Jak zaczęła się nagonka, której jesteś ofiarą?
W grudniowym numerze miesięcznika „Szturm” zadebiutowałam z dwoma tekstami. Szczególne zainteresowanie wzbudziła moja recenzja serialu „Ania, nie Anna”. Skrytykowałam nachalną propagandę, która w nieznośnej ilości sączyła się z ekranu od drugiego sezonu. Po co w ogóle adaptować tekst, jeśli po zrobieniu w fabule miejsca dla reprezentantów wszystkich uciśnionych mniejszości zostają z oryginału tylko imiona głównych bohaterów?
Zwróciłam uwagę nie tylko na prezentację związków homoseksualnych jako stylu życia równie godnego akceptacji społecznej, co małżeństwo kobiety i mężczyzny, ale też na temat, który w naszym kraju nie jest jeszcze zbyt często poruszany – promocję związków międzyrasowych oraz sceny, które odebrałam jako wyraz pogardy dla białej rasy.
Uważam, że wydźwięk ten jest bardzo wyraźny, jeśli uwzględnimy fakt, że serial powstał w Kanadzie i był kierowany głównie do amerykańskiego odbiorcy.
Artykuł nie spodobał się grupie studentów z mojej uczelni, która zaczęła uporczywie i wulgarnie mnie nękać. Ofiarą takiej przemocy z ich strony jest również m.in. dr Magdalena Grzyb z Katedry Kryminologii UJ, która, pomimo poglądów lewicowych i feministycznych, okazała się nie dość postępowa jak na standardy wyznawane przez tę grupę.
Sprawa zaogniła się, gdy w mediach społecznościowych udzieliłam odpowiedzi na pytania zadane mi przez czytelników, a w których doprecyzowałam swoje poglądy zarysowane na łamach „Szturmu”. Następnego dnia zadzwoniła do mnie dziennikarka Gazety Wyborczej z pytaniem, dlaczego piszę rzeczy, które mogą sprawić, że komuś będzie przykro.
Kto jest autorem tej nagonki i jakie organizacje ją prowadzą? Proszę o krótką charakterystykę.
Zaczęło się od wulgarnego facebookowego fanpejdża, który powstał jakiś czas wcześniej w celu szykanowania dr Grzyb. Społeczność zrzeszana przez ten fanpejdż to grupa osób transpłciowych oraz ich sympatyków z Uniwersytetu Jagiellońskiego i nie tylko. Jej przedstawiciele to m.in. student historii, otwarcie propagujący ustrój komunistyczny i świętujący rocznicę rewolucji bolszewickiej; człowiek, który zasłynął z oplucia pomników żołnierzy wyklętych oraz niedawnych wyzwisk pod adresem Rektora; a także pewna osoba transpłciowa, posługująca się zmienionym, męskim imieniem. Miała sprawę dyscyplinarną za nawoływanie do przemocy, pochwalanie stalinowskich metod radzenia sobie z wrogami ludu i obelgi kierowane m.in. w stronę dr Grzyb. Za niedługo też czeka ją też rozprawa przed sądem za zniesławienie wykładowczyni.
Ze studentami UJ sympatyzują inne osoby, które aktywnie udzielają się na ich wulgarnym fanpejdżu – m. in. pracownik naukowy Katedry Biologii Człowieka Uniwersytetu Wrocławskiego czy doktorantka Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, która wulgarne hasła umieszcza nawet na swoim zdjęciu profilowym.
Gdy napisała o mnie Wyborcza, obelgi, groźby a nawet życzenia śmierci lały się już z całej Polski. Uważam, że zielonym światłem do takich działań mogły być dla wielu słowa profesora Michała Ostrowskiego, dyrektora Szkoły Doktorskiej, w której się kształcę. Profesor Ostrowski, pomimo świadomości, że nie złamałam prawa, nie czekając nawet na werdykt rzecznika dyscyplinarnego, na łamach gazety o wielotysięcznych czy nawet milionowych zasięgach, wezwał do „ostracyzmu środowiska” wobec mnie. Nie wiem, co dokładnie miał na myśli pan profesor, jednak jego słowa z pewnością nie trafiły w próżnię.
Postulat wyrzucenia mnie z uczelni wziął sobie na sztandar Studencki Komitet Antyfaszystowski. Napisali petycję do JM Rektora UJ, w której domagają się postawienia mnie przed komisją dyscyplinarną. Podpisało się pod nią już ponad trzysta osób. Niestety, żadna z nich nie zauważyła, że Rektor, choćby bardzo chciał przychylić się do ich wniosku, nie ma kompetencji, by to zrobić. Przepisy zabraniają mu ingerować w działania rzecznika dyscyplinarnego, który odpowiada za kierowanie wniosków do komisji. Petycję rozpowszechnia m.in. Czerwona Młodzież – organizacja młodzieżowa PPS oraz Młodzi Razem.
Czy zanim to się zaczęło, miałaś okazję spotkać tych ludzi?
Znam jednego doktoranta, który zgłosił się, by zeznawać przeciwko mnie. Rozbawiło mnie, że napisał do wszystkich moich przełożonych między innymi o tym, że postuluję prawny zakaz seksu pozamałżeńskiego. Rozumiem, że można nie zgadzać się tym postulatem czy wręcz go wyśmiewać, ale on pisał o tym tak, jakby był moimi słowami dotknięty do żywego.
Ostatecznie okazał się świętszy od przysłowiowego papieża, bo nawet gdy wspomniany już profesor Ostrowski wyjaśnił mu, że podejmowania wobec mnie działań na drodze służbowej nie uważa za właściwe, ten zaczął się z nim wykłócać. Jeśli spotkałam kogoś z pozostałych, nie wiem o tym, bo wielu pozostaje anonimowych. Duże poczucie anonimowości i bezkarności z pewnością daje im ukrywanie się za fanpejdżem.
Jakie zarzuty są Ci stawiane?
Studencki Komitet Antyfaszystowski oraz młodzieżówka partii Lewica Razem stwierdziły wprost, że „jawnie i bez mrugnięcia okiem głoszę poglądy nazistowskie” oraz “mam jawne powiązania z neonazistami”. Padały też oskarżenia o antysemityzm, bo udostępniłam satyryczną grafikę jako komentarz do głośnej niedawno sprawy z krakowską mezuzą.
Jeden ze studentów, którego rzecznik dyscyplinarny przesłuchiwał w mojej sprawie, całkiem poważnie jako dowód przeciwko mnie przedstawił… zdjęcie drzewa z Lasu Wolskiego, na którego pniu, obok wygrawerowanej gołej pani, widniał antysemicki, jego zdaniem, napis. Jak można się domyślić, to nie goła pani była przedmiotem oburzenia młodzieńca zatroskanego publikowanymi przeze mnie w instastories treściami. Takie relacje są dostępne dla oglądających jedynie przez 24 godziny, ktoś musiał więc zbierać na mnie “dowody” już od dawna.
Z powodu mojej krytyki mieszania się ras oraz wyrażania poglądu, że nie wszystkie rasy mają równy wkład w rozwój cywilizacyjny ludzkości, zarzuca mi się również rasizm. Nie znam jednoznacznej definicji tego pojęcia. Uważam, że dzisiaj pojęcie rasizmu jest kategorią-parasolem, mającą w sposób pejoratywny określać niewłaściwy, zdaniem niektórych, sposób myślenia o różnicach etnicznych.
Takie różnice istnieją. Jedną z nich jest dużo niższy stopień rozwoju cywilizacji rdzennych ludów Afryki Subsaharyjskiej, tzw. Czarnej Afryki, w porównaniu do społeczności ludzi zbiorczo określanych jako europeidzi lub mongoloidzi. Poprzez stopień rozwoju cywilizacji rozumiem poziom techniki i opanowania środowiska naturalnego, zaawansowania instytucji społecznych oraz rozwoju działalności intelektualnej, opartej na myśleniu abstrakcyjnym, takiej jak matematyka, filozofia czy prawo.
Jeśli ktoś ma inne spojrzenie na to zagadnienie – jestem go ciekawa. Uważam, że powinien być to temat do dyskusji, a nie tabu, którego złamanie grozi ostracyzmem. Oczywiście warto zaznaczyć jeszcze, że poziom rozwoju cywilizacji nie świadczy o jej statusie moralnym – przykładem, których mogłabym podać wiele, niech będzie użycie bomby atomowej i fakt, że wybitni fizycy i nobliści, którzy nad nią pracowali, nie są dzisiaj powszechnie znani jako zbrodniarze.
Zaś co do samego krzyżowania się ras o zupełnie różnym dorobku cywilizacyjnym – uważam, że z wielu względów może to przynieść i tam, gdzie odbywa się na większą skalę, przynosi katastrofalne skutki. Czy prezentując fakty oraz swoje związane z nimi obawy wyrażam pogardę dla jakiegokolwiek człowieka?
„Rasistą” został swojego czasu okrzyknięty nie kto inny, jak sam profesor James Watson, laureat Nagrody Nobla, odkrywca podwójnej helisy DNA. Spotkał go ostracyzm środowiska akademickiego, gdy zasugerował, że być może pomoc, jaką niesiemy krajom trzeciego świata jest tak nieefektywna, bo milcząco zakładamy, że ich mieszkańcy mają takie same zasoby intelektualne jak my, co może nie być prawdą. Proszę zauważyć, że w tej hipotezie nie znalazło się żadne określenie wartościujące człowieka ze względu na poziom jego zdolności intelektualnych. To ludzie, którzy wytoczyli krucjatę przeciwko Watsonowi, najwyraźniej utożsamili „mniej inteligentnego” z „gorszym”.
Zarzuca mi się też homofobię i transfobię. Te pojęcia są mi najmniej znane i przyjmuję, że znaczą to, co rozumieją pod nimi osoby, które tymi pojęciami szafują. Jak już im powiedziałam – jeśli nieuznawanie homoseksualnych „małżeństw” i stwierdzenie, że płeć nie jest emocją, by ją odczuwać, wyczerpuje znamiona homofobii i transfobii, to tak, jestem homofobką i transfobką. Taka postawa konfunduje. Jeśli na przyklejenie ci pustej etykietki nie odpowiadasz poczuciem winy i tłumaczeniem się, wtedy taka etykietka traci swoją moc.
Z tego co wiem, podejmowane są próby zdyskredytowania Twojej osoby w obrębie uczelni i postawienia ci formalnych zarzutów?
Takie zarzuty zostały mi już postawione. Konkretnie jeden – naruszenie kultury wypowiedzi i powszechnie aprobowanego sposobu prowadzenia dyskursu. Wyjaśniłam rzecznikowi dyscyplinarnemu, że nie użyłam żadnych słów wulgarnych ani pogardliwie nacechowanych, a moim celem nie było obrażenie kogokolwiek.
Proszę zauważyć, że postawiony mi zarzut odnosi się wyłącznie do formy moich wypowiedzi, nie do ich treści. Rzecznik dyscyplinarny, dr Paweł Czarnecki, specjalista w zakresie prawa karnego, dokładnie przeanalizował wszystkie materiały zgłoszone mu przez studentów i stwierdził, że nie dostrzega w nich znieważenia jakiegokolwiek człowieka czy grupy ludzi, nawoływania do łamania prawa, promowania ustroju faszystowskiego ani jakichkolwiek działań, które wykraczałyby poza dopuszczaną prawem wolność słowa. Na oficjalny werdykt jeszcze czekam.
Jak się na to wszystko zapatrujesz? Zamierzasz cokolwiek zmienić?
Współtworzę jako prezes działające na UJ Akademickie Towarzystwo Myśli Konserwatywnej. Organizujemy spotkania dyskusyjne, prelekcje i od czasu do czasu inne inicjatywy. Staramy się tworzyć na Uniwersytecie przestrzeń, w której studenci o ogólnie pojętych poglądach prawicowych (niekoniecznie identycznych z moimi!) będą mogli poczuć jakiś powiew normalności. Na naszych wydarzeniach mile widziane są również osoby spoza Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz każdy chętny do kulturalnej i merytorycznej dyskusji, bez względu na jego poglądy.
Wystosowałam też wnioski do Rektora o wszczęcie postępowań dyscyplinarnych wobec kilku osób. Rozważam wytoczenie pozwów. Zarzucanie mi „szerzenia treści o charakterze nienawistnym i faszystowskim”, “sprzecznych z obecnym stanem wiedzy naukowej”; “nieprzestrzegania w żaden sposób powinności absolwentki i doktorantki Uniwersytetu Jagiellońskiego” czy “jawnego łamania Kodeksu Etyki Doktoranta”, nie mówiąc już o stwierdzeniu, że “jawnie i bez mrugnięcia okiem głoszę poglądy nazistowskie”, to naruszanie moich dóbr osobistych.
O ile mówienie o “homofobii” czy “transfobii” traktuję jak ocenianie i wartościowanie, dopuszczalne w granicach wolności słowa, tak powyższe stwierdzenia, odnoszące się do rzekomego łamania przeze mnie określonych przepisów czy popierania bardzo konkretnej doktryny politycznej, wyrażane już nawet nie jako przypuszczenia, a kategoryczne osądy, stanowią zniesławienie, o którego rozmiarze świadczy to, ile osób zostało zachęconych do podpisania się pod tymi słowami.
Czy tego typu akcje są powszechne na UJ? I nie tylko na UJ?
Słyszałam o wielu próbach uciszania ludzi prezentujących poglądy będące piewcom postępu nie na rękę. O większości przypadków nie mogę się wypowiedzieć, bo nie znam szczegółów. Bliżej znana jest mi jedynie sprawa prof. Ewy Budzyńskiej, byłej wykładowczyni socjologii Uniwersytetu Śląskiego, ukaranej naganą za nauczanie o rodzinie w sposób niezgodny z postępową wizją społeczeństwa.
Ukaranie profesor Budzyńskiej, łącznie z przebiegiem całego procesu, uważam za skandaliczne. Pokazywanie protokołów z zeznań świadków innym świadkom, brak umożliwienia pani profesor powołania własnych świadków i zarzut wprost absurdalny: „formułowała wypowiedzi, opierając się na własnym, narzucanym studentom światopoglądzie o charakterze wartościującym, stanowiące przejaw braku tolerancji wobec grup społecznych i ludzi o odmiennym światopoglądzie, nacechowane wobec nich co najmniej niechęcią, w szczególności wypowiedzi homofobiczne, wyrażające dyskryminację wyznaniową, krytyczne wobec wyborów życiowych kobiet, dotyczących m.in. przerywania ciąży.”
Uważam, że prezentowanie przez prowadzącego w trakcie zajęć własnych poglądów, dopóki są to poglądy o charakterze wartościującym lub spekulatywnym, nie jest niczym złym. Jeśli mielibyśmy uznawać inaczej, to konsekwentnie należałoby prowadzić postępowania przeciwko wykładowcom, którzy sugerują studentom, jaka metoda liczenia całki jest lepsza albo wyrażają poglądy na temat istnienia białych dziur.
Uczelnie powinny być miejscem również na dyskusje o charakterze normatywnym. Uważam, że jedynymi “własnymi poglądami”, na które podczas zajęć nie ma miejsca, są poglądy o charakterze pseudonaukowym. Tylko wtedy można byłoby mówić o narzucaniu czegoś czy dyskryminacji, gdyby inaczej myślącym studentom prowadząca utrudniała zaliczenie swojego przedmiotu. Brakiem tolerancji byłby brak otwartości na dialog – ale czy oskarżający panią profesor studenci chcieli z nią dialogu? Warto odnotować, że oskarżenie o “homofobię” zupełnie serio pojawiło się w prezentowanych wykładowczyni zarzutach. To pokazuje, jak daleko zaszła już nowomowa, a to, jak mówimy, kształtuje sposób, w jaki myślimy.
Jak w Twojej ocenie wyglądają stosunki ideowe w obrębie uczelni? Czy istotnie, jak słyszymy z całej Polski, lewica i środowiska LGBT podnoszą głowę coraz wyżej? I z drugiej strony: czy młodzież o zabarwieniu narodowym lub zachowawczym jest odpowiednio reprezentowana? I czy potrafi odpowiedzieć na takie prowokacje?
Ludzie o poglądach prawicowych boją się zabierać głos. Wielokrotnie słyszałam: „zgadzam się, kibicuję wam, ale nie podpiszę, bo chcę spokojnie skończyć studia”. Wydaje mi się też, że „my” mamy dużo mniej czasu na angażowanie się w jakieś ideowe przepychanki niż „tamci”. Ja nie jestem w tej sprawie wyjątkiem. Wymagające studia czy doktorat, często połączone z pracą, sprawiają, że człowiek nie ma czasu na aktywność w komitetach polujących na czarownice, życie newsami i skandalami. Gdyby nie bezpośrednie i dotkliwe szykany, których niedawno zaczęłam doświadczać ze strony uczelnianych środowisk LGBT, o większości osób i sytuacji, o których tu opowiadam, pewnie nigdy bym się nie dowiedziała.
Konserwatyści z reguły lubią ład i porządek. Są w większości spokojni, skupieni na sumiennym wypełnianiu swoich obowiązków. Dążą do założenia rodziny, ustabilizowania się w życiu. Ich kierunki studiów to najczęściej informatyka, kierunki inżynieryjne, prawo, historia. Odnajdują się najlepiej w przewidywalnych i bezpiecznych środowiskach, takich jak duszpasterstwa akademickie. „Poukładani” – to chyba najlepsze określenie.
Młodzież lewicowa jest inna. To głównie osoby, które z jakichś powodów mogą pozwolić sobie na studiowanie bzdurnych kierunków bez presji, by zdobyć zawód, z którego będą mogli żyć. Najczęściej wybierają kulturoznawstwo, socjologię czy jakiejś egzotyczne, gdzie progi punktowe są śmiesznie niskie. Nie twierdzę, że absolwenci tych studiów nie są potrzebni, ale większość tych, co tam idą, chce po prostu przedłużyć sobie dzieciństwo – pracować nie trzeba, kasa od rodziców jest, semestr da się zaliczyć minimalnym wysiłkiem. Mają czas na śledzenie internetowych dram, chodzenie po manifestacjach i stalkowanie swoich ofiar. Bardziej niż zdobycie dyplomu cenią sobie studenckie życie. Kontrowersje nie są im straszne, bo nie mają tyle do stracenia co ktoś, kto planuje karierę prawnika czy nauczyciela.
Jak oceniasz politykę władz uczelni?
Manifestacja pod Rektoratem w sprawie odwołania wykładu dr Grzyb musiała być dla JM Rektora UJ otrzeźwiającym wydarzeniem. Jak sam Magnificencja zauważył w swoim oświadczeniu, z wyzwiskami na ustach zwrócili się przeciwko niemu ci, za którymi zawsze się wstawiał. Ufam, że robił to w dobrej wierze, zwiedziony pięknymi i na pozór niewinnie brzmiącymi hasłami o równości i tolerancji, nieświadom, że gdy da tym środowiskom palec, za chwilę zażądają całej ręki.
Zaczęło się od tolerowania organizacji studenckiej „TęczUJ” i głoszonych w uczelnianej przestrzeni pseudonaukowych teorii na temat „płci odczuwanej” czy „niebinarności”. Bez echa przechodziło paradowanie na marszach równości pod szyldem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Na marginesie dodam, że gdy ja sama jakiś czas temu podczas wydarzenia o charakterze narodowo-konserwatywnym wygłosiłam wykład, spotkały mnie – oczywiście nie ze strony samego Rektora – nieprzyjemności z powodu użycia na stronie tytułowej mojej prezentacji logotypu Uniwersytetu Jagiellońskiego. Swoją drogą, był to wykład na temat metodologii naukowej. Omówiłam m.in. przypadek wspomnianego już profesora Watsona czy naukowość pojęcia takiego jak „płeć psychiczna” w kontekście falsyfikacjonizmu Poppera. Wówczas również miałam postępowanie wyjaśniające przed rzecznikiem dyscyplinarnym. Choć ostatecznie postępowanie umorzono, było to problemem, że wystąpiłam jako „doktorantka UJ”. Rzecznik dyscyplinarny gruntownie przeanalizował zarówno mój referat jak i charakter całego wydarzenia.
Ale wróćmy do tematu. Kolejnym krokiem progresywnych środowisk, po tym, jak już na dobre rozgościły się ideowo w uczelnianych murach, były żądania formalnego uznania, w postaci zmian w systemie USOS, alternatywnych imion i płci osób z zaburzeniami tożsamości, na co Rektor przystał. Następnie pojawiły się ankiety studenckie, w których można było wybierać spośród więcej niż dwóch płci. Zaczęto też powoływać wewnątrzuczelniane instytucje, z założenia mające walczyć z przemocą i dyskryminacją, a w praktyce zajmujące się epatowaniem w oficjalnych, uczelnianych mediach społecznościowych zdjęciami obściskujących się gejów, reklamowaniem profili transpłciowych influencerów i polecaniem pseudonaukowych „źródeł wiedzy”, rekomendujących na przykład stosowanie blokerów hormonalnych u dzieci.
Hitem było ocierające się o soft porno zdjęcie, udostępnione w okresie przedświątecznym, przedstawiające oddającego się homoseksualnym uciechom świętego Mikołaja. To wszystko już od dawna przekraczało granice dobrego smaku i nasuwało na myśl pytanie, czy aby na pewno porównanie Uniwersytetu Jagiellońskiego do domu publicznego, poczynione przez Małopolską Kurator Oświaty, było zupełnie bezzasadne.
Czy można się dziwić, że po opanowaniu uczelni przez „osoby studenckie”, „osoby z macicami” i inne językowe nowotwory przyszedł czas na wytoczenie cięższej artylerii w postaci postulatów wykluczania z przestrzeni uniwersyteckiej tych, którzy zatrzymali się gdzieś w połowie drogi postępu? Rektor wyraził głos sprzeciwu, gdy studenci, którym nie spodobały się „kontrowersyjne” tezy doktor kryminologii, wymusili odwołanie jej wykładu. Jakie to tezy? Między innymi stwierdzenie, że umieszczanie skazańców w żeńskich więzieniach na podstawie ich autoidentyfikacji z płcią żeńską stanowiłoby zagrożenie dla bezpieczeństwa więźniarek.
Wówczas też, niestety, Jego Magnificencja boleśnie przekonał się, że osoby, których interesy miał zawsze na uwadze, są w stanie potraktować go bez najmniejszego szacunku, jeśli tylko „ośmieli się” postąpić choć odrobinę nie po ich myśli – na przykład stanąć na straży wolności debaty akademickiej i sprzeciwić polityce „cancel culture”.
Daleka jestem od oceniania dotychczasowych działań Jego Magnificencji, bo uznaję je za podyktowane autentyczną troską o dobro wszystkich studentów. Czy Magnificencja rozważy obranie innej strategii – czas pokaże. Jakiś czas temu, jako Akademickie Towarzystwo Myśli Konserwatywnej, wystosowaliśmy do Rektora list otwarty. Podpisało się pod nim ponad 70 studentów, doktorantów, pracowników i absolwentów naszej uczelni. Mam głęboką nadzieję, że głos konserwatywnej części społeczności akademickiej w toczącej się debacie również zostanie przez Jego Magnificencję usłyszany.
Mówiąc o polityce uczelni, warto wspomnieć nie tylko o jej władzach, ale też o prowadzeniu spraw dyscyplinarnych. Wspomniana wyżej osoba transseksualna, za to, że chciała „je…ć maczetami” wykładowczynię, „sr…ć [jej] do ryja”, szykować dlań „dół z wapnem” oraz publicznie popierała działania Stalina, została ukarana przez komisję dyscyplinarną jedynie upomnieniem, czyli najniższą karą, jaką można było wymierzyć. Komisja dyscyplinarna, jako jedną z przyczyn takiego werdyktu podała, że “przychylenie się do wniosku rzecznika o wyższy wymiar kary zostałoby odebrane jako uciszanie osób trans płciowych, wyrażających sprzeciw wobec transfobii w debacie publicznej”.
Jeśli to nie jest wyraźna deklaracja ulegania naciskowi opinii publicznej, to nie wiem, co nią jest. Warto przypomnieć, że w trakcie przesłuchiwania prowadzonego w tej sprawie przez komisję dyscyplinarną manifestowała pod budynkiem grupa demonstrantów, solidaryzująca się z osobami transpłciowymi. Tak, ci, którzy wstawiali się za osobą proponującą stalinowskie metody radzenia sobie z wrogami ludu, właśnie walczą o usunięcie z uczelni „neonazistki”. Na marginesie nadmienię, że – choć miało to miejsce nie u nas, tylko na Uniwersytecie Śląskim – wyższą karą, czyli naganą, została ukarana wspomniana już prof. Ewa Budzyńska. Jak ma się rozmiar jej przewinienia do poczynań w/w „osoby studenckiej”, niech każdy oceni sam.
Na szczęście nie mogę powiedzieć złego słowa o żadnym z rzeczników dyscyplinarnych, o których słyszałam lub z którymi osobiście miałam do czynienia. Prowadzący omówioną wyżej sprawę dr Przemysław Tacik słusznie i bezkompromisowo domagał się nagany, choć z pewnością miał świadomość, że wkłada kij w mrowisko – spotkała go później ostra krytyka i liczne pomówienia. Bardzo pozytywnie odebrałam też postawę dra Pawła Czarneckiego, który wprost określa siebie jako miłośnik dyskursu akademickiego i zwolennik wolności słowa. Z naszej krótkiej pogawędki, m.in. o oprotestowanym niegdysiejszym wykładzie Daniela Dennetta czy kontrowersyjnych tezach Petera Singera wywnioskowałam, że jest człowiekiem o bardzo szerokich horyzontach i otwartym umyśle, kierującym się sprawiedliwością i literą prawa, a nie emocjami opinii publicznej.
Czy chcesz coś jeszcze dodać?
Chciałabym zwrócić się do wszystkich studentów o szeroko pojętych przekonaniach prawicowych – jeśli siedzicie teraz jak myszy pod miotłą, nie zdziwcie się, gdy za parę lat będziecie bali się pójść na uczelnię z medalikiem na szyi, czy zacytować Dmowskiego.
Jeśli już teraz zupełnie serio wyciągane są przeciwko człowiekowi „dowody” takie, jak zamieszczone przez niego w sieci zdjęcie drzewa, pokazanie się z książką nieprawomyślnego autora, czy pisanie do legalnie wydawanego czasopisma – czy naprawdę myślicie, że nie jest kwestią czasu, aż znajdą coś na was?
Czy jeśli już teraz żąda się cenzurowania wykładowczyni akademickiej, która nie uważa mężczyzny za kobietę, a panią profesor karze naganą za „nietolerancję” i „homofobię”, wy nadal łudzicie się, że nikt nigdy nie poczuje się urażony waszym uczestnictwem w Marszu dla Życia i Rodziny?
Możliwe, że nie zgadzacie się z niektórymi moimi stanowiskami, wolicie trzymać się z daleka od tej sprawy, by i was nie posądzono o skrajne poglądy. Ale gdy przyjdą po was, gwarantuję wam, że nie będą was pytać, czy dzisiaj byliście za czy przeciwko „naziolce”.
Rozmawiał: Mariusz Matuszewski
https://myslkonserwatywna.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz