Na UW znaleziono pierwszą czarownicę
Po ukazaniu się w Gazecie Wyborczej 30.03.22 artykułu Andrzeja Szeptyckiego pt. „Pilnie potrzebna deputinizacja polskiej nauki” (https://wyborcza.pl/7,75968,28277415,pilnie-potrzebna-deputinizacja-polskiej-nauki.html) proces zaplanowany przez autora i jego kolegów ruszył z kopyta.
Pierwszą ofiarą (ciekawe, czy ostatnią?) padł jeden z wybitnych polskich politologów, prof. Stanisław Bieleń z Katedry Studiów Wschodnich UW, specjalizujący się m.in. w problematyce tożsamości w stosunkach międzynarodowych, polityce zagranicznej Rosji, międzynarodowej roli mocarstw, strategiach i stylach w negocjacjach międzynarodowych.
Sprawa dojrzewała od 2014 roku, kiedy na Ukrainie dokonano zamachu stanu, co do którego charakteru nikt ze znanych politologów nie miał wątpliwości. Próba pokazania oblicza tego przewrotu od strony naukowej analizy spowodowała, że prof. Bieleniowi przypięto łatkę „filorusa” (tak władze UW określają rusofilów, choć słowo „filorus” nie istnieje w języku polskim). W 2017 roku odbyła się – zorganizowana przez prof. Bielenia – arcyciekawa konferencja dotycząca stulecia rewolucji październikowej, która była kwaśno przyjęta na wydziale. Osoby zajmujące się naukowo stosunkami polsko-rosyjskimi żaliły się wówczas, że wskutek polityki państwa polskiego zostały zerwane kontakty naukowe z naukowcami z Rosji a ich badania są coraz bardziej ograniczane.
Operacja specjalna Federacji Rosyjskiej na Ukrainie stała się zapalnikiem do podjęcia ostrzejszych działań przeciwko Profesorowi. Spośród czterech grup studenckich udało się jego oponentom stworzyć „grupę inicjatywną” z przewodniczącą samorządu studenckiego na czele, której uczestnicy w swoich donosach zamieścili wszystko, co tylko w złej wierze można zinterpretować na jego szkodę: dyskryminowanie ze względu na płeć, wulgarny język, molestowanie seksualne, wymuszanie uśmiechu do wykładowcy itd. W „oskarżeniu” przywoływanym przez dziekana znalazł się stek absurdów, z pominięciem jednak sprawy dyskryminowania studentów ukraińskich.
Kto zna prof. Bielenia może się tylko popukać w czoło, czytając te „rewelacje” (tu przytoczę sposób, w jaki kiedyś oczerniano dr. Wojciecha Kaczmarka, prezydenta Poznania w latach 1990-98, który poruszał się przy pomocy laski: ponoć miał nago ganiać rano po swoim ogrodzie), niemniej znając siłę obecnej propagandy można się obawiać, iż jej autorzy postanowili bezwzględnie osiągnąć zamierzony cel: wyrzucenia Profesora z uczelni.
Sam prof. Bieleń zdawał sobie dobrze sprawę, jakie buty mu szyją, gdyż jeden z najbardziej gorliwych propagatorów deputinizacji w polskiej nauce – jak charakteryzuje osobę Andrzeja Szeptyckiego Profesor – w wymienionym wyżej artykule poświęcił wstęp właśnie jego osobie (choć „litościwie” nie wymienił nazwiska).
Później było coraz gorzej: swoimi komentarzami (m.in. artykułem „Czas dramatu” – https://myslpolska.info/2022/02/27/czas-dramatu/ opublikowanym w Myśli Polskiej i stronie Katedry Teorii Polityki Wydziału Nauk Politycznych UW) skłonił oponentów do szybkiego działania.
12 maja 2022 został wezwany przez dziekana na rozmowę, z udziałem prodziekana, pełnomocnika dziekana ds. równości i prodziekana ds. naukowych (czyli czterech na jednego). Podczas spotkania zarzucono go stekiem obelg, pomówień i kłamstw. Nie było to zaskoczeniem, bo dziekan słynie nie tylko z porywczości, ale i ze specyficznej kultury komunikacji, opartej na obrażaniu interlokutorów. Obaj dziekani wręczyli mu pisma z decyzją odsunięcia natychmiast (sic!) od prowadzenia zajęć z negocjacji międzynarodowych.
A co na to rektor uczelni? Czyżby umył ręce, czy niewiele może zrobić wobec kampanii wszczętej na Wydziale z powodów politycznych. Skutek? – skierowanie oskarżenia ombudsmanki do Komisji Dyscyplinarnej.
Czy ktoś z naukowego grona UW ujął się na Profesorem? Nikt. Nawet prawnicy, którzy winni pierwsi zająć się taką sprawą. Jedynymi sprawiedliwymi okazali się słuchacze i wychowankowie z seminarium magisterskiego Profesora, którzy zaprzeczają zarzutom o prześladowaniu ze względu na przynależność narodową. Ale wątpliwe, aby ich opinie przerwały zaplanowane działania.
Sprawa prof. Bielenia – jakkolwiek oburzająca nie tylko dla Niego (jest pracownikiem etatowym UW od 46 lat) – ma jednak szerszy wymiar.
Po pierwsze, pokazuje jak grupa mająca określone cele może łatwo decydować o polityce personalnej uczelni wyższej (często posługując się w tym celu studentami). Wystarczy bowiem przejrzeć dorobek naukowy prof. Bielenia, aby zobaczyć, iż postać ta w polskiej politologii jest nietuzinkowa. Nie pierwszy więc to przypadek, że takie osoby są solą w oku naukowców mniej uznanych, zwłaszcza że zawiść to często spotykana cecha w środowiskach twórczych. I nie ma się temu nawet co dziwić przy obecnej administracji państwa, która znacząco obniżyła standardy kwalifikacji dla osób zatrudnianych w nauce.
Wystarczy spojrzeć na instytuty badawcze – jakie wymagania muszą spełniać osoby zgłaszające się do konkursu na dyrektora (który często nawet mimo tych zaniżonych wymagań staje się fikcją). I na to, jakie osoby zarządzają placówkami badawczymi – co dobrze pokazuje cykl artykułów w SN – Byłem pracownikiem ITME. Obniżone standardy dotyczą w związku z tym także nauczania w myśl przysłowia: „uczył Marcin Marcina”.
Po drugie, widać na tym i innych przykładach jak uniwersytet przestał być uniwersytetem. Nie jest to już miejsce otwartych żarliwych dyskusji naukowych, ideowych, merytorycznych, gdzie ćwiczy się myślenie krytyczne i gdzie panuje wolność wypowiedzi (mimo zapowiedzi obecnego min. Czarnka). To kolejna po średniej szkółka, zorganizowana na wzór przedsiębiorstwa czy korporacji, gdzie celem jest zysk (p. płatne studia). A skoro mamy do czynienia z fabryką, to zatrudnione tam osoby będą wykonywać ściśle określone czynności i na pewno nie będą prezentować dylematów występujących w ich dziedzinach. Bo nie będą chciały się narażać na utratę pracy. Pamiętajmy, że szkolnictwo wyższe było jedynym obszarem przez ostatnie ponad 30 lat, w którym nie występowało bezrobocie.
Czyli mamy zaprzeczenie uprawiania nauki, która może się rozwijać tylko poprzez ścieranie poglądów, dyskusję na argumenty, nie pomówienia i inwektywy. Nic dziwnego, że polskie uczelnie zajmują tak odległe miejsca w rankingach światowych i nic dziwnego, że kto zdolniejszy to wyjeżdża na Zachód.
Po trzecie, sprawa ta pokazuje cenzurę w nauce (choć akurat w przypadku prof. Bielenia żadne jego tezy nie powinny być piętnowane, bo nie ma ku temu podstaw). Zapomnieliśmy już jak nas rozśmieszyła informacja z 2 maja 2018 roku o konferencji naukowej (filozoficznej) „Karol Marks 1818–2018” zorganizowanej przez Uniwersytet Szczeciński w Pobierowie. Wkroczyli na nią policjanci z powodu… doniesienia o możliwości naruszenia art. 256. § 1. kk, zakazującego propagowania ustroju totalitarnego.(p. https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/1123249,interwencja-policji-na-konferencji-naukowej-w-pobierowie.html)
Dzisiaj, pomni tego naukowcy, stosują już autocenzurę i nie wychylają się z tematami, które mogą być odczytane przez władze jako „filoruskie”. (p. Spotkanie realistów w czasie irracjonalnym)
Dzisiaj trudno więc sobie wyobrazić konferencję naukową dotycząca np. banderyzacji Ukrainy, skoro przepisywana jest nawet Wikipedia i internetowe zasoby (proszę poszukać w Google’u hasła „rzeź wołyńska” na portalach naukowych – nie ma!, albo „przewrót na Ukrainie 2014” – same eufemizmy!).
Wolność słowa na dzisiejszych uniwersytetach przestała istnieć wraz ze zmasowanym atakiem cenzorskim mediów korporacyjnych będących w zmowie z rządami. Jest to zjawisko nasilone od 2014 roku, czyli od przewrotu na Ukrainie, co pokazuje w eseju prof. Linus Hagström ze Szwedzkiego Uniwersytetu Obrony, który doznał ostracyzmu za opublikowanie w 2015 roku artykułu mówiącego o tym, że Szwecja nie powinna przystępować do NATO. (p. https://www.tandfonline.com/doi/full/10.1080/14484528.2019.1644986)
Dostało się także – od studentów Uniwersytetu w Chicago – tak znanej w światowej politologii postaci jak prof. John Mearsheimer, który twierdzi (i zdania nie zmienia), że brutalne usunięcie prezydenta w 2014 r. na Ukrainie było zamachem stanu, a problemy na Ukrainie są winą Zachodu. (p. https://www.thecollegefix.com/students-target-uchicago-political-scientist-for-sharing-ukraine-opinion/)
Twarz zachowały natomiast władze Uniwersytetu w Bonn, które po skargach studentów na wypowiedzi prof. Ulrike Guérot dotyczące konfliktu na Ukrainie stwierdziły, iż naukowcy wyrażają się w ramach wolności akademickiej gwarantowanej przez Ustawę Zasadniczą. Poszczególne wypowiedzi nie odzwierciedlają żadnego stanowiska Uniwersytetu w Bonn, zatem nie ma to bezpośrednich konsekwencji dla Guérot.(p. https://www.wnp.pl/rynki-zagraniczne/niemcy-ekspert-ds-europy-wschodniej-profesor-uniwersytecka-namawia-do-pacyfikacji-ukrainy,588123.amp).
Czyli nie każdy ogon zdoła kręcić psem.
Anna Leszkowska
Za: Na UW znaleziono pierwszą czarownicę (sprawynauki.edu.pl)
https://myslpolska.info
Jak wygląda tzw. „naród polski” – każdy widzi.
A jak jego elity?
Politycy – kur*y judeobanderowskie.
Dziennikarze – prostytutki.
Naukowcy – kupa gów*a.
O ludziach rozrywki – szkoda nawet mówić.
Sportowcy – łajno.
Skąd wypatrywać ratunku?
Admin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz