środa, 15 czerwca 2022

Skutki upolitycznienia farmaceutyki

Skutki upolitycznienia farmaceutyki


Rozmaite instytucje medyczno-żywieniowe coraz mocniej krytykuje się za rosnące uzależnienie od przemysłu farmaceutycznego. Jedni obserwatorzy doszukują się w tym zjawisku elementów zmowy, inni tłumaczą je logiką systemu, który w sumie działa dobrze, choć nie jest wolny od patologii. Bez względu na interpretację, nasila się przekonanie, że  biurokracja medyczna coraz mniej kieruje się dobrem pacjentów, a coraz częściej działa w interesie swoim oraz swoich sponsorów. Jednak przypomnijmy, że wiele z tych instytucji pełniło początkowo pożyteczne funkcje, podnosząc jakość medycyny i broniąc interesów pacjentów. Wszystko zmieniło się po drugiej wojnie światowej wraz z rosnącym „upaństwowieniem”, a tym samym upolitycznieniem problematyki związanej ochroną zdrowia. Aby lepiej zrozumieć naturę i konsekwencje tej transformacji, prześledźmy ją na przykładzie wpływowego Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego (ang. American Medical Association, AMA). Od momentu swojego powstania do końca lat 50-tych XX w. instytucja ta przeszła radykalną przemianę odchodząc stopniowo od roli „strażnika jakości medycyny”  na rzecz „działu promocji ” produktów przemysłu farmaceutycznego. A wszystko to przy rosnącym zaangażowaniu polityków w „ochronę zdrowia publicznego”.


Najprościej rzecz ujmując, AMA powstała na przełomie XIX i XX w. jako organizacja mająca na celu pomaganie Amerykanom odróżniać to, co w medycynie było dobre od tego, co było złe. W owym czasie na amerykańskim rynku można było kupić ok. 50 tyś rozmaitych produktów leczniczych i dzieliły się ona na dwie zasadnicze kategorie. Z jednej strony setki tysięcy małych producentów  sprzedawało swoje syropy, eliksiry i zioła bezpośrednio wszystkim zainteresowanym, z tym że receptury i składniki owych substancji pozostawały tajemnicą ich drobnych wytwórców. Z drugiej strony funkcjonowali wielcy producenci ( ang. drug houses), tacy jak firma Merck. Produkowali oni mikstury chemiczne, zwane „lekami etycznymi” (ang. ethical drugs), i sprzedawali je „hurtowo” aptekarzom prowadzącym następnie sprzedaż detaliczną.  Co ważne,  żadni sprzedawcy ani producenci nie musieli w owym czasie udowadniać przed władzami, że ich leki są bezpieczne lub skuteczne.

W takiej sytuacji Amerykańskie Towarzystwo Medyczne wzięło na siebie zadanie  oceny dostępnych na rynku specyfików. Utworzono w tym celu „dział propagandy”, który obserwował rynek „patentowych” medykamentów. Takie działanie miało chronić Amerykanów przed zakusami „znachorów i oszustów”. Testami leków zajęła się powołana w tym celu Rada ds. Farmacji i Chemii (ang. Council on Pharmacy and Chemistry). AMA publikowało rezultaty swoich badań w fachowych czasopismach, a najlepszym z lekarstw przyznawano certyfikat jakości, zwany „seal of approval” („pieczęć akceptacji”). Dodatkowo AMA zaczęło wydawać swój „podręcznik dobry leków” (ang. useful drugs book) i rozprowadzać go wśród lekarzy dając im tym samym narzędzie, pozwalające odróżniać leki skuteczne i sprawdzone od niebezpiecznych „podróbek”. Warto dodać, iż w owym czasie pisma medyczne wydawane przez AMA nie mogły zawierać reklam leków, które nie spełniały stawianych im kryteriów.

Taka forma działalności nadała AMA faktyczny status „strażnika” jakości produktów przemysłu farmaceutycznego. Z jednej strony instytucja ta dbała o interes pacjentów, a z drugiej zwiększała dochody lekarzy, ponieważ pacjenci mieli dodatkową motywację, aby radzić się lekarza dysponującego rzetelną wiedzą o lekach. Dzięki „podręcznikowi dobrych leków” medycy mogli skuteczniej dobierać lekarstwa do chorób, co zwiększało skuteczność leczenia. Zaznaczmy, iż to właśnie ta wiedza decydowała w owym czasie o statusie i wartości rynkowej porad lekarskich. Potem, jak zobaczymy  poniżej, to uległo zmianie i kluczową rolę w tym zakresie zaczął odgrywać monopol na wypisywanie recept, przyznany lekarzom przez rząd federalny.

Sytuacja w zakresie obrotu lekarstwami zmieniła się diametralnie wraz z przyjęciem przez Kongres w 1938 roku ustawy pod nazwą „Food and Cosmetic Act”. Od tego momentu zgodnie z prawem producenci leków musieli wykazywać przed Urzędem ds. Żywności i Leków  (ang. Food and Drug Administration, FDA), że ich produkty są bezpieczne (nie musieli jeszcze wtedy udowadniać, że są one skuteczne). Na skutek tej zmiany FDA mogło wprowadzić zasadę, że niektóre specyfiki można było kupić wyłącznie za okazaniem recepty lekarskiej. To działanie stanowiło poszerzenie zastosowania zapisów innej  ustawy z roku 1914 (ang. Harrison Narcotics Act), która nakładała obowiązek posiadania recepty lekarskiej przy zakupie opiatów i kokainy. Zatem w wyniku reformy z 1938 roku poszerzono jedynie tę grupę o  kolejne substancje.

Kolejny krok w kierunku ograniczania dostępu do leków uczyniono w 1951 roku, kiedy Kongres przyjął poprawkę o nazwie  Durham-Humphrey Amendment. Zgodnie z jej zapisami większość  nowych leków stała się dostępna wyłącznie na receptę. Od teraz do lekarza trzeba było chodzić nie tylko po pierwszą receptę, ale również po każdą kolejną w ramach dalszej terapii tym samym specyfikiem.

Dzięki nowemu prawu lekarze zyskali absolutnie uprzywilejowaną  pozycję względem tzw. zwykłych ludzi. Zaczęli kontrolować dostęp do antybiotyków i wszystkich nowych leków pojawiających się na amerykańskim rynku.  Jak pisze Robert Whitaker w swojej książce pt. Anatomy of an Epidemic (Anatomia Epidemii):
Quote
W rzeczywistości lekarze stali się detalicznymi handlarzami leków, podczas gdy aptekarzy sprowadzono do roli wykonawców ich poleceń. Co zrozumiałe, jako sprzedawcy lekarze mieli teraz motywację finansową, aby zachwalać cudowne właściwości produktów, którymi handlowali.
Im lepszą opinię dany lek posiadał wśród pacjentów, tym chętniej pacjenci prosili swoich lekarzy o receptę. Dodatkowo, zadział mechanizm, który wychwycił magazyn „Fortune” pisząc:
Quote
Okazało się, że o pozycji rynkowej lekarza zaczęła decydować opinia dotycząca tego, czy przepisuje on swoim pacjentom najnowsze leki.


Kolejne akty prawne regulujące rynek leków dla „dobra obywateli” wytworzyły sytuację, w której interesy finansowe lekarzy i firm farmaceutycznych zbiegły się. AMA bardzo szybko zaadaptowało się do nowej rzeczywistości. Już w 1952 roku Towarzystwo  przestało wydawać  swój „podręcznik dobrych leków”. Następnie zezwoliło na zamieszczanie w swoich publikacjach reklam leków, które nigdy nie otrzymały akceptacji ze strony Rady ds. Farmacji i Chemii. Co więcej, w 1955 roku zaniechano całej inicjatywy przyznawania farmaceutykom  znaku jakość AMA (ang. seal of approval). Do roku 1957 roczny budżet Rady ds. Farmacji i Chemii ograniczono do „nędznych” 75 tys. dolarów, co było zrozumiałe biorąc pod uwagę, że AMA przestało zajmować się oceną jakości leków.

O tym, jak bardzo zmieniała się rola AMA, świadczy fakt, że już trzy lata później Amerykańskie Towarzystwo Medyczne lobbowało przeciw przyjęciu propozycji senatora Estesa Kefauvera, aby FDA oceniało nie tylko bezpieczeństwo leków, ale również ich skuteczność. Jak zauważył prof. Maxwell Finland z Harvard Medical School, zeznając w latach 60-tych przed Kongresem, AMA stało się całkowicie spolegliwe wobec firm farmaceutycznych. Z „twardziela” stało się „mięczakiem” (ang. sissy), jak określił to Finland.

Jednak nie tylko AMA i lekarze zrezygnowali stopniowo z pełnienia funkcji „watchdoga” wobec firm farmaceutycznych. W promocję ich produktów mocno zaangażowały się również media. W 1951 roku, tj. kiedy wprowadzono obowiązek uzyskiwania recepty na leki, firma „Smith, Kline and French”, we współpracy z Amerykańskim Towarzystwem  Medycznym, rozpoczęła produkcję programu telewizyjnego pod tytułem „March of Medicine” („Pochód medycyny”). Jego celem było uświadamianie Amerykanom zalet coraz to nowych lekarstw, jakimi producenci zaczęli stopniowo zalewać amerykański rynek. Jednocześnie gazety i czasopisma zaczęły drukować artykuły, w których lekarze dawali świadectwo skuteczności nowo pojawiających się medykamentów.


Jak  zeznał później przez komisją Kongresu Haskell Weinstein, lekarz pracujący wówczas dla firmy Pfitzer, „większość z tego co ukazuje się prasie popularnej, pochodzi od działów PR firm farmaceutycznych ”. W 1952 roku autorzy branżowego wydawnictwa pt. „FDC Reports” zauważali, że przemysł farmaceutyczny cieszył się wówczas „nadzwyczaj dobrą opinią prasy”. Nie mogło być inaczej w sytuacji, w której niemal wszystkie ważne farmaceutyki były na łamach gazet „wynoszone pod niebiosa” przez lekarzy, co opisywali ci sami autorzy kilka lat później.

Bardzo szybko okazało się, że nowe regulacje rynku farmaceutyków są niezwykle dochodowe dla wszystkich zaangażowanych podmiotów.  Już w 1957 roku całościowe zyski producentów leków w USA przekroczyły 1 miliard dolarów. Taka rentowność sprawiła, że przemysł farmaceutyczny rychło stał się  oczkiem w głowie inwestorów z Wall Street . Również lekarze zyskali na nowych przepisach. Jako że kontrolowali oni teraz dostęp do antybiotyków oraz innych leków na receptę, ich dochody zaczęły gwałtownie rosnąć, ulegając w latach 1950-1970 podwojeniu (po uwzględnieniu inflacji). Zyski Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego z samych reklam, zamieszczanych w wydawnictwach AMA, urosły z 2,5 mln dolarów w 1950 roku do 10,5 mln w roku 1960. Za pomocą coraz intensywniejszej promocji rysowano w głowach Amerykanów iście sielankowy obraz farmakologicznej rzeczywistości. Analiza reklam zamieszczonych w 1959 roku w sześciu głównych pismach medycznych wykazała, że w 89% przypadków nie pojawiła się  żadna wzmianka o możliwych działaniach ubocznych reklamowanych środków.

Można powiedzieć, że począwszy od lat 50-tych dla wszystkich beneficjentów nowego systemu sprawy zaczęły biec w dobrym kierunku. Naturalnie nie dotyczyło to samych pacjentów, którzy stali się jedynie przedmiotem w grze prowadzonej przez producentów, lekarzy, biurokrację medyczną oraz administrację państwową. I choć każda z tych grup miała nieco inne priorytety, na poziomie fundamentalnym wszyscy grali de facto do jednej bramki.

Dlaczego jest ważne, abyśmy znali realia lat 50-tych i 60-tych XX w.? Dlaczego warto wiedzieć, jak zmienili się wówczas narratorzy i opowiadana przez nich narracja na temat medycyny? Dlatego, że właśnie w tym czasie następowały rewolucyjne zmiany w jej funkcjonowaniu. Zmiany te dały impuls do rozwoju przemysłu farmaceutycznego, który niebawem zdominował nie tylko obszar produkcji leków, przejął również faktyczną kontrolę nad badaniami medycznymi.  Był to czas, w jakim powstawały rozmaite koncepcje oraz teorie medyczno-żywieniowe, wokół których zaczął gromadzić się wielki kapitał, siły polityczne oraz grupy ideologiczne . Niemała liczba tych koncepcji jest z nami do dziś, dlatego warto wiedzieć, w jakich okolicznościach je sformułowano.

Na przykład na lata 50-te przypadła psychofarmakologiczna rewolucja w psychiatrii. Zaproponowanie pierwszych leków psychiatrycznych, zwłaszcza „torazyny” (antypsychotyku dopuszczonego do użycia w USA w roku 1954) dało początek biologicznemu modelowi tej dyscypliny znanemu jako „biopsychiatria”.  Euforia wytworzona wokół postępu farmakologii  była tak ogromna, że można było przyczyny zaburzeń psychicznych dosłownie dopasowywać do leków bez obawy, że ktoś (media,lekarze, naukowcy) to publicznie zakwestionuje.  Dzięki nowej, chemicznej teorii chorób umysłowych nie tylko przemysł mógł zacząć produkować „cudowne pigułki”, ale również psychiatrzy dostali wreszcie swoje „upragnione choroby”, które mogli leczyć farmakologicznie , za pomocą pigułek mających działać niczym „insulina przy cukrzycy”  Rozwój psychofarmakologii sprawił, że psychiatria mogla w końcu zafunkcjonować  jak każda inna, społecznie poważana specjalizacja medyczna, dzięki czemu psychiatrzy awansowali do tej samej ligi,co wszyscy inni lekarze. Ekspansji biologicznego modelu zaburzeń psychicznych nie zahamował nawet fakt, że jego  fundamentów (tj.  zaproponowanej w latach 60-tych „serotoninowej hipotezy depresji” oraz „dopaminowej hipotezy schizofrenii”) nigdy nie potwierdzono w badaniach naukowych i do lat 80-tych zostały one de facto zdyskredytowane w świecie naukowym.

W tym samym czasie fundamenty pod funkcjonowanie współczesnej kardiologii i dietetyki kładł Ancel Keys, który na główną przyczynę chorób  serca desygnował tłuszcz i cholesterol. Hipotezę tę  oparł na dwóch badaniach obserwacyjnych swojego autorstwa (Six Countries Analysis z 1953 roku oraz  Seven Countries Study rozpoczęte w  roku 1958), które z uwagi na braki metodologiczne po latach oceniono jako bezwartościowe. Niemniej w tamtym czasie spekulacje Keysa szybko podjęły organizacje medyczne, najpierw Amerykańskie Towarzystwo Kardiologiczne (AHA), którego Keys stał się wpływowym członkiem, a następnie, mimo początkowej niechęci, Amerykańskie Towarzystwo Medyczne. Rzecz jasna nie minęło dużo czasu, aż przemysł farmaceutyczny zaoferował ludzkości „ratunek” przed cholesterolem w postaci statyn. Natomiast rząd federalny USA, wykorzystując szansę na zaprezentowanie przed Amerykanami swojej troski o ich zdrowie, dotacjami, regulacjami i zaleceniami (piramida żywieniowa USDA) zaczął zmieniać jadłospis Amerykanów w niskotłuszczowym i wysokowęglowodanowym kierunku. Teoria lipidowa oraz tłuszczowo-cholesterolowa (ang. diet-heart hypothesis), choć nigdy nie dowiedzione naukowo, bardzo szybko zyskały status obowiązującej „doktryny zdrowotnej”. Tym samym stały się podstawą funkcjonowania olbrzymiej infrastruktury „Wojny z Tłuszczem” i „Wojny z Cholesterolem”, prowadzonych do dziś przez medyczno-dietetyczno-farmaceutyczny kompleks działający pod patronatem państwa.Czym się to wszystko skończyło, dobrze wiemy. Zarówno w psychiatrii, jak i w dietetyce skutki są odwrotne do zamierzonych.

Patrzmy wstecz, bo tylko wtedy dostrzeżemy, że choć aktorzy się zmieniają, mechanizmy pozostają takie same.

Mateusz Rolik

newbielink:http://nowadebata.pl/2011/12/01/nieswiete-przymierze/ [nonactive]

Dodam tylko do tego tekstu słowa Edwarda Bernaysa:
" każdy pomysł zostanie zaakceptowany przez społeczeństwo o ile lekarze go wprowadzą"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Senator republikanów z Karoliny Południowej powiedział Fox News, że konflikt na Ukrainie ostatecznie dotyczy „pieniędzy”.

  Marek   MOSKWA „Ale tak naprawdę absolutnie każdy w tym kraju powinien być «zajęty»… Bo ktoś myśli, że może zapłacić 5 tys. dolarów, 10 ty...