poniedziałek, 7 czerwca 2021

W odpowiedzi Pani Jolancie

Tekst „Prawa życia mrówek” napisałam jak widać niezrozumiale gdyż Pani Jolanta zgłosiła do niego liczne zarzuty. .Nie mogę cytować Jej listu bez Jej zgody zatem wytłumaczę o co mi chodziło opisując dwie prawdziwe historie.

Pani Teresa została przewieziona przez policję do domu opieki, a tam zaopatrzona w cewnik i pampers oraz przywiązana do łóżka, bo usiłowała uciec. Oprócz niej w sali było pięciu nieprzytomnych pacjentów. Powiadomiła mnie o tym jej sąsiadka, z którą kilka miesięcy wcześniej pomagałyśmy starszej pani sprzątać.

Wiedziałyśmy, że prowadzi aktywne życie, uczęszcza na zajęcia uniwersytetu III wieku i do filharmonii natomiast problemem był fakt, że gromadzi otrzymane z darów ubrania, czyste, ale zupełnie zbędne. Po sprzątnięciu mieszkanie staruszki nie odbiegało od normy i nie było żadnych przyczyn interwencji policyjnej.

Podejrzewałyśmy, że przewodniczący wspólnoty mieszkaniowej zasadził się na jej mieszkanko, bo jego syn się żenił, ale nie miałyśmy na to żadnych dowodów. Podstawą do interwencji policyjnej stała się decyzja sądu rodzinnego oparta na orzeczeniu biegłej sądowej, psychiatry, która nie badając chorej ani nie wchodząc nawet do jej mieszkania napisała niezgodnie z prawdą, że ma ona wszawicę, grzybicę i świerzb i dla własnego dobra wymaga izolacji.

Oburzone postępowaniem biegłej chciałyśmy składać na nią skargi i żądać jej ukarania, lecz przede wszystkim chciałyśmy wyciągnąć panią Teresę z umieralni.

Młody prawnik, którego poprosiłyśmy o pomoc powiedział brutalnie: „zdecydujcie się, czy chcecie ratować staruszkę czy wojować (tu użył nieparlamentarnego określenia) z biegłą”. Wyjaśnił, że sąd powoła innego biegłego, kolejne rozprawy będą się odbywały w najlepszym przypadku co pół roku, a w międzyczasie pani Teresa umrze w zakładzie. Napisał (bezinteresownie) pismo, w którym wyjaśnił, że ponieważ staruszka została izolowana ze względu na brak opieki, a my ofiarowujemy jej pełną opiekę (w tym dowożenie obiadów ze Śródmieścia na Bielany oraz opiekę lekarską) przesłanki wyroku ustały.

Adwokat z urzędu wyznaczony przez sąd do tej sprawy zdumiony i ujęty faktem, że ktoś chce bezinteresownie pomóc pani Teresie potwierdził strategię znajomego. „Sąd jest instytucją głupią i perfidną”– powiedział. „Mówcie to co sąd chce usłyszeć, a uwolnimy babcię po pierwszej rozprawie”. Tak się też stało, pani Teresa została wypuszczona z umieralni, koleżanka została jej kuratorem, opłaciła posiłki w pobliskim barze mlecznym z dostawą do domu i pilnowała pań z opieki społecznej. Adwokat z urzędu tak się „zaszczepił”, że woził swoim luksusowym samochodem szafki dla starszej pani. Pani Teresa przeżyła jeszcze kilka lat w spokoju w swoim mieszkaniu. Upoważniła mnie do opisania jej przypadku z podaniem imienia i nazwiska, ale uważam, że jest to zbędne.

Biegłej sądowej dałyśmy spokój. Nie mamy zamiaru spędzić reszty życia na walce z wiatrakami. Jeżeli ktoś ma na to ochotę chętnie udostępnię dokumenty. Uważam sprawę pani Teresy za sukces, za wygraną z systemem.

W kolejnej sprawie, którą chcę opisać zwyciężył system właśnie ze względu na moją skłonność do donkiszoterii i tylko dlatego, że nie chciałam uznać praw życia mrówek i chciałam, żeby moje było na wierzchu.

Otóż przez przeszło rok zajmowałam się (oczywiście bezinteresownie) schorowanym sąsiadem, podawałam mu posiłki, robiłam zastrzyki z insuliny, wzywałam lekarzy. Panie z opieki społecznej wyrzuciłam za drzwi, gdyż zamiast zajmować się starszym panem grzebały mu po szafkach. Ktoś zawiadomił jak to się mówi „odpowiednie służby”. Nie wiem, czy zrobiły to przez zemstę panie z opieki społecznej czy nadgorliwy rehabilitant, czy wreszcie koledzy staruszka z wojska. Sąd wyznaczył kuratora i pewnego dnia zjawiła się w pokoju chorego wyfiokowana dama. Wskazując na książki sąsiada, które zajmowały wszystkie ściany powiedziała nie znoszącym sprzeciwu tonem: „proszę natychmiast usunąć te wszystkie śmiecie”.

Coś się we mnie zagotowało, gdyż jak to mówię jestem z epoki Gutenberga (co nie znaczy, że mam przeszło 600 lat, naprawdę trochę mniej) i powiedziałam: „już w przedszkolu powinna się pani dowiedzieć jak wygląda książka”. „Dla mnie to są śmiecie” – uparła się kurator. „W takim razie nie mamy o czym rozmawiać” – odparłam. Ta odruchowa riposta była moim pierwszym błędem taktycznym w tej wojnie. Co gorsza poruszyłam sprawę pani kurator w sądzie podczas rozprawy, na którą sąd przeznaczył, jak wyczytałam z wokandy, 5 minut.

Sąd był nieprzejednany i pomimo że ofiarowywałam sąsiadowi pełną i bezinteresowną opiekę (nie obejmującą jednak wyrzucania cennych książek) nakazał natychmiastowe przymusowe umieszczenie go w zakładzie. Po dwóch miesiącach sąsiad dostał gangreny, bo zaniedbano jego cukrzycowe rany na nogach, nikt się tym nie zajął i zmarł po kilku dniach w szpitalu w Otwocku. Adwokat, którego zaangażowałam do tej sprawy zrugał mnie po rozprawie: „to nie jest sąd amerykański, ani teatr jednego aktora. Za dużo się pani naoglądała amerykańskich filmów. Nie wiemy z kim kurator sypia i z kim pije, trzeba było nie poruszać sprawy książek, merdać ogonem nisko przy ziemi i godzić się na wszystkie brednie, które opowiada. Niech się pani nie dziwi, że przegraliśmy”.

Lekarka prowadząca sąsiada powiedziała, że w jego stanie mógł żyć jeszcze przynajmniej 10 lat. Można by dochodzić w jaki sposób w opłacanym z wysokiej emerytury chorego domu opieki można było doprowadzić go do gangreny, jak kuratorem sądowym może być jakaś prymitywna analfabetka, jak na podobną sprawę w sądzie rodzinnym można przeznaczyć tylko 5 minut?

Wytłumaczył mi to adwokat z urzędu ze sprawy pani Teresy. Przyznał, że na ogół nie czyta nawet akt. „Wyrok jest przesądzony przed rozprawą, po co mam czytać akta, przecież nie zabiorę tych wszystkich staruszków do siebie do domu. Jeżeli jednak pani nadal chce rozrabiać niczego, co w zaufaniu pani powiedziałem, nie potwierdzę”.

Sprawę pani Teresy wygrałyśmy, a pan Janusz stracił życie.

Natomiast problem czy Lityński powinien dostać order za ratowanie psa czy wyrok za brak nad nim opieki uważam za czysto akademicki.

Izabela Brodacka Falzmann
https://naszeblogi.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

W Niemczech człowiek niesłusznie skazany po 13 latach w więzieniu dostał rachunek za spanie i obiady na 100 tysięcy euro!

Historia Manfreda Genditzkiego brzmi jak scenariusz rodem z koszmaru. Mężczyzna ten, w 2010 roku, został skazany na dożywocie za morderstwo,...