W swojej znakomitej książce “100 zabobonów” ś.p. ojciec Józef Maria Bocheński OP, na pierwszym miejscu alfabetycznie wymienia “aktywizm”. Zabobon ten polega na przypisywaniu wartości wyłącznie działaniu, a nie na przykład rozkoszowaniu się chwilą, czy kontemplacji.
Aktywizm rozpropagowali zwłaszcza egzystencjaliści, ale to tylko dowód ich kompletnego zidiocenia, którego źródłem była konieczność odgrywania komedii przed publicznością.
Na przykład jeden z filarów egzystencjalizmu, Jan Paweł Sartre, razem ze swoją partnerką, Simoną de Beauvoir, codziennie dawali paryskiej publiczności przedstawienie polegające na tym, że swoich knotów nie pisali w domu, tylko w snobistycznej paryskiej kawiarni “Les Deux Magots”, w której zajmowali dwa oddzielne stoliki – a publika z otwartą paszczą ich podziwiała. Podobno właściciel w rewanżu nie liczył im ani za kawę, ani za croissanty – a przynajmniej takie fałszywe pogłoski krążyły po mieście.
Przy takim podejściu do życia faktycznie nie można sobie pozwolić nawet na chwilę wytchnienia – ale jeśli ktoś nie goni aż tak bardzo za popularnością, jak para tych snobów – to może z życia czerpać mnóstwo przyjemności, o których ani Sartre, ani Simona najwyraźniej nie mieli najmniejszego pojęcia. Przypuszczenie to opieram na tym, iż Simona była feministką, a to jest nieomylny znak, że przynajmniej niektóre przyjemności życiowe były dla niej nieznane nawet ze słyszenia.
Wracając do aktywizmu, to ojciec Bocheński pisze, że przyczyną rozpowszechnienia tego zabobonu jest inny zabobon w postaci kolektywizmu, czyli bezwzględnego podporządkowania jednostki jakiejś zbiorowości, nazywanej “społeczeństwem”, albo “narodem”. Że “społeczeństwo”, albo “naród” chce, albo nie chce tego, czy tamtego, więc jednostka musi sie tej woli podporządkować bez dyskusji.
Problem w tym, że “społeczeństwo” albo “naród” pojmowane jako byty realnie istniejące, które na przykład mają poglądy na różne sprawy, a nawet mogą je artykułować, chyba też jest zabobonem, bo zarówno jedno, jak i drugie, to tak zwane hipostazy, czyli terminy fikcyjne, którym przypisuje się realne istnienie.
Rozpisałem się o tym wszystkim w związku z kolejnymi “obostrzeniami”, jakie rząd “dobrej zmiany” nakazał w związku z kulminacją “trzeciej fali” epidemii zbrodniczego koronawirusa, którą Wiluś Gates zarządził jeszcze na przełomie stycznia i lutego.
Żeby było jasne; nie twierdzę, że koronawirus nie istnieje. Przeciwnie – istnieje, podobnie jak inne wirusy, które latają wokół nas jak chrabąszcze – ale jego szkodliwość nie uzasadnia aż takiego nakręcania spirali paniki, w następstwie której śmierć zbiera swoje żniwo nie tyle z powodu wirusa, tylko załamywania się państwowego systemu ochrony zdrowia.
Kierując się aktywizmem i kolektywizmem, rząd “dobrej zmiany”, od którego w tej sprawie, podobnie zresztą jak w wielu innych, opozycja skupiona w obozie zdrady i zaprzaństwa niczym się nie różni i spór toczy się już tylko o różnicę zaangażowania w aktywizm i kolektywizm, doprowadzono do sytuacji, kiedy skierowanie wszystkich, czy prawie wszystkich “mocy przerobowych” na zbrodniczym koronawirusie sprawiło, że pacjenci cierpiący na inne dolegliwości mogą, a właściwie muszą czekać, aż “trzecia fala” zostanie przez administratorów pandemii odwołana – oczywiście o ile tej chwili doczekają.
Rząd, a zwłaszcza jego Doradcy Doskonali w tej sytuacji zachowują się podobnie, jak major Sucharski na Westerplatte. Opowiadał Melchiorowi Wańkowiczowi, jak to drugiego, czy trzeciego dnia oblężenia teren składnicy zaatakowały Stukasy. Żołnierze zbiegli do schronów, ale pod bombami ściany schronów “chodziły” i major zauważył, że żołnierzy zaczyna ogarniać panika, więc kazał im przejść z jednego kąta schronu do drugiego. W tym drugim kącie było tak samo niebezpiecznie, jak w poprzednim, ale żołnierze odnieśli wrażenie, że major wie coś jeszcze, że kontroluje sytuację i się uspokoili.
Toteż i rząd robi wszystko, by ludzie takie wrażenie odnieśli, chociaż czasami zachowuje się niekonsekwentnie. Raz minister Szumowski szydzi z przekonania o skuteczności maseczek, a innym razem minister Niedzielski chętnie nakazałby noszenie ich nawet podczas spożywania posiłków.
Ludzie bowiem muszą w coś wierzyć, zwłaszcza, gdy wielu z nich nie wierzy już w Boga, więc dlaczego nie mieliby uwierzyć w maseczki? I rząd “dobrej zmiany” czyni gigantyczne wysiłki, by tę wiarę w maseczki i inne swoje działania i zarządzenia podtrzymać. Tak naprawdę bowiem nie ma na sytuację większego, a może nawet żadnego wpływu, więc nic dziwnego, że koncentruje się na podtrzymaniu tej wiary, która, mówiąc nawiasem, karmi się paniką, wywołaną tym, że administratorzy pandemii postawili na instynkt samozachowawczy, co z punktu widzenia socjotechniki okazało się strzałem w dziesiątkę.
Wszystko to sprawiło, że ogromne masy ludzi zostały doprowadzone do stanu onieprzytomnienia, które pierwszorzędni fachowcy od urabiania opini publicznej skwapliwie wykorzystują dla celów zleconych im przez wspomnianych administratorów.
Przypomnę, że stary, żydowski grandziarz finansowy, w niepojętym przypływie szczerości puścił farbę, iż epidemia stworzyła “rewolucyjną szansę” dla przeprowadzenia przedsięwzięć, które w normalnych warunkach byłyby albo niemożliwe, albo bardzo trudne. Sformułowania o “rewolucyjnej szansie” grandziarz użył nieprzypadkowo, bo rzeczywiście – w Europie i Ameryce Północnej przewala się rewolucja komunistyczna, w której awangardzie tradycyjnie znajduje się żydokomuna.
Dopiero na tym tle lepiej rozumiemy przyczyny, dla których rosnące rzesze hunwejbinów i ormowców politycznej poprawności zwęszyły w epidemii szansę wyrugowania chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej i forsowania zabobonu, że największym rozsadnikiem zbrodniczego koronawirusa są kościoły.
Co słabsze głowy, jak na przykład moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus i wyznawcy Świętego Spokoju, domagają się w związku z tym zamknięcia kościołów na Wielkanoc, a przynajmniej zmniejszenia limitu wiernych do 5 osób. Strach ma wielkie oczy, a poza tym przekonywanie durniów jest zajęciem jałowym, w związku z tym podsuwam pomysł racjonalizatorski, by na każdego wiernego mogło wejść do kościoła co najmniej 20 niewiernych. O ile bowiem tamowanie dostępu wiernym wychodzi naprzeciw celom komunistycznej rewolucji, to nie ma żadnego powodu, by tamować dostęp niewiernym. Nie ma nawet przeszkód natury medycznej, bo przysłowie nie bez kozery powiada, że “złego diabli nie wezmą”, więc żadnego niebezpieczeństwa nie ma.
Ale na tym nie koniec, bo na celowniku żydowskiej gazety dla Polaków, na którym dotychczas znajdowali się księża, przybyła kolejna grupa społeczno-zawodowa, mianowicie policjanci. Jakiś funkcjonariusz “Gazety Wyborczej” wywąchał, że na portalach prowadzonych przez policjantów, duża część publikacji pochodzi o policjantów-antyszczepionkowców, a aż 40 procent policjantów nie chce się szczepić.
“Gazeta Wyborcza” bije w związku z tym na alarm, bo jakże “nie chcą”, skoro “sam główny Srul” kazał wszystkich “wyszczepić”? Najwyraźniej Judenrat “Gazety Wyborczej” podobnie jak wcześniej Judenraty” Trybuny Ludu” czy “Żolnierza Wolności” uważa, że wszyscy bez gadania powinni poddać się “wyszczepianiu”, a miejsce głosicieli antyszczepionkowych oszczerstw powinno być w więzieniu, do którego powinni ich doprowadzić właśnie policjanci, na rozkaz niezawisłych sądów.
Na tym bowiem polega “wolność prawdziwa”, której zasady Judenrat “Gazety Wyborczej” wyssał z mlekami “naszych matek i naszych ojców”, od stuleci nieugięcie stojących w awangardzie nieubłaganego postępu.
Stanisław Michalkiewicz
https://www.magnapolonia.org
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz