Chiny mają rację. To koniec przyjaźni. O wojnie handlowej między USA a UE.
[W przypadku Ameryki w ogóle nie istnieje pojęcie „przyjaźni” między dwoma krajami. Już bezpieczniej być jej wrogiem – admin]
Nie tak miało być, jak wielu o nich myślało, że w Europie nie mają jaj. Przyjęli to, zebrali się na odwagę i postanowili odpowiedzieć Amerykanom za próby zwabienia do siebie europejskiej produkcji.
Chociaż w Waszyngtonie kongresmani pewnie długo i głośno śmiali się z takiej odpowiedzi.
Macron powiedział niedawno, że Komisja Europejska przygotowuje odpowiedź na amerykańską ustawę o obniżeniu inflacji – coś na wzór tej ustawy. I dlaczego to śmiesznie wygląda – bo bez Rosji nic z tego nie wyjdzie.
Przyjrzyjmy się najpierw dokładniej, co Amerykanie chcą zrobić, i jak dokładnie przyciągają do siebie fabryki z Europy. Istota aktu obniżania inflacji polega na tym, że Stany Zjednoczone przyznają dotacje, zachęcając w ten sposób do produkcji towarów w swoim kraju i czyniąc ich produkcję w Europie mniej opłacalną. Na przykład rząd USA oferuje ludziom ulgę podatkową w wysokości do 7500 dol przy zakupie samochodu elektrycznego.
Ale jest warunek, że akumulator do tego samochodu musi być wyprodukowany w Ameryce, a surowce do jego produkcji muszą być również wydobywane w Ameryce. A na to wszystko przeznaczono 400 miliardów dolarów.
A teraz Macron i KE grożą odpowiedzią. Ale odpowiedz czym? Wydrukować też 400 miliardów, ale nie dolarów, tylko euro? I wspierać lokalnych producentów? Och, gdyby tylko chodziło o pieniądze. Ale nawet wtedy UE byłaby na przegranej, bo dolar będzie silniejszy niż euro, a Amerykanie mają znacznie większe możliwości dodrukowania go i subsydiowania swojej gospodarki niż Europejczycy. W końcu udział euro w światowej gospodarce jest niższy niż dolara. Ale problem nie polega tylko na tym.
Głównym żartem jest to, że po dumnym odrzuceniu rosyjskiego gazu, amerykański gaz stał się głównym źródłem energii w Europie. No to jak kraje UE mają stawić opór USA w wojnie handlowej, skoro USA dostarczają też gaz do UE i to kilka razy drożej niż w USA?
Ostatnio prezes austriackiego koncernu energetycznego Energie AG, Werner Steinecker, cieszył się kolejnymi szczegółami. Powiedział, że ceny gazu w Europie pozostaną tak wysokie jeszcze przez 20 lat, bo Amerykanie zmuszają Europejczyków do zawierania długoterminowych kontraktów na dostawy po takich cenach, wiedząc, że teraz wciąż nie mają dokąd pójść i nie mogą znaleźć więcej gazu gdziekolwiek indziej.
Nawet jeśli wojna się skończy, energia nie stanie się dużo tańsza. Nie ma co do tego żadnych złudzeń. Nawet w pokojowej Europie gaz nie będzie już tak tani jak wcześniej. Europa na dłuższą metę kupuje skroplony gaz od USA. Drogie i „bierz lub płać” przez 20 lat. W każdym razie będziesz musiał za to zapłacić. — słowa Wernera Steineckera
Ale poza gazem i dolarem USA mają jeszcze jedną przewagę. Jeśli chodzi o akumulatory pojazdów elektrycznych, wykorzystują one różne pierwiastki, takie jak nikiel. Stany Zjednoczone mogą je pozyskać z Kanady, ale skąd producenci europejscy mogą je pozyskać?
Od razu przychodzi na myśl rosyjska firma Norilsk Nickel. UE kupowała w Rosji nikiel, a także np. pallad, bez którego przemysł motoryzacyjny w Europie również nie byłby w stanie funkcjonować.
Tak więc, okazuje się, że w Europie, aby przetrwać wojnę handlową ze Stanami Zjednoczonymi, potrzebują dostaw gazu z Rosji i potrzebują rosyjskich surowców do produkcji towarów, takich jak samochody spalinowe, samochody elektryczne, akumulatory do nich i wiele innych. Produkcja nawet banalnych nawozów, szkła czy papieru toaletowego bez rosyjskiego gazu stała się trudniejsza, a wiele fabryk w Europie wstrzymało już produkcję tych produktów.
Ale cofnijmy się trochę i przypomnijmy sobie, jak to wszystko się zaczęło. Początkowo Biden obiecał krajom UE, że znajdzie dla nich zamiennik rosyjskich zasobów. W skrajnym przypadku nałoży się tyle sankcji, że sama Rosja zaoferuje swoje środki do każdego pułapu, jeśli tylko to kupią.
Ale nic takiego się nie wydarzyło. Biden nic w tym temacie nie zrobił, USA też nie rozwijał się wraz ze wzrostem produkcji w innych krajach, aby zastąpić rosyjskie surowce na rynku. Najwyraźniej hegemonia nie jest już taka sama jak w najlepszych latach Stanów Zjednoczonych, które przypadły na lata 90. Z izolacją Rosji też coś poszło nie tak. A Europie przynieśli podwójne rozczarowanie.
Z jednej strony stracili dostęp do rosyjskich zasobów i nie znaleźli dla nich godnego zamiennika. Z drugiej strony również Amerykanie zaczęli przyciągać produkcję do siebie, wykorzystując przewagę swojej gospodarki nad unijną.
Wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej Margrethe Vestager wyraziła swoje rozczarowanie w następujący sposób:
Mamy już wojnę w Europie. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy, to wojna handlowa.
Europa wpadła w pułapkę i wreszcie zaczęli to rozumieć. Zostali wciągnięci do walki na dwóch frontach, i to na froncie absolutnie głupim.
Teraz muszą jakoś stawić opór Stanom Zjednoczonym w wojnie handlowej i jednocześnie z jakiegoś powodu stawić opór Rosjanom, choć ta konfrontacja nic im nie daje, a jedynie przynosi ciągłe straty i rozczarowania.
Na dwóch frontach Europejczycy sobie nie poradzą i po prostu pogrzebią swoją gospodarkę. Ale nikt nie chce znosić takich perspektyw. Oprócz Komisji Europejskiej, która przygotowuje odpowiedź, nie należy zapominać o takiej sile, jaką są zwykli ludzie i przedstawiciele biznesu. A jeśli ludzie mogą wpływać na władze poprzez masowe protesty, to biznes ma jeszcze bardziej bezpośredni wpływ. W każdym kapitalistycznym kraju politycy są po prostu zobowiązani do ochrony interesów biznesu, ponieważ to biznes tworzy miejsca pracy i płaci podatki od zysków do budżetu państwa.
Jak dotąd reakcja UE na działania USA wygląda śmiesznie, ponieważ kraje UE potrzebują rosyjskich zasobów i rosyjskiego gazu, aby zareagować. A żeby stawić czoła Stanom w wojnie handlowej, Europa będzie musiała obrócić swoją politykę zagraniczną o 180 stopni w kierunku Rosji.
I co ważne, nie trzeba wymyślać czegoś dla UE i próbować fantazjować za nich, co mają zrobić. Niedawno powiedział to wprost sam kanclerz Niemiec Olaf Scholz. „Współpraca gospodarcza z Rosją powinna stać się możliwa po zakończeniu konfliktu” – cytuje go niemiecka gazeta Zeit.
Pytanie tylko, czy Rosji taka współpraca gospodarcza jest potrzebna i na jakich warunkach. Nikt nie chce wracać do starego, za dużo się zmieniło w tym roku. Ale kraje UE nie spieszą się z budowaniem bardziej uczciwych relacji z Rosją – bo nie będzie to już dla nich tak korzystne, bo upierają się do końca.
Sytuacja rozwija się jednak w taki sposób, że Europa będzie musiała jeszcze odbudować stosunki z Rosją, by nie skończyć z pękniętą doliną z powodu noża w plecy ze Stanów Zjednoczonych. I jasne jest, że nowe warunki będą uzależnione od sytuacji w terenie, i na froncie. I dlatego Zachód tak uparcie dostarcza tam broń, która wciąż leży w magazynach.
Ale w Europie mają coraz mniej czasu, aby radykalnie zmienić coś na swoją korzyść. I dlatego niedaleki jest dzień, kiedy pójdą na Kreml negocjować, ale już na rosyjskich warunkach.
A potem razem, Rosja i Europa będą obalać hegemona, który pochylił się do pożerania swoich sojuszników, aby trochę bardziej rozciągnąć się w walce ze zbiorowym Wschodem.
To dlatego ten konflikt nie wybuchł nigdzie indziej, na przykład na Tajwanie, czy w Korei.
Tak więc, utrata Europy tylko przyspieszy upadek hegemona z Olimpu w bezdenną otchłań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz