środa, 30 marca 2022

Tajemnica II września

Fragment z książki Aluminium. O tym nie mówi się głośno... - Bert Ehgartner


Tajemnica II września

Jeszcze nigdy żadne badania nie wciągnęły mnie tak bardzo i nie eksplodowały z taką siłą jak te, gdy zacząłem się interesować alu¬minium. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, w jak niezwykłych zastosowaniach i w jak odległych obszarach ten powszechny surowiec odgrywa określoną rolę.
Krótko przedtem odbyłem jedno z tych pamiętnych spotkań, typowych dla mojej odkrywczej podróży do świata aluminium: tym razem był to osławiony atak Al-Kaidy II września 2001 roku, którego skutkiem było zawalenie się bliźniaczych wież w Nowym Jorku. Jaki to ma związek z aluminium?
Spędziłem cały dzień z Christianem Simensenem, fizykiem i specjalistą metalurgiem z Oslo, który jako pracownik SINTEF, największej niezależnej instytucji badawczej w Skandynawii, przez większość swego zawodowego życia zajmował się chemicznymi i fizykalnymi właściwościami aluminium.
Christian Simensen ma 70 lat i, jak twierdzi, jest to wiek, w któ¬rym większość ludzi odchodzi w stan spoczynku i rozkoszuje się emeryturą. W jego wypadku o emeryturze nie ma mowy. Pilnie pracuje nad publikacjami naukowymi, uczestniczy w konferencjach i kongresach, gdzie szczegółowo prezentuje wyniki swych badań, wprawiając słuchaczy w osłupienie.
Bodźca dostarczył mu kilka lat wcześniej jego syn Erding. Obaj roz¬mawiali o zamachu z 11 września. Erding powiedział, że widział film dostarczający przekonujących dowodów, że bliźniacze wieże runꬳy nie pod wpływem uderzenia samolotów, lecz zostały wysadzone przez CIA lub jakąś inną potężną instytucję, a celem tej akcji było usprawiedliwienie przyszłych wojennych działań USA.
Argumentem na rzecz tej tezy miała być zgodna wypowiedź wie¬lu uczestników wydarzeń, według których tuż przed zawaleniem się budynków mieli oni słyszeć gwałtowne eksplozje. Ktos' musiał więc składować w budynku dynamit albo trotyl i go użyć. Poza tym na nagraniach wideo podobno wyraźnie widać, że eksplozje miały miejsce poniżej tych miejsc, gdzie oba samoloty typu Boeing 767 wbiły się w budynki. Zdaniem Erdinga jest to jednoznaczny dowód, że zostały tam zdetonowane ładunki wybuchowe.
Ojciec i syn wspólnie obejrzeli nagrania. Rzeczywis'cie, obserwacje okazały się słuszne. Oglądając filmy klatka po klatce można zoba¬czyć, że tuż przed zawaleniem się doszło w obu wieżach do gwał¬townej eksplozji. Miała ona miejsce nie w wyrwie w fasadzie, skąd wydobywał się gęsty dym, lecz piętro lub dwa piętra niżej.
Christianowi Simensenowi, specjaliście od metalurgii, na myśl, że Stany Zjednoczone miały w tym swój udział, włosy zjeżyły się na głowie. Musiał jednak uznać, że mamy do czynienia z obserwacja¬mi, których nie można tak po prostu skwitować jako bzdury. Przy¬rzekł zatem swemu synowi, że dokładnie zbada sprawę i do końca w sposób naukowy wyjaśni wszystkie swoje obserwacje.
Za pośrednictwem nowojorskiego kolegi Simensen zamówił ofi¬cjalny, 250-stronicowy raport dotyczący przebiegu tragicznych zda¬rzeń3, sporządzony przy współpracy łącznie 312 wymienionych z na¬zwiska ekspertów z rozmaitych dziedzin.
Wraz z postępem badań nad technicznymi szczegółami zawalenia się obu głównych budynków World Trade Center Simensen popadał w coraz większą zadumę. Eksperci opisywali bowiem tę trage¬dię jako pożar drapaczy chmur wywołany przez paliwo pochodzące z silników samolotowych. W raporcie napisano, że pod wpływem ogromnych ilości kerozyny w obu samolotach pojawił się ogień, który nieustannie i szybko rozprzestrzeniał się w otoczeniu wypeł¬nionym tworzywami sztucznymi i pozostałym wyposażeniem. Już wkrótce ogień osiągnął temperaturę 1000 stopni Celsjusza. Pot꿬ny żar spowodował rozmiękczenie stalowej konstrukcji drapaczy chmur, która w końcu nie była już w stanie utrzymać ciężaru spo¬czywających na niej pięter i w efekcie się zawaliła.
Czytając raport, Christian Simensen z rosnącym zdumieniem za¬uważył podstawowy błąd popełniony przez amerykańską komisję ekspercką: „Zupełnie zapomnieli o samolotach!".
Zdaniem Simensena, prócz pochodzącej ze zbiorników paliwa stosunkowo trudnopalnej kerozyny, maszyny dołożyły do tej kata¬strofy jeszcze jedną, znacznie bardziej wybuchową substancję: alu¬minium zawarte w nadwoziach!
Simensen objaśnia, że boeing 767 waży bez ładunku 87 ton. „Nie¬co więcej niż jedna trzecia, czyli 33 tony, to ciężar aluminiowych elementów w nadwoziu samolotu". Ta ilość czystego aluminium powinna zostać według Simensena uwzględniona w przebiegu wy¬darzeń, w przeciwnym razie zabraknie najważniejszego elementu, który pozwala zrozumieć, dlaczego budynki runęły. Simensen kry¬tycznie zauważa, że reszta faktów to dość prosty ciąg reakcji che¬micznych, które powinny być znane ekspertom amerykańskiej ko¬misji.
W wyniku zderzenia samolotu ze stalową konstrukcją wieżowca ułamały się skrzydła, samolot rozpadł się na części, a zbiorniki pa¬liwa się rozerwały. Korpus samolotu, którego zewnętrzna powłoka składa się niemal wyłącznie z aluminium, był stopniowo wyhamo¬wywany przez ściany i stalowe dźwigary budynku, aż w końcu został sprasowany do postaci bryły. Całe otoczenie nasiąknięte było tysiącami litrów kerozyny, która uległa zapłonowi. Paliwo lotnicze przypominające olej napędowy nie ma jednak aż takiego potencjału wybuchowego, by spowodowało wydarzenia, do jakich doszło kilka godzin później. Aluminium zaś ten potencjał ma. Ten lekki metal topi się w temperaturze około 660 stopni Celsjusza. Simensen obliczył, że mniej więcej godzinę po uderzeniu temperatura w centrum wydarzeń sięgnęła 750 stopni. „W konsekwencji aluminium stopiło się i spłynęło niczym woda".
Zdaniem Simensena prawdziwy problem pojawia się wtedy, gdy płynne aluminium faktycznie zetknie się z wodą. Jak mi powiedział Simensen, w przemyśle aluminiowym obowiązuje naczelna zasada, którą stale wbija się do głowy wszystkim pracownikom podczas szkoleń. Ta naczelna zasada brzmi: „Musi być sucho!".
Nigdy i pod żadnym pozorem płynne aluminium nie może wejść w kontakt z wodą. Jak wynika z badań amerykańskiego Aluminium Association, od 1980 roku udokumentowano ponad 250 wypadków złamania tej zsady. Jak twierdzi Simensen, już znacznie mniejsza ilość aluminium wystarczyła wtedy, by wywołać katastrofę.
Szczególnie dobrze udokumentowane jest doświadczenie prze-prowadzone w 1980 roku w amerykańskich zakładach aluminio¬wego potentata Alcoa. Za pomocą zdalnego sterowania wylano 30 kilogramów stopionego aluminium na 20 litrów wody. Doszło wtedy do potężnej eksplozji, która całkowicie zaskoczyła pracow¬ników przedsiębiorstwa. Moc tej reakcji chemicznej doprowadziła do zmiecenia połowy laboratorium z powierzchni ziemi. Pozostał krater o średnicy 30 metrów.
W tym wypadku została na szczęście zachowana bezpieczna od¬ległość i żaden pracownik nie ucierpiał. Tragiczne natomiast były skutki zdarzenia z 2008 roku, kiedy jeden z pracowników chińskich zakładów aluminiowych wylał przez pomyłkę stopione aluminium na mokre podłoże. Wystarczyła mokra ziemia, by wywołać fatalną w skutkach eksplozję, która spowodowała rany u 64 osób i zabiła 16. Chińskie zakłady zostały całkowicie zniszczone4.
Simensen pokazał mi jedno z mniej znanych nagrań zawalenia się Twin Towers. Kamera jest nieruchomo nakierowana na płonący wieżowiec. Nagle można dostrzec, jak z okien wypływa jasna, biaława ciecz - i zaraz potem następuje końcowa eksplozja, po której budynek obraca się w pył.
„Ciecz, którą pan tu widzi - wyjaśnił mi Simensen - to stopione aluminium. Po osiągnięciu określonej temperatury aluminium zaczęło spływać przez okna, zniszczony strop i schody na piętra po¬łożone poniżej. Tam napotkało duże ilości wody, która zgromadziła się z instalacji zraszającej, z popękanych rur wodociągowych itp. To fatalne spotkanie było prawdziwą przyczyną tak spektakularnego zawalenia się Twin Towers.
Nie było nią przegrzanie się stalowej konstrukcji, gdyż temperatura topnienia stali, zależnie od składu, wynosi minimum 1500 stopni Celsjusza.
I nie był to też dynamit ani trotyl, podłożony przez członków rzekomego spisku CIA czy jakiejś innej instytucji. „To wcale nie było potrzebne - stwierdził Simensen - ponieważ ilość aluminium, jaka się tam znajdowała, odpowiada mniej więcej 800 tonom dynamitu albo 700 tonom trotylu. To zupełnie wystarczyło, by zdmuchnąć całe piętro".
Jak twierdzi Simensen, bez aluminium pochodzącego z wraków samolotów, wieże też by się zawaliły, ale nie po godzinie, lecz po siedmiu-ośmiu godzinach. Świadczą o tym inne, znane z historii katastrofy wieżowców, a także zawalenie się sąsiedniego budynku WTC-7. 42-piętrowy wieżowiec dzień wcześniej został trafiony płonącymi elementami walących się drapaczy chmur i następnego popołudnia runął sam z siebie.
Christian Simensen w ciągu dwóch ostatnich lat zbadał każdy szczegół tej katastrofy i w sposób naukowy, opierając się na znajomości własności aluminium, wyjaśnił wszystkie ważne obserwacje5. Eksperci z branży aluminiowej znający potencjał zagrożenia związany z tym surowcem entuzjastycznie powitali „pierwszą teorię na temat zawalenia się Twin Towers, która faktycznie ma sens".
Także Erding Simensen od dawna jest przekonany, że - prócz zamachu ze strony Al-Kaidy - niepotrzebne są żadne inne ciemne moce, by zrozumieć skutki katastrofy i zawalenie się Twin Towers.
Jedynie amerykańska komisja tkwi w swoim uporze i zapytana informuje tylko, że nie ma nic do dodania do opublikowanych rezultatów.
Dlaczego amerykańska komisja sporządziła tak amatorską publikację, która nie wyjaśniała oczywistych przyczyn eksplozji i tak napraw¬dę stworzyła podatny grunt dla autorów spiskowych teorii dziejów, pozostaje zagadką i niewiarygodną kompromitacją. Faktycznie, w ra¬porcie sporządzonym przez amerykańskich ekspertów słowo „aluminium" pojawia się trzy razy - za każdym razem w kontekście bez znaczenia. Tym starannie wykształconym przecież naukowcom całkowicie umknął fakt, że to właśnie chemiczne właściwości aluminium stanowią klucz do zrozumienia przebiegu tamtych wydarzeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Brytyjczycy, nic się nie stało!!!

  Brytyjczycy, nic się nie stało!!! A to gagatek ! Przecie kosher Izaak … https://geekweek.interia.pl/nauka/news-newton-jakiego-nie-znamy-zb...