Kto kogo anektuje?
Coraz częściej pojawiają się głosy polityków, ekspertów i dziennikarzy o tym, że Polska może mieć ochotę na przejęcie zachodnich obwodów Ukrainy. Obiektywnie patrząc na przebieg Specjalnej Operacji Wojskowej, dostrzec można coraz wyraźniej zarysowującą się perspektywę likwidacji państwowości ukraińskiej w jej dotychczasowym kształcie.
O tym czy to realne, i na ile Warszawa może faktycznie przypomnieć sobie o swoich ambicjach na Wschodzie, wracając na tereny niegdyś zwane Kresami, komentator Sputnik Polska Leonid Swiridow rozmawiał z politologiem, dr. Mateuszem Piskorskim.
Czy Polska wróci do Lwowa, Stanisławowa, Tarnopola i innych dawnych miast kresowych?
— Kiedyś zaproponował to w jednym z programów telewizyjnych z moim udziałem nieżyjący już Władimir Żyrinowski. Potraktowałem to jako przejaw jego specyficznego poczucia humoru. I odparłem równie żartobliwie, że najpierw trzeba by coś zrobić z miejscową fauną, mając na myśli neobanderowców. Dzisiaj odpowiem z całą powagą: mam nadzieję, że nie wróci i że nikt tego poważnie nie rozważa.
Polacy mają otrzymać na Ukrainie specjalny status, polscy urzędnicy mają mieć prawo do zajmowania wszelkich stanowisk nie pochodzących z wyboru, a polskie wojska – jak zadeklarował Jarosław Kaczyński – gotowe są do „misji pokojowej” na tych terenach. I Pan dalej uważa to za mało prawdopodobne?
— Tak. Z kilku względów.
Po pierwsze, „specjalny status” na Ukrainie mają od momentu przewrotu w 2014 roku obywatele wszystkich państw tzw. Zachodu. W tym sensie, że w skład kolejnych rządów ukraińskich wchodziły kolejne desanty doradców, ekspertów, ministrów, a prezesami spółek państwowych zostawali ludzie z innych krajów. Także Polacy – przypomnijmy Leszka Balcerowicza, Sławomira Nowaka czy Wojciecha Balczuna. Terytorium Ukrainy od dawna zarządzane jest więc przez komisarzy wysłanych tam przez Waszyngton i Londyn.
Nikt nie ma przy tym problemu z regulacjami prawnymi, z tym, że tam teoretycznie nie wolno posiadać podwójnego obywatelstwa. Ukraina jest fikcyjnym państwem z fikcyjnymi przepisami.
Po drugie, popełniamy podstawowy błąd, gdy twierdzimy, że w całej tej układance cokolwiek zależy od Warszawy, że polski rząd ma jakąkolwiek podmiotowość w stosunkach międzynarodowych. Nie ma. Jest jedynie instrumentem realizacji anglosaskich planów destabilizacji Europy i, szerzej, Eurazji.
Kaczyński może mieć pole manewru w budowaniu swojego reżimu autorytarnego w sprawach wewnętrznych. W sprawach zagranicznych jest jedynie pasem transmisyjnym Waszyngtonu i Londynu.
Czyli, jeśli tak zdecydują Amerykanie i Brytyjczycy, Polska powróci na tzw. Kresy?
— Jak na razie obserwujemy prawdopodobieństwo realizacji innej koncepcji. Jakiejś, bliżej nieokreślonej unii polsko-ukraińskiej.
Tego związku państw, o którym mówił szef kancelarii premiera Michał Dworczyk?
— Tak. Niezależnie od tego, jak to nazwiemy, oznaczać to będzie rezygnację z państwowości polskiej w jej obecnym kształcie i budowę nowego tworu. Ze wszystkimi tego konsekwencjami, jak choćby utrata członkostwa w organizacjach międzynarodowych i blokach integracyjnych, szczególnie w Unii Europejskiej. Nie mówiąc już o wciągnięciu Polski do konfliktu zbrojnego, na czym niektórym wyraźnie bardzo zależy.
Prof. Lech Mażewski twierdzi, że Polacy co jakieś 30-40 lat mają zaprogramowane uruchamianie swoistego genu autodestrukcji. Jeśli ten uczony z Trójmiasta ma rację, to właśnie nadchodzi złowrogi czas takiej katastrofy.
W ostatnim czasie rzeczywiście kilka osób ze środowisk okołorządowych zaczęło zbyt często wrzucać do obiegu temat Ukropolski. Nazwa tego tworu pochodzi ode mnie, a nie od tych osób. I kolejność w niej nie jest przypadkowa.
Z Ukrainy zostaną najprawdopodobniej tylko obwody zachodnie. I przecież przy takiej dysproporcji wspólne państwo zdominowałaby jednak chyba Polska?
— Kto kogo zdominuje, to kwestia decyzji odgórnych, architektów takiego projektu, jak już ustaliliśmy, nie pochodzących bynajmniej z Warszawy.
Ja stawiam tezę, że taki byt zdominowany zostanie w kilku obszarach przez stronę ukraińską, i to tą nacjonalistyczną. Anglosaski Zachód traktować będzie go w kategoriach nowej anty-Rosji, podrasowanej, takiej na sterydach. Dlatego jego uzasadnieniem będzie ekspansja na tereny przez obecną Ukrainę utracone. Będzie on stale dozbrajany, pompowane będą środki w aparat bezpieki, opartej bardziej na SBU niż na ABW. Polacy i ich interesy będą tu drugorzędne.
Jedynym celem jego istnienia będzie walka z Rosją do ostatniego Ukraińca i do ostatniego Polaka. Będzie on tym samym stwarzał wszystkie możliwe przesłanki do przeprowadzenia przez Rosję kolejnej operacji demilitaryzacyjnej i denazyfikacyjnej.
Czyli nie zgadza się Pan z poglądem, że w Warszawie odrodziła się myśl mocarstwowa?
— Żeby śnić o potędze, trzeba mieć ku temu realne podstawy. Poza tym uważam, że jesteśmy narodem czującym się całkiem nieźle w obecnych granicach, choć nie wykorzystujemy wszystkich szans z tym związanych.
Panie Redaktorze, ja mam naprawdę nadzieję, że to, o czym rozmawiamy, pozostanie w sferze rozważania politycznych fikcji.
Urodziłem się w Polsce i chciałbym w Polsce dożyć swych dni.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz