Przemówienie na założenie “Towarzystwa Słowiańskiego” w Krakowie, rok 1913
Część I
Zapał w duszy, lecz w czynach niech będzie rozsądek; zapał niech wypływa z miłości przedmiotu, z nadziei, że, idąc w kierunku słowiańskim, choć dzieciom naszym, jeśli nie sobie, przyspieszymy Polskę, i z wiary, lecz nie dziecinnej, ale męskiej, głębokiej, która nie obawia się wątpliwości, lecz oparta jest na ich rozwiązaniu i pokonaniu.
Dojrzały umysł staje się zwolennikiem idei tylko przez wszechstronne poznanie wszystkiego, co jej dotyczy, słowem, przez znawstwo przedmiotu. Najpierw tedy słowianoznawstwo, a potem słowianofilstwo i Tego porządku musi się trzymać i nasze stowarzyszenie, inaczej zawisnęłoby w powietrzu.
Gdyby sprawa słowiańska miała polegać na samem plemiennem powinowactwie krwi, należałoby pozostawić ją w spokoju antropologom; szkoda byłoby czasu i atłasu, żeby na samej idei plemiennej opierać jakieś wnioski polityczne czy kulturalne. Byłoby to zaś spóźnionem wynajdywaniem prochu, gdyby w imię pobratymstwa zmierzać na ziemiach słowiańskich do wytworzenia kultury, a gdyby chciano kultury jakiejś specyficznie “słowiańskiej”, byłoby to sztuczną pozą dla taniej oryginalności, a w istocie rzeczy wolne żarty z rozsądku; boć jeżeli w robotach słowiańskich ma chodzić tylko o “zbliżenie kulturalne” czy “wzajemność kulturalną”, jakaż różnica pomiędzy stosunkiem do narodu pobratymczego słowiańskiego, a jakiegokolwiek innego, choćby nawet najbardziej wrogiego? czyż nie jednako chętnie tłumaczy się i czyta coś z rosyjskiego, czy z japońskiego, skoro tylko jest coś dobrego? Toteż gdyby pomiędzy Słowianami zachodziły tylko względy pobratymstwa krwi nie byłoby sprawy słowiańskiej.
Nie dlatego winniśmy się zajmować sprawami słowiańskiemi, że to nasi pobratymcy; samo pokrewieństwo plemienne nie stanowi jeszcze o niczem (rodzonym bratem można mieć Kaina!); nie dlatego, żeby to miało być wyrazem sympatyj; boć wrogów trzeba znać jeszcze dokładniej, niż przyjaciół lecz dlatego, ponieważ wymaga tego interes narodowy polski. Używanie w życiu publicznem pojęć sympatyi i antypatyi jest nałogiem, którego czas już się oduczyć! Nie nabędzie siły polityka polska, póki się nie pozbędziemy tego narowu, godnego dziecinnej zaiste lekkomyślności. Czas już powiedzieć sobie wyraźnie, że podkopuje silę narodu, że na manowce wiedzie myśl polską, zabagnia naszą zdolność polityczną i wywodzi nas tylko na pośmiewisko innych narodów, umiejących działać praktycznie kto przy roztrząsaniu sprawy publicznej wojuje argumentem sympatyi i antypatyi. Zakorzeniona wśród nas niewłaściwość ta jest oznaką niewątpliwą braku dojrzałości politycznej.
Toteż założyciele “Towarzystwa Słowiańskiego” dalecy są od tego, żeby chcieć krzewić jakieś mgliste “sympatye słowiańskie”, o których nie możnaby powiedzieć jasno, do czego właściwie mają zmierzać !… Nam chodzi po prostu o polskie interesy narodowe i z otwartą przyłbicą, z całą szczerością wyznajemy i głosimy wobec całej Słowiańszczyzny, że zapatrujemy się na nią ze stanowiska polskiego, a idziemy ku niej nie dla jakichkolwiek sympatyj, lecz dla wzajemnego obliczenia interesów. Ani nam w głowie krzewić jakieś uczucia polityczne!! Czyż samo zestawienie tych wyrazów nie zawiera rażącego absurdu?! Kto uczuciem żyw, niechajże nie wtrąca się w życie publiczne, niech go nie partaczy; niechaj też nie wypacza ruchu słowiańskiego!
Na miejsce uczuć politycznych, które tyle sprowadziły nieszczęść na Polskę w. XIX., czas wprowadzić nareszcie zapatrywania polityczne, do których jedyna droga przez studya polityczne. Sam siebie okłamuje, kto sądzi, że ma jakieś zapatrywania, nie posiadając w swej umysłowości niczego, prócz uczuć politycznych, sympatyj i antypatyj. Z takiego do życia publicznego “przygotowania” (dostępnego każdemu dzieciakowi) mogą powstawać czyny na ślepo podejmowane, ale przenigdy działalność dla narodu pożyteczna (tj. rozszerzająca sferę jego dóbr w rzeczywistości, na prawdę, a nie we wykrętnych frazesach). Ta wymaga nie sympatyi i antypatyi, lecz systematycznej polityki, opartej na rachubie interesów. Co z tego tedy patryotyczniejsze, nawet dyskutować o tem nie warto! Naszem kryteryum i naszą miarą: wzmocnienie siły politycznej polskiej. Siły chcemy dla narodu! Dla nas nie ma żadnej wartości osłanianie i zakrywanie naszej słabości pięknymi frazesami! Do siły politycznej dochodzi społeczeństwo wówczas, jeżeli własną twórczą myślą polityczną ogarnie całą sytuacyę międzynarodową, a zwłaszcza ludów ościennych. Potęga polityczna może być tylko wynikiem zastosowania własnej politycznej twórczości do stosunków i spraw współczesnych. Idea taka musi mieć zawsze ten przymiot, żeby nietylko nie traciła na wartości poza granicami własnego kraju, ale owszem, żeby tam oddziaływała przyciągająca.
Idea polityczna jest jak moneta, która musi mieć kurs za granicą, jeżeli nie ma nastąpić bankructwo w kraju. Bywały w historyi przykłady, że danej idei wyparli się właśnie ci, wśród których ona się zrodziła. Nie jest tedy wykluczonem, że społeczeństwo polskie wyrzeknie się i tym razem twórczej działalności politycznej i nie wzniesie żadnego sztandaru, któryby nas wysunął na czoło nowego okresu dziejowego. Możemy pozostać nadal na ogonie Europy, jako epigonowie haseł z poprzedniego okresu dziejowego. Możemy nadal nie mieć polityki własnej i pozostać przedmiotem do frymarki cudzych szachrajstw politycznych. Szczupły nasz obszar etnograficzny a do tego pozbawiony granic naturalnych, sprawia, że bardziej od innych narodów potrzebną nam jest wielka idea polityczna, taka, która nie byłaby wyłącznie do samej Polski ograniczoną. Polska miała znaczenie w Europie dzięki temu, że polskość sięgała poza Polskę, że miała wpływy poza obszarem etnograficznym. Siła polityczna narodowa rozwija się natenczas tylko, gdy dąży do znaczenia w kombinacyach postronnych; a zatem musi się w ten czy ów sposób brać udział w życiu narodów ościennych. Gdzie ustaje promieniowanie w dal, tam następuje obumieranie sił i w końcu nicość polityczna. Społeczeństwo, nie interesujące się sprawami ludów ościennych, skazane jest na to, że ci ościenni zwrócą się przeciw niemu i wyzyskiwać je będą do swoich celów. Nastąpi to tem łatwiej, im bardziej w owem społeczeństwie rozpleni się ignorancya spraw ościennych.
Nikt nie może być tak potężnym, żeby być zupełnie niezależnym od tego, co się dzieje w sąsiedztwie; kto więc ignoruje sam sprawy ościenne i innych do systematycznego ignorowania ich namawia, a od studyowania odwodzi, ten jest psychologicznie komicznym pyszałkiem, politycznie zaś szkodnikiem narodowym, skoro propaguje hasło, że nie należy znać się na tem, od czego (z powodu prostego sąsiedztwa) może w danym razie zależeć tok interesów narodowych. Narody słowiańskie mają dla nas znaczenie niezmiernie doniosłe, bo są względem nas ościenne. Sąsiadujemy bezpośrednio z Łużyczanami, Czechami, Słowakami, Rusinami i Rosyanami, a więc z większością narodów słowiańskich. Nadto sąsiadujemy politycznie ze Słowieńcami i Chorwatami (Serbami), skoro zasiadamy z nimi w parlamencie wiedeńskim i w delegacyach austrowęgierskich zależni wzajemnie wciąż od siebie. Tak się dziwnie losy złożyły, że z ośmiu narodów pobratymczych, aż z siedmiu z nich związani jesteśmy geograficznie i bezpośrednio politycznie. Nie posiadałby chyba zmysłu dla rzeczywistości, ktoby z tego nie wysnuł wniosku, że albo musi u nas zakwitnąć słowianoznawstwo, albo też ignorancya rzeczy słowiańskich pomści się na nas dotkliwemi stratami politycznemi. A kochajże sobie Słowian lub nie kochaj, miła duszyczko romantyczno-polityczna, skoro już uważasz życie publiczne i politykę za erotyczną dziedzinę tylko nie bądź ignorantem w sprawach słowiańskich, bo ignorancya szkodzi bądźcobądź sprawnemu używaniu władz umysłowych! Jakżeż można wydawać sądy o tem, o czem nie ma się pojęcia?! U innych narodów europejskich dawno już zarzucono taką “metodę”!
O erotomanowie polityczni! Będą was kiedyś przeklinać potomni za to, żeście sparaliżowali rozwój życia politycznego w Polsce wprowadzeniem doń pojęć tak, cudacznych, jak “sympatye” i “antypatye”! Pojęcia nic a nic nie znaczące, dobre w sam raz dla ludzi, którzy się na niczem nie znają, a lubią o wszystkiem krzykiem i huczkiem decydować. I zdecydowali erotomanowie, że chociaż z siedmiu narodami słowiańskimi musimy (choćbyśmy nawet nie chcieli!) mieć stale do czynienia, jednak Słowiańszczyzną zajmować się nie należy. Zobaczymy niżej, skąd i od kogo zaczerpnęli swej mądrości politycznej… Z narodami siedmiu… A jednak i wśród ósmego, wśród Bułgarów, ma Polak swoje interesy! Bo idea słowiańska związana jest nierozdzielnie ze sprawą polską, o czem godziłoby się nareszcie wiedzieć każdemu Polakowi! Sprawa polska jest osią, a zarazem kamieniem węgielnym całej sprawy słowiańskiej. Osią jest, bo dotyka jej na całym obszarze, od środka ku najdalszemu obwodowi. Jesteśmy w Austryi, na Węgrzech, w rosyjskiem państwie i w Rzeszy niemieckiej. Jesteśmy interesowani bezpośrednio w układzie stosunków politycznych pomiędzy państwami całej Europy. Nas dotyka bezpośrednio trójprzymierze czy “trójporozumienie” i wszelka możliwa konstelacya polityczna. Czy chodzi o wojnę rosyjsko-japońską, czy o problem angielsko-niemiecki, czy jakikolwiek inny, ilekroć chodzi o linie wytyczne polityki europejskiej, zawsze nostra res agitur. Owa bezpośredniość w kole całej polityki europejskiej jest udziałem tylko nas, Polaków. I sprawy słowiańskie łączą się też najbardziej z polskiemi. Każdy z narodów pobratymczych ma swój interes tylko w niektórych sprawach słowiańskich – my zaś we wszystkich. Np. ze względu na Rosyę mieliśmy i mamy swój interes w Bułgaryi i Serbii, bo nie jest nam obojętny stosunek tych państw do Rosyi, a względnie do Austryi. Rozwój spraw cerkiewnych w Carogrodzie i na całym półwyspie bałkańskim obchodzi nas ze względu na ewentualny związek ze sprawami cerkiewnemi na ziemiach przez nas zamieszkałych. Prądy takie, jak “idea cyrylometodejska”, czy “utopie welehradzkie”, obejmują interesy ściśle polskie! Stosunek Chorwacyi do Węgier, stanowiący o przewadze Cis – lub Translitawii w ogólnej polityce monarchii, interesuje nas, jako możliwy języczek u wagi w kwestyi zawisłości Wiednia od Berlina, którego hegemonia polega na ścisłym związku politycznym z Budzyniem. Sojusz prusko-madjarski, wymierzony w gruncie rzeczy przeciw Austryi (Cislitawii), dotyka w najbrutalniejszy sposób interesów polskich. Toteż nasz własny polski interes sprawia, że jesteśmy stroną interesowaną w złamaniu hegemonii madjarskiej na Węgrzech, a to tembardziej, że polityka ekonomiczna madjarska mieści w swym programie wyniszczenie materyalne Galicyi.
Dodajmy, że mamy na Węgrzech kraj etnograficznie polski (większy od Księstwa Cieszyńskiego), którego polskości rząd węgierski zaprzecza od r. 1880. do tego stopnia, że nie uznaje całkiem narodowości polskiej przy spisach ludności! We wszystkich tedy sprawach “korony ś-go Szczepana” jesteśmy interesowani. Słowianie “cislitawscy” obchodzić nas muszą już z racyi wspólnego parlamentu w Wiedniu; od ich głosowania zależą tam sprawy nasze. Do, ut des; musimy więc znać sprawy słowieńskie i czeskie, żeby zająć stanowisko trafne i właściwe wobec ich dążeń i wymagań. A do jakiego stopnia jesteśmy interesowani w sprawie ugody czesko-niemieckiej – wiadomo powszechnie.
Interesy polskie mają zakres tak szeroki, iż zataczają kręgi na całą Słowiańszczyznę, na zachodnią, wschodnią i południową. Sprawy, które zaciekawiają Czecha lub Słowieńca tylko pośrednio, w imię prądów słowiańskich, stanowią dla Polaka cząstkę jego własnych interesów. Samo nasze położenie geograficzne stanowi już wiele. Dążności idei słowiańskiej umieszczają nas w samem jej centrum. My łączymy lub rozdzielamy narody słowiańskie! Czy z zachodniej, czy z południowej Słowiańszczyzny – droga do Rosyi przez Polskę! A ta droga tak pouczająca dla naszych pobratymców…
Jeżeli Rosya chce “wyciągnąć ręce” ku pobratymcom, ciężko jej, bardzo ciężko, bo musi to robić – przez Polskę. Niema innej drogi, a tej jedynej – my panami! Niewykonalną utopią jest idea słowiańska bez załatwienia sprawy polskiej. Kto z nami wojuje, ten w rezultacie siebie samego ze Słowiańszczyzny wyklucza. Oto jest dziedzina, w której my mamy głos rozstrzygający – tylko trzeba zabrać się do niej czynnie i opanować w niej to, co się nam należy, a co nam wydrzeć usiłował panslawizm, będący właściwie panrusycyzmem.
Założony w grudniu 1901 r. “Klub Słowiański” służył sprawie polskiej w Słowiańszczyźnie, a bezpośrednim jego celem było: wydrzeć monopol “kazionnym”, a potem: wyrzucić ich poza nawias idei słowiańskiej. Chodziło o poruszenie opinii Słowian na rzecz polskich praw narodowych w Rosyi. Po trzech latach Świat Słowiański miał prowadzić tę walkę intenzywniej, niż to mogły czynić same posiedzenia klubowe. Zajęliśmy się wyrobieniem programu dla idei słowiańskiej na zasadzie: “Jeszcze Polska nie zginęła!” Rzuciliśmy śmiało hasło “słowianofilstwa bez ustępstw” i wystąpiliśmy z tezą, że niema Słowiańszczyzny bez Polski. Możemy śmiało zakładać na szerszą, skalę “Towarzystwo Słowiańskie”, bo “Klub Słowiański” i Świat Słowiański już wypróbował, że są sposoby, aby polskość pogodzić ze słowianofilstwem bez jakiegokolwiek uszczerbku dla naszej indywidualności i bez jakiegokolwiek ustępstwa z godności narodowej. Nie próbować nigdy żadnych kompromisów w tej mierze – a wygra się sprawę! Nie trzeba się przebierać za “Słowianina”, lecz oświadczyć z góry, jasno i wyraźnie, że Słowiańszczyzna bez wolnej Polski jest czczym wymysłem, baśnią albo oszustwem politycznem!
Część II
Słowiańszczyzna, to przede wszystkim my! My bowiem jedyni wśród pobratymców utrzymaliśmy słowiańskość nienaruszoną wszystkich warstw społecznych; my jedni posiadamy historię narodową bez przerw; nasz tylko język kształci się i piśmiennictwo rozwija bez przerwy od wieku XV.; u nas najmniej domieszki krwi obcej; my nie należeliśmy nigdy jako trabanci, do świata żadnej obcej kultury, ani niemieckiej, ni bizantyńskiej, chociaż my tylko jedni przerobiliśmy u siebie rozwój i przebieg cały kultury europejskiej, bez przerwy od XI. wieku poczynając; my daliśmy Słowiańszczyźnie, co ma największego: największych uczonych (Pawła Brudzewskiego, Kopernika, Strusia itd. do Śniadeckich, geologa Staszica, Trentowskiego i Cieszkowskiego itd.), największych artystów (Chopin, Matejko, Grottger itd.), największych poetów (Mickiewicz, Krasiński, Słowacki).
U nas też zrodziła się idea słowiańska. Kłamie, lub tonie w ignorancyi, kto twierdzi, że ideę tę przeszczepia się na grunt polski z obczyzny. Idea słowiańska u nas odwieczna, Polska jej matką rodzoną. Państwo Bolesławów ogarniało swą polityką Czechów, Słowaków, Ruś i Połabian; potem znowu od Kazimierza W. poczynając, była polska zawsze państwem rozszerzającem swe zabiegi polityczne na ościennych pobratymców, aż do czasów Władysława IV., a poniekąd jeszcze i za Sobieskiego, coraz dalej na zachodnią, wschodnią i południową Słowiańszczyznę. Żywym udziałem w sprawach ludów ościennych stała i utrzymywała się potęga nasza, upadła zaś, gdy polityka polska przestała brać udział w sprawach, tyczących się pobratymców. Niegdyś tedy, w okresie mocarstwowym Polski, idea słowiańska nietylko nie była nam obcą, lecz stanowiła nieraz oś prądów, przenikających życie publiczne w wiekach XV., XVI. i XVII. Idea słowiańska, starsza od Grunwaldu, od czasu tego zwycięstwa staje się coraz powszechniejszą, nabiera popularności. Polska staje z całą świadomością na czele “wojny z całą nacyą niemiecką”, powołując się w latach 1410 – 1435 tylekroć na poczucie słowiańskie! Okres to pełen wielkich czynów, a nietylko wojennych: Zaczynają się od Grunwaldu, a potem osadziło się Jagiellonów na tronie czeskim i węgierskim, dokonano unii i snuto coraz potężniejsze pomysły, aż do poddania polskim wpływom całego Wschodu, aż do pomysłu unii z Moskwą i to na takich warunkach, że każdy obywatel jednego z tych państw byłby zarazem faktycznie obywatelem i drugiego także, co w dalszym rozwoju musiałoby doprowadzić do zniknięcia wszelkich granic państwowych na całej równinie sarmackiej.
A snuto te pomysły, propagowano je od Wełtawy po Wołgę i przelewano dla nich krew z całą świadomością wspólności “imienia słowiańskiego”. W wieku XVII. przybywa nam jeszcze myśl o półwyspie Bałkańskim! W całej naszej literaturze, w prozie i w poezyi, w pismach polskich i łacińskich, pełno świadectw, że Polska zmierzała świadomie do wzrostu swej potęgi politycznej na tle słowiańskiem, uważając Słowiańszczyznę za przyrodzony grunt polskiej twórczości politycznej. Byliśmy też od połowy XIV. w. aż ku schyłkowi XVII. w. społeczeństwem niezmiernie twórczem w polityce. Od końca w. XVII. obniża się poziom narodu i zacieśnia się polski horyzont polityczny. Doszło w końcu do tego, że za sprawę polską uważaliśmy to tylko, co było wyłącznie polskiem. Zasadniczy ten błąd rozumowania politycznego pociągnął za sobą straszne konsekwencye: długo, długo przed pierwszym rozbiorem byliśmy już politycznie martwi i to do tego stopnia, że wojna “sukcesyjna polska” toczył się przecież bez nas! Szlachcic z epoki saskiej byt święcie przekonany, że nigdzie w całej Europie nie rozgrywał się żaden interes polski, bo żaden z nich nie był… bezpośrednim i wyłącznie polskim. Wymazaliśmy państwo polskie sami z mapy Europy przez naszą bezczynność wobec tego, co się koło nas działo, ograniczywszy się do spraw wewnątrz własnych granic. Państwo cywilnie umarłe dla spraw ościennych i międzynarodowych, musiało się w końcu stać narzędziem polityki cudzej i łupem ościennych. Do tego doprowadziło nas ograniczenie się do samych tylko spraw ściśle polskich. Już pierwsi pionierowie odrodzenia politycznego Michał i August Czartoryscy (okola r. 1740.) podnoszą na nowo z uśpienia ideę słowiańską. Niebawem pod czarowną różdżką wiekopomnej Komisyi Edukacyjnej ocknięto się z błędu, żeby nie widzieć sprawy polskiej poza rzeczami wyłącznie polskiemi.
Po powstaniu Kościuszkowskiem wydano odezwę do Słowian, a część oficerów udała się pod Kara Dżordżę, Jerzego Czarnego, walczyć za wolność serbską. Cały kwiat narodu wyznaje niebawem ideę słowiańską, a początek w. XIX. zastaje Polskę pod sztandarem słowianofilstwa. Niema takiego sławnego Polaka, któryby nie byt słowianofilem! Na czele stoi pełne zasług warszawskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk, którego działalność zagaja uczony biskup Albertrandy dnia 9 maja 1801 słowianofilską przemową. W następnym roku zaczyna się historyczna podróż Aleksandra Sapiehy po południowej Słowiańszczyźnie. Za jego przykładem powstaje szereg słowiańskich podróżników, twórców nowoczesnego polskiego słowianoznawstwa (Jan Potocki, ks. Fr. Bgohusz, ks. M. C. Bobrowski, A. Kucharski i i.). Nauka polska szczyci się licznem gronem badaczy słowiańskich: Linde, Kołątaj, Józef Sierakowski, ks. prałat Czajkowski, Adam Czarnocki, Wawrzyniec Surowiecki, I. B. Rakowiecki, Łukasz Gołębiowski, J. N. Niemcewicz, Józef Maksymilian Ossoliński, Z. Chodakowski, Plater, ks. Zurowski, ks. Prażmowski i wielu, wielu innych w pokoleniu lat 1800.- 1830. (z młodszych Lach Szyrma) szło jakby na wyścigi w pomnażaniu słowianoznawstwa, a manifestowaniu słowianofilstwa. Zdeklarowanymi słowianofilami byli też poeci ówcześni: Kazimierz Brodziński (który w r. 1821 radził dać w wypisach szkolnych pieśni słowiańskie) i ks. biskup Paweł Woronicz. Do słowianofilów zaliczali się najwybitniejsi statyści i politycy, jak: Matuszewicz, Ostrowski, Mostowski, Lubecki, tudzież Czartoryscy z księciem generalem ziem podolskich, a następnie z ks. Adamem na czele.
Idea słowiańska byle tak popularną, że chroniły się pod jej sztandar inne, ażeby też zaznać popularności. Kiedy wolnomularze zakładali w r. 1818 “lożę” w Warszawie, nazwali ją “jednością słowiańską”, a w r. 1820 zorganizowali w Wilnie “Orła słowiańskiego”. Około r. 1815 przedstawia A. 261 Horodyski plan wielkiego “Towarzystwa Słowiańskiego”, tudzież “Instytutu Słowiańskiego” przy Uniwersytecie krakowskim. We Lwowie założył około r. 1824 “Towarzystwo zwolenników Słowiańszczyzny” (oczywiście tajne) Ludwik Nabielak, jedna z najwybitniejszych postaci swego czasu. A nad całą tą kwitnącą propagandą słowianofilstwa polskiego unosił się, jako jej ojciec i najgorliwszy protektor – Stanisław Staszic. On był głową i kierownikiem prądu słowiańskiego w Polsce, a zarazem najzapaleńszym jego wyznawcą i agitatorem. Ilekroć Staszic podczas swych wycieczek geologicznych stanął na którym ze szczytów tatrzańskich, nie zaniedbał zaznaczyć w pamiętniku, w sprawozdaniu, a czasem wierszem, że znajduje się w środku Słowiańszczyzny, którą całą widzi stąd oczyma ducha i obejmuje. W r. 1829 zakłada A. M. Kitajewski, profesor chemii w Warszawie, pierwsze polskie pismo słowianofilskie; jest niem tygodnik Słowianin. Rzecz godna zaznaczenia, że pismo to kładło nacisk na sprawy ekonomiczne, mianowicie na handel pomiędzy narodami słowiańskimi. Przestało wychodzić z wybuchem powstania. Nastała pora innego sposobu manifestowania przekonań słowiańskich. Oto pojawia się słowianofilska pieśń powstańcza, sławiąca “słowiańskie pałasze” i głosząca wśród walki z Moskwą: “ilu Słowian – tylu braci”. Po upadku powstania 1831 r. przenoszą się kuźnice myśli polskiej na emigracyę. Po okresie słowianofilstwa warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk nastaje słowianofilstwo naszej Wielklej Emigracyi. Po Staszicu drugim ojcem nowoczesnego słowianofilstwa polskiego staje się Adam Mickiewicz. Obok niego Krasiński wieszczy, że Polska “wstanie królową słowiańskich pól”. Zagorzałym słowianofilem jest też Słowacki, u którego Polska “z góry już uderza duchem na wszystkie słowiańskie plemiona i do żywota budzi i przymierza”, a który zarazem zastrzegał się tak silnie przeciw rosyjskiemu panslawizmowi. O tych to czasach mówi Stefan Witwicki (w r. 1842), że Polacy “o niczem prawie z takim zapałem nie mówią, jak o Słowiańszczyźnie; więcej nie ledwo, niż o Polsce.
Niemasz polskiego literata, coby o czemkolwiek bądź zacząwszy, nie zawadził natychmiast jakimś sposobem o Słowiańszczyznę i jej nie wspomniał”. Bo też nietylko wszyscy a wszyscy poeci tego okresu są za przykładem Trzech Wieszczów słowianofilami, ale wtórują literaturze najpoważniejsi przedstawiciele nauki polskiej: Libelt, Królikowski, Tyszyński głośno manifestują, że są wyznawcami idei słowiańskiej. Dla Cieszkowskiego “era Ducha św.” jest erą słowiańską. Trentowski wyznaje “polską erę Rzeszy wszechsłowiańskiej”. W Krakowie przedstawiają prąd słowiański znakomity Antoni Zygmunt Helcel i Lucyan Siemieński; we Lwowie Z. Borkowski i A. Bielowski. Na emigracyi obydwa obozy przyjęły ideę słowiańską za część polskiego programu politycznego. Nietylko Adam Czartoryski, ale też Joachim Lelewel był gorącym apostołem słowianofilstwa. Lelewel podpisał sam odezwę do Słowian, wydaną przez brukselski “Komitet narodowy”, widząc w przyszłości “gmach niepodległości wpośród ruchu pobratymczych słowiańskich plemion”. W Paryżu wydawane (1837 r.) pismo Polak wskazuje Polsce słowiańskie posłannictwo (redaktorowie: Jan Czyński, Ferdynand Rogiński, Czesław Pieniążek, Michał Chodźko, Franciszek Zawadzki). W Paryżu wychodzi w latach 1841-43. Słowianin, wydawany przez Antoniego Alfonsa Starzyńskiego, kapitana wojsk polskich, a który znajduje uznanie u Leonarda Chodźki, Seweryna Goszczyńskiego, Hieronima Kajsiewicza. Już w r. 1834 powstało w Paryżu “Towarzystwo Słowiańskie”, do którego założycieli należeli Mickiewicz i Bohdan Zaleski. W r. 1839. założył H. N. Bańkowski Revue Slave. Demokratyczna “Centralizacya” już od r. 1836. zajmowała się sprawami słowiańskiemi. Wysyłano pomiędzy pobratymców agitatorów polskiego słowianofilstwa. Józef Słowicki przypłacił więzieniem i śmiercią taką podróż agitacyjną w Zagrzebiu; Lesław Łukaszkiewicz, wysyłany do Pragi, zmarł również w więzieniu; Robert Chmielewski, emisaryusz do Czech i Słowaczyzny, schwytany kolo r. 1840. w Galicyi, przesiedział przeszło 20 lat w lochach. Takim wysłannikiem do Czech był też kilkakrotnie Teofil Wiśniowski, powieszony we Lwowie w r. 1847, a którego pamięć czci Lwów corocznie do dziś dnia. Był to nader gorliwy wyznawca “polskiego pojmowania sprawy słowiańskiej” w przeciwstawieniu do panslawizmu.
I w kraju głoszono również ideę słowiańską, o ile stosunki cenzuralne tego dopuszczały. Wychodzący w Krakowie w r. 1835. Powszechny Pamiętnik Nauk i umiejętności (pod redakcyą Leona Józefa Zienkowicza) ogłasza w punkcie drugim swego programu: “Jesteśmy Słowianami”. W Warszawie powstaje w r. 1842. projekt wydawania (pod redakcyą B. Aleksandrowicza) Kroniki przemysłowości słowiańskiej, a więc znów pisma, któreby propagowało stosunki ekonomiczne pomiędzy Słowianami. Poczęła równocześnie; wychodzić w Warszawie Jutrzenka, “pismo literackie, poświęcone przedmiotom słowiańskim”. Nadszedł r. 1848. We Lwowie powstaje “Lipa Słowiańska”, a paryska “Centralizacya” wydaje odezwę do Słowian, podpisaną przez “czerwonych” Mierosławskiego i Worcella, podczas gdy w zjeździe słowiańskim w Pradze biorą udział żywioly bardziej konserwatywne. Ginie niejedna nadzieja, rozwiewa się niejedno złudzenie co do “wiosny ludów”, ale pracowników na niwie słowiańskiej nie brak nadal wśród naszych. Roman Zmorski wydaje w r. 1849. w łużyckim Budziszynie Stadło, tygodnik “rzeczom polskim i słowiańskim poświęcony”. W r. 1853. “Centralizacya” wydaje odezwę, tym razem “Do Ludu Rosyjskiego”, a podpisują ją Worcell, Żabicki, Zienkowicz. W r. 1860. i 1861. wydaje Henryk Kamiński w Genewie (następnie w Berlinie) Prawdę, głoszącą, że “naszem powołaniem jest na czele Słowian stawać”. Jego pismo niosło “wyjaśnienie zasad i możebnego uiszczenia wszech-słowiańskiej myśli, której wszakże mieszać nie trzeba że wprost jej przeciwnym samozwańczym panslawizmem, który właściwie jest moskwicizmem”. Żywości poczucia słowiańskiego dowodzi obchód 50 rocznicy oswobodzenia Serbii, obchód oryginalny, jedyny w swoim rodzaju, w Paryżu, nad grobem Mickiewicza, dnia 4 czerwca 1865 roku. Ani bowiem rok 1863 nie przerwał bynajmniej tradycyi słowianofilstwa polskiego. Charakterystyczne mamy tego objawy z roku 1866 Rozprószona po całym świecie emigracya w czterech miejscach naraz odzywa się w imię idei słowiańskiej. W N. Jorku Bulewski urządza “zbratanie Słowian w Ameryce”. W Brukseli powstaje Ognisko, “przegląd polityczny, historyczny i literacki spraw polskich i słowiańskich”, w którego redakcyi zasiadają Leon Zienkowicz, Edmund Chojecki, Wiktor Heltman. W Bendlikonie, pod Zurychem, wychodzi w latach 1866 -1870 Niepodleglość, mająca dział słowiański bardzo charakterystyczny; tu skupiają się Aleksandrowicz, Z. Miłkowski (Jeż), Jarmund, J. Tokarzewicz. I socyaliści polscy mają przeszłość słowianofilską w latach 1866 – 67 wychodziła w Genewie socyalistyczna Gmina, z programem sojuszu ludów słowiańskich przeciw panslawizmowi. W tejże Genewie wychodzilo w latach 1869 – 70 pismo o przydługim tytule: Rzeczpospolita polska federacyjnosocjalna pośród Stanów Zjednoczonych Słowiańskich, pismo, redagowane przez “czerwonych”, Heltmana i Zienkowicza, ale tak, iż otrzymywało listy pochwalne od Leonarda Chodźki i Karola Libelta. Ale prąd słowianofilstwa polskiego sączył się już wązkim ponikiem. Oświadczał się za nim taki uznany ogólny wzór patryotyzmu, jak general Hauke-Bossak (w r. 1867.), a jednak, gdy w r. 1868. założył Kaz. Józef Turowski we Lwowie Słowianina (redagowanego następnie przez Wład. Rapackiego do r. 1871.), rzecz szła opornie wobec opinii publicznej… Krzywo patrzano na wydawanego od r. 1878. przez Józefa Chociszewskiego poznańskiego Lecha, że był poświęcony także “sprawom słowiańskim”, a gdy tenże pełen zasług Chociszewski, sprawy polskiej tylokrotny ofiarnik, zaczął w r. 1881. wydawać (również w Poznaniu) dwutygodnik Przegląd Słowiański, ogłoszono go zwolennikiem caratu!!! Zamierzonej przez Wacława Lecha w tymże r. 1881. Kroniki Słowiańskiej wyszedł zaledwie jeden numer (w Bielsku), poczem nastąpiła dłuższa pauza. Gdy po 16 latach, w roku 1897., Zygmunt Korosteński próbowal we Lwowie wydawać Słowianina, spotkał się z powszechną niechęcią… Cóż się stało z tradycyami Staszica, Mickiewicza, Czartoryskich, Lelewela; co ze słowianofilstwem polskiem, przez tak długie czasy chlebem powszednim wszystkich wyższych umysłów w Polsce? Nagle przekreślono to wszystko i pojawiło się pokutujące wśród szerokiego ogółu dotychczas mniemanie, jakoby Polska nigdy była nie miała nic wspólnego ze sprawą słowiańską. Więrutne kłamstwo! Rzecz miała się wprost przeciwnie! Wszyscy, którzy przodowali narodowi, byli słowianofilami. Zakrywając ten fakt przed ogółem, dopuszczano się prostego falszerstwa historyi. Cóż się więc stało? Oto pojawili się na arenie życia publicznego erotomanowie polityczni z głupiem hasłem swych sympatyj i antypatyj. W r. 1867. panslawizm zaczyna w Rosyi być “kazionnym” (“skarbowym”, tj. czynowniczym, oficyalnym, zarazem pasożytem skarbu publicznego). Przejście do takiego panslawizmu dokonało się w Warszawie, w rusyfikatorskim “Komitecie Urządzającym”, a mianowicie w jego “Komisyi do spraw duchownych”, mającej na celu gnębienie katolicyzmu, a szerzenie prawosławia. Z ramienia Komitetu Urządzającego urządzono w r. 1867. osławioną “pielgrzymkę do Moskwy”, starając się zrobić z niej demonstracyę antypolską, antyaustryacką, a przedewszystkiem antykatolicką. Rządowe rosyjskie “słowianofilstwo” miało być oparte na prawosławiu, jako religii “slowiańskiej”, za którą wszczęto wśród Słowian ruchliwą propagandę; Polacy zaś mieli być wykluczeni ze społeczności słowiańskiej, jako “zdrajcy Słowiańszczyzny”
Część III
Taki program nie mógł być nam sympatycznym, a ponieważ mógł być szkodliwym, należało walczyć z nim energicznie i tem gorliwiej propagować polskie słowianofilstwo Mickiewicza, Krasińskiego, Słowackiego! Ale erotomanowie lubią wygodę; powiedzieli sobie, że co niesympatyczne, z tem nie trzeba mieć nic do czynienia i po prostu usunąć się z drogi, żeby się z tem nie stykać. Postąpili w sprawie publicznej według prawidła, dopuszczalnego tylko w życiu prywatnem. Zejście z drogi jest w życiu publicznem opuszczeniem placówki, ucieczką, klęską, sprowadzoną dobrowolnie i świadomie, uszczuplaniem dziedziny życia naradowego. Ponieważ atoli zejście z drogi było osobiście nader wygodnem, bo uwalniało od obowiązku słowianoznawstwa, a dawało sposobność do tromtadracyi “patryotycznej” – więc coraz bardziej przybywało leniuchów, którzy udawali, że nic nie wiedzą o słowianofilstwie Staszica, Mickiewicza, tudzież wartogłowów, którym wszelkie słowianofilstwo pomieszało się z panrusycyzmem.
Tryumfem panslawizmu rosyjskiego nie jest to, że przyjmował się tu i ówdzie wśród Słowian: lecz – uznanie ze strony Polaków, jakoby wszelkie słowianofilstwo wiodło do panrusycyzmu. Polacy uznali niejako w teoryi logiczną słuszność panrusycyzmu, uważając słowianofilstwo a moskalofilstwo za jedno i to samo – tak, jak tego pragnął rząd rosyjski. Wiek XIX. jest w historyi polskiej wiekiem wielu, nader wielu bohaterstw, ale równocześnie – niestety – jest okresem stopniowego zaniku twórczości politycznej. W sprawie idei słowiańskiej uwydatnia się to najjaskrawiej, skoro nawet w tem, co stanowi nasze tło przyrodzone, nasz przyrodzony warstat polityczny, poszliśmy za zapatrywaniem cudzem, za zapatrywaniem policyjnem rosyjskiem, identyfikując tak samo, jak rosyjskie policmajstry, ideę słowiańską z panrusycyzmem. Doczekaliśmy się zrusyfikowania mózgu polskiego, co objawiło się najpierw na zapatrywaniach na ideę słowiańską (a niestety nie skończyło się na tem wcale…). Nieprzyjaciołom przyznano polityczną racyę i ustąpiono im pola. I pomyśleć, że są jeszcze ludzie, którzy, broniąc zacięcie jedności i tożsamości słowianofilstwa z panrusycyzmem (a więc z rusyfikacyą), powiadają, że czynią to… z patryotyzmu polskiego!
“Patryotyzm”, zmierzający do wykluczenia Polski ze Słowiańszczyzny, a więc całkiem zgodny z życzeniami czynowniczego panslawizmu! Ależ tu trzeba bez względu na wygodę i “antypatyczność” zabrać się do walki z prądem antypolskim w Słowiańszczyźnie! Zbyt długo pozwalało społeczeństwo polskie wyzyskiwać ideę słowiańską przeciw sobie! Było to niedorzecznością polityczną. Powinno być przeciwnie: należało i należy używać idei słowiańskiej przeciw systemowi rusyfikacyjnemu! Oto obowiązek Polaka, a nie jakaś kapitulacya! o słowianofilstwie Staszica, Mickiewicza, tudzież wartogłowów, którym wszelkie słowianofilstwo pomieszało się z panrusycyzmem. Tryumfem panslawizmu rosyjskiego nie jest to, że przyjmował się tu i ówdzie wśród Słowian: lecz – uznanie ze strony Polaków, jakoby wszelkie słowianofilstwo wiodło do panrusycyzmu. Polacy uznali niejako w teoryi logiczną słuszność panrusycyzmu, uważając słowianofilstwo a moskalofilstwo za jedno i to samo – tak, jak tego pragnął rząd rosyjski. Wiek XIX. jest w historyi polskiej wiekiem wielu, nader wielu bohaterstw, ale równocześnie – niestety – jest okresem stopniowego zaniku twórczości politycznej. W sprawie idei słowiańskiej uwydatnia się to najjaskrawiej, skoro nawet w tem, co stanowi nasze tło przyrodzone, nasz przyrodzony warstat polityczny, poszliśmy za zapatrywaniem cudzem, za zapatrywaniem policyjnem rosyjskiem, identyfikując tak samo, jak rosyjskie policmajstry, ideę słowiańską z panrusycyzmem. Doczekaliśmy się zrusyfikowania mózgu polskiego, co objawiło się najpierw na zapatrywaniach na ideę słowiańską (a niestety nie skończyło się na tem wcale…). Nieprzyjaciołom przyznano polityczną racyę i ustąpiono im pola. I pomyśleć, że są jeszcze ludzie, którzy, broniąc zacięcie jedności i tożsamości słowianofilstwa z panrusycyzmem (a więc z rusyfikacyą), powiadają, że czynią to… z patryotyzmu polskiego!
“Patryotyzm”, zmierzający do wykluczenia Polski ze Słowiańszczyzny, a więc całkiem zgodny z życzeniami czynowniczego panslawizmu! Ależ tu trzeba bez względu na wygodę i “antypatyczność” zabrać się do walki z prądem antypolskim w Słowiańszczyźnie! Zbyt długo pozwalało społeczeństwo polskie wyzyskiwać ideę słowiańską przeciw sobie! Było to niedorzecznością polityczną. Powinno być przeciwnie: należało i należy używać idei słowiańskiej przeciw systemowi rusyfikacyjnemu i Oto obowiązek Polaka, a nie jakaś kapitulacya! Kto ma gust do kapitulacyi (do uznania tożsamości idei słowiańskiej z panrusycyzmem), niechże przynajmniej niedorzecznościami swemi nie przeszkadza innym, walczącym, a nie ponoszącym (jak dotychczas) żadnych klęsk!2). Niedorzecznością jest przypisywać sobie więcej miłości Ojczyzny, niż jej miał słowianofil Mickiewicz. Jestto nawet istne bluźnierstwo. Popełniają je dzień w dzień wszyscy, zażegnujący się “z patryotyzmu” przed ideą słowiańską. Zresztą punkt ciężkości sprawy słowiańskiej przeniesiony już jest z Rosyi do Austryi. Tu, w Austryi, prawdziwy warstat tej roboty politycznej. Nie Rosya, lecz austryaccy Słowianie są faktycznymi idei słowiańskiej sternikami i wykonawcami. Nowy okres rozkwitu państwa Habsburgów może nastać tylko przez zniesienie dualizmu i przyjęcie polityki słowiańskiej. O politycznem ciążeniu Słowian austryackich do Rosyi (z wyjątkiem “Rosyan galicyjskich niema już mowy. Pewne zakłopotanie Wiednia udziałem Polaków w ruchu słowiańskim jest nader pocieszającym objawem, bo po zakłopotaniu musi przyjść – zastanowienie. I tu spada na nas zadanie, żeby przekonać Wiedeń do idei słowiańskiej, a samym zapewnić sobie zawczasu rolę odpowiednią w reorganizacyi monarchii, żeby nie spaść na szary koniec przy zmianie ustroju Austryi. Prąd słowiański wzmagałby się i bez nas – lecz w takim razie móglby się obrócić na naszą szkodę. Trzeba nam być żywiołem twórczym w prądzie słowiańskim, a nie czemś biernem, niesionem, przez jakiś wiatr polityczny, na którego kierunek nie mielibyśmy wpływu!
My musimy dążyć do jak największego opanowania prądu słowiańskiego w Austryi, a zatem – musimy starać się o nagromadzenie w Polsce jak największego znawstwa tych spraw, wśród których przyjdzie nam się obracać, żeby nie kroczyć po omacku, lecz działać celowo. Zajmujmy się sprawami słowiańskiemi systematycznie a czynnie, nabądźmy jak największego znawstwa spraw słowiańskich, ażeby zdanie nasze miało jak najwięcej powagi – a będą się z nami liczyć w Austryi i w Słowiańszczyźnie. Zajmijmy w prądzie słowiańskim stanowisko takie, ażebyśmy mogli dopilnować, iżby on nie był nigdy szkodliwym interesom polskim! Mógłby zaś stać się (choćby chwilowo) szkodliwym, gdybyśmy my sami, lub pobratymcy popełnili jaki błąd polityczny; naszą więc rzeczą pozostawać z nimi w stosunkach tego rodzaju, żeby i siebie (dzięki znawstwu spraw) od błędu ochronić i na ich postępowanie mieć odpowiedni wpływ. A gdy Austrya zdecyduje się wreszcie na politykę słowiańską, cóż mają na tę chwilę w programie swym nasi więksi od Mickiewicza patryoci? Może urządzić z Madjarami powstanie przeciw dynastyi? Może przyłączyć Galicyę do Węgier? – Zapewne, królestwo syonistyczne byłoby od razu gotowe! Jeżeli odrzucimy ideę słowiańską, zwróci się ona przeciw nam. Idea ta istnieje i jest dla narodów słowiańskich nietylko dogodną, ale niezbędną; toteż rozwija się nieustannie w naszych oczach, bo narody słowiańskie muszą dążyć do jej urzeczywistnienia. Mamy do wyboru: albo pokierować tą ideą, wyrobić ją na polskie słowianofilstwo – albo zwrócić jej ostrze przeciwko sobie.
Mamy do wyboru: albo stanąć na czele Słowiańszczyzny, albo mieć w niej wroga. Skutki wyboru – błogie lub fatalne – okażą się dopiero w przyszłości; ale wybór nastąpić musi teraz. Bądźcobądź, zwiększa się coraz bardziej zastęp tych, którzy wiedzą, że idea słowiańska nietylko nie jest niebezpieczną dla Białego Orła, ale przeciwnie: na jej rusztowaniu wyolbrzymiają skrzydła jego. Na nic nasze tęsknoty i zapały, póki Polska nie będzie ekonomicznie silną i dopóki nie wywołamy pomyślnego dla siebie położenia politycznego. Należy się więc łączyć z tymi, którzy mogą mieć wspólny z nami interes, a to znaczy: ze sprawy polskiej wykuwać ideę słowiańską. Nie zważajmy na to, jak inni tę ideę wypaczają, lecz sami nadawajmy jej kształt właściwy. Nasz kierunek będzie górą, jeśli nie zaśpimy sprawy, jeżeli włożymy w nią odpowiednią miarę pracy, trudu i zapobiegliwości. Nie spodziewajmy się, że zrobi to za nas kto inny, a stanąwszy na czele Słowiańszczyzny uczyni z niej tarczę obronną dla polskich interesów! To zrobić sobie musimy my sami – albo całkiem zrobionem nie będzie. Trzeba Słowiańszczyznę przekuć na siłę z nami sprzymierzoną – dając wzajemnie idei słowiańskiej oparcie na polskiej kulturze i polskiej polityce. Tak więc należy nawiązać życie współczesne do tradycyi z okresu naszej świetności i utorować dla polskiej myśli politycznej rozległe horyzonty, wskazać ambicyi narodowej i polskim siłom kulturalnym olbrzymie pole działania dla Ojczyzny.
Wskrzeszając polskie słowianofilstwo, trzeba to sobie jednak mieć za pierwszy obowiązek i dbać o to, żeby nie obniżyć rzeczy do roli wydatnego tematu krasomówczego, lecz wprowadzić sprawę na jedyną rozumną drogę, a mianowicie: badań i dociekań. Najpierw fakty, potem wnioski. Frazesy i ogólniki pozostawmy nieukom. Celem naszym przygotować społeczeństwo, ażeby w stanowczej chwili dziejowej nie popełniło grzechu zaniedbania i nie utraciło należnych sobie korzyści. Patrzymy w przyszłość i chcemy, żeby Polak przygotowany był dobrze do zajęcia właściwego i należnego sobie stanowiska w nowym, słowiańskim okresie dziejowym, którego zbliżaniu się, aż nazbyt widocznemu, nikt nie przeczy. Nadchodzi, zbliża się przyszłość, która może nam przynieść życie. A czem bardziej “gonią nas czasy”, tem bardziej spieszyć się trzeba, żeby poznać tę rozległą dziedzinę, w której nie godzi się nie zająć miejsca dlą Polski. byłoby to zmarnowaniem całego okresu dziejowego, zaprzepaszczeniem przyszłości. Stowarzyszenie nasze pozostaje zupełnie poza stronnictwami. Zajęliśmy placówkę, której nie mogłoby zająć żadne stronnictwo, jako takie, bo sprawa słowiańska i polskie interesy w Słowiańszczyźnie są niezależne od zmienności stronnictw. Do tej dziedziny nie należy nic a nic z tego, co stronnictwa dzieli, lecz wyłącznie to, co wszystkie polskie stronnictwa narodowe mają wspólnego, bo tylko ze stanowiska ogólno-narodowego można traktować te sprawy. Toteż konieczną jest organizacya pozapartyjna, a specyalna do spraw słowiańskich, ażeby uzupełnić prace stronnictw około sprawy narodowej. Plon, który się zbierze w ten sposób, przyjmie każde stronnictwo, jakiekolwiek będzie w danej chwili u steru, jako dorobek imienia polskiego, rozszerzenie polszczyzny, otwarcie nowych szlaków dla polskiej myśli politycznej. Bylebyśmy uprawiali nasze słowianofilstwo w ten sposób, żeby w słowiańskości nie zatracić niczego (ale to niczego!) z polszczyzny – każde stronnictwo narodowe może patrzeć na naszą pracę życzliwie, z tą rozumną życzliwością, która każe cieszyć się, że znaleźli się inni, robiący coś, czego samemu robić nie dałoby się, a czego jednak szkodaby zaniedbać i pozostawić odłogiem. Polityka polska, nie obejmująca w sobie słowiańskiej, byłaby czemś niezupełnem, a tylko polityka wszechstronna zapewnia rozwój narodom historycznym, nie poprzestającym na roli politycznie zorganizowanego żywiolu etnograficznego. Toteż szerzenie w Polsce znawstwa spraw słowiańskich jest rzeczą patryotyczną, jako sprawie polskiej ze wszech miar przydatne. A my bez słowianoznawstwa nie uznajemy słowianofilstwa.
Szczegóły do faktów, na które powołuję się w powyższem przemówieniu, znajdzie czytelnik w następujących dawniejszych artykułach “Świata Słowiańskiego”:
Styczeń 1905: August Sokołowski: “Polacy w walce o niepodległość serbską”.
Czerwiec 1908: Ks. Kamil Kantak: “Słowacki i Słowiańszczyzna”.
Październik 1909: “O język polski na Węgrzech”.
Październik 1909: Edmund Kołodziejczyk : “Słowianofilstwo warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk (1800-1832)”.
Sierpień 1910: Edward Woroniecki: “Słowianofilstwo Królestwa Kongresowego”.
Listopad 1910: Edmund Kołodziejczyk: “Ludność polska na Górnych Węgrzech” (z trzema mapami).
Styczeń 1911: Edmund Kołodziejczyk: “Słowianofilska pieśń powstańcza”.
Czerwiec 1911: Edward Woroniecki: “Słowianofilstwo Czartoryskich”.
Maj 1912: Edmund Kołodziejczyk: “Słowianofilstwo Emigracyi Wielkiej (1830-1863)”.
Sierpień 1912: “Z za kulis panslawizmu w r. 1867”,
tudzież cały szereg referatów p. Edmunda Kołodziejczyka, p. t. “Z przeszłości słowianofilstwa w Polsce” począwszy od kwietnia r. 1909.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz