„Dawniej ludzie mniej mieli kultury lecz byli szczersi” – pisał Tadeusz Boy-Żeleński jeszcze przed pierwszą wojną światową. Okazuje się, że nie tylko dawniej. Teraz też tej kultury nie mają za dużo, za to bywają szczerzy aż do bólu.
Weźmy takiego Wielce Czcigodnego posła Nitrasa. W swoim czasie został przyłapany na penetrowaniu torebek, pozostawionych przez posłanki w Sali Plenarnej Sejmu – natomiast szczerości mu nie brakuje, o czym mogliśmy się przekonać podczas sabatu zorganizowanego przez pana Rafała Trzaskowskiego w Olsztynie pod nazwą „Campus Polska Przyszłości”, czy jakoś tak.
Wielce Czcigodny był tam jednym z prelegentów i między innymi wyraził nadzieję, że już wkrótce katolicy znajdą się w Polsce w mniejszości. Wtedy – ciągnął dalej – trzeba będzie „za karę” zacząć im „odpiłowywać” różne „przywileje”, bo w przeciwnym razie znowu „podniosą głowę”.
To bardzo ciekawa deklaracja, bo pokazuje, iż Wielce Czcigodny uważa, że katolikom głowy podnosić nie wolno, że powinni mieć głowy opuszczone, zwłaszcza wobec… – no – tego już Wielce Czcigodny nie powiedział, ale kiedy popatrzymy, kto ostatnio głowę podnosi coraz wyżej, tak że można powiedzieć, iż zadziera nosa, to nie mamy wątpliwości, że chodzi o starszych i mądrzejszych.
Zresztą wielu nawet bardzo wpływowych katolików podziela pogląd Wielce Czcigodnego posła Nitrasa, o czym świadczą „Dni Judaizmu”, bez znajomości którego – jak się okazuje – katolicy nie mogą zrozumieć nawet własnej religii. Na szczęście jeszcze nie wszyscy tak uważają, ale to właśnie oni mogą pewnego dnia znaleźć się w mniejszości i to wśród współwyznawców.
Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, w wielu państwach katolikom „odpiłowywano” nie tylko „przywileje”, ale bywało, że i głowy. Wielce Czcigodny poseł Nitras najwyraźniej nie jest jeszcze pewien, czy na tym etapie można już posunąć szczerość tak daleko, czy w ogóle można już takie rzeczy ujawnić – ale jeśli ze strony Naszej Złotej Pani, albo komunistycznego Sanhedrynu, którego oczywiście „nie ma”, padnie stosowny rozkaz, to chyba nikt nie ma wątpliwości, że nie da się nikomu wyprzedzić.
Oczywiście taka ostra faza musi być poprzedzona odpowiednim przygotowaniem. Tak było w Rosji Sowieckiej, gdzie od 1922 roku wychodziła gazeta „Bezbożnik”, wydawana przez Związek Wojujących Bezbożników, na czele którego stał Miniej Izrailewicz Gubelman, zaś redaktorem „Bezbożnika” był Bolesław Przybyszewski, naturalny syn Stanisława Przybyszewskiego i jakiejś Żydówki z Wągrowca.
Z kolei w III Rzeszy pismo „Der Sturmer”, chociaż zajmowało się przede wszystkim zwalczaniem Żydów, to było do „Bezbożnika” bardzo podobne. Ale gazety, to jednak tylko gazety. Ich rola w XX wieku zeszła na plan drugi, bo najsprawniejszym narzędziem propagandy stał się film. Tak uważał zarówno Lenin, jak i Józef Goebbels, toteż film w służbie totalizmu odegrał decydującą rolę.
W roku 1940, a więc już po „Kryształowej Nocy”, ale jeszcze przed konferencją w Wansee, na której zapadła decyzja o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”, nakręcony został film pod tytułem „Żyd Suss”. Opowiada on, jak bliski bankructwa książę Wirtembergii zwraca się o pożyczkę do żydowskiego kupca Oppenheimera, który w ramach zabezpieczenia pożyczki otrzymuje od księcia prawo pobierania myta na drogach i mostach. Podnosi ceny myta, wskutek czego rosną ceny żywności, której sprzedaż Oppenheimer też zmonopolizował. Budzi to niezadowolenie poddanych, ale książę opętany przez sprytnego kupca znosi zakaz osiedlania się Żydów w księstwie. Oppenheimer podsuwa też księciu panienki, a kiedy jakiś poddany zorganizował zamach na przedsiębiorczego kupca, ten uzyskał od księcia pozwolenie na stosowanie środków nieograniczonych – oczywiście dla bezpieczeństwa księcia.
W ten sposób Oppenheimer staje się kimś w rodzaju Henryka Jagody w Sołdacji, albo Jakuba Bermana w PRL, którzy nadzorowali bezpiekę. Po różnych perypetiach książę trafia do więzienia, w którym taktownie umiera na serce, a na procesie wychodzą na jaw wszystkie machlojki Oppenheimera, który zostaje stracony, a Żydzi – wypędzeni z Wirtembergii. Taki to ci happy end.
Przypominam tamtą produkcję, bo właśnie pojawiła się wiadomość o pracy nad „komediowym i satyrycznym” filmem i serialem pod tytułem ”Ekler”, którego bohaterem jest twórca katolickiej stacji telewizyjnej „Wytrwamy”. Nietrudno się domyślić, o kogo chodzi, czego scenarzyści: Ewa Telega i Kamil Kwieciński nawet specjalnie nie ukrywają, podobnie jak reżyser Jan Jagielski.
Głównego bohatera gra pan Jerzy Scheibal, a w filmie występują ponadto m.in. pani Aleksandra Szwed i Krzysztof Skiba. Szefową projektu jest pani Beata Harasimowicz, która wcześniej robiła programy rozrywkowe z kabaretami. Gdybym był złośliwy, to powiedziałbym, że chałturzyła, bo w tych kabaretach śmiali się aktorzy, a publiczność – raczej nie – ale skoro inni ludzie rosną wraz z krajem, to dlaczego nie pani Harasimowicz?
Producentem jest firma Story Production, tworząca „zespół kreatywnych twórców najwyższej klasy” – jak skromnie pisze o sobie na internetowej stronie. Firma ma siedzibę przy ul. Bałuckiego 27/31 w Warszawie, a biuro – przy ul. Puławskiej 392. Podaję też numer telefonu na wypadek, gdyby jacyś ambicjonerzy chcieli zadebiutować pod egidą „zespołu kreatywnych twórców najwyższej klasy”, a może nawet stać się jednym z nich: 530-188-813.
Co prawda dotychczasowe produkcje firmy nie rzucają na kolana, ale na przykład na takiego „der Sturmera” z powodu niskiego poziomu i „pornografii” pomrukiwał gniewnie nawet sam Adolf Hitler – a poza tym de gustibus… – i tak dalej. Prezesem zarządu jest pani Beata Harasimowicz, a członkami – pani Zuzanna Dobrucka Mendyk, Joanna Zińczuk Misiewicz i pan Ireneusz Popiel.
Z KRS wynika, że kapitał zakładowy wynosi 5 tys. złotych, więc to raczej gołodupcy. Niedawno znajomy z branży filmowej powiedział mi, że w Polsce ŻADEN film na siebie nie zarabia. Ale dla Story Production to chyba nie problem, bo może sieć kinowa Helios, kiedyś współpracująca z „Agorą” puści im każdy Scheiss, a w razie czego dostanie od rządu dodatkowe miliony, niezależnie od tych 8, czy 9 które dostała dotychczas, nie licząc 5 milionów pożyczki od Polskiego Funduszu Rozwoju, z której 75 procent może być umorzone.
W tej sytuacji na wszelki wypadek, można by, wzorem „Der Sturmera”, wprowadzić do serialu tak zwane „momenty”. Na jakość to z pewnością źle nie wpłynie, a zainteresowanie może wzrosnąć. Myślę, że „zespół kreatywnych twórców najwyższej klasy” by sobie z tym bez trudu poradził.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz