Kiedy słyszę polityków i ekspertów opowiadających o konieczności kolejnej, piątej, edycji sankcji przeciw Białorusi, przypomina mi się genialna definicja szaleństwa: to wielokrotne powtarzanie tej samej czynności z nadzieją na inny efekt. Wbrew powszechnemu przekonaniu, niestety nie ukuł jej Albert Einstein – nie zmienia to wszakże jej trafności.
Migranci, czy V kolumna? |
Antyrządowe media znalazły się w swoistej pułapce własnego ideologicznego zaangażowania. Muszą nawalać w rząd – taka jest ich rola – ale z drugiej strony muszą też rząd wspierać w walce z Łukaszenką, bo przecież każdy demokrata nienawidzi Łukaszenki.
No i społeczeństwo, skutecznie ekscytowane dostarczanymi przez rząd obrazkami dzikich i agresywnych „nielegalnych imigrantów” szarpiących płot kolczasty – innych obrazków nie ma, dzięki stanowi wyjątkowemu – zebrało się wokół flagi i chce bronić polskich granic. Wobec tego jedyny możliwy nurt konstruktywnej krytyki jest taki, że rząd za późno i za słabo nalega na Unię w sprawie wprowadzenia nowych sankcji wobec Białorusi.
Donald Tusk znalazł sobie wyjątkowy sposób zaistnienia w sytuacji: z pozycji europejskiego męża stanu wystosował list otwarty do innych europejskich przywódców, wzywając ich do „pełnej solidarności z Polską i Litwą”, wykazywanej „niezależnie” od ich „oceny sytuacji wewnętrznej w Polsce”, grożąc, że brak „trudnych decyzji wobec Mińska” lub zwlekanie z nimi „rozzuchwali prowokatorów oraz ich protektorów”. Ów list, adresowany do przywódców 27 krajów, w których mówi się w 24 językach, Donald Tusk umieścił z namaszczeniem na swoim Twitterze, wyłącznie po polsku.
Można zapewne poczynić w tej sprawie wiele złośliwych komentarzy – ale nikt nie przebije reakcji tajemniczego internauty, posiadającego w awatarze zdjęcie kota w czapce klubu Chelsea z papierosem w pyszczku, który napisał krótko: „ale kozak list Donek”.
Jednak przy całym komizmie polskiej dyskusji na ten temat – sytuacja jest niewątpliwie tragiczna. Na granicy umierają ludzie – i będzie ich umierać więcej, bo idzie zima, która w tych okolicach bywa surowa. Odpowiedzialnością Unii Europejskiej – jako centrum światowej cywilizacji, kolebki praw człowieka – jest natychmiast zatrzymać to szaleństwo.
A w tym celu trzeba dogadać się z Łukaszenką.
Łukaszenka odleciał w kosmos
Tzw. „eksperci” – zwłaszcza z ideologicznej szpicy rusofobii nazywającej się Ośrodkiem Studiów Wschodnich – są mniej więcej zgodni co do tego, że chodzi o „zemstę białoruskiego dyktatora za wspieranie przez Polskę i Litwę opozycji”. To – powiedzmy sobie szczerze – nie jest racjonalne działanie.
Posyłanie tysięcy ludzi na druty kolczaste z powodu urażonej miłości własnej nie wskazuje na to, że mamy do czynienia z osobą kierującą się rozumem. Na jakiej zatem podstawie ktokolwiek sądzi, że Łukaszenka ugnie się przed sankcjami? Owszem, trzeźwo myślący polityk przekalkulowałby koszty gospodarcze i społeczne sankcji, i doszedł do wniosku, że ta wojna się nie opłaca. Ale przecież wszyscy eksperci są zgodni co do tego, że trzeźwa myśl opuściła Łukaszenkę dawno temu. [Jasne, opuściła… – admin]
Jeśli więc chodzi o ego białoruskiego przywódcy – uczynienie gestu, który ukoi jego zranioną ambicję jest najprostsze na świecie. Zapewne wystarczy wysłanie emisariuszy na najwyższym szczeblu, podjęcie rozmów, potraktowanie go jak równego. Owszem – może to nieco zranić naszą europejską, a zwłaszcza polską dumę – w końcu od półtora roku opowiadamy, że to nielegalna dyktatura – ale to doprawdy niska cena za życie i zdrowie tysięcy ludzi, których używa on do swojej gry.
I nie mówcie mi, na miłość boską, że chodzi o wartości.
Ulubiony dyktator Europy
Unia Europejska dała 6 miliardów euro łapówki dyktatorowi, przy którym Łukaszenka jest łagodnym staruszkiem – właśnie za zatrzymanie napływu uchodźców do europejskich granic. Mowa oczywiście o Recepie Erdoğanie, który w 2016 roku otrzymał olbrzymie fundusze, a także różne inne koncesje, takie jak likwidacja wiz i przyspieszenie negocjacji akcesyjnych, w zamian za to, że zgodził się odbierać uchodźców, przybywających do Grecji.
Dodatkowo, UE zobowiązała się do przyjmowania Syryjczyków z tureckich obozów dla uchodźców, w stosunku 1:1. Leżała za tym cyniczna i bezwzględna kalkulacja: chodziło o to, żeby przekonać nowych uchodźców, że ich szanse dostania się do Europy są minimalne, bo choćby i przeżyli drogę tratwą przez Morze Egejskie, zaraz dostaną kopa z powrotem i wylądują w Turcji. W 5. rocznicę obowiązywania tego haniebnego aliansu niemiecki rząd chwalił umowę między UE i tureckim dyktatorem jako wielki sukces.
Zabójstwa i tortury
Było to mniej więcej wtedy, kiedy amerykański Departament Stanu opracował raport na temat przestrzegania praw człowieka w Turcji.
Znalazły się w nim między innymi: doniesienia o arbitralnych zabójstwach; przypadki podejrzanych zgonów osób pozbawionych wolności; zaginięcia; tortury; arbitralne aresztowanie i przetrzymywanie dziesiątek tysięcy osób, w tym polityków opozycji, byłych członków parlamentu, prawników, dziennikarzy, działaczy na rzecz prawa człowieka – w związku z rzekomymi powiązania z grupami terrorystycznymi; istnienie więźniów politycznych, w tym przedstawicieli organów wybieralnych; motywowane politycznie działania odwetowe wobec osób przebywających poza granicami kraju; istotne problemy z niezawisłością sądów; daleko idące ograniczenia wolności słowa, prasy i internetu, w tym cenzura, przemoc i groźby wobec dziennikarzy, zamykanie mediów i nieuzasadnione aresztowania i prześladowanie karne dziennikarzy za krytykowanie polityki rządu; daleko idące ograniczenie wolności zgromadzeń…
Miejsce Erdoğana jest nie na brukselskich salonach, tylko przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze.
Nie oszukujmy się: walka z Łukaszenką nie jest walką o zasady. Jest wojną z Rosją. I nikogo nie obchodzi, że w tej wojnie giną ludzie – i nawet nie Rosjanie.
Opinia autora może być niezgodna ze stanowiskiem redakcji.
Agnieszka Wołk-Łaniewska
https://pl.sputniknews.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz