niedziela, 9 stycznia 2022

Przy (Po) Święcie Trzech Króli

 



Przy Swięcie Trzech Króli Opowiastka o Trzech Królach (fragment większej całości):

[Postanowiłem komentarz p. Barta_W. przekształcić w artykuł – Admin]

Kilka razy Herod usiłował skierować rozmowę na temat nurtujący go aż do bólu głowy, mianowicie na przyczynę, dla której trzech mędrców przebyło pół świata, ale Baltazar zdawał się być o wiele przebieglejszy od króla i nie zatraciwszy należnego władcy szacunku, potrafił zawsze zmienić tok rozmowy na sprawy mniej ważne.

Wreszcie Herod zniechęcil się nieco i wymówiwszy sie koniecznościa zajęcia sie wszystkimi gośćmi, przysiadł się do Kaspra.
Kasper zauważył zadziwiający napój w Herodowym kubku ze złota i osmielił się zapytać, co to jest.
”To cerewizja” – objaśnił król. – „Żywe wino, napój bogów pogańskich dalekiej Północy, gdzie barbarzyńcy ubierają się w surowe skóry dzikich bestii”.

Mędrcy skosztowali delikatnie musującej cieczy o miłym zapachu. Gorzkawy smak napoju wydał im się o wiele bogatszy niż w przypadku win tradycyjnych. Oczywiście, wszyscy znali podobne ruchliwe napoje sporządzane z młodych pędów palmowych, daktyli, czy zbóż.Przewożono je z Babilonii aż do Egiptu przez terytorium Galilei. Ale żaden z nich nie mógł sie równac z Herodowym – żaden z nich nie miał owej kojącej goryczki. Baltazar spytał więc Heroda, cóż to jest za szczególny specjał.

”Ta cerewizja pochodzi od dzikich Germanów, którzy ją sporządzają z dodatkiem płatków kwiatu pnączy zwanych humulusem.”.
”Nie chcesz nam chyba powiedziec, wasza wysokość, ze sprowadzasz ów delikates aż z dalekiej Germanii?” – zdziwił się Kasper, który naturalnie wiedział, gdzie żyją Germanowie.
„Nie, dostojni mężowie. Mam ci ja tu na dworze czarownicę, która gotuje cerewizję na miejscu”.
”Czy moglibyśmy ja zobaczyć?” – zainteresował sie Baltazar.
Herod zgodził się bez wahania, mając nadzieję przełamać rezerwę Hindusa, być może nie bez pomocy magicznego trunku.

Posłano po wiedźmę. Po chwili stanęła przed nimi niestara, może trzydziestopięcioletnia kobieta, wzrostu dość słusznego, jak na tutejsze warunki. Patrzyła na przybyszów prosto, łagodnym spojrzeniem jasnobłękitnych oczu z lekko opalonej twarzy o nieskazitelnej cerze i regularnych rysach. Odziana była w prostą, lnianą szatę i kapcie uplecione z wierzbowej kory. Włosy koloru pszenicy spięła srebrną spinką z dziwnym kamieniem o barwie miodowej, u nasady grubego warkocza przerzuconego do przodu, sięgającego aż do pasa. Dłonie wsparła na prostej lasce z twardego drzewa, zakończonej gałką z takiegoż kamienia, w którego wnętrzu widniał zatopiony jakiś egzotyczny insekt.

„Jak się nazywasz?” – zapytał Baltazar po grecku, ponieważ nie znał żadnego innego z używanych tu narzeczy.
„Imię moje nie jest stworzone dla tutejszych warg”, zaśmiała sie czarownica niskim, melodyjnym altem. I wyrzekła słowo, które zabrzmiało jak sama Natura dziewicza. Był tam szum zefiru, i brzęk cięciwy w łuku, i świst wypuszczanej zeń strzały, i zawołanie wilka, i śpiew skowronka, i dzwon cynowej misy, i plusk wodospadu, i brzęczenie roju pszczół równocześnie.
„Tak mnie zwą w mojej krainie, ale tu moje imię brzmi Eleuthera.”
„Jesteś więc wolną, niewiasto?” – zdziwił się Baltazar.
„Zażądała wolności w zamian za nadworna magię” – wtrącił Herod – „Nie chciała żadnej innej zapłaty. Ale warta po stokroć tej ceny. Leczy choroby, wstawia zęby, przyjmuje porody, dzieci niańczy, rozmawia z drzewami i zwierzętami, przepowiada przyszłość. Czarownica.”
„Nie boicie się, panie, że wam odejdzie?”
„Nie, dała mi słowo, a pochodzi z ludu, gdzie słowu oddają cześć boską”.

„Skąd pochodzisz?” indagował Baltazar.
„Ze Sclavii, gdzie barbarzyńscy Wenedzi hodują własne potomstwo na sprzedaż w niewolę” – odpowiedział Herod.
Kobieta wyprostowała się dumnie.
„Nazwa krainy macierzy mojej brzmi Slavia i pochodzi od Słowa, które było na początku, a ziściło się i nieustannie się ziszcza. Słowo łączy i jednoczy mnogi lud, bogaty lud, zacny lud od północnych rubieży Hellady aż do Morza Wschodniego, a na wschód do granic Azji”, rzekła i spojrzała na Heroda oczekując nagany za zbytnią śmiałość i zaprzeczenie słowom władcy. Lecz ten tylko raczył machnąć ręką jakby odganiał uprzykrzoną muchę.

„Czy stamtąd przywiozłaś swą sztukę tajemną warzenia germańskiej cerewizji?” – zapytał Kasper.
„I tak, i nie, panie”, odpowiedziała Słowianka – „Tak, ponieważ u nas powszechnie po domach żony warzą biór, a nie, dlatego, iż Germanie zaprawiają ten specjał grutem, czyli różnymi ziołami, żołędziami, piołunem, głogiem i szyszkami, po ktorej to miksturze choroby kładą się na żywot, a my dodajemy tylko wonnego kwiatu pnączy humulusa.
„Zaprawdę, zacny to napój” – stwierdził Baltazar i pociągnął z kubka słuszny łyk – „gasi pragnienie o wiele lepiej niż wino z wodą”.
„Także daje moc, przywraca zdrowie, rozwiązuje języki i obala mury miedzy ludźmi.” – dodała wiedźma powaznie.
„Mądrość twoja zadziwiająca jest, Eleuthero!” – rzekł Melchior – „Cóż umiesz jeszcze czynić, oprócz gotowania cerewizji, czy jak ją tam nazywasz – bióru i tych sztuk, o ktorych mowil najjasniejszy krol?”
„Przechwalanie się nie jest rzeczą godną” – powiedziała czarownica, wprawiając mędrców w jeszcze większe zdumienie.

„Kazała cieślom wybudować łaźnię piekielną, którą nazywa banią, gdzie dymem i parą wypędza z ludzi złe demony i różne słabości” – rzekł Herod.
”Czy te kamienie dają ci twą mądrość i tajemną siłę?” – naciskał Melchior, powodowany poniekąd zawodową ciekawością.
„Nie, panie, to po prostu elektrony, łzy morza”, po czym wielobarwną wełnianą krajką, którą była przepasana, przetarła gałkę laski i zbliżyła ja do brody Kaspra, albowiem miał on ją najdłuższą ze wszystkich zgromadzonych. Broda wyprężyła się poziomo i zaczęła poruszać się, podrygując w ślad za ruchami laski, wreszcie rozległ się głośny trzask i spora iskra przeskoczyła na twarz uczonego.
„Nie lękajcie się, panie, to nie są żadne czary. To moc zamknięta w elektronie.”

Baltazar az klasnął w dłonie. „Sprzedaj mi swoją laskę, kobieto. Dam ci za nią wszystko, cokolwiek zapragniesz.”
„Nie mogę, panie. Tylko to mam. W tej gałce zawarta jest maleńka cząstka mojej ojczyzny, a to jest dla mnie najważniejsze! Ale wiem, ze wam chodzi o jantar. O elektron,” – poprawiła się, widząc zdziwioną mine Baltazara. Po czym zdjęła z szyi wisior z bursztynem i podała mu na dłoni. „Niech wam się patrzy”.

Baltazar bez słowa odpiął od pasa skórzaną sakiewkę i podał kobiecie. Ta wysypała zawartość na stół. Były tam złote monety nominałów wielkich, klejnoty, pierścienie, bransoleta zdobiona bogato. Popatrzyła w zadumie na bogactwo. Wreszcie zsypała z powrotem do torebki i zważyła na dłoni.
”Idźże, złoto, do złota, my, Słowianie bardziej się w żelazie lubujemy” – rzekła powoli i oddała worek Hindusowi. – „ Za podarki brać zapłatę sromota wielka. U was nazywa się to grzech”.

„Czym zatem mógłbym cię obdarować, czarownico?” – zapytał zakłopotany nieco Baltazar.
Ęleuthera zastanowila się. „Pieprzu mi daj, jeśli chcesz. Czarnego pieprzu na przyprawy i lekarstwa”.
Baltazar skinął na pandytę i szepnął mu coś do ucha. Wiedział świetnie, co to jest bursztyn, W jego kraju kamień ten osiągał wartość niebotyczną. Dla jego zdobycia śmiałkowie podejmowali niebezpieczne wyprawy przez terytorium krwiożerczych i bezlitosnych Chazarów, którym nawet mężni Waregowie woleli opłacać się, niż z nimi zadzierać. Ale nie widział jeszcze klejnotu tej wielkości, kształtu i roboty.

„Powróż nam, wiedźmo”, rozkazał teraz Herod.
Kobieta się zaśmiała.
„Wierzycie we wróżby, panie?” – zwróciła się do Kaspra. Ten wzruszył ramionami.
Ona spojrzała mu na ręce i patrząc na Heroda zaczęła: „W dłoniach twoich, panie napisane jest to, co na licu. Jesteście nie tylko mężem wielkiej mądrości I roztropności, ale i dobroci.” Zastanowiła się przez chwilę. „I dlatego żyć będziecie długo, a zdrowie i powodzenie będą zawsze z wami. Ale nie muszę wam tego mówić. Powie wam to pierwsza lepsza worożycha.”

Melchior mag udał, że się zakrztusił winem i zasłonił twarz rękawem, ażeby ukryć rozbawienie.
„Wy, mistrzu, jesteście magiem, umiecie zatem sami sobie powróżyć o wiele lepiej, jakbym ja wam to czyniła”. – rzekła czarownica do Melchiora. Teraz spojrzała Baltazarowi głęboko w oczy koloru bezdennej toni. Potem w dłonie. Spoważniała.
”Cóż to jest?” – Mruknęła zadziwiona – „Nic nie widzę. Pewnikiem niedobry dzień na wróżby! Lepiej napijcie się piwa, czcigodni mędrcy.”

W tym momencie dwaj słudzy wnieśli pokaźny worek z podwójnej tkaniny, z którego unosił sie egzotyczny a oszołamiający aromat czarnego pieprzu. Natychmiast rozsunęła się kotara u wejścia i wkroczył osiłek o byczym karku. Podniósł lekko worek i zarzucił sobie na ramiona. Eleuthera rzekła coś do niego w jakiejś śpiewnej mowie i ten wyszedł bez słowa.

„Niech ci się patrzy!” – Baltazarowi widać spodobał się ten prasłowiański zwrot. Ale złoto też weź!” i podał wiedźmie sakiewkę, którą tym razem bez sprzeciwu przyjęła.



Autor: Bart W.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Brytyjczycy, nic się nie stało!!!

  Brytyjczycy, nic się nie stało!!! A to gagatek ! Przecie kosher Izaak … https://geekweek.interia.pl/nauka/news-newton-jakiego-nie-znamy-zb...