O szkodliwości demokracji liberalnej
Dzisiaj możemy od wielu usłyszeć pochwały dla demokracji (szczególnie liberalnej), takowa stała się pewnym standardem w większości państw na świecie, który tak ochoczo eksportują Stany Zjednoczone Ameryki np. organizując Międzynarodowe Siły Wsparcia Bezpieczeństwa (ISAF), jak i bezpośrednio atakując dany kraj w celu zapewnienia przychylnej sobie władzy demokratycznej, czego przykładem może być Panama z lat 1989-1990.
W Polsce zarzut o niedemokratyczny charakter jakiegoś państwa od razu ma – w oczach opinii publicznej – kompromitować to państwo. Czy jednak słusznie demokracja liberalna doczekała się takiego uwielbienia i naprawdę jest taka dobra?
Zacznijmy od tego, że demokracja liberalna stanowi poważne zagrożenie dla jedności narodu, ze względu na mechanizm wśród elektoratów – najłatwiej jest zmobilizować swój elektorat za pomocą podnoszenia prostych (dla każdego zrozumiałych) haseł wzbudzających negatywne emocje względem przeciwnika. Stąd też chcąc jak najlepiej zmobilizować elektorat nadawane są łatki poszczególnym grupom politycznym, lub społecznym po to, aby wzbudzić do nich niechęć.
Przykładami mogą być „kułacy”, „faszyści” czy „socjaliści”. To doprowadza do silnego podzielenia społeczeństwa, ponieważ – przykładowo – wyborca typowej partii lewicowo-liberalnej będzie się odcinał od wyborców opcji etnocentrycznej uznając, że „nikt nie będzie się ze złym rasistą zadawał” nawet, jeżeli to sympatyczny kolega z pracy na podobnym stanowisku. Doprowadza to do silnego trybalizmu politycznego i tego, że politycznie społeczeństwo przestaje być jednym narodem, a zbiorem politycznych plemion. Łączy się to z rozpowszechnionym zjawiskiem „głosowania przeciw”, a nie „głosowaniu za”, i dochodzimy wówczas do patologii w postaci przedkładania programu negatywnego ponad pozytywny.
W takiej sytuacji – kiedy politycy traktują wyborców jak masę, którą trzeba po prostu prostymi hasłami zmobilizować najlepiej nasyłając na kogoś – nie da się mówić o jakiejkolwiek jedności narodowej.
Łączy się to z drugim zarzutem skierowanym przeciw demokracji liberalnej, mowa o partyjniactwie, jak bowiem pokazuje praktyka angażowania zewnętrznych sił do wewnętrznych rozgrywek politycznych, dla szeregowego demokraty interes narodu, ojczyzny jest drugorzędny, a liczy się przede wszystkim interes jego partii. Stąd też nie mam wątpliwości, że na co dzień trąbiący o „ruskich onucach” przedstawiciele postmodernistycznej opozycji w Polsce byliby pierwsi do kolaboracji w przypadku rosyjskiej agresji, byleby tylko przeciwnikom dokopać.
Stąd też wielu nie chce ostatecznie zapobiegać poważnym kryzysom, a jedynie odwlekać je w czasie tak, żeby za ich rządów nie doszło do ostatecznego załamania, jeśli natomiast trafi się ono przeciwnikom, to będzie nawet lepiej, ponieważ im poparcie spadnie. Takie nastawienie również nieuchronnie prowadzi do nepotyzmu, kumoterstwa i korupcji, a w przypadku państw zagrożonych może doprowadzić do permanentnego upadku.
Trzecią wartą poruszenia kwestią jest kwestia kadencyjności władzy i zjawisko gonienia się nawzajem wyborów. W takiej sytuacji politycy boją się podjąć niepopularne decyzje, ze względu na strach przed spadkiem słupka w sondażu. Cały czas władze są nastawione na pewnego rodzaju kampanię wyborczą, której celem jest po prostu jak najdłuższe utrzymanie się u władzy, która staje się celem samym w sobie. Dochodzi do tego dodatkowy skutek niskiej kultury politycznej – wewnętrzna niestabilność polityczna. Chodzi o to, że każda partia, która właśnie doszła do władzy wyrzuca do śmietnika wszystkie, lub prawie wszystkie działania poprzedników, tylko dlatego, że są one podejmowane przez tychże poprzedników. Najlepszym tego przykładem mogą być kolejne reformy edukacji podejmowane w III Rzeczpospolitej, gdzie poszczególne osoby w zależności od władzy nagle stawały się „zwolennikami”, lub „przeciwnikami” gimnazjów. Powoduje to, że władza jest najbardziej niestabilnym elementem państwa.
Niemożliwym do ominięcia jest kwestia skłonności demokracji liberalnej do plutokracji. Powód tego jest dość oczywisty – aby dotrzeć do szerokiego grona ludzi trzeba prowadzić skuteczną propagandę, a aby taką prowadzić trzeba mieć środki finansowe, im większe finansowanie ma dana partia, tym lepszą propagandę będzie serwować obywatelom, finalnie więc wykluczone z udziału w życiu publicznym są mniejsze ugrupowania, których nie stać na np. założenie własnej telewizji propagandowej. Kończy się na tym, że rządzi ten, kto ma potężnych sponsorów, lub własny duży kapitał. Powoduje to zamknięcie grupy trzymającej władzę i utworzeniem oligopoli plemion politycznych, za którymi stoi potężny kapitał.
Nikt jednak nie inwestuje bez możliwych korzyści, w związku z tym w zamian za finansowanie działalności politycznej wielkich partii kapitaliści oczekują podporządkowania się im i dbania o ich kieszenie tak, żeby to się jeszcze zwróciło. Kończy się zatem na tym, że krajem rządzi grupa bogatych oligarchów, choć trzeba zaznaczyć, że demokracja liberalna jest jednym z wielu sposobów na powstanie neooptymackiej plutokracji, a nie jedynym, choć stanowi on naturalną konsekwencję demokracji liberalnej.
Ostatnią poruszaną przeze mnie kwestią jest ta, że praktyka pokazuje niekonsekwencję demoliberalnych rządów, wszakże w myśl demokracji liberalnej (teoretycznie) każdy może zabierać głos w życiu publicznym, a partię mają prowadzić uczciwą konkurencję o głosy wyborców, to praktyka pokazuje co innego. Tymczasem okazuje się, że jak zwykle są równi i równiejsi, a środowiska nacjonalistyczne, które chciałyby zreformować lub zmienić system spotykają się z represjami.
Przykładem może być wyrok niemieckiego sądu w procesie delegalizacyjnym Nationaldemokratische Partei Deutschlands z 2017 roku, w którym sąd uznał, że działalność NPD ma charakter ekstremistyczny, a tolerowana być może tylko ze względu na marginalny zasięg partii i znikome szanse na przejęcie władzy. Tymczasem – pozostając na przykładzie NPD – o tym, czy niemiecka narodowa demokracja jest tym, czego Niemcy potrzebują, zgodnie z logiką liberalnej demokracji – powinni zdecydować wyborcy przy urnach, a nie sędzia, tym bardziej, że wspomniana partia prowadzi działalność metodami zgodnymi z prawem.
Dochodzą do tego – obecne zapewne również w Polsce – infiltracje przez służby specjalne i zatrzymania z błahych powodów. Wszystko pod hasłami wolności słowa i równości wobec prawa, która odnosi się także do równości wobec prawa wszystkich partii i organizacji, które nie łamią prawa głoszonymi poglądami, jest to jeden z przykładów hipokryzji większości demoliberalnych elit.
Reasumując demokracja liberalna ma na naród wpływ wręcz szkodliwy, ponieważ rozbija jego jedność, prowadzi do degradacji dyskursu publicznego i sprowadzenia go do kilku prostych hasełek powtarzanych jak mantrę, tworzy naturalne środowisko dla korupcji, kumoterstwa i nepotyzmu, topi kraj w wewnętrznych sporach poszczególnych partyjek, a koniec końców prowadzi do rządów wielkiego kapitału w całkowitym oderwaniu od zwykłego człowieka, a często we wzgardzie nim, pomimo jej indywidualistycznego nastawienia.
Skoro jednak demokracja liberalna jest taka zła, to dlaczego tyle ludzi jest tak silnie do niej przywiązanych i ją popiera? Pewności mieć nie mogę, ale podejrzewam, że bierze się to z chwytliwości liberalnych haseł o wolności jednostki ze względu na to, że ludzie naturalnie chcą być wolni i akcentować to, że mają wolną wolę w posiadaniu.
Krzysztof Michał Kapa
https://konserwatyzm.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz