Inna Japonia
Mike Rogers, syn Japonki i Amerykanina, urodzony i wychowany w Południowej Kalifornii, ożeniony z Japonką, 22 lata temu przeniósł się do Tokio , skąd przysyła swoje korespondencje do dawnej ojczyzny. Jest autorem książki Schizofrenik w Japonii. Rogers w wieku 27 lat wyjechał do Japonii m.in. z tego powodu, że jak obliczył – zastrzegając się, że jako absolwent publicznej szkoły w USA nie jest najlepszy w matematyce – szansa bycia zamordowanym jest 100 razy wyższa w USA niż w Japonii. Okazało się jednak, że choć statystycznie rzecz biorąc, przestępczość w Japonii jest o wiele niższa niż w Ameryce, to statystyki sobie a życie sobie, i pewnego pięknego wieczoru Rogers został napadnięty, pobity i obrabowany. Zgłosił napad na policji, ale ponieważ japońscy policjanci nie różnią się niczym od amerykańskich, więc postali trochę, drapiąc się po głowach, coś tam zaznaczyli na chodniku i sobie poszli. Tak się akurat złożyło, że w tym czasie córka Rogersa spotykała się z młodym człowiekiem należącym do yakuzy. Rodzina nie była z tego związku zadowolona, ale ojciec, niezłomny zwolennik wolnego rynku i zdeklarowany krytyk wszelkich form ingerencji władzy w działalność gospodarczą oraz życie prywatne obywateli, był zdania, że yakuza to nie jakaś bandycka i złodziejska organizacja, ale firma taka sama jak inne, z tą różnicą, że działająca w gospodarce równoległej, zaś gospodarka równoległa istnieje tylko dlatego, że japoński rząd łamiąc podstawowe prawa jednostki zabrania legalnego prowadzenia działalności gospodarczej w pewnych dziedzinach. Wychodząc z założenia, że chłopak jego córki nikomu nie szkodzi, pracując w firmie, która w sposób całkowicie pokojowy dostarcza chętnym klientom pewnych zakazanych przez rząd towarów i usług, Rogers oznajmił rodzinie, że nie będzie przeciwstawiał się ewentualnym planom małżeńskim córki, bo uważa, że ewentualny zięć zarabia co prawda na życie niezgodnie z obowiązującym prawem, ale uczciwie. Kiedy Rogers odbywał rekonwalescencję po napadzie, jego córka przekazała mu informację od „pana O.”, lokalnego szefa yakuzy. „Pan O.” złożył Rogersowi serdeczne wyrazy współczucia z powodu tego, jak się wyraził, godnego ubolewania incydentu, i obiecał, że zajmie się sprawą. Rogers przekazał mu przez córkę, że nie chce zemsty i nie zamierza napędzać spirali przemocy, a ponadto nie byłby w stanie rozpoznać napastników. Na to „pan O.” wyjaśnił mu, że to nic nie szkodzi, iż nie potrafi rozpoznać rabusiów, bo przecież ktoś z sąsiedztwa musiał coś widzieć. On jako szef tego rejonu dba o to, aby panował w nim spokój, napady rabunkowe nie są na jego terenie tolerowane, zaś winni muszą zostać ukarani, taki jest jego obowiązek. Obiecał, że pieniądze zostaną odzyskane i zwrócone. Rogers poprosił „pana O.”, żeby go nie mieszał w swoje działania, a pieniądze przekazał na szpital dziecięcy. I tak cała sprawa się zakończyła, zaś kwestia niższej przestępczości wyjaśniła: w Japonii policja pilnuje porządku w dzień, a yakuza w nocy. W innej swojej korespondencji z Tokio Rogers, którego interesuje wielce historia stosunków amerykańsko-japońskich w XX wieku, pisze, że w Ameryce słyszał ciągle, jakimi to w czasie wojny Japończycy byli niesłychanymi fanatykami, czczącymi cesarza jako „boga” i gotowymi w każdej chwili oddać za owego „boga” życie. Postanowił zatem sprawdzić, jak tę kwestię widzą sami Japończycy. Przeprowadził rozmowy z Japończykami starszego pokolenia i z weteranami wojennymi. Opinię, że przeciętny Japończyk był gotów oddawać życie za cesarza, uznali oni za absurdalną, i dziwili się, że takich nonsensów uczy się w amerykańskich szkołach. Ich zdaniem, zwykły Japończyk przejmował się cesarzem tyle samo co zwykły Amerykanin swoim prezydentem. Zresztą cesarz, przypomina Rogers, nie miał żadnej realnej władzy, restauracja Meiji nie była odbudowaniem władzy monarszej, a wyłącznie przejściem władzy z rąk starej oligarchii do nowej. Rozmówcy Rogersa zgodnie twierdzili, że walczyli dla swoich rodzin i w obronie swoich domów, co ten komentuje, że jak wszyscy zwykli ludzie na całym świecie wierzyli w rządową propagandę. Prawie 90-letni pan Nishikawa, który służył w cesarskiej flocie, powiedział Rogersowi: „Zapewne, to jest część naszej kultury mówić, jak bardzo kochamy cesarza, to takie małe niewinne kłamstewko, ale tak naprawdę nikt nie chciał iść na wojnę, nikt naprawdę nie przejmował się za bardzo cesarzem, powiedzieli nam, że jak wygramy wojnę, to w końcu będzie pokój, to było wszystko, czego oczekiwaliśmy”. I tak jest zawsze, snuje refleksję Rogers, zwykli ludzie na całym świecie, w Ameryce czy w Japonii, bardzo często wierzą w to, co „oni” mówią. Rogers podejrzewa nawet, że symbolizujący japoński fanatyzm kamikaze nie podejmowaliby samobójczych misji bez farmakologicznego wspomagania. Trzeba tu jednak dodać, że znaleźli się w Japonii polityczni szaleńcy, którzy chcieli szafować krwią zwykłych Japończyków i walczyć do ostatniej kropli krwi, na przykład major Koga, zięć gen. Hideki Tojo, premiera w latach 1941-44, należący do grupy spiskowców usiłujących przeszkodzić wydaniu cesarskiego reskryptu o zakończeniu wojny. Ale trudno byłoby udowodnić, że takie postawy były rozpowszechnione w społeczeństwie japońskim. Również w kręgach wojskowych i politycznych zdawano sobie sprawę z beznadziejnej sytuacji, w jakiej znalazła się Japonia. Rogers przytacza słowa wiceadmirała Takijiro Onishi nazywanego „ojcem kamikaze”, który w październiku 1944 roku stwierdził, że Japonia bez lotnictwa nie przetrzyma ataków powietrznych, a bez ropy, która skończy się w ciągu 6 miesięcy, nie będzie mogła prowadzić wojny, i w związku z tym winna się poddać jak najszybciej (Onishi popełnił seppuku 16 sierpnia 1945 roku). Gotowość do poddania się byłaby zresztą o wiele większa, gdyby nie żądanie bezwarunkowej kapitulacji wysunięte przez Amerykanów, którzy nie zamierzali przyjąć nawet jednego warunku: zachowania instytucji cesarza. Rogers cytuje generała Eisenhowera, przewodniczącego połączonych szefów sztabu admirała Williama Leahy`ego, generała Douglasa Mc Arthura, zastępcę Sekretarza Wojny Johna McCloya, którzy uważali, że zaczynająca głodować Japonia, pozbawiona surowców potrzebnych do dalszego prowadzenia wojny, rychło skapituluje. Rogers przypuszcza, że podkreślanie w ramach amerykańskiej „polityki historycznej” fanatycznej woli walki u Japończyków ma na celu stworzenie propagandowego uzasadnienia dla użycia bomb atomowych. Amerykańscy planiści wojskowi oceniali w tamtym czasie, że pełna inwazja wysp japońskich kosztować będzie przy najgorszym scenariuszu życie 46 000 żołnierzy, po wojnie liczba ta cały czas rosła. W końcu prezydent Bush w 1991 roku przebił wszystkich, oświadczając, że zrzucenie bomb atomowych uratowało „miliony amerykańskich istnień”. Jak tak dalej pójdzie, ironizuje Rogers, to w 2025 roku okaże się, że zniszczenie Hiroszimy i Nagasaki uratowało życie 20 milionów Amerykanów. Jeśli chodzi o „boskość” cesarza, to trzeba tu odwołać się do szintoickiego pojęcia „kami”, pojęcia trudno definiowalnego, płynnego i rozmaicie interpretowanego, co nie dziwi, bo szintoizm nie ma ścisłej doktryny, nie ma credo i dogmatów ani scholastycznej teologii dążącej do ścisłości pojęciowej. „Kami” jest immanentną siłę stwórczą, która przenika kosmos, esencją egzystencji znajdowaną we wszystkim, co istnieje, podstawą wszystkiego i wszystkich. Może odnosić się do właściwości posiadanych przez byty, jak i do bytów samych. „Kami” jest we wszystkim, ale jako „kami” określane są także te byty, które wyrażają naturę „kami” w sposób szczególny, nadzwyczajny. „Kami” mogą być pewne specjalne przedmioty, doświadczenia, zjawiska, na przykład góra Fudżi jest górą „ucieleśniającą kami”. „Kami” to dusze zmarłych cesarzy, dusze narodowych bohaterów, wybitnych twórców, którzy wnieśli wkład w rozwój cywilizacji i kultury, bohaterów, którzy oddali życie za ojczyznę lub wspólnotę. Owe „kami” nie należą do jakiegoś wyższego porządku transcendentalnego wobec porządku naturalnego, nie egzystują w nadprzyrodzonym świecie, nie są czymś zasadniczo różnym od ludzkich bytów lub natury – w szintoizmie nie ma ostrego rozróżnienia pomiędzy tym, co materialne i tym, co spirytualne. Szintoicki teolog i religioznawca Kenji Ueda, rektor tokijskiego Uniwersytetu Kokugakuin, wybitny znawca przedmiotu, wyjaśnia, że Japończycy nigdy nie uważali cesarza za Boga czy boga w sensie, jakie temu słowu przypisują ludzie ukształtowani przez chrześcijaństwo. Szintoiccy kapłani widzieli w cesarzu widzialną, niezwykłą, wyższą manifestacją natury „kami”, w której udział ma każdy człowiek. Cesarz w sposób specjalny egzemplifikuje „kami”, co wcale nie czyni go „bogiem”, ale wyższym rodzajem człowieka, człowieka o specjalnym statusie, godnego najwyższego podziwu i najgłębszej czci. Słynna deklaracja cesarza o zrzeczeniu się przezeń swojej „boskości” podjęta pod naciskiem Amerykanów, ogłoszona 1 stycznia 1946 roku, opierała się, uważa Kenji Ueda, na nieporozumieniu. Ci, którzy widzą w niej uzasadnienie dla kwestionowania boskości cesarza popełniają, twierdzi Kenji Ueda, fundamentalny błąd, ponieważ cesarz nie jest istotą wcielająca transcendentalną boskość (w szintoizmie element transcendentalny jest nieobecny), nie posiada żadnych atrybutów transcendentnych bóstw etc.
W jednej ze swoich korespondencji Mike Rogers zajmuje się słynną (osławioną) tokijską świątynią Yasukuni (Yasukuni Jinja). Od końca lat 70. Japonia stała się przedmiotem ataków i oskarżeń ze strony Chin, Korei Południowej i Północnej, do których pretekstem są odwiedziny japońskich polityków w świątyni Yasukuni, gdzie, jak powtarzają chórem chińscy i koreańscy politycy, a za nimi europejscy i amerykańscy dziennikarze, „oddaje się hołd żołnierzom japońskim poległym w okresie II wojny światowej”, wśród nich wyższym wojskowym, którzy za „zbrodnie przeciw pokojowi” zostali po wojnie powieszeni przez Amerykanów lub skazani na dożywotnie więzienie, m.in. generałowi Hideki Tojo. Rogers przypomina, że świątynia Yasukuni wzniesiona została w 1869 roku dla uczczenia pamięci tych, którzy zginęli w latach 1868-69 podczas wojny domowej pomiędzy siłami popierającymi rodzinę cesarską a siłami feudalnej dyktatury wojskowej, czyli szogunatu Tokugawa. Klęska szogunatu zapoczątkowała erę Meiji. W świątyni Yasukuni czci się pamięć wszystkich Japończyków, którzy – niezależnie od okoliczności – zginęli w wojnach począwszy od 1853 roku po dzień dzisiejszy.
Od wieków Japończycy wierzą, że dusze umarłych pozostają ponad krajem i oczekują, aby ich potomkowie oddawali im cześć. W wydanej w 1946 roku książce Senzo no Hamashi (Rozmowy o przodkach) ojciec japońskich badań etnograficznych, autor wielu książek o religii i kulturze Japonii, Kunio Yanagita (1875-1962) pisał: „Po śmierci dusza pozostaje na wieczność ponad krajem. Nie wędruje gdzieś do odległego świata. Ta wiara przetrwała przez stulecia do czasów obecnych… Po opuszczeniu ciała dusza jest w stanie spokoju i czystości oddalona od bieganiny i rwetesu tego świata. Jednak musi to być miejsce, z którego dusze mogą nas widzieć”. Dusze czuwają nad Japończykami i odpowiadają na ich wezwanie. Kto zatem jest pogrzebany w świątyni Yasukuni? Nikt. Świątynia nie jest cmentarzem, nie ma tam kości, popiołów, grobów, nagrobków. Świątynię „zamieszkują” jedynie dusze, a w tym przypadku „kami” (dusze bohaterów), które chronią życie i pomyślność Japończyków. W 2004 roku w Księdze Dusz świątyni Yasukuni znajdowały się 2 466 532 nazwiska japońskich i dawnych kolonialnych żołnierzy (głównie Koreańczyków i Tajwańczyków). Mimo iż prochy zmarłych grzebie się w Japonii na buddyjskich albo chrześcijańskich cmentarzach, to w wielu publikacjach uparcie powtarza się pogłoskę, że w świątyni Yasukuni przechowywane są prochy gen. Tojo. Na przykład w ostatnim numerze „Policy Review” Victorino Matus publikuje artykuł na temat usuwania zwłok tyranów – problem ważki w kontekście śmierci Saddama Hussajna – w którym twierdzi, że prochy gen. Tojo znajdują się w świątyni. Na stronie CTTTRLKOQ -->www.findgrave.com, na której można znaleźć miejsca pochówku milionów osób, w tym znanych postaci historycznych, znajdziemy zdjęcie grobu gen. Tojo na jednym z tokijskich cmentarzy, a obok informację, że część prochów generała umieszczona została w świątyni Yasukuni. Trudno jednak przypuszczać, żeby dla generała zrobiono wyjątek, więc rację mają chyba ci, którzy uważają, że tak jak to jest w przypadku pozostałych dusz, generał został wpisany do Księgi Dusz, a kapłani odczytali jego nazwisko podczas odpowiedniego rytuału. Nawet, gdyby ktoś chciał „wyrzucić” duszę generała ze świątyni, to nie może już tego zrobić, gdyż, według szintoickich kapłanów, dusze bohaterów raz „przyjęte” do świątyni, nigdy jej nie opuszczają. Rogers pisze, że japońscy wojskowi postawieni przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym dla Dalekiego Wschodu, straceni lub skazani na dożywocie, zapłacili w oczach Japończyków za swoje przewiny, a potem ich dusze zostały oczyszczone przez rytuał w świątyni Yasukuni. Nie ma zatem żadnego powodu, aby ich dusze nie mogły „przebywać” w świątyni. Świątynia nie jest instytucją państwową, japoński premier odwiedzający świątynię zgodnie z obyczajem nie dokonuje żadnego państwowego aktu, jego wizyta w świątyni niczym nie różni się od wizyty prezydenta USA w kościele. Rogers przypomina, że ataki na polityków japońskich odwiedzających świątynię Yasukuni, zaczęły się po japońskim boomie gospodarczym lat 60. i 70., choć wcześniej japońscy premierzy także odwiedzali świątynię (do 1985 roku – 57 razy). Dlatego, kiedy zapytać Japończyka o mocnych narodowych i prawicowych przekonaniach, dlaczego Chińczycy i Koreańczycy robią taki hałas wokół świątyni, to odpowie on bez wahania, ze chcą wyciągnąć od Japonii więcej pieniędzy. Z pewnością, pisze Rogers, jest w tym sporo racji. Ale Japończycy jako symboliczny wróg, z którym nadal się walczy po pół wieku, jest potrzebny chińskiemu i koreańskiemu nacjonalizmowi, które chcą większej narodowej integracji, a poza tym, uważa Rogers, „źli Japończycy” zawsze się przydadzą jako kozioł ofiarny wtedy, kiedy sąsiedzi będą mieli jakieś wewnętrzne problemy. Trzeba tu jednak wyraźnie podkreślić, że protesty Chińczyków i Koreańczyków stały się tak głośne dopiero po 1978 roku, ponieważ właśnie wówczas dusze gen. Tojo i innych wojskowych skazanych po wojnie otrzymały „miejsce spoczynku” w świątyni, co miało swój wymiar polityczny, gdyż nie wprost podważało moralną podstawę powojennych procesów.
Zapewne jest szczytem hipokryzji fakt, że w roli nauczycieli moralności występują chińscy komuniści, którzy nie rozliczyli się jeszcze ze swoich własnych zbrodni dokonanych w okresie rządów Mao. Okupanci Tybetu i sprawcy masakry na Placu Tienanmen stroją się w piórka ofiar, na fałszowanie historii oburzają się komunistyczni specjaliści od fałszowania historii! Niezależnie jednak od tego, jak ocenialibyśmy „politykę historyczną” ustaloną przez Komitet Centralny Komunistycznej Partii Chin, to wystarczy odwiedzić należące do świątynnego kompleksu muzeum wojny Yushukan, aby się przekonać, że japońskie wojny, w tym imperialna wojna z połowy zeszłego wieku, idealizowane są jak wojny chwalebne, składające się wyłącznie z aktów najwyższego patriotyzmu, poświęcenia i heroizmu. Po stronie Japończyków, rzecz jasna. Jak pokazuje John Breen (Świątynia Yasukuni – rytuał i pamięć), zwiedzającym muzeum nic nie sugeruje, że wojna bywa brutalna i „brudna”, że nie wszyscy żołnierze polegli na polu chwały. W muzeum nieobecni są wrogowie Japonii, ale zrobiono wyjątek dla jednego cudzoziemca, hinduskiego sędziego Radhabinoda Pala, którego wielokrotnie powiększona fotografia znajduje się na końcu muzealnej galerii. Jako jedyny z sędziów sądzących zbrodniarzy wojennych uznał on, że oskarżeni nie są winni zarzucanych im zbrodni i że prawdziwymi agresorami w Azji byli brytyjscy i amerykańscy imperialiści – tę jego opinię umieszczono przy fotografii. Polityczna intencja jest tutaj oczywista. Podobnemu celowi służą pochwały admirała Isoruku Yamamoto – tego, który zaplanował atak na Pearl Harbour – zamieszczone w broszurze wydanej przez muzeum.
Kiedy rzucimy okiem na oficjalną stronę świątyni Yasukuni, łatwo dostrzeżemy, że pod względem polityczno-ideologicznym patronuje jej konserwatywno-narodowa prawica, która nie ma najmniejszej ochoty na zaakceptowanie obrazu historii lansowanego przez zwycięzców po 1945 roku. Tutaj gen. Tojo i inni skazani w powojennych procesach określani są bez żenady jako „męczennicy”, okrutnie i niesprawiedliwie potraktowani przez zwycięzców. Oni także jako polegli za niepodległość Japonii są „kami” rezydującymi w świątyni Yasukuni. Na tej samej stronie w tekście traktującym o wiecznych szlachetnych duszach Kenji Ueda ubolewa nad tym, że w Japonii zbyt mało się dziś mówi o obowiązkach wobec ojczyzny i o odpowiedzialności za nią, stąd można odnieść wrażenie, jakby Japończycy byli „narodem bez ojczyzny”. Stwierdza dalej, że historię Japonii przedstawia się fałszywie, że Japończycy nie powinni akceptować obrazu własnej historii narzuconego im przez zwycięzców. Szlachetne dusze japońskich żołnierzy, którzy zginęli poza granicami kraju, wróciły do ojczyzny i znalazły spoczynek w Yasukuni Jinja; ich dusze są tutaj, w naszym świecie, w Japonii, pragną być razem ze swoimi rodakami i potomkami, aby dzielić z nimi radości i smutki, informuje nas Kenji Ueda. Kiedy premierzy japońscy lub cesarz składają oficjalne wizyty w innych krajach, to gospodarze prowadzą ich na cmentarze, gdzie spoczywają polegli za ojczyznę. Dlaczego zatem, pyta Kenji Ueda, odwiedzających Japonię szefów państw nie prowadzi się do świątyni Yasukuni? Jest to godne pożałowania, bo czyż nie oznacza, że wstydzimy się szlachetnych dusz, że nimi pogardzamy, pyta szintoicki rektor, i konkluduje: „Lękam się nawet pomyśleć, co szlachetne dusze ze świątyni sądzą o takim postępowaniu”. Trzeba przyznać, że postulat, aby na przykład chińskiego czy koreańskiego polityka prowadzić do świątyni Yasukuni, to bardzo odważny pomysł. Zgodnie z linią obowiązującą w „polityce historycznej” obozu konserwatywno-narodowego Kenji Ueda podkreśla, że to państwa zachodnie jako pierwsze przy pomocy siły zbrojnej podbiły i okupowały Azję, co japońskiej wojnie nadawało charakter antykolonialny i wyzwoleńczy. Również Mike Rogers przypomina, że zanim Japonia zaczęła swoje imperialne podboje, imperialiści brytyjscy, rosyjscy, holenderscy, francuscy i amerykańscy (Filipiny) podbijali i dzielili Azję pomiędzy siebie. Innymi słowy, japońscy imperialiści byli wyzwolicielami i zdobywcami w jednej osobie, wyzwalali ludy Azji spod jarzma dawnego kolonializmu, aby je poddać jarzmu kolonializmu własnego. Ot, taki mały paradoks, jakich wiele w historii. Tak wiele, że przestają być paradoksami, a stają się czymś normalnym. Powróćmy jeszcze do postaci gen. Tojo, jednej z ważniejszych postaci w historii XX wieku, japońskiego odpowiednika Winstona Churchilla rządzącego Japonią w najbardziej dramatycznej fazie jej nowożytnej historii. Ralph Zuljan w tekście Brzytwa (przydomek generała) kreśli biografię Tojo, który pochodził z wojskowej rodziny o samurajskich korzeniach. Podczas procesu zachowywał się z wielkim spokojem, z godnością przyjął wyrok śmierci, nie prosił o łaskę. W trakcie pobytu w więzieniu gen. Tojo prowadził zapiski zawierające jego subiektywną ocenę przyczyn wojny. Rekonstruuje w nich wydarzenia z dni poprzedzających uderzenie na Pearl Harbour, wyjaśnia i usprawiedliwia motywy i cele polityki swojego rządu, polemizuje z zarzutami wysuniętymi przez oskarżycieli. Po raz pierwszy zapiski opublikowane zostały przez historyka Sanae Sato w 1991 roku na łamach miesięcznika „Hoseki” (dostępne są w sieci jako „dziennik więzienny”). Wyznania generała mogą być interesujące dla wszystkich „zbzikowanych” na punkcie historii i kultury japońskiej oraz historii II wojny światowej, a także dla tych, których bawi intelektualna gra polegająca na konfrontowaniu ze sobą różnych „pamięci”, na przechodzeniu od historii napisanej przez „Rzymian” do historii napisanej przez „Kartagińczyków” i z powrotem. David McNeill, dziennikarz mieszkający w Tokio i regularnie pisujący dla „The Independent” zajął się postacią i działalnością polityczną wnuczki gen. Tojo. Pani Yuko Tojo, związana z wieloma prawicowymi organizacjami i stowarzyszeniami, poświęciła wiele lat życia dla rehabilitacji dziadka. W 1995 roku opublikowała książkę Mój dziadek Tojo Hideki, w której broni, ba, wynosi pod niebiosa swojego przodka. Książka sprzedała się w nakładzie 120 000 egzemplarzy, a w trzy lata później posłużyła jako podstawa do ponad 2,5-godzinnego hagiograficznego filmu o generale Duma (budżet filmu – 1,5 mld jenów) – oczywiście chodziło o dumę szlachetnego samuraja, który poświęca się dla Japonii. Film cieszył się w Japonii sporym powodzeniem. W wywiadzie przeprowadzonym z nią przez Davida McNeilla Yuko Tojo stwierdziła m.in.: „Nie możemy powtarzać ciągle, że Japonia była zła. To niszczy dumę z naszego kraju”. Zapytana, czy jest możliwa współpraca japońsko-chińska przy opracowaniu podręczników szkolnych, realistycznie oceniła, że to niemożliwe: „Nawet gdy prawda jest jedna, to jej interpretacje mogą być całkowicie odmienne. Na przykład dla Koreańczyków An-Chung-gun, który zamordował Ito Hirobumi [1841-1909, pierwszy premier i twórca konstytucji Meiji], jest bohaterem narodowym, dla nas jest przestępcą”. Pani Tojo, czujna wobec wszelkich prób szargania nieskazitelnej reputacji dziadka, potrafi bez pardonu atakować jego krytyków. Tak było, kiedy dawny przyjaciel i literacki protegowany Yukio Mishimy (ocenia dziś, że polityka pisarza była „żartem”), prawicowy enfant terrible japońskiej polityki, Shintaro Ishihara, który 2000 roku oficjalnie jako gubernator Tokio odwiedził świątynię Yasukuni, oświadczył, że gen. Tojo nie jest godzien, by być czczony tam jako „kami” – nie, nie, nie dlatego, że jest winien zbrodni przeciw pokojowi, takie oskarżenia mało przejmują gubernatora – ale dlatego, że zamiast popełnić seppuku zgodnie z japońską tradycją, strzelił sobie w serce z rewolweru, no i do tego został odratowany. Występując na prawicowym kanale telewizyjnym Sakura pani Tojo nie pozostawiła suchej nitki na gubernatorze. Bez wątpienia to samo spotkałoby Justina Raimondo amerykańskiego libertariańskiego pacyfistę, przyjaciela i biografa Murraya Rothbarda oraz miłośnika twórczości Yukio Mishimy (czy również czczonego jako „kami”?). Raimondo stwierdził, że Japonia, która chciała stać się potęgą kolonialną taką jak Wielka Brytania, miała do wyboru dwa geopolityczne kierunki – na północ przeciwko Sowietom albo na południe przeciw Anglii popieranej przez USA. Ale frakcja antysowiecka okazała się słabsza i japońska soldateska, na czele której stał gen. Tojo, wybrała kierunek południowy. To była, zdaniem Justina Raimondo, największa zbrodnia generała-premiera, czyli jego największy błąd polityczny. Premier Tojo poprowadził Japonię ku klęsce i to jest rozstrzygające dla jego oceny jako polityka i męża stanu. Być może błąd generała wziął się stąd, że, jak podaje Ralph Zuljan, w drodze powrotnej z Europy do ojczyzny odwiedził on w 1922 roku Stany Zjednoczone i ocenił, że jest to kraj dekadencki, który nie jest nikomu w stanie zagrozić. Wolno przypuszczać, że w 1945 roku generał zmuszony był zmienić tę błędną opinię. Ale wtedy było już za późno. Cóż, za powierzchowne sądy płaci się niekiedy głową.
W ostatnich latach toczyło się w naszym kraju wiele debat na temat „polityki pamięci” i „polityki historycznej”. Warto byłoby dokładniej przyjrzeć się sytuacji, jaka w tych dziedzinach panuje w Japonii, gdzie, jak napisał Roger Jeans w solidnym artykule Ofiary czy sprawcy? Muzea, podręczniki i debata na temat wojny we współczesnej Japonii (opublikowanym pierwotnie na łamach „The Journal of Military History”), nie istnieje jedna „polityka historyczna”, ale od dziesięcioleci trwa zaciekła walka pomiędzy obozami polityczno-ideologicznymi prawicy i lewicy o „słuszny” obraz przeszłości. Dodajmy, że oba obozy dysponują własnymi czasopismami, wydawnictwami, organizacjami i własnymi…. historykami, a walka, jaką toczą, nie zna żadnych ograniczeń, żadnych tabu, i nie są z niej wykluczone żadne, choćby najbardziej skrajne i ekscentryczne poglądy. Zaś między liniami frontu, na ziemi niczyjej chowając się przed ogniem z obu stron, błąka się garstka tych historyków, którzy nieśmiało wymachują postrzępioną chorągiewką z wytartym już nieco napisem „Prawda Historyczna”.
Tomasz Gabiś
(Pierwodruk: „Nowe Państwo”, 2006, nr 2)
Źródło: CTTTRLKOQ -->[url=http://www.tomaszgabis.pl" onclick="window.open(this.href);return false;]www.tomaszgabis.pl[/url]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz