Przed kilku laty ukazały się dwie interesujące publikacje. Pierwszą z nich, zatytułowaną „Życie religijne więźniów chrześcijańskich w KL Auschwitz” napisała Teresa Wontor-Cichy, natomiast autorem drugiej, zatytułowanej „Duchowni ofiary niemieckiego zniewolenia”, jest Jerzy Klistała, syn więźnia obozu Auschwitz, rozstrzelanego pod Ścianą Straceń.
Korzystając z treści obydwóch wymienionych opracowań warto przypomnieć niektóre aspekty życia religijnego w KL Auschwitz i męczeństwo katolickich duchownych w tym obozie.
Pierwsi polscy więźniowie polityczni zostali przywiezieni do KL Auschwitz 14 czerwca 1940 roku. Była to grupa 728 mężczyzn, w większości uczniów gimnazjalnych, studentów, żołnierzy, członków konspiracji. Wśród nich znalazło się kilku duchownych katolickich – księża: Józef Niemiec, Stanisław Węgrzynowski (numer obozowy 90), Stanisław Wolak (numer obozowy 327) oraz kleryk Wincenty Oberc (numer obozowy 222).
20 czerwcu 1940 roku, przywieziono do obozu kolejną grupę 313 więźniów politycznych z więzienia w Nowym Wiśniczu. Transport ten stanowili przedstawiciele inteligencji krakowskiej: nauczyciele, adwokaci, studenci a także inni młodzi ludzie, próbujący nielegalnie przekroczyć granicę i przedostać się na Węgry oraz pracownicy Zakładów Azotowych w Mościcach większości inżynierowie. W grupie tej przywieziono kolejnych duchownych (głównie jezuitów) wśród nich 10 księży, 9 kleryków i 14 braci zakonnych.
Duchowni byli przywożeni do Auschwitz aż do końca istnienia obozu. Nie stanowili tu jednak większej grupy, ponieważ znaczna ich część została osadzona w KL Dachau, który decyzją władz III Rzeszy stał się głównym miejscem koncentracji i odosobnienia duchowieństwa.
Do Dachau byli kierowani księża i zakonnicy z różnych okupowanych przez Niemcy krajów. Jednak polscy duchowni stanowili tam większość. Wśród 2720 osób z tej grupy 1780 było Polakami; 868 z nich straciło życie w obozie. Kolejną po względem liczebności grupą byli duchowni austriaccy – 447, dalej Francuzi – 154 i Czesi – 109 osób.
Duchowni w Auschwitz, podobnie jak pozostali więźniowie, poddawani byli rejestracji, gdzie nadawano więźniom numer obozowy (w początkowym okresie istnienia obozu numerów nie tatuowano), określano kategorię więźnia, związaną z przyczyną aresztowania. Duchowni zazwyczaj oznaczani byli czerwonym trójkątem, przeznaczonym dla więźniów politycznych.
W KL Auschwitz osadzono ponad 400 duchownych: kapłanów, kleryków, zakonników z różnych zakonów, siostry zakonne, z tej grupy zginęło blisko 250 osób (166 w Auschwitz i 70 w innych obozach, do których zostali przeniesieni). Nie posiadali oni w obozie żadnych przywilejów, a wręcz przeciwnie byli traktowani gorzej niż inni osadzeni. Jak wspominają byli więźniowie, kierownik obozu Karl Fritsch miał zwyczaj wygłaszania przemówienia do nowo przybyłych do obozu, w którym podkreślał że:
„Przyjechaliście tutaj nie do sanatorium, tylko do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyjścia, jak przez komin. Jeśli się to komuś nie podoba, to może iść zaraz na druty. Jeśli są w transporcie Żydzi to mają prawo żyć nie dłużej niż 2 tygodnie, księża (dosł. Pfaffen – klechy) miesiąc, reszta 3 miesiące”.
O tym, że nie było to jedynie pusta słowa, niech świadczy fakt, iż w pierwszych latach istnienia obozu karna kompania (Strafkompanie), czyli grupa kierowana do najcięższych prac, w której śmiertelność więźniów była wyjątkowo wysoka a szykany nadzorców niezwykle brutalne, złożona była głównie z Żydów i księży katolickich.
Więźniowie ci przebywali w bloku nr 11 od sierpnia 1940 r. do maja 1942 r. Później przeniesiono ich do KL Auschwitz II-Birkenau. W dniu 27 czerwca 1941 roku na terenie żwirowni koło tzw. „Theatergebäude”, mieszczącej się poza ogrodzeniem obozu, zamordowano w okrutny sposób czterech księży Salezjanów. Wspomniani księża zostali przywiezieni do obozu dzień wcześniej z więzienia Montelupich w Krakowie. W sumie przywieziono ich tego dnia dwunastu (jeden z nich był tylko bratem) w transporcie liczącym pięćdziesięciu więźniów. Znajdowało się wśród nich również pięciu polskich Żydów.
Księży i Żydów z tego transportu wcielono do karnej kompanii: „Każdy z nas – wspomina ks. Walenty Waloszek – otrzymał ciężką, żelazną taczkę, kilof i łopatę. Zapowiedziano nam, że pracować musimy bardzo szybko, stale biegiem, bez oglądania się i odpoczywania. Praca nasza polegała na tym, że musieliśmy kilofami rozbijać kamienie, ładować je na taczkę razem ze żwirem i wywozić do dołu, głębokiego na 7 metrów, oddalonego od nas o jakie 50 metrów”.
W dniu 27 czerwca 1941 r. jako pierwszy poniósł męczeńską śmierć w żwirowni ks. Jan Świerc (nr 17352), proboszcz Parafii św. Stanisława Kostki na Dębnikach w Krakowie i dyrektor Zakładu Salezjańskiego w tym mieście. Wkrótce po nim zakatowany został wikary z tej parafii, ks. Ignacy Dobiasz (nr 17364). W godzinach popołudniowych tego samego dnia śmierć w podobnych okolicznościach poniósł ks. dr Franciszek Harazim (nr 17375), profesor Salezjańskiego Instytutu Teologicznego w Krakowie oraz jeszcze jeden wikary Parafii św. Stanisława Kostki, ks. Kazimierz Wojciechowski (nr 17342). Ponadto w wyniku ciężkiego pobicia i znęcania się wtedy, zmarł później w obozie ks. dr Ignacy Antonowicz (nr 17371), rektor wspomnianego Salezjańskiego Instytutu Teologicznego.
Pomimo tak wielu represji, szykan wobec duchownych, większość z nich nie załamała się, a wielu z nich zostało zapamiętanych przez współwięźniów jako osoby serdeczne, podnoszące innych na duchu. Jerzy Kroczowski tak wspomina jednego z księży: „Kiedy przebywałem w szpitalu obozowym, spotkałem księdza z Lublina. Nie znam jego nazwiska. Był to starszy człowiek, dopiero po jakimś czasie ujawnił swój stan duchowny. Tenże właśnie ksiądz zaproponował, że może odmówilibyśmy wieczorem modlitwę. Nauczył nas wtedy aktów strzelistych: „Wierzę w ciebie Boże żywy; Ufam tobie boś ty wierny; Boże choć cię nie pojmuję, lecz nad wszystko miłuję”. Te akty strzeliste stały się moją modlitwą. Odmawialiśmy je wieczorem”.
Księżom udawało się nawet, w ukryciu odprawiać Msze święte. Wspomina to ksiądz Władysław Puczka (numer obozowy 17041): „W obozie były także odprawiane po kryjomu msze. Wiem, że zaczęto je odprawiać późną jesienią 1941 r. – w listopadzie i z początkiem grudnia 1941r. (…) Ja także miałem możliwość odprawienia mszy, a stało się to o godzinie czwartej po południu w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia 1941 r. Mszę św. odprawiałem w pasiaku na strychu bloku nr 3 w obecności kilkunastu znanych i zaufanych współkolegów. Miałem hostie i wino, a zamiast kielicha musiała wystarczyć zwykła szklanka. Obecni przy mszy przystąpili do komunii świętej”.
Nawet do bloku nr 11, zwanego Blokiem Śmierci, dostarczano komunikanty, co było nie lada wyczynem, ze względu na zaostrzony jego dozór. Jedna z więźniarek, Różą Gajowczyk-Dryjańska, przetrzymywana w jednej z cel w podziemiach tego bloku, wspomina: „Pamiętam, że raz przyjęłam komunię w czasie pobytu w bloku 11, ale nie pamiętam dokładnie kiedy to było. Hostie dostarczył nam jeden z kalifaktorów bloku 11. Pamiętam, że stałam przy drzwiach i ja przejęłam od niego kopertę, w której znajdowały się hostie. Kopertę odebrała ode mnie Wanda Pyka i ona rozdała współwięźniarkom hostie”.
O tym, że kary za rozdawanie i przyjmowanie komunii były surowe i nie omijały więźniów niech świadczy fragment z relacji b. więźnia Pawła Brożka: „W czasie Świąt Wielkanocnych, spędzonych w bloku 11 przebywający z nami ksiądz Kania (był proboszczem parafii św. Krzyża w Katowicach) zorganizował dla nas spowiedź, byliśmy też komunikowani. Słyszałem, że ksiądz Kania później zginął. Nie wiem, skąd zostały dostarczone do bloku nr 11 komunikanty. Ktoś musiał donieść władzom SS o spowiedzi, gdyż wszyscy więźniowie zostali za to ukarani chłostą. Ja dostałem, podobnie jak inni, 25 uderzeń”.
Wiadomo ze zgromadzonych relacji, że więźniowie szukali także możliwości spowiedzi. Jeżeli w komandzie czy w bloku był ksiądz, szansa na osobistą rozmowę, jaką pozorowano spowiedź, była większa. Stąd w relacjach więźniowie wspominają o wielkiej uldze i pocieszeniu po odbytej, oczywiście dyskretnie, spowiedzi. Były więzień Władysław Lewkowicz przebywał w obozie w tym samym czasie co ojciec Kolbe, i tak wspomina swoje spotkanie z nim oraz odbytą spowiedź: „Pierwsze tygodnie mojego pobytu w obozie były nie tylko przygnębiające, ale wprost makabryczne. Z nadmiaru cierpienia szukałem instynktownie jakiegoś wsparcia moralnego o podłożu religijnym.(…) Ojciec Kolbe zgodził się bardzo chętnie na spotkanie i rozmowę. Staraliśmy się tak urządzić, ażeby nie zwracać na siebie zbytniej uwagi esesmanów.(…) Przechadzając się z Ojcem Kolbe spowiadałem się u niego. W późniejszym czasie Ojciec Kolbe miał coraz to więcej szukających jego rad”.
Św. Maksymilian Maria Kolbe (1894-1941)
W dniu 17 lutego 1941 roku aresztowano ojców: Piusa Bartosika, Antonina Bajewskiego, Justyna Nazima, Urbana Cieślika oraz gwardiana Maksymiliana Kolbe. Wszystkich przewieziono na warszawski Pawiak, a po zakończonym śledztwie wywożono do KL Auschwitz. Ojciec Kolbe został zarejestrowany w obozie 29 maja 1941 roku i otrzymał numer 16 670. Był on traktowany przez esesmanów wyjątkowo okrutnie. W zachowanej liście osadzonych w obozie (Zugangsliste) z 29 maja 1941 roku, są dane 304 mężczyzn, w większości Polaków, także kilkunastu Żydów.
Wśród przywiezionych do obozu 29 maja 1941 było 12 duchownych, w tym 8 pallotynów (Stowarzyszenie Apostolstwa Katolickiego – SAC) z Ołtarzewa. Spośród osadzonych 12 duchownych tylko dwóch z nich przetrwało trudy obozowe i doczekało wyzwolenia w obozie Dachau, gdzie zostali wcześniej przeniesieni. Pozostałych dziesięciu duchownych zginęło w Auschwitz i innych obozach. Na podstawie niepełnych danych można przyjąć, że co najmniej 199 więźniów z transportu zarejestrowanego w obozie 29 maja 1942 roku, straciło życie.
Ojciec Kolbe był w obozie około 9 tygodni. W tym trudnym czasie starał się być dla współwięźniów wsparciem. Chętnie podejmował rozmowy, pocieszał, zachęcał do modlitwy (jednemu z więźniów podarował nawet swój różaniec). Często spowiadał, co było w obozie surowo karane, podobnie jak próby zachowania innych praktyk religijnych.
W dniu 29 lipca 1941 roku, po stwierdzeniu ucieczki więźnia Zygmunta Pilawskiego (nr 14156), kierownik obozu Karl Fritch zarządził wybranie 10 więźniów z bloku 14 i skierowanie ich do celi głodowej bloku nr 13 (później 11). Po wieczornym apelu wybrano 10 więźniów, wśród nich Franciszka Gajowniczka. Nazwiska pozostałych wybranych nie są znane. Przerażony Gajowniczek zwrócił się do przeprowadzającego wybiórkę esesmana z prośbą o darowanie życia. Wówczas z szeregu wystąpił ojciec Maksymilian Kolbe, który zaproponował zamianą za więźnia, który prosił o łaskę. Esesman Fritsch zgodził się na taką propozycję. Wybranych 10 więźniów odprowadzono do bloku nr 13 i zamknięto w celi na okres 2 tygodni.
Po dwóch tygodniach, około 14 sierpnia, esesmani zdecydowali, że więźniowie jeszcze znajdujący się w celi głodowej mają być zabici zastrzykiem fenolu. Nie wiadomo ilu więźniów żyło, był wśród nich na pewno ojciec Kolbe. Śmiertelne zastrzyki wykonał kryminalista niemiecki Hans Bock (więzień nr 5), pełniący wówczas funkcję „starszego bloku” w więźniarskim szpitalu obozowym. Po stwierdzeniu zgonu ciała zabitych więźniów zostały przewiezione do obozowego krematorium nr 1, gdzie je spalono.
Proces beatyfikacyjny franciszkanina, ojca Maksymiliana Marii Kolbe trwał ponad 30 lat. Papież Paweł VI, 17 października 1971 roku, ogłosił ojca Maksymiliana Kolbe błogosławionym wyznawcą. Była to pierwsza w historii powojennej beatyfikacja Polaka.
Polskie władze państwowe 22 marca 1972 roku odznaczyły go pośmiertnie Krzyżem Złotym Orderu Virituti Militarii, tym samym włączyły go do grona Polaków – bohaterów. Formuła kanonizacyjna wypowiedziana przez Jana Pawła II, 10 października 1982 roku, w czasie uroczystej mszy świętej sprawowanej przed bazyliką świętego Piotra w Rzymie, brzmiała następująco:
„Na cześć Trójcy Przenajświętszej, dla chwały wiary katolickiej i wzrostu chrześcijańskiego życia, mocą Pana Naszego Jezusa Chrystusa, Świętych Apostołów Piotra i Pawła oraz naszą, po zasięgnięciu rady wielu braci w biskupstwie uznajemy i ogłaszamy Błogosławionego Maksymiliana Marię Kolbego Świętym: wpisujemy go do katalogu świętych i postanawiamy, że jako Święty Męczennik ma być czczony w całym Kościele Powszechnym. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen”
Wydarzenie to zakończyło długi proces dający podstawę uznania Maksymiliana Marię Kolbę za wyjątkowego kapłana.
Pomoc więźniom obozu
Kilka miesięcy po założeniu KL Auschwitz, w grudniu 1940 roku, metropolita krakowski arcybiskup Adam Sapieha zwrócił się do komendanta obozu w sprawie uzyskania zezwolenia na odprawienie Mszy św. dla więźniów z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Komendant obozu Rudolf Höß nie wyraził na to zgody, natomiast zezwolił na dostarczenie 6 tysięcy jednokilogramowych paczek żywnościowych dla wszystkich więźniów. Rozpoczęto zbiórkę datków pieniężnych jak również żywności i odzieży. Księża zachęcali wiernych do przyłączenia się do zbiórki. Duchownymi, którzy osobiście udali się w tej sprawie do komendanta obozu z listem od arcybiskupa Sapiehy byli księża parafii oświęcimskiej: Władysław Gross de Rosenburg i Rudolf Schmidt.
Z kolei proboszcz ze wsi Poręba Wielka koło Oświęcimia, ksiądz kanonik Józef Kmiecik często po dźwięku syren rozpoznawał, że z obozu uciekł więzień. Ci, którzy przychodzili na plebanie dostawali cywilne ubranie, pasiak obozowy był palony i następnie wyruszali dalej. Gestapo często przeprowadzało rewizje i przesłuchiwało księdza, doskonała znajomość niemieckiego pozwoliła mu na uniknięcie aresztowania.
Przez cały okres okupacji duchowieństwo parafii miasta Oświęcim oraz sąsiednich parafii wykazywało się dużym zaangażowaniem w pomoc więźniom. Wszystkie działania odbywały się w największej konspiracji. Dostarczano więźniom żywność, naczynia liturgiczne i komunikanty, udzielano pomocy więźniom zbiegłym z obozu poprzez zaopatrywanie w cywilną odzież.
Dla lepszej organizacji tych działań założony został konspiracyjny Komitet Akcji Pomocy Więźniom Obozu Koncentracyjnego. Jego honorowym prezesem został ksiądz kanonik Jan Skarbek z Oświęcimia. Swoją działalność rozszerzał na inne parafie, zachęcając innych duchownych oraz wiernych do niesienia pomocy.
Rtm. Witold Pilecki (1901-1948)
Siedemdziesiąt dziewięć lat temu rtm. Witold Pilecki, żołnierz 1920 i 1939 roku, dobrowolny więzień KL Auschwitz (nr 4859) i twórca konspiracji wojskowej w tym obozie, zagrożony dekonspiracją, a także pragnąc jako naoczny świadek przekazać prawdę o KL Auschwitz, zbiegł z obozu w nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 roku. Uciekał wraz z Janem Redzejem (nr 5430) i Edmundem Ciesielskim (nr 12969). Zbiegowie zmierzali do Bochni, a potem do Nowego Wiśnicza, skąd po blisko czterech miesiącach udali się do Warszawy. Podczas tej ucieczki szczęśliwie przekroczyli granicę Rzeszy i przeszli na teren Generalnego Gubernatorstwa dzięki pomocy księdza Jana Legowicza, ówczesnego proboszcza z Alwerni.
To wydarzenie po latach tak wspominała Zofia Buczek, mieszkająca po wojnie w Alwernii: „O uciekinierach z obozu oświęcimskiego dowiedziałam się wiosną 1943 roku od księdza Legowicza, który przyszedł do naszego mieszkania w Porębie-Żegocie i opowiedział nam o ich pobycie na terenie Alwerni. Z jego słów wynikało, że kierowali oni swe kroki do kościoła w Porębie-Żegocie, gdzie proboszczem był ksiądz Karol Słowiaczek, którego brat i dwaj bratankowie byli więzieni w Oświęcimiu. Uciekinierzy liczyli, że powołując się na obozową znajomość ze Słowiaczkami uzyskają pomoc od spokrewnionego z nimi księdza. Celem ich marszu był kościół w Porębie-Żegocie, gdzie po uzyskaniu pomocy zamierzali przekroczyć granicę między Trzecią Rzeszą a Generalnym Gubernatorstwem. Pomylili jednak wieże kościelne i dotarli do wzgórza, na którym znajdował się kościół i opuszczony przez zakonników klasztor oo. Bernardynów. Ukryli się we wgłębieniu na wzgórzu przyklasztornym, które otaczał las. Jeden z uciekinierów poszedł na poranną mszę do kościoła.. Miał poprosić księdza Słowiaczka o spowiedź i podczas niej wyjawić cel swego przybycia. Zobaczył księdza, który przyszedł do kościoła odprawić Mszę świętą. Spotkanym duchownym okazał się ksiądz Legowicz, a w trakcie rozmowy wyjaśniła się pomyłka. Był to kościół nie w Porębie-Żegocie, lecz w Alwerni.
Ksiądz Legowicz nawiązał kontakt z pozostałymi uciekinierami, dostarczając im niezbędną odzież i żywność. Udało mu się także skontaktować z księdzem Słowiaczkiem z Poręby-Żegoty, lecz ten nie udzielił bezpośrednio pomocy, obawiając się najprawdopodobniej prowokacji ze strony – jak mógł sądzić – rzekomych zbiegów z obozu. Cały dzień trójka uciekinierów spędziła we wgłębieniu na wzgórzu przyklasztornym. Wieczorem – na prośbę księdza Legowicza – przyszedł do nich mój mąż – wspomina dalej Zofia Buczek – który w tym czasie zakończył już pracę w lesie. Umówionym hasłem rozpoznawczym z jego strony było dwa razy zakaszleć i raz kichnąć. Mąż poprowadził ich lasami, umożliwiając przejście granicy w najbardziej bezpiecznym miejscu i doradził jak iść dalej”.
Po dotarciu rtm. Witolda Pileckiego do Warszawy jesienią 1943 roku, czekał go jeszcze udział w Powstaniu Warszawskim, pobyt w obozach jenieckich w Lamsdorf (Łambinowice) i Murnau, a także służba po wojnie w II Korpusie Polskim gen. Władysława Andersa. W ostatnich miesiącach 1945 roku rotmistrz Pilecki za namową oficerów Oddziału II sztabu II Korpusu podjął się utworzenia w nie suwerennym Kraju, rządzonym przez komunistów, siatki informacyjnej i przesyłania zebranych wiadomości do Włoch.
Wykonując powierzone mu zadanie, został wiosną 1947 roku aresztowany w Warszawie, a prawie rok później po długotrwałym śledztwie i procesie skazany na karę śmierci. Zbrodniczy wyrok wykonano 25 maja 1948 roku. Funkcję kapelana wojskowej organizacji konspiracyjnej, założonej w KL Auschwitz przez rtm. Witolda Pileckiego pod nazwą „Związek Organizacji Wojskowej” przez pewien czas pełnił ks. Zygmunt Ruszczak (nr obozowy 9842). Członkowie tej tajnej organizacji wojskowej organizowali potajemne nabożeństwa i spowiedzi: „Komunikanty – wspominał rtm. Witold Pilecki – otrzymywaliśmy od duchowieństwa z wolności przez kontakt z ludnością spoza obozu”.
Organizatorem nabożeństw był głównie zakonnik Piotr Zdzisław Uliasz-Kozłowski (nr obozowy 12988 – na zdjęciu)), który odprawianie Mszy świętych polecał m.in. salezjaninowi ks. Zygmuntowi Kuzakowi (nr obozowy 39884). Tego przejawu ruchu oporu w KL Auschwitz władze obozowe nigdy nie wykryły.
Dla wielu więźniów niewyobrażalne cierpienia, jakich doznawali w obozie, były łatwiejsze do zniesienia poprzez praktykowanie wiary, stanowiącej moralny sprzeciw wobec zła, któremu położono kres w momencie wyzwolenia KL Auschwitz w dniu 27 stycznia 1945 roku.
dr Adam Cyra
Myśl Polska, nr 5-6 (30.01-6.02.2022)
https://myslpolska.info
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz