Kościół niemiecki przeżywa obecnie bardzo trudny okres: pod ostrzałem krytyki, nękany skandalami, z nielicznymi już bardzo autorytetami, z hierarchami odchodzącymi w niesławie. Odzwierciedla to po trosze kryzys globalny, jaki ogarnął tę potężną strukturę, powołaną przez samego Jezusa Chrystusa i jego apostołów przed prawie 2000 lat.
Czy to już schyłek Kościoła, który przez setki lat trwał mimo rozłamów, reformacji, rewolucji, wojen i soborów jak opoka, której nawet bramy piekielne nie przemogą?
Dzisiaj bardziej niż w czasach wielkich przemian historyczno-politycznych, rola Kościoła wydaje się być wyjątkowo zmarginalizowana i sprowadzona prawie do roli symbolicznej. Instytucja ta nie potrafi rozliczyć błędów swoich hierarchów i w kontrowersyjny sposób stara się zmodernizować liturgię, odchodząc od doktryny i gardząc tradycją wielu pokoleń.
Te przemiany dla ludzi wiary, spragnionych praktyk religijnych i sakramentów, są przykre i niepokojące. Obserwować je można w Kościele niemieckim, ale też europejskim i światowym, który dodatkowo osłabia nadal utrzymująca się pandemia [jaka znowu pandemia??? – admin].
Warto sobie zadać pytanie, kiedy Kościół niemiecki znajdował się w rozkwicie? Kiedy nie zmagał się z plagą odchodzących wiernych? Kiedy był potęgą i liczył się w dialogu społeczno-politycznym? Za pontyfikatu Benedykta XVI? A może od zawsze był i pozostanie tylko niewiele znaczącym symbolem kultury, przechodzącym coraz to nowe kryzysy, uwikłanym w skandale natury obyczajowej i ekonomicznej, spragnionym splendoru i szacunku, którego nie otrzymuje?
Dziś jest to Kościół ludzi starszych – tych, którzy chodzą do niego z przyzwyczajenia, bo zostali tak wychowani i samotnych, którzy w bardzo starzejącym się społeczeństwie, przytłoczonym niżem demograficznym, otrzymują tutaj namiastkę spotkania z drugim człowiekiem, wspólnoty i życia społecznego. To jest wreszcie Kościół, który pragnie być atrakcyjny, który zadaje sobie trud, żeby w jakikolwiek sposób przyciągać do siebie wiernych i zapobiegać apostazji.
W przeciwieństwie do Polski i innych krajów europejskich Kościół w Niemczech to instytucja finansowana z podatków. Oznacza to co miesiąc znaczne wpływy finansowe; inne dochody pochodzą m.in. z wynajmu nieruchomości, produkcji telewizyjnych, działalności wydawniczej. O tym, że jest to zamożna firma, świadczy skandal sprzed kilku laty z udziałem arcybiskupa Limburga (luksusowa budowa i bardzo kosztowne wyposażenie plebanii, pochłonęła 30 mln euro) lub astronomiczne wynagrodzenia dla prawników będących pełnomocnikami kurii kolońskiej w sprawie oskarżeń o przestępstwa seksualne, i odszkodowania dla ofiar.
Wg Süddeutsche Zeitung i Frankfurter Allgemeine Zeitung archidiecezja w Kolonii (kardynał Rainer Maria Woelki) przeznaczyła 2,8 mln euro na kancelarię adwokacką, opinie biegłych oraz doradców medialnych, podczas gdy od roku 2010 wydano niecałe 1,5 mln euro na odszkodowania dla ofiar wykorzystywania seksualnego przez duchownych diecezji.
Te dane, które opublikowano na początku grudnia 2021, wywołały oburzenie opinii publicznej i dyskusje na temat tego, na co przeznaczane są środki z podatków kościelnych. Skandale nie sprzyjają nastrojom społecznym i powodują, że rośnie liczba osób występujących z Kościoła, już nie tylko z powodów ekonomicznych, ale też ideowych. Na 83 mln obywateli Niemiec, 40 mln płaci podatek kościelny, czyli mniej niż połowa deklaruje przynależność do Kościoła katolickiego lub ewangelickiego. Wpływy z podatku na sam Kościół rzymsko- katolicki wyniosły w 2020 roku 6,45 miliarda euro, na ewangelicki – ok. 5,6 miliarda. Jednocześnie rośnie liczba wniosków o apostazję – w samym 2020 roku struktury Kościoła rzymsko-katolickiego i ewangelickiego opuściło w Niemczech łącznie ok. 441 000 wiernych. Niepokojącą sytuację Kościoła niemieckiego nakreślił w jednym z kazań papież Benedykt XVI podczas swojej pielgrzymki do Niemiec w 2006 roku. Przemawiał wtedy do rodaków, co więcej – do Bawarczyków – w ukochanym przez siebie mieście Monachium. Nawiązał do Ewangelii o nawróceniu głuchoniemego i poruszył problem dzisiejszej głuchoty człowieka na Słowo Boże. Powiedział, powołując się na relację afrykańskiego biskupa, że w licznych inicjatywach charytatywnych i socjalnych – jak pomoc krajom trzeciego świata – Kościół niemiecki pierwszy otwiera swoje drzwi. Kiedy jednak pojawia się projekt ewangelizacyjny, nierzadko spotyka się z niechęcią i wspomnianą ewangeliczną głuchotą.
Wydaje się, że Kościół postrzega swoją aktywność przede wszystkich w warstwie społecznej, podczas gdy powołany został przez Chrystusa do głoszenia Ewangelii, katechizacji wiernych i nawracania. Za czasów pontyfikatu Benedykt XVI dostrzegał i pewnie nadal widzi problemy, które wyraźnie zachwiały tą potężną instytucją i przyczyniły się do odejścia wiernych. Już jako kardynał wskazywał niebezpieczeństwo rewolucji kulturalnej w liturgii, która jest przecież owocem Soboru Watykańskiego II. Krytycznie widział celebransa w roli głównego aktora spektaklu, podczas, gdy ma on być szafarzem sakramentu; skoro skupia uwagę wiernych na sobie, odwraca ją od istoty liturgii.
I jeszcze jedna refleksja, która nasuwa się podczas analizy niemieckiego Kościoła rzymsko-katolickiego. Coraz chętniej kapłani swobodnie i lekko interpretują Pismo Święte, uatrakcyjniają liturgię i koncentrują przekaz na terapeutyzowaniu wiernych, publicznym rozgrzeszaniu ze złego samopoczucia, tak, że przypomina to chwilami grupową psychoterapię. Nawet spowiedź – coraz rzadsza, ale jednak możliwa, stała się rodzajem rozmowy na zasadach terapii, a nie wyznania grzechów, podjęcia pokuty czy pojednania.
Coraz mniej katechizacji, nauczania doktryny, coraz więcej ekumenizmu, rozrywki i zabawy. Kościół niemiecki otwiera się nie tylko na inne religie w dialogu ekumenicznym, ale też w szczególnie kontrowersyjnych kwestiach, np. kapłaństwa kobiet czy błogosławienia związków homoseksualnych, nie potępianych bezpośrednio przez Watykan.
Kościół niewiele wymaga, nie stawia warunków, dystansuje się od wizerunku Boga sprawiedliwego, który za dobro wynagradza, a za zło karze. Duchowni starają się nie zrazić nikogo doktryną czy stereotypem instytucji – inkwizycji i nie piętrzyć trudności formalnych w zakresie sakramentów, które szczególnie młodych mogłyby do Kościoła zniechęcić. Kazania w Kościele katolickim mają pozytywny wydźwięk, żeby wzmacniać wśród wiernych poczucie wyjątkowości z samego faktu uczestnictwa w liturgii.
Czy zatem modernizm uczynił z kapłanów „animatorów kultury”? W okresie pandemicznych obostrzeń otwarte kościoły niemieckie zastąpiły w pewnym sensie zamknięte obiekty kultury, handlu i uatrakcyjniały życie społeczne. Były pretekstem do tego, żeby wyjść z domu, zająć czymś dzieci, które często uczestniczą tylko w niewielkim fragmencie mszy św., w tym czasie organizuje się im w innym pomieszczeniu zabawę. Dzieci nie poznają istoty liturgii, nie są katechizowane, chyba że w formie zabawy, która sprowadzona jest do spektaklu teatralnego. A miejsce zabawy nie ma być kojarzone z przykazaniami, karą za grzechy i wymagającymi zasadami religii.
Nie wiadomo zatem, czy istnieje jeszcze szansa na podniesienie się tej instytucji i jej monarchiczny rozkwit, gdy błędy, sekularyzacja, swoboda liturgii, nadużycia i niszczenie ważnych osiągnięć kościoła pojawiają się w samym Watykanie. Skoro odrzucona zostaje tak ważna dla wielu wiernych tradycja liturgii przedsoborowej (motu proprio Traditionis custodes), skoro msza Wszechczasów jest marginalizowana, jako zagrożenie, które podobno dzieli wiernych, a błogosławieństwo związków jednopłciowych już nie dzieli, to obserwujemy na szczytach hierarchii brak mądrości, roztropności, zagubienie, które przypomina symbolikę drzewa poznania dobra i zła: spożycie owocu zakazanego zakwestionowało Boży porządek i stało się przyczyną wypędzenia człowieka z Raju. W Niemczech obecnie przeżywają swój renesans maleńkie wyspy duszpasterskie – parafie narodowe i tradycyjne. Tak jak w Polsce, Bractwo Kapłańskie Św. Piusa X w Berlinie na każdej niedzielnej mszy św. gromadzi rzesze wiernych. Podobnie Polska Misja Katolicka. Jest to oczywiście kropla w morzu biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców Berlina, ale podczas gdy kościoły posoborowe znowu opustoszały, a piękna barokowo-renesansowa katedra ewangelicka stała się muzeum, środowiska tradycyjne zaznaczają swoją obecność bardziej niż kiedykolwiek.
Istnieje oczywiście obawa, że tylko taki Kościół wiernym pozostanie – zredukowany do małych parafii, szczątkowy, symboliczny, dla większości zobojętniały, a nawet uznany za fanatyczny. Jakże profetyczne, ale również dające nadzieję są słowa Josepha Ratzingera z wywiadu radiowego w 1969 roku:
„…Wszystko będzie wydawało się stracone, ale właśnie na najbardziej dramatycznym etapie kryzysu Kościół odrodzi się. Będzie mniejszy, biedniejszy, prawie w katakumbach, ale też bardziej święty. Przebudzenie będzie dziełem małej grupy, pozornie nieistotnej, ale nieugiętej, która podda się procesowi oczyszczenia. Ponieważ tak działa Bóg. Małe stadko stawia opór złu.”
Benedykt XVI u schyłku swojego wielkiego życia pewnie ze smutkiem patrzy na degradację Kościoła powszechnego we własnej ojczyźnie z późnymi skutkami posoborowia, które przewidział przed wielu laty i milcząc widzi siebie już w oknie domu Ojca. Może jednak jeszcze do nas napisze, może w duchowym testamencie zostawi nam słowo naocznego świadka ostatnich stu lat przemian.
Maria Czapiga
https://myslkonserwatywna.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz