Czy komentowanie polityki ma jeszcze sens?
Mija mniej więcej trzydzieści lat od czasu, gdy – będąc jeszcze na studiach – zacząłem zajmować się komentowaniem bieżących wydarzeń politycznych. Z tej perspektywy czasowej mogę oceniać ewolucję tego, co komentowałem, a mianowicie polityki.
Kierunek tej ewolucji jest taki, że coraz częściej zadaję sobie pytanie czy to komentowanie ma jeszcze w ogóle sens? I nie dotyczy to tylko moich analiz, lecz analiz każdego, kto ma IQ na poziomie przynajmniej średnim.
Od trzydziestu lat poziom polskiej polityki do złudzenia przypomina równię pochyłą, pochyloną do dołu. Ten, kto nie pamięta lat dziewięćdziesiątych XX wieku, ten nie ma pojęcia czym była kiedyś debata polityczna. Była ona autentycznie wolna. Były to czasy, gdy można było wyznawać każde poglądy i głośno powiedzieć każdą myśl. Potem było już tylko gorzej i granice wolności słowa były coraz bardziej limitowane i ograniczane. W moim przekonaniu złożyły się na to dwa czynniki.
Po pierwsze, debatę zaczęło ograniczać i limitować pojawienie się mediów elektronicznych. Oto paradoks: gdy ludzie otrzymali narzędzie techniczne do wyrażania swoich poglądów wprost – bez pośrednictwa gazet, gdzie nie tak prosto było przeciętnemu Kowalskiemu opublikować tekst – przestrzeń debaty zaczęła się kurczyć.
Pojawienie się mediów elektronicznych dało narzędzie do urządzania nagonek na osoby czy idee, które nie są akceptowane przez tzw. główny nurt. Dziś żyjemy w świecie, gdzie trwa permanentna nagonka medialna na kogoś lub na coś, polegająca na medialnym szlachtowaniu. Są to kampanie pełne nienawiści, nietolerancji i braku poszanowania cudzego prawa do posiadania odmiennych poglądów, co – mogłoby się wydawać, a nawet jest zapisane w konstytucji RP – stanowi istotę liberalnej demokracji.
Pojawienie się mediów elektronicznych spowodowało, że do kampanii tej włączają sfanatyzowani zwykli ludzie, boty i trolle. Osoby będące ofiarami tych nagonek częstokroć mają rozmaite problemy, są zwalniane z pracy, etc. Wygląda to tak, jakby jakieś sfanatyzowane stado bydła biegło w amoku, przewracając i tratując każdego, kto ma inne poglądy.
Dziś w Polsce można mieć tylko takie poglądy jakie głoszą PiS i PO – każdy inny jest uznawany za „niemieszczący się w debacie publicznej”, „szokujący”, za „nie do przyjęcia”, etc. Proces ten przyśpieszył w czasie wywołanej przez polityków i media tzw. pandemii, charakteryzującej się medialną anihilacją każdego, kto śmiał spytać o zyski koncernów farmaceutycznych, a rozwija się od lutego 2022, gdy każdy o odmiennych poglądach jest atakowany jako „agent”.
Po drugie, proces ten wiąże się z istotą polskiej polityki, ogniskującej się wokół sporu personalnego Jarosława Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem, do którego pijarowcy obydwu stron dobudowali mit fundamentalnego sporu o przyszłość Polski, a ostatnio o LGBT.
Dwie dominujące partie post-solidarnościowe i wspierające je media stworzyły przekaz, że wolno mieć tylko takie poglądy jakie mają PiS i PO. Każdy inny pogląd „nie mieści się w debacie publicznej” i jest „nie do zaakceptowania”. Pluralizm polityczny we współczesnej Polsce wygląda tak, że jest „wolność polityczna” i można popierać albo PiS, albo PO. I jeśli jesteś niezadowolony z PiS, to w przyszłych wyborach możesz zagłosować na PO, a jak PO cię zawiedzie, to w kolejnych możesz ponownie zagłosować na PiS.
Tolerowane są także przybudówki do POPiS-u w rodzaju ruchu Hołowni. Każdy inny zostaje wykluczony z debaty publicznej i staje się celem nagonki medialnej. Pomimo skrajnego personalnego konfliktu Kaczyński-Tusk, pisowcy i platformiarze, a także popierające POPiS media są zgodni, że wszystko, co wychodzi poza idee POPiS-u jest „nie do przyjęcia” i musi zostać „wykluczone z debaty publicznej”.
Jakkolwiek politycy POPiSu wzajemnie okładają się zarzutami, kto jest „agentem” i czyim, to obkładanie to ma pewne granice i obydwie frakcje są zgodne, że każdy kto chciałby ze swoimi poglądami przyłączyć się do debaty, musi zostać medialnie zaszlachtowany, unicestwiony, zmuszony do milczenia pod groźbą medialnego linczu.
Poziom debaty politycznej osiągnął w naszym kraju dno, poziom mułu rzecznego. Racjonalne idee nie są już w ogóle używane i cała „dyskusja” sprowadza się do obrzucania się wyzwiskami, wyzywania się od „agentów”, sugerowania, że rządy tych drugich spowodują, że „na Kremlu pękają korki od szampanów”. Politycy i dziennikarze już tylko sugerują sobie agenturalność, trwa proces insynuowania każdemu czyim jest „trollem”, etc. Poziom mułu rzecznego.
Sfanatyzowany tłum wyznawców obydwu partii ani nie słucha, ani nie chce słuchać żadnych racjonalnych argumentów, a jedynie – za pomocą mediów społecznościowych – lży i wyzywa, kryjąc się za nickami, gdyż nie ma odwagi podpisać się pod inwektywami z imienia i nazwiska. Przeciętny anonimowy komentator popierający PiS wyzywa polityków PO od „agentów”, a popierający PO, wyzywa od „agentów” polityków PiS. Obydwie sfanatyzowane grupy zgodnie od „agentów” wyzywają każdego, kto nie mieści się w kanonie politycznej narracji POPiS-u.
Ludzie racjonalni i myślący rezygnują z komentowania, pisania, etc., ponieważ widząc te sfanatyzowane stada ludzi, wspieranych przez tysiące botów, odpuszczają sobie. Wolą milczeć niż stać się obiektem medialnych linczów i seansów nienawiści odbywających się w mule rzecznym polskiej „polityki”, zostawiając wolne pole prymitywnym fanatykom.
POPiSowa elita polityczna reprezentuje poziom Trzeciego Świata, to poziom państw postkolonialnych, którymi rządzą demagogowie, którzy wybili się i stali znani w czasie procesu dekolonizacji. I gdybyśmy żyli w Trzecim Świecie, to spór Kaczyński-Tusk zapewne zostałby rozwiązany za pomocą wojny domowej. Skoro takie rozwiązanie w „Europie” nie wchodzi w grę, to politycy prowadzą go za pomocą inwektyw, wyzwisk i insynuacji. Stąd moje tytułowe pytanie: czy analizowanie i komentowanie mułu rzecznego ma w ogóle jakikolwiek sens?
Adam Wielomski
https://konserwatyzm.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz