środa, 2 listopada 2022

W sprawie antyamerykańskiego imperializmu amerykańskiego – revisited

 

W sprawie antyamerykańskiego imperializmu amerykańskiego – revisited


W tytule nie ma błędu – wszystko się zgadza. Moim pierwszym, opublikowanym tłumaczeniem z języka polskiego na angielski był znakomity tekst profesora Jacka Bartyzela pod tytułem „Dwie Ameryki. Ameryka Romańska i Ameryka Fenicka” (http://www.legitymizm.org/two-americas).

Utożsamiając w nim Stany Zjednoczone z Fenicją, Profesor celnie konkludował, że „Talassokratyczne imperium północnoamerykańskie opasuje świat siecią powiązań komercyjnych – uzależniających ekonomicznie – i wojskowych baz w strategicznie ważnych punktach, z których może w każdej chwili interweniować, zmuszając do posłuszeństwa, gdy tylko hegemon uzna swoje interesy handlowe i polityczne (co w tym wypadku jest właściwie jednością) za zagrożone. „Ład duszy” i zbawienie poddanych nie interesuje hegemona tego imperium”.

Te same wnioski da się z łatwością wyciągnąć analizując podłoże, przebieg i konsekwencje amerykańskiej wojny secesyjnej, która, poczynając od skrytej akcji lądowania żołnierzy federalnych w forcie Pickens (stanowiącej nic innego, jak tylko udaną próbę sprowokowania Południa do działań zbrojnych), aż do swego kresu w maju roku 1865, miała podłoże czysto ekonomiczne. W grę wchodziły podatki, opłaty i dochody. Nic zatem dziwnego w tym, że do tej pory Jankesi paktują głównie z tymi z którymi ‘da się zarobić’ lub ‘wydoić’, a atakują tych, których ‘da się wykorzystać’.

Czy zmienili oni się z biegiem czasu? Z czym mamy do czynienia dzisiaj? Fakty mówią same za siebie. Od czasów i zgodnie z Doktryną Trumana, Stany Zjednoczone z zimną krwią wykorzystują aspiracje narodów do życia w pokoju i samostanowienia.

Ten człowiek, który założył zarówno NATO, jak i CIA, w kwietniu 1941 r. (kiedy był jeszcze senatorem z Missouri) w reakcji na wiadomość, że Niemcy najechały na Związek Sowiecki powiedział: „Jeśli widzimy, że Niemcy wygrywają wojnę, powinniśmy pomóc Rosji; a jeśli Rosja wygrywa, to powinniśmy pomóc Niemcom w ten sposób pozwalając im na wzajemne wykończenie się”.

Nadto, żaden z kolejnych amerykańskich błędów ostatnich 30 lat – ani zbrodnicza inwazja na Irak, absurdalna próba wykreowania demokratyczno – pluralistycznego państwa w Afganistanie, lekkomyślne i nielegalne stworzenie Kosowa, głupie wręcz zerwanie irańskiego porozumienia nuklearnego, brutalne bombardowania Serbii i Libii, konflikt w Syrii, czy bezsensowne militarnie i strategicznie rozszerzenie NATO – nie są w stanie konkurować z kompletnie niepotrzebną tragedią Ukrainy.

Wystarczyło odrobiny zdrowego rozsądku, trochę mniej pychy i trochę więcej zrozumienia sytuacji (w świetle tego jak funkcjonuje prawdziwy świat). Mniej obłudy, a przede wszystkim podstawowej znajomości historii i istoty natury ludzkiej, a można było jej zapobiec. Okazuje się więc że Amerykańska polityka zagraniczna jest po prostu podszytą dolarami, toksyczną mieszanką zadufanego w sobie oburzenia, niedojrzałego idealizmu i frustrująco niekonsekwentnego i irytującego moralizmu. [I rzydostwem… – admin]

Oczywiście, należy się zastanowić czy tak płytkie i bezduszne pryncypia leżały u podwalin amerykańskich państw? Czy zamiarem tzw. Ojców Założycieli tychże państw był ów imperializm? Czy wtedy Jankesi, a dzisiaj ich waszyngtońscy spadkobiercy – niezależnie od afiliacji partyjnych – są zachowawcami czy raczej zdrajcami pierwotnej amerykańskiej idei państwowości? Skąd wziął się pomysł podjęcia próby wdrożenia w życie tak demonicznego celu, jakim jest uzurpacja odtworzenia świata na swój obraz.

Jak argumentują działacze konserwatywnych amerykańskich ruchów grassroots, Ojcowie Założyciele faktycznie dość jasno opowiadali się za otwartym handlem i to ze wszystkimi, ale nigdy nie wiązali tego z uwikłaniami sojuszniczymi. Nawet Waszyngton i Jefferson mówili o tym wielokrotnie i dość wyraźnie. I nawet najbardziej pobieżne spojrzenie na Deklarację Niepodległości, Ordynację Północno-Zachodnią i Konstytucję z 1787 r. zaświadczy o tym, że nie były one spisane gwoli napędu imperializmu.

W istocie, jego kołem napędowym, na dobre rozpoczętym podczas tak zwanego „Drugiego Wielkiego Przebudzenia” (1790–1840), byli protestanccy kaznodzieje, tacy jak katolikożerca Szalony Lorenzo Dow, którzy argumentowali, że oceany są sposobem Boga na połączenie Ameryki z resztą świata. Że drogi wodne to autostrady handlu i wpływów. Nie da się ukryć ich zasięgu.

Przecież wśród najbardziej rażących amerykańskich imperialistów byli Albert Beveridge, Albert Mahan, Teddy Roosevelt i Woodrow Wilson. W przeciwieństwie do tej radykalnej postawy, ojcowie amerykańskich państw republikańskich zakładali konfederację wolnych i pokojowych wspólnot przemysłowych, chronionych ich dalekim położeniem geograficznym przed rywalizacją i tradycyjną polityką Starego Świata, a także wykorzystujących wszystkie zasoby cywilizacyjne w celu zapewnienia wewnętrznego spokoju swojej ludności. Ich pragnieniem było uniknięcie scentralizowanej polityki wielkich statystyk, „równowagi sił”.

Nie ulega wątpliwości że amerykańska, ekonomiczna dominacja świata chyli się ku upadkowi. Chiny, Indie a nawet Brazylia niczym hieny krążą wokół jej wątłego ciała. Gwarantem historii jest także to, że każde imperium skazane jest na rozkład. Wiadomo też że coś wyrośnie na jego gruzach.

Natychmiastowym remedium dla USA, wydaje się kompletna zmiana Amerykańskich relacji międzynarodowych. Naturalnie rzecz biorąc, powiązana ze zmianą administracji Białego Domu. Jak swego czasu (2017) napisał P.J. Buchanan, idealnym scenariuszem byłoby, gdyby świeżo inaugurowany prezydent ogłosił wszem i wobec że w ramach nowej polityki międzynarodowej Stanów Zjednoczonych zamierza on:

• „Jak moi poprzednicy – prezydenci okresu zimnej wojny – od Trumana po Reagana uniknęli III wojny światowej – zamierzam uniknąć drugiej zimnej wojny. Nie uważam Rosji lub Rosjan za wrogów Stanów Zjednoczonych i będę pracować z prezydentem Putinem w celu złagodzenia napięć, które powstały między nami.”

• „Z naszej strony, rozszerzenie NATO dobiegło końca, a siły amerykańskie nie będą wdrażane w każdy konflikt na terenach byłych republik Związku Radzieckiego.”

• „Choć artykuł 5 NATO nakłada obowiązek uważania ataku na jednego z 28 państw członkowskich jako atak na nas samych i zarazem wszystkich, to nasza konstytucja i Kongres, a nie jakiś traktat podpisany zanim większość żyjących dzisiaj Amerykanów się urodziło, będzie decydować, czy idziemy na wojnę.”

• „Kompulsywny interwencjonizm ostatnich dziesięcioleci przechodzi do historii. Sprawy wewnętrzne innych państw są tylko i wyłącznie ich sprawą.”

• „Europejczycy muszą wiedzieć że nadeszła nowa rzeczywistość. Nie zamierzamy angażować się w ich każdy konflikt.”

• „W Syrii i Iraku, naszymi wrogami są al-Kaida i Państwo Islamskie. Nie mamy zamiaru obalać rządów prezydenta Assada, gdyż byłoby to otwarciem furtki dla nowej fali terroryzmu islamskiego”.

Taki obrót rzeczy, pod żadnym względem nie należy do sfery science-fiction i jest jak najbardziej prawdopodobny. Zwłaszcza jeśli w Białym Domu wzbogacony o doświadczenia ukraińskie, ponownie znajdzie się wybrany na prezydenta USA w 2024 roku, Donald Trump. Problemem Polski i Polaków okazuje się zatem obecna nadwiślańska ekipa rządząca i jej antyrosyjskie sentymenty. Życzę nam abyśmy nie obudzili się z ręką w nocniku. [Ech, przecież już ją mamy, zanurzoną po łokieć – admin]

Alternatywnie, jeśli jankeski hegemon doświadczy upadku i rozkładu, z konserwatywnego, pro-europejskiego punktu widzenia, na jego gruzowisku najlepszym byłby powrót do luźnego konglomeratu niezawisłych państw. Jako osobie, której ów kontynent jest bliski z racji tego, że tam dorastałem, jak również z uwagi na to, że duży procent moich przyjaciół i rodziny nadal tam żyje wśród potomków tamtejszych europejskich osadników, najlepszym rozwiązaniem dla Stanów i Kanady byłoby – po pierwsze, odtworzenie odrębnych amerykańskich państwowości sprzed wojny secesyjnej.

Odrodzenie Konfederacji Państw Południa, powrót Alaski do Rosji, jak również oddanie części ziem na użytek ich rdzennych mieszkańców (Indian, Inuitów i Aleutów). Całkiem niezłym pomysłem byłoby także utworzenie terytorialnej enklawy dla zawiedzionych ‘amerykańską wolnością’ tzw. afroamerykanów podług planów ministra Narodu Islamu Loiusa Farrakhana. W Kanadzie, stworzenie katolickiego państwa Wielkiego Quebecu i powrotu reszty jej ziem pod berło odrestaurowanego domu Stuartów – Wittelsbachów. Ostatecznie, dodałbym jeszcze (za profesorem Bartyzelem) ewentualną rezurekcję Nowej Hiszpanii i zwróceniu jej stanów południowo-zachodnich, zagrabionych w połowie XIX wieku.

Cóż zatem z ładem dusz i zbawieniem poddanych hegemona tego imperium w międzyczasie? Katolicy amerykańscy, katolicy w ogóle, wzdychając, jęcząc i płacząc na tym łez padole, nie powinni (bezpośrednio) czynnie angażować się w kwestie obecnie istniejących konfliktów politycznych w takim samym zakresie jak np. partie polityczne. Ponieważ należą do ponadnarodowego społeczeństwa duchowego, które jest bardziej zjednoczone organicznie niż jakikolwiek organ polityczny. Społeczeństwo które posiada autonomiczny zbiór zasad i doktryn, które są jej fundamentem.

Co więcej, mają historyczną misję utrzymania i umacniania jedności kultury Zachodu, która miała swoje korzenie w chrześcijaństwie, przeciwko niszczycielskim siłom, które próbują jej całkowitego wywrotu. Są spadkobiercami i następcami twórców Europy — ludzi, którzy uratowali naszą cywilizację przed zagładą w burzy barbarzyńskiej inwazji i zbudowali most między starożytnym a współczesnym światem.

Arkadiusz Jakubczyk
https://myslkonserwatywna.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Brytyjczycy, nic się nie stało!!!

  Brytyjczycy, nic się nie stało!!! A to gagatek ! Przecie kosher Izaak … https://geekweek.interia.pl/nauka/news-newton-jakiego-nie-znamy-zb...