UWAGA BARDZO DŁUGO
79 lat temu...
Nie może to być inaczej jedenastego lipca. Nikt i nic mnie nie zmusi, by było inaczej. W tym roku tekst zostanie rozbity na trzy (a co bardziej prawdopodobne - cztery) części. Każda z nich będzie odpowiednio wydłużona. Czytajcie tę, ja ją przez noc jeszcze uzupełnię i poprawię. Pamiętajcie też o wpisie wczorajszym o terroryzmie ukraińskim w II RP - polecam czytać oba, żeby nikt nie miał wątpliwości, jak to wyglądało. Żeby nikt nie pisał bredni, że ''Polacy nie byli święci''. Link w komentarzu.
GENOCIDUM ATROX
Gdy na frontach ważyły się koleje wojny: na wschodzie ogniem zabłysnął Łuk Kurski, gdy Wehrmacht jeszcze raz próbował odwrócić fatum. Na zachodzie - na Sycylii, gdzie włoscy żołnierze rozpaczliwie próbowali powstrzymać lądujących Anglosasów. Ta tragedia rozegrała się między nimi. W nocy. Upalna, niedzielna, lipcowa noc z rozgwieżdżonym niebem i kołyszącymi się złotymi łanami zbóż, przerwana przez potwory.
Myśleliście, że potwory istnieją tylko w bajkach. Że porywają księżniczki i zamykają je w zamku, by w końcu pojawili się rycerze w lśniących zbrojach, na białych koniach, z błyszczącymi mieczami, by zgładzić potwory i ocalić swe wybranki.
Ale tak jest tylko w bajkach.
Te potwory istniały naprawdę. Miały widły, motyki, pałki, siekiery. Miały karabiny i pistolety, widły i siekiery, noże i pałki. Na mazepynkach lśniły im tryzuby. Krzyczały: "Wyriżemo wsich lachiw, do odnoho, od małoho do staroho"...
Mordowały i paliły w imię swojej obłąkanej idei ''samostijnej Ukrainy''. A rycerze nie przybyli z odsieczą. [A]
W nocy z 10 na 11 lipca 1943 roku Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów - OUN-B - kierowana formalnie rzez Stepana Banderę (formalnie, gdyż siedział on w tym czasie w KL Sachsenhausen; zastępował go Mykoła Łebed) i Ukraińska Powstańcza Armia - UPA - kierowana przez Romana Szuchewycza - rozpoczęły zorganizowany mord na polskiej ludności na Wołyniu. Akcja trwała do nocy 11 lipca, ludobójstwo objęło 99 polskich miejscowości, do następnego dnia było to 167 wsi i kolonii. 29 sierpnia drugi etap akcji objął 85 dalszych miejscowości.
Reżyserami zbrodni byli przywódcy OUN-B i UPA. UPA została solidnie ''wzmocniona'' dezerterami ukraińskimi z niemieckich formacji policyjnych Schutzmannschaft, która nastąpiła w marcu i kwietniu 1943 r. UPA zyskała wówczas 4-5 tysięcy ludzi (z ogólnej liczby 11 tysięcy policjantów). Dezerterzy zabijali niemieckich przełożonych i wypuszczali ukraińskich aresztantów, a potem uciekali z bronią do lasu. Ci stali się trzonem UPA, zwłaszcza, że mieli uzbrojenie, pewne przeszkolenie wojskowe i ''doświadczenie'' - znali się na mordowaniu Żydów i grabieży ludności cywilnej, czym głównie zajmowali się jako policjanci.
Nienawiść podsycała propaganda UPA, która zamierzała okrutną polityką faktów dokonanych wypędzić wszystkie mniejszości z Wołynia, na których miała powstać ''samostijna Ukraina'' - oraz duchowieństwo prawosławne i grekokatolickie. Ci ostatni nadali rzezi wymiar sakralny. Nawet święcili narzędzia mordów i nawoływali do ''oczyszczenia ziemi ukraińskiej'', która miała być odtąd ''czysta jak szklanka''. Upiorny wierszyk zdobywał popularność: ''Lachiw wyriżem/Żydiw wydusym/A Ukrajinu stworyty musym''...
Nieprzypadkowo wybrano akurat Wołyń. Polaków na Wołyniu było najmniej ze wszystkich ''ukraińskich'' terenów II RP - stanowili tam w 1939 roku w sumie 16,8 %, a Ukraińcy - 69 %. Ponadto był to rejon z mniejszą świadomością narodową: chłopski, niewykształcony. To pozwalało łatwo manipulować banderowskim agitatorom ludnością cywilną i pod płaszczykiem walki o ''samostijną Ukrainę'' zachęcać do zbrodni i grabieży.
Pierwotnie planowano eksterminację wyłącznie mężczyzn od 16. do 60. roku życia. Bezpośrednim odpowiedzialnym był Dmytro Klaczkiwski ps. ''Kłym Sawur'' dowódca UPA-Północ, operującej na Wołyniu (w jej skład wchodziły m.in. Okręgi Wojskowe ''Zahrawa'' i ''Turiw''). Wspierali go Wasyl Iwachiw ps. ''Soma'', szef sztabu głównego UPA; Iwan Łytwynczuk ps. ''Dubowyj'', dowódca Okręgu Wojskowego UPA ''Zahrawa'' (wielokrotnie chełpił się popełnionymi przez siebie mordami i on rozpoczął rzeź); Petro Olijnyk ps. ''Enej'', dowódca OW ''Bohun'' (znany ze swojego okrucieństwa; osobiście odrąbywał głowy ofiarom) i Jurij Stelmaszczuk ps. ''Rudyj'', dowódca OW ''Turiw''. To właśnie ci osobnicy samowolnie podjęli decyzję o wymordowaniu wszystkich Polaków na Wołyniu. Należy podkreślić, że pierwotnie na III konferencji OUN-B zdecydowano jedynie o eliminacji wybranych Polaków. Ale ich metody działania zostały zaakceptowane przez Romana Szuchewycza w sierpniu 1943 roku.
Żaden nie dożył swojego państwa: Iwachiw zginął w maju 1943 roku podczas walki z Niemcami, Klaczkiwski zginął w walce z NKWD w lutym 1945 roku (zadenuncjowany przez przez Stelmaszczuka), Łytwynczuka KGB dopadło w 1952 roku, Olijnyk padł w 1946 roku, a Stelmaszczuka skazano na śmierć w Kijowie w listopadzie 1945 roku.
Sam Stepan Bandera nigdy nie potępił tych działań, chociaż doskonale o nich wiedział.
* * *
Nie było przypadkiem, że do rzezi Wołynia doszło właśnie latem 1943 roku. UPA do tego czasu starała się nie przeprowadzać otwartej akcji przeciwko Polakom. Ukraińscy nacjonaliści jednak bardzo pilnie śledzili wydarzenia na arenie międzynarodowej. W kwietniu 1943 roku doszło do odkrycia masowych grobów polskich oficerów w Katyniu, zamordowanych przez NKWD. Prasa OUN z satysfakcją odnotowała, że rząd polski - dotąd uważany przez nią za dość wpływowy na arenie międzynarodowej - pozostał osamotniony. OUN zwróciła uwagę, że Alianci nie tylko nie poparli polskiego rządu, ale aktywnie wsparli ZSRR i zataili sprawę Katynia. Banderowcy uznali, że jest to najlepszy moment na oderwanie Kresów od Polski, a jeśli na Wołyniu i w Galicji dojdzie do rzezi ludności polskiej, to świat pominie to milczeniem. Sprzyjała temu założeniu także śmierć premiera i Naczelnego Wodza, gen. Władysława Sikorskiego 4 lipca 1943 r., która przyspieszyła decyzję o rzezi.
I mieli stuprocentową rację. ''Dobrzy'' Alianci nigdy nie zająknęli się słowem o rzezi Wołynia. Rzeź Wołynia i Małopolski Wschodniej była de facto następstwem sprawy katyńskiej.
* * *
Schemat wszędzie był podobny. Bandy UPA okrążały wieś kordonem, by uniemożliwić ucieczkę mieszkańcom, a następnie wkraczały do niej, gdzie gromadziły ludność w jednym miejscu i dokonywały masakry. Najpierw szli (lub jechali konno) uzbrojeni w broń palną upowcy, którzy mieli tłumić opór broniących się mężczyzn. Za nimi postępowała czerń - ukraińskie chłopstwo, uzbrojone w widły, siekiery, piły i kosy.
Potem następowała rzeź. Ta trwała od drugiej w nocy do późnego popołudnia. Chyba każdy już zna długą listę upowskich sposobów uśmiercania. Obcinanie piersi sierpem, nabijanie na sztachety, rozbijanie głów o futrynę, przepiłowywanie żywcem, rozrywanie końmi, przybijanie do drzwi, wyłupywanie oczu, ucinanie języka... Ten kogo zastrzelono, ten miał szczęście. Jednak rzadko kiedy siepacze UPA mieli litości i amunicji na tyle, by skrócić cierpienia swoich ofiar kulą. W większości wypadków ofiary zamęczono na śmierć. Używali do tego głównie narzędzi: młotków, pił, siekier, wideł, motyk, kijów... Kobiety gwałcono, rozpruwano im brzuchy, obcinano piersi. Dzieci wrzucano do studni, albo rozbijano im głowy o futryny. Wyjątkowo upiorne było obwiązywanie ich słomą i podpalanie. Nie było żadnej świętości - napadano na Polaków, chroniących się w kościołach i klasztorach, liczących, że krzyże i sacrum powstrzymają oprawców.
Potem ukraińskie chłopstwo zaczynało plądrować wsie, kradnąc dobytek ofiar, a następnie podpalano zabudowania. Niszczono wszystko, włącznie z przydrożnymi kapliczkami, krzyżami, cmentarzami. By na Wołyniu nie pozostał po polskości żaden ślad. By unicestwić Polskę na tych ziemiach na zawsze.
Ukraińcy sporządzali listy proskrypcyjne Polaków i sprawdzano, czy liczba zamordowanych zgadza się z listami. Nieobecnych poszukiwano i namawiano do powrotu do wsi. Nierzadko banderowcy czekali całymi dniami w domach zamordowanych Polaków na powrót pozostałych członków rodziny. Wszystko po to, by Polacy całkowicie zniknęli z Wołynia i nie wrócili nań w przyszłości.
Wołyń wyglądał jak istne piekło w tych upalnych dniach. Noc jaśniała łunami pożarów na horyzoncie i niosła krzyki mordowanych bestialsko ludzi. Dzień spowijały kłęby dymu i smród rozkładającego się w upale mięsa. Z cerkwi i wsi ukraińskich niosły się ponure słowa pieśni ukraińskich i chrzęst ostrzonych kos, motyk i siekier. Na polach i pogorzeliskach pełno było tłustych czarnych much, oblepiających ciała i gałęzie. Po drogach snuli się niczym złe cienie banderowcy w rozchełstanych mundurach. Byli czarni od sadzy, prochu i zakrzepłej krwi ofiar. Polowali na ludzi, którym udało się zbiec z wiosek.
Nieprzypadkowo wybitna badaczka rzezi Wołynia, Ewa Siemaszko, ukuła termin ''genocidum atrox''.
Ludobójstwo okrutne.
To nie żadni ''banderowcy'', nie żadni ''nacjonaliści''. To sąsiedzi. Mieszkający w tych samych, lub okolicznych wsiach. Znający swoich sąsiadów, mówiący po polsku. Uspokajający ich za dnia, że żadnej rzezi w ich wsi nie będzie. Że ostrzegą. Że pomogą. Że ukryją.
Ani mowa, ani ukraiński strój nie ratowały. Jedynym ratunkiem było odmawianie pacierza po ukraińsku, bez zająknięcia. Mordowano wszystkich - starców, kobiety, dzieci. Polaków, Żydów, Ormian, Czechów wołyńskich. Nawet tych bohaterskich Ukraińców, którzy przedkładali sumienie i uczucia ludzkie, nakazujące chronić bezbronnych, nad obłąkane ''idee'' Dmytro Doncowa, twórcę ukraińskiego nacjonalizmu. Ci ocalili 2527 osób ryzykując własne życia. Byli nawet szlachetni upowcy, którzy jedynie udawali, że zabijają i pozwalali uciec Polakom. ''Przychodzi nocą, wali do drzwi, ksiądz otwiera. »Przyszedłem Cię zabić, taki mam rozkaz«. »No cóż, synu, jeśli Ci jestem winny, to strzelaj« – ofiara i napastnik popatrzyli sobie w oczy. Napastnik odszedł''. Tak opisywał Adam Adamow banderowca z Kuropatnik, którego szlachetność pokonała obłęd ''samostijnej Ukrajiny''. Ów nieznany partyzant zapłacił za to życiem.
Dodam od siebie, że mniej radykalne skrzydło OUN - Melnykowcy - potępiali banderowskie okrucieństwo. Jeden z liderów OUN-M, Ołeh Sztul-Żdanowicz pisał: ''Polaków cała Ukraina - szczególnie zachodnia - uważa za wrogów. (...) Ale z polskim narodem jedna nas wspólny wróg. A polska mniejszość na Ukrainie była gotowa być w swej masie lojalna... Nie brakowało z polskiej strony prowokacji i przestępstw. Ale na to trzeba było odpowiedzieć sądem i karą dla winnych. A to, co się na tym odcinku działo w 1943 roku nie daje się wtłoczyć w żadne ramy. Cała akcja postawiła całą mniejszość polską przeciwko nam''. Nieprzypadkowo więc partyzanci OUN-M byli rozbrajani, a nierzadko i rozstrzeliwani przez UPA.
O tej okrutnej nienawiści do Polaków, niemającej sobie równych, niech świadczy przypadek porucznika Zygmunta Rumla, komendanta okręgu wołyńskiego Batalionów Chłopskich i poety, nazywanego niekiedy ''Kresowym Baczyńskim''. ''Proszę chronić tego chłopca. To będzie wielki poeta'', powiedział o nim jego matce Leopold Staff przed wojną. Na początku lipca 1943 roku Rumel otrzymał polecenie od Kazimierza Banacha, pełnomocnika rządu, by podjąć rozmowę z UPA. Rumel, w geście dobrej woli, przybył na rozmowy 10 lipca 1943 roku bez obstawy i broni, w towarzystwie przedstawiciela Okręgu Wołyńskiego AK, Krzysztofa Markiewicza i woźnicy Witolda Dobrowolskiego.
Mordercy z UPA, dowodzeni przez kolegę ze szkolnej ławy Markiewicza, Teodora Szabaturę, ''w geście dobrej woli'' ich zamordowali. Rumla rozerwali końmi.
Miał 28 lat.
Mniej, niż ja obecnie.
''Był to jeden z diamentów, którym strzelano do wroga. Diament ten mógł zabłysnąć pierwszorzędnym blaskiem'', pisał o nim Jarosław Iwaszkiewicz.
* * *
Mordy nie zaczęły się jednak w lipcu 1943 roku, miały bowiem miejsce znacznie wcześniej - za początek rzezi Wołynia uznaje się napad sotni UPA Hryhorija Perehijniaka na kolonię Parośle Pierwsze w lutym 1943 r., gdzie wymordowano 173 Polaków. Witold Kołodyński tak wspominał ten mord: ''Dowódca powiedział nam: »Musicie się położyć, my was powiążemy, żeby Niemcy was nie skrzywdzili za przetrzymywanie i karmienie partyzantów«. Rozkazał położyć się twarzą do podłogi i nastąpiło bestialskie mordowanie, rąbaniem naszych głów siekierami”.
W marcu 1943 r. sotnia Stelmaszczuka wymordowała 179 Polaków we wsi Lipniki. Wśród ocalałych z tego mordu był m.in. generał Mirosław Hermaszewski, ocalony jako dziecko przez matkę. Generał stracił w rzezi 19 krewnych. W kwietniu 1943 roku sotnia Łytwynczuka zamordowała 600 Polaków w Janowe Dolinie. Do lipca 1943 roku bandy UPA spaliły 56 wsi polskich.
Ale lipiec był najstraszniejszy.
We wsi Sądowa z 600 mieszkańców ocalało tylko 20, w kolonii Zagaje - z 350 ocalało tylko kilkanaście osób, w kolonii Orzeszyn z 340 Polaków przeżyły 34. W dwóch tylko wsiach - Wola Ostrowiecka i Ostrówka - samego 30 sierpnia banda Iwana Kłymczaka zamordowała w sumie 1066 Polaków, z czego 446 dzieci w wieku do 14 lat.
W kościele w Porycku 16 lipca bandyci wtargnęli w trakcie Mszy Świętej i wymordowali 100 przebywających tam Polaków, a potem wycięli w pień całą wioskę (222 osoby). Chodzili między ławami i dokładnie strzelali, by nikt nie przeżył. ''Jak usłyszałam, że mordercy chodzą po kościele i mówią: »O toj jeszcze żywyj«, to szybko złapałam jakąś czapkę umoczoną w ciepłej, lepkiej krwi i potarłam nią twarz sobie i siostrze, udawałyśmy zabitych'', wspominała Jadwiga Krajewska.
''Mieliśmy wówczas ciężki karabin maszynowy (rosyjski) i dwa moździerze małego kalibru. Nocą przygotowaliśmy się, a następnego dnia cały oddział, w tym i ja, napadliśmy (…) na polski kościół, w którym trwało wówczas nabożeństwo, a uczestniczyło w nim do 200-stu osób, [w tym] starych i małoletnich dzieci. Kościół został okrążony i zaczęła się likwidacja ludzi, otworzyliśmy ogień z cekaemu w głąb głównego wejścia i okien, w wyniku czego zabito wielu obywateli i dzieci, a tych, którzy próbowali uciekać, doganiali i dobijali'', wspominał jeden z morderców UPA, Iwan Hryń.
Po zakończeniu mordu, upowcy sprofanowali świątynię, rabując m.in. wino mszalne, po czym wnieśli pocisk artyleryjski i go zdetonowali. Uszkodzony kościół podpalili. Wydarzenie to upamiętnił Wojciech Smarzowski w swoim filmie ''Wołyń''.
Do końca lipca napadnięto 530 polskich miejscowości, w których zginęło co najmniej 20 tysięcy Polaków.
Co ciekawe, Wołyńska AK planowała na 15 lipca 1943 roku przeprowadzenie akcji przeciw UPA, mającej na celu egzekucję przywódców UPA, by powstrzymać mordy.
* * *
Myliłby się ten, kto sądził, że odpowiedzialni byli za to jedynie umundurowani bandyci z UPA. Brali w tym udział nie tylko chłopi, ale także kobiety ukraińskie. Strasznym przykładem jest historia księdza Ludwika Wrodarczyka, proboszcza parafii w Okopach. Gdy bandy UPA podchodziły pod wieś, parafianie prosili księdza, by ten uciekł i chronił siebie. Ksiądz nie chciał opuścić kościoła i pozostał, by chronić Najświętszy Sakrament. Gdy banda wkroczyła do wsi, porwała księdza sprzed kościoła, uprzednio mordując 18-letnią dziewczynę i 90-letnią staruszkę, które próbowały chronić kapłana. Księdza potem wywieziono do lasu. Bandyci dźgali go bagnetami oraz igłami, przypiekali żelazem. Jednak ksiądz nadal żył. Wściekli upowcy jeszcze bardziej znęcali się nad swoją ofiarą. Wiedząc, że umrze, ksiądz Wrodarczyk poprosił, by pozwolili mu się pomodlić. Łaskawie zezwolili. Kapłan długo się modlił o przebaczenie dla własnych oprawców. Wreszcie wstał: ''Jestem gotów'', powiedział. Wtedy ukraińskie baby rzuciły się na księdza i, przywiązawszy go do kłody, zaczęły przecinać go żywcem piłą do drewna. Przecięty do połowy ksiądz, potwornie okrwawiony i zmaltretowany, żył jeszcze, więc Ukraińcy zaczęli do niego strzelać. Dopiero wtedy ksiądz zmarł. Miał 36 lat.
Równie wstrząsającą historią jest zamordowanie 27-letniej Felicji Doleckiej ze Swojczowa. Tej pomoc zaoferowali ukraińscy policjanci, uspokajając, że nic jej nie grozi. Zabrali ją na swój posterunek w Gnojnie. Przez całą dobę biedną dziewczynę gwałcili wszyscy ukraińscy policjanci z posterunku. Na koniec zmaltretowaną wbito na pal i pozwolono jej długo umierać.
Jedna z najstraszniejszych historii, o jakiej czytałem, to przerażająca nocna ''zabawa'' Ukraińców (niestety nie doszukałem się, gdzie to się wydarzyło). Oto na rozległej polanie Ukraińcy - ludność cywilna i upowcy - urządzili sobie zabawę. Ktoś grał na akordeonie, Ukrainki śpiewały pieśni narodowe i tańczyły. Wódka lała się strumieniami. A dosłownie kilkadziesiąt metrów dalej w wielkim dole rozpalono wielkie ognisko, gdzie piekli się żywcem Polacy, przywiezieni z sąsiedniej wsi. Upowcy wiązali ich z sianem i wrzucali niczym jakieś okropne kłody drewna do ognia. Ich straszliwe krzyki dochodziły do bawiących się, ale nie przerywało to zabawy.
Inna sytuacja: w jednej ze wsi przywiązano do drzewa młode polskie małżeństwo. Zgromadzona wokół ukraińska tłuszcza krzyczała i pluła na nich, a banderowiec z wielkim nożem pytał wesoło tłum, którą część ciała któremu z nieszczęśników ma odciąć. Barbarzyńska ''zabawa'' skończyła się, gdy z małżeństwa zostały tylko dwie pokrwawione kupki mięsa.
Jeszcze inna: pewien Ukrainiec zdekapitował całą rodzinę swoich polskich krewnych, a następnie posadził ciała przy stole. Głowy umieścił na stojących przed nimi talerzach.
* * *
"Gdy banderowcy podpalili dom, przyszli i znaleźli ojca i tych czterech braci, widziałam jak ojciec ukląkł na kolana i zaczął prosić o darowanie życia. Ale dwóch banderowców podeszło i widłami jeden z jednej strony a drugi z drugiej wbili widły w jego boki i zaciągnęli ojca i wrzucili do ognia. Następnie wrócili po resztę dzieci i również wzięli za ręce lub za nogi i żywcem wrzucili do ognia."
''W pierwszym zabudowaniu znaleźliśmy wstrząsający widok. Wbitego na ostry słup przy furtce kilkuletniego chłopca. Na parkanie był napis: »Litak Sikorskoho« [Samolot Sikorskiego]. Przed progiem domu leżały trupy mężczyzn i dwóch kobiet okrutnie porąbanych siekierą'', wspominał Jerzy Krasowski.
''Dziadek leżał na podłodze na prawo od drzwi. Właściwie nie było widać głowy, była jakby wbita siekierą w ciało, w płuca. Ściany były zbryzgane krwią, na podłodze rozmazana była krwawa maź. Gdy chwyciłem ciało dziadka, fragment jego mózgu wyleciał na moją pierś. Babcia leżała obok dziadka porąbana wzdłuż ciała siekierą'', wspominał Zygmunt Maguza z kolonii Witoldów, który w rzezi wołyńskiej stracił 40 krewnych. Czterdziestu.
''W jednej z wiosek w pobliżu Derażnego po pogromie znaleziono w chacie małe dziecko z wyprutymi wnętrznościami. Jelita były rozpięte na ścianie w jakiś nieregularny sposób, a na jednym z gwoździ wisiała kartka z napisem: »Polska od morza do morza«'', wspominał Wincenty Romanowski.
''W okresie służby w Służbie Bezpieczeństwa UPA osobiście zabiłem 15 osób. Pamiętam, w lipcu 1943 nasz oddział przybył do byłej posiadłości hrabiego Koszewskiego, gdzie mieszkało około 100 Polaków, których zlikwidowaliśmy bezlitośnie przy użyciu broni palnej i białej. Zlikwidowaliśmy całe rodziny, nie oszczędzając starców, kobiet i dzieci. Dzieci płakały, kobiety – matki prosiły aby pozostawić ich dzieci przy życiu. Ale nie zwracaliśmy na te prośby uwagi i zabijali je używając do tego broni i noży. Osobiście zastrzeliłem z karabinu w tej rozprawie 8 ludzi...'', na procesie mówił członek UPA, Arsenij Bożewskij.
''Maleńkie dzieci nieraz nie rozumiały śmierci i tkwiły przy zwłokach matki, płacząc i dopominając się o jej reakcję. W osadzie Chrynów (pow. Włodzimierz) półtoraroczne dziecko Jana i Marzanny Blicharzów z odrąbaną ręką pełzało po martwej matce, wołając »mamo«, zaś siedmiomiesięczne dziecko Wacława i Jadwigi Demków z Jadwigina (pow. Łuck) ssało pierś martwej matki''.
''Kilku banderowców podbiegło do mojej mamy i jeden z nich uderzył ją w głowę siekierą. Mama upadła i wypuściła z rąk brata Tadzia, a ja z przerażenia krzyczałam. Mama czołgając się, przygarnęła do siebie płaczącego i zakrwawionego Tadzia, dała mu pierś. Po niedługiej chwili ponownie podbiegli banderowcy do mojej mamy i podcięli jej gardło. Jeszcze żyła, kiedy zdarli z niej szaty i poodcinali jej piersi. Mama i Tadzio bardzo się męczyli. Mama z bólu powyrywała sobie długie włosy z głowy, była strasznie zmieniona, bałam się jej. Pobiegłam do tatusia i widziałam, jak bardzo go bili. Widziałam, jak naszej sąsiadce, Wasylkowskiej, odrąbywali na pieńku głowę. Mój krzyk był tak przerażający, że jeden z banderowców podbiegł do mnie i z rozmachem wbił mi nóż troszeczkę poniżej gardła, a ja dalej krzyczałam i ze strachu nie mogłam się ruszyć z miejsca. Banderowcy krzyczeli po imieniu do ojca, a ojciec też po imieniu błagał Iwana, bo ciągle przychodził do naszego tatusia jako przyjaciel'', wspominała Irena Gajowczyk.
* * *
Rzeź trwała i później - w sierpniu, gdzie wyrachowani upowcy dali Polakom czas na dokończenie żniw, a potem ich wymordowali - rzeź rozpoczęła się w niezielę 29 sierpnia 1943 roku, kiedy zaatakowano 64 miejscowości. Rzeź na Wołyniu, a także w Galicji wznowiono następnie w grudniu 1943 roku w okresie Bożego Narodzenia i trwała ona do lutego-marca 1944 roku, kiedy bandziorów przepłoszyła Armia Czerwona, tym samym, raczej przypadkowo, ratując Polaków. Oszalałe bandy ukraińskich zbirów mordowały już całkiem samowolnie, wbrew rozkazom prowydnyków, jesienią 1944 roku i zimą 1944-1945. Mordy i pacyfikacje wsi miały miejsce nawet wiosną i latem 1945 roku. Upowskie bestialstwo przerwały dopiero wysiedlenia Polaków z Kresów i zdecydowane akcje NKWD już po wojnie, które spacyfikowały banderowskich morderców. Do mordów dochodziło także na Podkarpaciu i Lubelszczyźnie.
W całej rzezi wołyńskiej zginęło około 60-80 tysięcy osób.
W rzezi w Małopolsce Wschodniej w latach 1943-45 - od 30 do 70 tysięcy. Ta druga rzeź była już lepiej przygotowana i obliczona na wypędzenie Polaków - w odróżnieniu od Wołynia, gdzie Polaków po prostu chciano unicestwić. Rozrzucano ulotki, szerzono plotki, stosowano odezwy do Polaków, by ci wyjeżdżali i zostawili majątek - inaczej niechybnie zginą. W efekcie, poza pomordowanymi, setki tysięcy ludzi uciekło na tereny Polski po lewej stronie Bugu, do dużych miast jak Lwów, bądź zgłaszało się na ochotnika do wyjazdu na roboty do Niemiec. Byleby uciec od horroru. Doprowadziło to do całkowitej depolonizacji tych ziem.
* * *
Jedna z najstraszniejszych scen, jakie zapamiętałem z filmu ''Wołyń'' to nie sceny mordowania, czy okrucieństwa. To scena, gdy jeden z upowców podaje Zosi parę butów. Ładne, damskie buty. Używane. ''Weź'', zachęca dobrotliwie.
Domyślać się można, co stało się z ich poprzednią właścicielką...
Gdy w zeszłym roku do filmu miałem wcielić się w banderowca, wytrzymałem dwa dni na planie. Trzeciego wybuchnąłem płaczem w trakcie zdjęć. Było upalne lato na Kielecczyźnie, zboże było do pasa, technicy rozpylali sztuczny dym, a my ujęcie za ujęciem powtarzaliśmy mordowanie Polaków wychodzących z kościoła. Poczucie immersji było zbyt silne.
Tak siedzę sobie co roku nad tym tekstem (pierwsza jego wersja powstała w chyba 2017 roku) i zawsze mnie nachodzi smutek, jak zapomnianym tematem jest Wołyń.
Tak naprawdę pierwszy i jedyny raz głośniej o tych wydarzeniach zrobiło się dopiero w 70. rocznicę mordu - w 2013 roku. Zaraz potem był Majdan, Krym, zielone ludziki. I ''mądrzejsze o tem było nie wspominać''. Bo tak naprawdę żadne władze RP nie chciały nigdy omawiać tego tematu. Zawsze ważniejsze były ''dobre stosunki'' i udawanie, że czczenie Bandery, Szuchewycza i innych to nieważne drobiazgi. Nie było ogólnopolskich akcji wpinania kwiatów lnu. Pomników i ulic nazwanych ku pamięci ofiar jest jak na lekarstwo. Nie stosowano terminu ''ludobójstwo''. Stawiano na piedestał cierpienie innej mniejszości etnicznej, mordowanej w Polsce. I co najgorsze: zamordowani Polacy do dzisiaj nie mają swoich grobów. Leżą tak, jak zginęli w upiornym lipcu 1943 roku.
Ale to, co napawa mnie nadzieją, to fakt, że Wołyń to prawdziwie oddolnie upamiętniana tragedia. Że jednoczy ludzi o różnych poglądach, statusie społecznym, wyznaniu. Że tak naprawdę w Polsce nie ma ludzi rozumnych, którzy próbowaliby to ludobójstwo jakoś wytłumaczyć. I dlatego - pamięć o strasznym lipcu 1943 roku przetrwa.
''Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary''...
Pamięć, którą jesteśmy winni tym ludziom. Naszym rodakom. Mężczyznom, kobietom, dzieciom, starcom. Bestialsko zamordowanym przez zwyrodnialców, przez pomyłkę nazywanych ''ludźmi''. Zamordowanym tylko i wyłącznie za to, że byli Polakami i katolikami.
Na zakończenie wypada jedynie zacytować słowa ocalałej z rzezi Zofii Szwal z 2018 roku:
''Jeśli dzisiaj Ukrainiec prosi mnie o przebaczenie i mówi, że sam też mi wybacza, to ja się zastanawiam: »Ale co? Co ty mi przebaczasz?« Ja mu mam przebaczyć, że wymordowano mi szesnaście osób z najbliższej rodziny, a on mi ma przebaczyć to, że przeżyłam? Kiedy jeździłam na Wołyń mówiłam Ukraińcom, że gdyby ktoś przyszedł i powiedział: »zamordowałem«, i zapłakał, to ja zapłakałabym razem z nim, zapłakałabym, że ciąży na nim taka straszna zbrodnia. I to jest właśnie droga do pojednania.''
Zapamiętajcie ten wpis, gdy znowu usłyszycie „Sława Ukrajini! Herojam sława!” i zobaczycie kolejną zadowoloną z siebie idiotkę z tabliczką „Bat’ko nasz Bandera”.
Koloryzacja: Kolor na froncie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz