Pierwszymi krajami, do których wyjadą Ukraińcy, będą Polska, Czechy, Słowacja i Węgry.
Europa Środkowa zbroi Kijów
Po rozpoczęciu działań wojennych na wschodzie Ukrainy czeski rząd poinformował o ograniczeniu dostaw broni do tego kraju. „Republika Czeska od momentu wybuchu kryzysu latem 2014 roku nie dostarcza żadnych systemów uzbrojenia i nie wydała ani jednego zezwolenia na eksport broni. Rząd będzie w dalszym ciągu, w zależności od rozwoju sytuacji na Ukrainie, ograniczać dostawy broni do tego regionu” – twierdzono w oświadczeniu opublikowanym na oficjalnej stronie internetowej czeskiego MSZ. Według przedstawicieli rządu, dostawy broni w roku 2014 zmniejszono prawie dziesięciokrotnie.
Później jednak ta pokojowa retoryka znikła i już w styczniu 2022 roku czeski minister obrony zapowiedział, że jego kraj gotów jest do zbrojenia Ukrainy, zarówno za opłatą, jak i bezpłatnie.
Jednocześnie Litwa, Łotwa i Estonia gotowe są do przekazywania Ukrainie zestawów przeciwpancernych oraz haubic, które otrzymały wcześniej od Stanów Zjednoczonych i Niemiec. Potrzebne do tego jest jeszcze uzyskanie zgody tych ostatnich krajów. Warto zauważyć, że Amerykanie nie będą tu robić przeszkód, bo przecież ich kraj znajduje się poza polem rażenia ewentualnego konfliktu zbrojnego, w odróżnieniu od Europy.
Zastanówmy się, czy strategia dozbrajania Ukrainy faktycznie ma jakiś sens.
Scenariusze wydarzeń
Pewnie ma ona jakieś uzasadnienie z punktu widzenia krótkiej perspektywy uzyskania zysków przez kręgi wojskowo-przemysłowe takich czy innych krajów Europy; lecz jednocześnie jest skrajnie niekorzystna z punktu widzenia średniookresowego bezpieczeństwa Europy.
W ubiegłym miesiącu szef wywiadu ukraińskiego oświadczył w wywiadzie dla mediów amerykańskich, że armia ukraińska w bezpośrednim starciu z rosyjską wytrzyma bardzo krótko, bo jakąś godzinę do dwóch. [Coś im się zmieniła narracja… – admin]
W połowie stycznia 2022 roku Wielka Brytania dostarczyła Ukrainie „tysiące kompleksów przeciwpancernych”. To zestawy do walki na krótki dystans, od 20 do 800 metrów. Skuteczne są jedynie w walkach miejskich, jednak ich trwałość jest wyjątkowo ograniczona. Zanim się rozpadną, mogą jednak trafić kilka rosyjskich czołgów, jeśli próbowałyby one przedrzeć się na ulice ukraińskich miast.
Problem w tym, że takich sytuacji raczej nie będzie.
Nawet pobieżny rzut oka na prowadzone przez Rosję po 2008 roku kampanie wojskowe pokazuje, że siły zbrojne Federacji Rosyjskiej nie będą szturmować miast za pomocą pancernych klinów, jak było to w czasie II wojny światowej.
Rosja ma całkowitą przewagę w siłach powietrznych, ma również kompleksy rakiet taktycznych i pocisków manewrujących, które bez wątpienia uruchomi. Haubice z Estonii, bez amunicji, zostaną po chwili porzucone, tak jak stało się w 2014 roku w Iłowajsku i Dabalcewie (porzucono tam amerykańskie zestawy broni przeciwartyleryjskiej), gdzie ukraińska armia walczyła z separatystami, którym doradzali jedynie specjaliści rosyjscy.
W roku 2008 całe siły zbrojne Gruzji zostały w ciągu kilku dni rozgromione przez część wojsk z jednego zaledwie okręgu wojskowego Federacji Rosyjskiej, wspieranego przez dywizję wojsk powietrzno-desantowych oraz niektóre jednostki Floty Czarnomorskiej. Tamtą awanturę zaczął Michail Saakaszwili, którego Gruzini zamknęli ostatnio za kratami za korupcję i nadużywanie władzy.
Nierównowagę sił dostrzegają już wszyscy i dlatego coraz częściej mówi się o przygotowywaniu Ukrainy na długotrwałą wojnę dywersyjną i partyzancką.
I słusznie.
Faktycznie, długie walki partyzanckie mogłyby Rosję wyczerpać, spowodować spore straty ludzkie i materialne, a jednocześnie osłabić ją na arenie międzynarodowej. A to byłoby korzystne dla Stanów Zjednoczonych.
To z myślą o tej właśnie strategii pod koniec 2021 roku przyjęto na Ukrainie ustawę o obronie terytorialnej, która pozwala na tworzenie formacji półwojskowych mających przygotowywać się do walki partyzanckiej. Zezwolono również na tworzenie prywatnych oddziałów do walki z przeciwnikiem (niekoniecznie regularnym wojskiem) uzbrojonych w broń myśliwską. Określeniem poziomu zagrożenia zajmować będą się komendanci polowi na poziomie lokalnym.
Przekształcenie konfliktu w wojnę partyzancką w głębi Ukrainy doprowadzi do długoterminowej destabilizacji całej Europy Środkowej i Wschodniej oraz pojawienia się fali uchodźców zmierzających na Słowację, do Czech, Polski, krajów bałtyckich i innych państw. Czyli tam, skąd na Ukrainę dostarczana jest broń.
Ile to kosztuje?
Prawo migracyjne Unii Europejskiej zobowiązuje kraje członkowskie nie tylko do zagwarantowania sprawiedliwej procedury rozpatrywania wniosków o azyl, ale także minimalnych standardów rozlokowania i zakwaterowania uchodźców. Jak podaje Deutsche Welle, w latach 2016-2020 Niemcy wydawały na utrzymanie jednego imigranta od 12 do 20 tys. euro. W sumie państwo niemieckie wydało na ten cel 100 mld euro podczas fali imigracyjnej w okresie intensywnej fazy walk w Syrii, w latach 2015-2016.
Syrię dzieli od UE kilka krajów i Morze Śródziemne. Ukraina ma z UE bezpośrednie granice, ruch bezwizowy i ludność znacznie większą od populacji Syrii.
Na przykład, według mediów czeskich, w roku 2015 Czechy wydały na utrzymanie imigrantów około 500 mln dolarów, na co składały się koszty ich zakwaterowania, świadczenia społeczne, opieka medyczna, działania integracyjne itd. A przecież, gdy w roku tym do Niemiec trafiło ok. 500 tys. uchodźców, w Czechach o azyl poprosiło zaledwie kilka tysięcy.
W 2020 roku największą grupą spośród ubiegających się o azyl w Czechach byli Ukraińcy. Ich liczba była jednak wciąż niewielka i wyniosła ok. 360 osób.
Jednocześnie niedawny kryzys migracyjny na granicy polsko-białoruskiej, którą próbowało przekroczyć kilka tysięcy uchodźców, doprowadził do ogłoszenia stanu wyjątkowego na polskich terenach przygranicznych.
Nietrudno zgadnąć, że jeśli liczba uchodźców z Ukrainy wzrośnie, powiedzmy dziesięciokrotnie, wydatki budżetowe na ich utrzymanie również wielokrotnie się zwiększą.
Wróćmy do przykładu czeskiego. 4000 osób rocznie to jakieś 350 wniosków azylowych miesięcznie, a przecież wkrótce może ich być nie dziesięć, ale sto razy więcej niż dotychczas.
W efekcie zyski ze sprzedaży broni na Ukrainę, której przecież stronie ukraińskiej i tak nigdy nie wystarczy, by przeciwstawić się skutecznie ewentualnej agresji rosyjskiej, i tak będą wielokrotnie mniejsze od kosztów, jakie związane będą z utrzymaniem uchodźców uciekających przed wojną do UE. Na Ukrainie, według najskromniejszych szacunków, żyje obecnie około 35 mln ludzi.
Wnioski
Nie ma możliwości korzystnego dla Europy, zbrojnego rozstrzygnięcia konfliktu na Wschodzie kraju. Nawet krótkotrwała, podobna do tej z Gruzji, interwencja zbrojna Rosji doprowadzi do powstania fali uchodźców.
Zbrojenie Ukrainy w żaden sposób nie powstrzyma takiej interwencji, a nawet odwrotnie – może doprowadzić jedynie do niekontrolowanego rozprzestrzeniania się broni w całym regionie.
Długotrwałe działania wojenne o charakterze konfliktu partyzanckiego osłabią nie tylko Rosję, ale w równym stopniu Europę.
Wbrew twierdzeniom amerykańskich mediów i Departamentu Stanu, Rosja zresztą wcale nie chce wkraczać na Ukrainę, rozumiejąc, że doprowadziłoby to do trudnych do przewidzenia strat gospodarczych i ludzkich. Jeszcze chce się porozumieć.
Rosja będzie jednak musiała zastosować siłę militarną, jeśli wojska ukraińskie rozpoczną ofensywę przeciwko separatystycznym republikom. I jeśli tylko Ukraina będzie wystarczająco dobrze uzbrojona do przeprowadzenia takiego ataku, nie można go wykluczyć. Szczególnie, jeśli taka podpowiedź przyjdzie zza oceanu, podobnie jak niegdyś przyszła do Saakaszwiliego, którego później pozostawiono sam na sam z Rosją.
Rozwiązaniem akceptowalnym dla Rosji, za którym Moskwa konsekwentnie obstaje, jest realizacja porozumień mińskich, polegających przecież na powrocie terenów kontrolowanych przez separatystów w skład Ukrainy, z gwarancjami szerokiej autonomii. Do tego jednak nie chce dopuścić Kijów, który obawia się, że separatyści znajdą się w ten sposób w parlamencie krajowym, a nawet w jakimś stopniu we władzach wykonawczych.
Plan „B” dla Rosji to zniszczenie instytucji państwowych oraz osłabienie Ukrainy do takiego stopnia, by nie była ona w stanie zorganizować ofensywy na Donieck i Ługańsk. Bo przecież ofensywa taka wydaje się nieunikniona, jak tylko Kijów zgromadzi wystarczający potencjał wojskowy i ekonomiczny, a na dodatek uzyska określone gwarancje Waszyngtonu.
W tej patowej sytuacji trudno o jakąś sensowną równowagę. Uzbrojenie Kijowa nie pozwoli nigdy na stawienie czoła rosyjskiej interwencji, bo niemożliwe jest stawienie czoła przez armię ukraińską rosyjskim siłom zbrojnym. To nierealne.
Ale uzbrojenie go do takiego poziomu, by jakieś miejscowe gorące głowy w rodzaju Saakaszwiliego zdecydowały się wywołać jakąś awanturę lokalną na donieckich stepach, jest całkiem prawdopodobne.
Tylko, czy byłoby to w interesie Unii Europejskiej?
Wasilij Murawicki (Ukraina)
https://myslpolska.info/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz