Decydujące tygodnie
Tak na marginesie – na wiosnę miałem pewne wątpliwości czy ta wojna dzieje się naprawdę. Ale jednak dzieje się, o czym przekonują mnie trzy rzeczy. Po pierwsze, Rosja wzięła się serio za ataki na infrastrukturę na Ukrainie – wreszcie zaatakowano na poważnie sieć energetyczną w tym podstacje 750 kV (wreszcie – bo wcześniejszy brak ataku na nie urągał logice co wytykali nie raz rosyjscy patrioci). Po drugie, Striełkow przestał krytykować i nabijać się z dowództwa i jego opieszałych działań – zamiast tego jest w wojsku i zabrał się za formowanie dodatkowych oddziałów ochotników. Po trzecie, Rosja ogłosiła mobilizację (częściową… ponoć) a Putin powiedział globalistom parę ciepłych słów.
Ale właśnie dlatego, że wojna jest naprawdę obserwuję sytuację z rosnącym niepokojem. Widać bowiem parcie do eskalacji ze strony Zachodu – a bardziej precyzyjnie, globalistycznej „elitki” która steruje Waszyngtonem i która podporządkowała sobie całą Europę włącznie oczywiście z Polską. Wykonano kolejne eskalacyjne kroki: wysadzenie rurociągów Nord Stream przez Amerykanów lub – jak twierdzi Rosja już oficjalnie – UK, atak na most przez cieśninę Kercz (tu również oskarżano brytyjskie służby o wzięcie w tym udziału), wreszcie ostatni atak dronów na Sewastopol. Na razie bez skutku.
No właśnie, a o jaki skutek może chodzić?
Przyjmijmy na moment, że globalistyczna „elitka” chce, żeby ta wojna się toczyła, chce, żeby wzięło w niej udział NATO lub kolejne „zderzaki”. Absolutnie nie chcą, żeby nastąpił pokój. Jednak, żeby NATO mogło się wmieszać lub posłać kolejne „zderzaki” na wojnę musi nastąpić coś takiego, co pozwoli to jakoś „sprzedać” społeczeństwom Zachodu, które wcale do wojny z Rosją się nie kwapią. Przeciwnie, rosnące ceny energii, problemy gospodarcze, inflacja powodują raczej niezadowolenie i żądania by skończyć z tą całą wojną i wrócić do współpracy z Rosją. Są już nawet stosowne manifestacje niemal wszędzie w Europie (poza Polską oczywiście, gdzie działa zaślepienie i wynikająca z historycznej zazdrości nienawiść do Rosji).
Żeby zatem przekonać społeczeństwa do bezpośredniego udziału w wojnie potrzebny jest jakiś Pearl Harbour lub choćby jakaś radiostacja gliwicka. Czyli trzeba zrobić coś, co zmieni ich nastawienie, najlepiej coś co sprowokuje Rosję do bezpośredniego ataku na wojska NATO i kraje NATO („Pearl Harbour”) lub choćby coś okropnego, co można by Rosji przypisać i posłać do wojny „zderzaki” (radiostacja gliwicka). To jest ten skutek, o który im chodzi.
Dlaczego te tygodnie mnie niepokoją szczególnie? Wyobraźmy sobie, że nic się nie wydarzy i jakoś na przełomie listopada i grudnia ruszy rosyjska ofensywa. Nie ma szans by skończyła się ona czymś innym niż druzgocącą porażką Ukrainy – siły zbrojne Ukrainy zostaną odrzucone od Donbasu, Charków i Odessa zostaną zajęte a kolejne regiony („obłast’”) zaanektowane przez Federację Rosyjską.
W którymś momencie władze Ukrainy skapitulują – jeśli nie zrobi tego Żeleński armia usunie go, jakiś generał zadzwoni do Moskwy i powie „dość, skończmy to szaleństwo”. Czy nastąpi to zanim armia rosyjska otoczy Kijów i Lwów czy wcześniej – nie ma to znaczenia, wojna się zakończy. Rosja uzyska co chciała – okrojoną, zdemilitaryzowaną Ukrainę. Walki się zakończą.
Jaki wtedy pretekst będzie miało NATO by zaatakować Rosję? A jeśli nawet USA i UK nie chcą walczyć z Rosją bezpośrednio, to pod jakim hasłem wysłać wtedy na Ukrainę polskich i rumuńskich żołnierzy, gdy trwa zawieszenie broni i rozmowy pokojowe? Jak tu nie wyjść na agresora w oczach świata i własnych społeczeństw?
Dlatego prowokatorzy muszą zadziałać zanim ruszy rosyjska ofensywa. Oni wiedzą dużo lepiej niż ja (bo mają dane wywiadowcze, z satelitów itp.) kiedy Rosja będzie gotowa. Ale i bez tych danych widać, że mają mało czasu. Jeśli coś ma się wydarzyć, co będzie pretekstem do wmieszania wprost USA i UK lub choćby tylko kolejnych „zderzaków” (najpewniej Polski i Rumunii), to musi się to wydarzyć teraz, w ciągu najbliższych dwóch-trzech tygodni, zanim wojska rosyjskie ruszą na zachód.
Najpewniej temu celowi służyć miała prowokacja z brudną bombą, do której ewidentnie przygotowania propagandowe trwały już od jakiegoś czasu (cały cyrk z tabletkami z jodem, kłamstwa jakoby Rosja groziła użyciem broni jądrowej itp.).
Rosjanom udało się tą prowokację spalić, trzeba im to przyznać, że rozegrali to mistrzowsko – na tyle dobrze, że praktycznie nie da się już jej zrobić. Trzeba sobie powiedzieć, że to Szojgu, Ławrowowi, Gierasimowi i Putinowi zawdzięczamy to, że jeszcze nie musimy jeść tych cholernych tabletek. Najpewniej szef CIA po to przyleciał do Kijowa niedawno by oznajmić swoim swoim lokalnym podwładnym, że operacja odwołana i kazać im zacząć zacierać ślady. To jednak oznacza, że jeśli prowokatorzy nie zrezygnowali, to muszą szybko improwizować i wymyślić coś innego.
Jedyną alternatywą dla prowokacji i dalszej wojny jest pokój na Ukrainie na warunkach Rosji. Dla USA i NATO jest to trudne do zaakceptowania, bo oznacza jawną porażkę, a to z kolei może przerodzić się w rozpad systemu wasali, na którym opiera się imperialna pozycja USA i zbudowany na niej sen globalistów o panowaniu nad światem.
Problem jest tylko taki, że jeśli „przesadzą”, jeśli pójdą na bezpośrednią wojnę z Rosją, to przegrają konwencjonalnie w Europie a wtedy pozostanie im już tylko broń jądrowa.
Wtedy jednak może nie być już świata, nad którym warto by było panować. Miejmy więc nadzieję, że ktokolwiek steruje tym szaleństwem w USA będzie w stanie uznać porażkę i przejść w tryb ograniczania szkód. W miarę możności zanim z legendarnej 101 dywizji powietrzno-desantowej USA zostanie tylko trochę rannych i jeńców.
Od tego zależy życie wielu tysięcy Polaków w tym i moje i Twoje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz