Imperium Osmańskiemu. Ale już pod koniec XVIII i w pierwszej połowie XIX wieku oba mocarstwa zostały przez Rosję w pierwszym przypadku zlikwidowane a w drugim zredukowane do rangi braku znaczenia w polityce międzynarodowego. Zdolność tych dwóch sąsiadów do angażowania się w drapieżne zachowania jest obecnie nieuchronnie postrzegana jako przejaw rosyjskiej słabości. Tym bardziej, że kontrastuje ona z pewnością rosyjskiego przywództwa co do znaczącej roli Moskwy na arenie globalnej i decydującej w jej eurazjatyckim otoczeniu.
Różnica w reakcji Rosji na wydarzenia na Białorusi i wokół Górskiego Karabachu pokazuje w pierwszej kolejność wartość każdego z regionów dla rosyjskiego bezpieczeństwa narodowego. W pierwszym przypadku Moskwa nie może dopuścić do powstania kolejnej placówki NATO na kierunku zachodnim i jest gotowa do podjęcia zdecydowanych działań w tym celu. Prezydent Aleksander Łukaszenko swoimi wypowiedziami i działaniami wielokrotnie budził wątpliwości co do jego lojalności wobec Rosji. Chociaż Białoruś pod jego kierownictwem nigdy nie rzuciła prawdziwego wyzwania rosyjskim interesom, kokietowanie Zachodu („wielowektorowość”) nie mogło pozostać niezauważone.
Nie był to jednak powód, by zostawić go sam na sam z naciskiem europejskich sąsiadów i własnej opozycji. Powodem jest to, że Rosja nie ma wątpliwości co do najbardziej prawdopodobnej orientacji przeciwników Łukaszenki w polityce zagranicznej.
Polska, która wraz z Litwą wystąpiła jak główny sponsor opozycji, jest krajem NATO i ważnym sojusznikiem USA w regionie. Aktywność polityki zagranicznej Warszawy nie jest jej własnym pomysłem, ale odzwierciedla długofalowe wysiłki Zachodu zmierzające do wyparcia Rosji z przestrzeni byłego ZSRR.
Wystąpienia białoruskiej opozycji są kontynuacją ekspansji na wschód dwóch najważniejszych instytucji Zachodu – NATO i Unii Europejskiej. Obie instytucje są głównymi przeciwnikami Rosji, wprowadzają ekonomiczne środki nacisku na nią i prowadzą ćwiczenia wojskowe w pobliżu rosyjskich granic. Konflikt zbrojny na terytorium Białorusi oznaczać będzie dla Rosji i Europy niemal nieuchronne ześlizgnięcie do sytuacji, której eskalacja mogłaby doprowadzić do wojny totalnej. Zapobieżenie takiemu rozwojowi wydarzeń ma dla Moskwy fundamentalne znaczenie.
W przypadku konfliktu między Armenią a Azerbejdżanem sytuacja nie jest tak oczywista. Nawet jeśli weźmiemy w nawias, że oba walczące narody są przyjazne Rosji, na jej terytorium żyją duże diaspory, a szereg decyzji władz Armenii w ciągu ostatnich dwóch lat mogły wywołać w Moskwie zdumienie.
Kontekst międzynarodowy wygląda jakościowo inaczej. Ofensywę wojskową Azerbejdżanu na szczeblu dyplomatycznym wsparła Turcja. Choć mocarstwo to pozostaje członkiem NATO, pod względem wielkości, ambicji i obaw, wyraźnie nie wpisuję się w krąg „normalnych” sojuszników Stanów Zjednoczonych w Europie. Relacje Ankary z większością państw europejskich są raczej nieistotne, a z Francją – główną potęgą atomową Zachodu po Stanach Zjednoczonych – są otwarcie złe. Konflikt zbrojny z Turcją nie grozi Rosji poważną eskalacją – okresowe starcia między stronami zdarzały się w Syrii i zawsze prowadziły do porozumień dyplomatycznych.
Dlatego pod wieloma względami wydarzenia wokół Karabachu nie są dla Rosji kwestią przetrwania, ale przedmiotem wzajemnego oddziaływania dyplomatycznego. Tym bardziej, że rezultatem może stać się zakończenie prac Grupy Mińskiej. Ten format międzynarodowy powstał w 1992 r. w ramach OBWE z udziałem Stanów Zjednoczonych, Francji i kilku innych państw – wszystkie, z wyjątkiem Rosji, Białorusi i bezpośrednich uczestników konfrontacji, są teraz członkami NATO lub Unii Europejskiej. Jest mało prawdopodobne, aby Moskwa miała jakiekolwiek powody, by naprawdę żałować, że jeden z dyplomatycznych artefaktów epoki największej słabości Rosji zniknie. Nawet jeśli leży to w interesie Turcji, która jest w tej kwestii dogodnym partnerem dla Moskwy.
W ten sposób działania Rosji w tych dwóch sytuacjach zależały bezpośrednio od tego, jak rozwój wydarzeń wpłynie na balans sił w jej stosunkach z Zachodem. Zmniejszone ogólne zdolności Rosji determinują politykę szeregowanie w kolejności wyzwań zewnętrznych. Zakłada to postrzeganie niektórych z nich jako naprawdę fundamentalnych dla przetrwania, a innych jako okazji do gry dyplomatycznej.
Rosja kompletnie nie była zainteresowana pośredniczeniem jednego z czołowych państw europejskich w rozwiązaniu białoruskiego kryzysu, gdyż za nim i tak stałaby niekorzystna dla niej zmiana ogólnego balansu. Interakcja z Turcją była do przyjęcia, ponieważ nie pociągała za sobą takich zmian, a wręcz przeciwnie, umożliwiła zamknięcie jednego z kanałów wpływu Stanów Zjednoczonych i Europy na terytorium byłego ZSRR. Ściągając zobowiązania do wzięcia pełnej odpowiedzialności za sprawy peryferii państwo rosyjskie dostosowuje się do narastającego wokół niego chaosu, ale zachowuje imperialną zdolność do kontrolowania tych peryferii w taki czy inny sposób.
Co więcej, w nowoczesnych warunkach nie możemy twierdzić z taką samą pewnością jak wcześniej, że imperialna potęga musi koniecznie opierać się na bezpośredniej kontroli nad zależnymi państwami. Anarchiczny i konkurencyjny charakter polityki międzynarodowej pozostaje niezmieniony, ale specyficzne wymagania dotyczące podejmowanych decyzji mogą się zmieniać. One są coraz bardziej związane z rosnącymi możliwościami technicznymi, które nie istniały w czasach, gdy odległość od stolicy do granicy oznaczała czas potrzebny na mobilizację wojskową.
Wiodące państwa europejskie i Stany Zjednoczone również dążą do utrzymania imperialnej kontroli nad określonymi krajami i całymi regionami. Jednak – z rzadkimi wyjątkami – robią to poprzez manipulację reżimami ekonomicznymi. Globalny wpływ Stanów Zjednoczonych jest oczywiście inny – obecność wojskowa w większości regionów świata jest utrzymywana, ale nie zawsze oznacza chęć działania w obronie swoich podopiecznych. Ciągle są prowadzone dyskusje na temat tego, jakie ryzyko wojenne jest w stanie przyjąć na siebie Waszyngton w interesie swoich nawet najbliższych sojuszników.
Spośród krajów europejskich tylko Francja utrzymuje kontyngenty w kilku byłych koloniach afrykańskich. Jak widzieliśmy na przykładzie wydarzeń w Mali, siły te można z powodzeniem wykorzystać do powstrzymania zagrożeń taktycznych na poziomie lokalnym. I w jednym, i w drugim przypadku mocarstwa w pełni kontrolują tylko swoje otoczenie – Stany Zjednoczone w Kanadzie i Meksyku, Francja – w ramach integracji europejskiej. Na bardziej oddalonych obszarach zdolność wywierania wpływu jest związana albo z zaawansowanymi zdolnościami technicznymi i militarnym przeciągnięciem (Stany Zjednoczone), albo z ograniczonością celów i zadań (Francja i Wielka Brytania).
Rosnąca mobilność w środowisku międzynarodowym zmusza wielkie mocarstwa do prowadzenia bardziej rozważnej i powściągliwej polityki w zakresie własnych zobowiązań i Rosja nie jest wyjątkiem.
Trudno się spodziewać, że w warunkach współczesnych zachowa ona w swej pierwotnej formie cechy imperialnego zachowania wiążące się z bardzo odległymi epokami historycznymi. Rosja, inaczej niż Austria, Wielka Brytania, Turcja czy Francja, i tak zachowała w swoim składzie główne zdobycze okresu aktywnej ekspansji terytorialnej – przestrzeń od Uralu po Pacyfik. Tereny te są jedynym imperialnym osiągnięciem, które przyniosło państwu rosyjskiemu zyski, a nie straty, jak miało to miejsce w przypadku innych posiadłości od regionu państw bałtyckich po Pamir. Wszyscy pozostali mogą liczyć na rzeczywiste zainteresowanie i udział Rosji tylko wtedy, gdy zajmują kluczowe dla bezpieczeństwa Rosji położenie geograficzne. W przypadku przestrzeni byłego ZSRR są to Białoruś i Kazachstan.
Sojusz jako niekonieczny luksus
Ograniczanie się mocarstw ze zobowiązaniami do niezbędnego minimum jest nowym wyzwaniem dla samej koncepcji ładu światowego. Hegemonia jednego mocarstwa w kategoriach nauki o stosunkach międzynarodowych jest drogą do przezwyciężenia konsekwencji anarchii systemu międzynarodowego. Obecnie aktualnym staje się pytanie: czy w ogóle możliwy jest ład w warunkach, w których mocarstwa, teoretycznie zdolne pretendować do hegemonii, nie potrzebują ładu, by zapewnić sobie bezpieczeństwo i rozwój?
Instytucje międzynarodowe znajdują się w stanie głębokiego kryzysu. I czym bardziej wielkie państwa będą oszczędzać siły, zgodnie z jasno określonymi priorytetami, jak robi to obecnie Rosja, tym mniejsza jest nadzieja, że narastająca anarchia zostanie zastąpiona jakąkolwiek formą „koncertu”.
Czy nam się to podoba czy nie, mocarstwo – członek globalnego klubu nuklearnego – nie może mieć sojuszników. Stosunki krajów „piątki” Rady Bezpieczeństwa ONZ z całą resztą określa ich zdecydowana przewaga militarna. Tworzy podstawę dla trwałego stanu „zimnej wojny”, jak to określił George Orwell, między nimi a innymi członkami społeczności światowej. Ta „wojna” może przebiegać na różne sposoby, ale nawet jeśli bardzo ścisła współpraca stanie się jej praktycznym wyrazem, żaden z jej uczestników nie jest w stanie włączyć interesów partnera do systemu swoich interesów narodowych.
Dlatego nie powinniśmy się dziwić, że nawet dla Stanów Zjednoczonych ochrona jej formalnych sojuszników nie jest oczywista, jeśli rosyjskie interesy bezpieczeństwa są sprzeczne z ich suwerennością lub jeśli Rosja nie traktuje interesów sojuszników jako priorytetu własnej polityki zagranicznej. Zwłaszcza, gdy nie chodzi o przetrwanie sojusznika, ale o potencjalną zmianę [jego] potencjału.
W stosunkach międzynarodowych uczestnicy silniejsi nie mogą wchodził w walkę o interesy słabszych. Wyjątkiem jest bezpośrednia zależność przetrwania silniejszego państwa od stopnia ochrony interesów jego mniejszego partnera. Ale ten problem, jak widzimy, rozwiązuje tylko geografia, która dyktuje lokalizację strategicznych obiektów na terytorium zagranicznego państwa. Nawet jeśli słabsze kraje nie stwarzają powodów, by wątpić w ich lojalność, niezwykle trudno jest im udowodnić swoją prawdziwą przydatność.
Zwłaszcza jeśli chodzi o relacje z mocarstwem atomowym. Biorąc pod uwagę fakt, że wśród krajów „piątki” nawet najsłabsze Wielka Brytania i Francja mogą samodzielnie rozwiązać problem przetrwania, trudno jest przekonać czołowe mocarstwa atomowe, że interesy sojuszników mają dla nich fundamentalne znaczenie. W takiej sytuacji znajduje się Rosja i nie można o tym zapominać, oceniając bieżące wydarzenia na jej bezpośrednich peryferiach.
W rzeczywistości historia polityki międzynarodowej zna mało przykładów relacji, które moglibyśmy określić jako sojusznicze. Szczególnie jeśli chodzi o państwa o różnych potencjałach. Idealnym przykładem stosunków sojuszniczych były interakcje Wielkiej Brytanii, ZSRR i Stanów Zjednoczonych w czasie drugiej wojny światowej. Porównywalne siły uczestników i wspólny cel – zniszczenie Niemiec, które prowadziły agresywną politykę rewizjonistyczną – zapewniały trwałość sojuszu przez kilka lat.
Końcem tej koalicji było stworzenie przez Stany Zjednoczone broni jądrowej, która natychmiastowo i nieodwracalnie zmieniła układ sił. Ponadto wspólny wróg został pokonany. Koalicja mocarstw, która pokonała rewolucyjną Francję w 1813 r., także nie trwała długo. Podczas kongresu wiedeńskiego w 1815 r. różnice między Rosją, Prusami, Wielką Brytanią i Austrią stały się tak wielkie, że trzeba była przywrócić Francję do grona mocarstw jako czynnik generalnego balansu.
Relacje sojusznicze między Stanami Zjednoczonymi a Wielką Brytanią, a także innymi partnerami NATO opierają się na bezwzględnej przewadze militarnej Waszyngtonu, dlatego centralną kwestią Sojuszu Północnoatlantyckiego od początku jego powstania była gotowość Stanów Zjednoczonych do podejmowania ryzyka związanego z realizacją interesów innych członków. Wielka Brytania i Francja w 1956 r., Francja podczas wojen kolonialnych w Indochinach i Algierii, a także Wielka Brytania w konflikcie z Argentyną o Falklandy w pełni odczuły, że ich główny sojusznik udzieli wsparcia tylko wtedy, gdzie dotyka to jego bezpośrednich interesów.
Wielkie mocarstwa idą na tworzenie formalnych instytucji sojuszniczych, jeśli jest to konieczne dla zabezpieczenia ich własnych interesów. Na przykład zdolności do rozmieszczenia sił i środków w przypadku konfliktu zbrojnego. Jednak w sytuacji gdy rozmieszczanie staje się niepotrzebne (zwiększają się możliwości techniczne lub maleją zagrożenia), wartość sojuszników staje się bardzo względna.
Czy zatem młodsi partnerzy w stosunkach sojuszniczych mają w zasadzie prawo liczyć na cokolwiek? Tak, jeśli kontekst międzynarodowy rozwija się na ich korzyść i dany region jest potrzebny wielkiemu mocarstwu w związku z jego własnymi interesami. Na przykład perspektywy rosyjskiej obecności wojskowej na Zakaukaziu po pięciu latach niezbędnych do pełnej realizacji misji humanitarnej [w Górskim Karabachu] będą zależały wyłącznie od stosunków między Rosją a Azerbejdżanem. To, że poza wszystkimi innymi względami, udział Rosji w sprawach obu krajów regionu ma tło moralne, a nie jednostronnych korzyści, doskonale ilustruje wzmianka o niemożliwości powtórzenia ludobójstwa Ormian podczas spotkania prezydenta Rosji z członkami Klubu Wałdaj w październiku 2020 r.
Byłoby zbytnim uproszczeniem akademickim, gdyby uznać, że formaty wielostronnej współpracy stworzone przez Rosję i kilka krajów byłego Związku Radzieckiego są wynikiem wyłącznie rosyjskiej międzynarodowej słabości politycznej lub silnych zewnętrznych ograniczeń. Chociaż, oczywiście, stosunek sił w EAES lub ODKB przywołuje właśnie taką logikę. Jednak na przykład EAES powstał w swojej obecnej formie (w 2015 r.) po odbudowaniu przez Moskwę niezbędnych zdolności powrotu do pełnowartościowej polityki mocarstwowej.
Argumenty przedstawicieli podejścia instytucjonalistycznego, którzy twierdzą, że instytucje w każdym przypadku obniżają koszty transakcyjne, a przez to są korzystne, mają tutaj przekonywujące podstawy. Rosja w ramach EAES ma takie same prawa w mechanizmie decyzyjnym jak państwa, których potencjały nie da się porównać z jej własnymi. Jednak oszczędza, ponieważ szereg ważnych problemów rozwiązuje się tutaj wspólnie.
Równie niewłaściwe jest absolutyzowanie interesu Rosji w utrzymaniu obecności i zaangażowania poza jej granicami. On nie jest większy niż u innych mocarstw i wszędzie ma wyraźną tendencję do redukcji. Nie możemy wymienić ani jednego kraju trzeciego, z którym sojusz byłby naprawdę niezbędny dla przetrwania Rosji, Chin czy Stanów Zjednoczonych. Co więcej, świat w coraz większym stopniu zależy nie od skomplikowanych zinstytucjonalizowanych systemów, ale od racjonalnej świadomości państw, że decyzje wojskowe są fatalne w skutkach. Obecność lub brak formalnych sojuszników również zmienia w tej sytuacji charakter i znaczenie.
Zdolność Ameryki czy Europy do mobilizowania sojuszników w momencie podejmowania decyzji w instytucjach międzynarodowych w rzeczywistości niewiele znaczy. Jeśli te decyzje są skierowane przeciwko najsłabszym członkom społeczności międzynarodowej, to oni i tak znajdują się w trudnym położeniu. A jeśli przeciwko silnym – Chinom lub Rosji, konsekwencje są niewygodne, ale nie krytyczne. To, że Moskwa i Pekin nie mają sojuszników w takim sensie jak Stany Zjednoczone niczego nie zmienia w układzie sił w ramach polityki międzynarodowej.
Jeśli jednak zawrą ze sobą formalny sojusz, system międzynarodowy znajdzie się na krawędzi rewolucyjnej sytuacji, ponieważ taki sojusz równych sił będzie musiał zdefiniować wspólny konkretny cel i przeciwnika.
W przypadku wielkich mocarstw fenomen sojuszniczych stosunków nierównych potencjałów napotyka na dwie koncepcyjne trudności. Po pierwsze, te relacje są niepotrzebne, a po drugie są niemożliwe. Jednak jeśli mówiąc o sojuszu, mamy na myśli inny, nierówny formalnie stan relacji, to konieczne jest użycie innego terminu.
Jak zauważył na początku października 2020 r., szanowany kolega z Armenii, było złudzeniem, że Rosja powinna walczyć o interesy Armenii, a prawda jest taka, że to Armenia powinna walczyć o interesy Rosji. To ten kraj, na podstawie racjonalnej oceny swoich możliwości, powinien zachowywać się w taki sposób, aby jego miejsce w systemie interesów wielkiej potęgi było nie tylko wynikiem subiektywnej samooceny, ale przynajmniej w jakiś sposób odzwierciedlało obiektywną rzeczywistość.
Cnota wstrzemięźliwości
Wielkie mocarstwa tracą zainteresowanie podejmowaniem zbędnych zobowiązań. Ostatnim wyjątkiem są czołowe kraje europejskie, ale ich ograniczone możliwości same w sobie dyktują potrzebę pozbycia się zobowiązań, jeśli nie w słowach, to w czynach. Ten proces jest obiektywny i nie ma powodu sądzić, że może być odwrócony.
W ciągu ostatnich kilku lat wiele rozważaliśmy (nie bez powodu), że we współczesnych warunkach małe i średnie państwa mogą prowadzić politykę wielowektorową. Większość państw na terenie byłego ZSRR, ale także kraje na przykład Azji Południowo-Wschodniej, dość oficjalnie deklarują, że możliwości, jakie dają im wielkie mocarstwa, powodują, że racjonalne jest porzucenie trudnego wyboru na rzecz jednego z nich. Jednak dokładnie w tym samym stopniu zwiększa się elastyczność polityki zagranicznej samych mocarstw – coraz mniej potrzebują one sojuszników, coraz mniej jest chętnych do inwestowania w tworzenie ładu międzynarodowego na poziomie globalnym czy regionalnym, coraz mniej jest chętnych do podejmowania ryzyka, gdy nie ma to wpływu na ich żywotne interesy. Mają jednak o wiele bardziej solidną materialną podstawę dla takiego zachowania, niż wszyscy pozostali.
Rozpad wspólnoty bezpieczeństwa ZSRR w 1991 r. i późniejsze zachowanie jego byłych subiektów, co zresztą jest całkiem naturalne dla nowych niepodległych państw, pozwoliło Rosji przygotować się znacznie lepiej niż Europa czy Stany Zjednoczone do świata, w którym zobowiązania państwa wobec tworzących go obywateli mają nadrzędne znaczenie w porównaniu z wszelkimi względami etycznymi.
W 2020 roku możliwości technologiczne i elastyczność w pozyskiwaniu doraźnych sojuszników pozwalają rozwiązywać problemy bezpieczeństwa narodowego bez polegania na instytucjach. Nie oznacza to jednak, że Rosja zacznie przywiązywać mniejszą uwagę do tego, co dzieje się z jej sąsiadami, ale raczej, że jej uwaga będzie jeszcze bardziej skoncentrowana. Chciałoby się, aby stało się to dla nich zachętą do dokładniejszego korelowania swoich działań z interesami Rosji w dziedzinie bezpieczeństwa i rozwoju gospodarczego.
Przejście do nowej polityki w przestrzeni poradzieckiej nie nastąpiło z dnia na dzień. Dramatyczne wydarzenia na Ukrainie w latach 2014–2015 nie stały się początkiem restauracji ZSRR, chociaż w tym czasie Rosja miała do tego zdolności militarne. Koncepcja „rosyjskiego świata”, która wybrzmiała wówczas kilkakrotnie ze strony Moskwy, budziła obawy, że ma zamiar przeformułować stosunki międzynarodowe w swoim otoczeniu na wielką skalę.
Jednak powrót Krymu, a także sympatia dla wydarzeń na wschodzie Ukrainy, stały się jedynie środkami zapewniającymi własne bezpieczeństwo, a nie tworzącymi nową przestrzeń bezpieczeństwa dla wszystkich. Jeśli Rosja w 2014 r. myślałaby o przyszłości narodu ukraińskiego to w ciągu kilku tygodni rozstrzygnęłaby kwestię lutowego przewrotu w Kijowie środkami wojskowymi. Bez względu na to, że jest obecnie związana z Ukrainą znaczącymi stosunkami gospodarczymi i międzyludzkimi, ich funkcją strukturalną nie jest już utrzymanie wspólnej przestrzeni rozwojowej, ale realizacja praktycznych interesów. Nawet jeśli w przyszłości Moskwa znajdzie się w sytuacji konieczności podjęcia tu bardziej zdecydowanych działań, jej cele raczej nie będą altruistyczne.
Mniej więcej wtedy Rosja zdała sobie sprawę, że zwrócenie uwagi przez Chiny na Azję Centralną nie stanowi dla niej problemu. Ci, którzy w 2014 r. spodziewali się konfliktu i konkurencji między Moskwą a Pekinem, wychodzili z założenia, że głównym instrumentem rosyjskiej polityki pozostają próby zachowania izolacji regionu od świata zewnętrznego. Chociaż już wtedy chyba warto było wziąć pod uwagę, że życzliwa reakcja na inicjatywę Pasa i Szlaku wskazywała na zmianę algorytmów postępowania Rosjan.
Stosunek Moskwy do poczynań Chin był częściowo podyktowany chęcią stworzenia tu „ogniska pokoju” na tle ostrego konfliktu z Zachodem. Aby osiągnąć ten cel, Rosja z łatwością zaakceptowała chińskie ambicje w Azji Środkowej. Teraz żal może być spowodowany jedynie tym, że w ciągu siedmiu lat Chiny nie były w stanie przezwyciężyć własnych ograniczeń i specyfiki regionalnej i stworzyć tam dostatecznie wielu miejsc pracy.
W 2020 roku Turcja odegrała znaczącą rolę w zmianie układu sił na Zakaukaziu. Rozwiązanie konfliktu o Górski Karabach na korzyść Azerbejdżanu – najstarszego i mającego największą skalę wśród konfliktów międzyetnicznych epoki rozpadu ZSRR – było niemożliwe poza kontekstem nowej tureckiej polityki zagranicznej i doprowadziło do znacznego wzmocnienia stanowiska Moskwy i ogólnego uproszczenie sytuacji.
Nowe uwarunkowania międzynarodowe są znacznie wygodniejsze i korzystniejsze dla Rosji, która rozlokowała swój kontyngent pokojowy w Karabachu. Dlatego we współczesnej polityce międzynarodowej nie ma postaci, która służyłaby egoistycznym interesom Rosji tak dobrze jak Erdogan. Turcja, wciąż będąca członkiem NATO, jest teraz także bliżej rosyjskiego pogranicza będącego w orbicie rosyjskiej polityki siły.
Taka konsekwentność decyzji Moskwy prowadzi do przekonania, że dla polityki zagranicznej Rosji znaczenie mają nie kraje sąsiadujące jako takie, ale to, jak ocenia ona zagrożenia i szanse w szerszym kontekście globalnym. Jej sąsiedzi, ze względu na skromne możliwości siłowe i zależność od zewnętrznych ośrodków wpływu, z trudem mogą uczestniczyć w rozwiązywaniu nawet prywatnych zadań Rosji w zakresie polityki zagranicznej. Białoruś pozostaje w centrum uwagi, ponieważ jej podporządkowanie NATO i UE zagrozi rosyjskiemu bezpieczeństwu, interesom gospodarczym i pokojowi w Europie.
Kaukaz Południowy to strefa szerokich interakcji międzynarodowych, w których liczbę uczestników ograniczają jedynie ich intencje wobec rosyjskich interesów. Naddniestrze może mieć sens tylko w połączeniu z miejscem Rumunii w planowaniu strategicznym NATO, nic osobistego. Azja Centralna jest regionem współoddziaływania z Chinami, aby nie było tam krajów zachodnich i radykalnych islamistów. Pekin w pełni popiera oba cele, a także dostawy siły roboczej z Kirgistanu, Uzbekistanu i Tadżykistanu do Rosji. Los euroazjatyckiej integracji gospodarczej staje się dość niepewny. Najwyraźniej jego najważniejszą funkcją w najbliższych latach będzie nie powtórzenie doświadczeń UE – tworzenie regionalnej wspólnoty bezpieczeństwa środkami ekonomicznymi, a technicznie współdziałania na rzecz handlu transgranicznego.
Oczywiście wspomniane już Białoruś i Kazachstan zajmują szczególne miejsce na mapie rosyjskich priorytetów. Ale tylko dlatego, że geograficznie położone są w pobliżu głównych „centrów siły” suwerennego terytorium Rosji. Jednak zadania zapewnienia ochrony przed niespodziewanym atakiem z Zachodu i swobodnej komunikacji między europejską Rosją a Dalekim Wschodem powinny być rozwiązywane niezależnie od relacji Moskwy z podmiotami politycznymi w tych przestrzeniach. Szczególnie w warunkach, gdy nawet najbardziej zdecydowane działania taktyczne na polu militarno-politycznym są bardziej prawdopodobną drogą do pokoju, a nie zaproszeniem do wielkiej wojny.
Znaczenie ma nie nie charakter reżimu politycznego czy instytucjonalna formuła stosunków z Rosją, ale jego zachowanie, przewidywane najprostszą analizą treści. Wydaje się, że doskonale zdają sobie z tego sprawę uczestnicy wewnętrznego procesu politycznego w Kirgistanie, gdzie każdemu zamachowi stanu towarzyszy potwierdzenie dobrych intencji nowego rządu w stosunku do rosyjskich priorytetów.
Jednocześnie w nowych uwarunkowaniach trudno się spodziewać, że odmowa Rosji podejmowania prób protegowania lub rozwijania „specjalnych stosunków” jest gwarancją nieingerencji w krytyczne dla jej interesów sytuacje.
Timofiej Bordaczow (tłum. Karol Kaźmierczak)
Artykuł ukazał się na łamach periodyku „Rossija w globalnoj politikie” nr 2/108 marzec-kwiecień 2021 i jest rozszerzoną wersją wystąpienia na forum Klubu Dyskusyjnego Wałdaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz