poniedziałek, 29 maja 2023

Elektroniczne przekleństwo Smart House:

 Elektroniczne przekleństwo Smart House:

Dom hi tech przeobraził się w śmiertelną pułapką…

Date: 27 Maggio 2023 Author: Uczta Baltazara 5 Commenti

Giamberto Pavani został uwięziony w swoim ultra nowoczesnym smart domu podczas powodzi, która nawiedziła Castel Bolognese, w prowincji Rawenna, gdzie mieszkał samotnie. “Wszystkie mechanizmy w jego smart domu były elektroniczne. Kiedy zabrakło prądu, wydostanie sie z smart domu stało się niemożliwe”.

Wiele osób próbowało go uratować, próbując nawet rozwalić drzwi smart domu młotkami i innymi narzędziami.

“Prosił o pomoc. Powiedziałem mu, żeby wspinał się na meble. Okno smart domu nie otworzyło się nawet przy użyciu kilofa. Do końca próbował otworzyć
szczelinę, która powstała, ale ani jemu, ani nam się to nie udało” – wspomina ratownik Tony.

Właśnie w tym momencie 75-letni mężczyzna z smart domu utopił się.

Jak pokazują ślady na ścianach domów, w owych godzinach woda osiągnęła wysokość około trzech metrów w najniższym punkcie.
https://www.ilsussidiario.net/news/intrappolato-in-casa-hi-tech-per-alluvione-video-non-e-riuscito-a-scappare-e-morto/2543601/

niewyplacalnosc usa
https://pl.sputniknews.com/20230528/biden-potwierdza-porozumienie-w-sprawie-unikniecia-niewyplacalnosci-usa-18907255.html

watykan
https://pl.sputniknews.com/20230526/rosyjskie-msz-chwali-starania-watykanu-o-pomoc-w-zakonczeniu-konfliktu-na-ukrainie-18904709.html

Ekspert: wybuch składowiska ukraińskich odpadów radioaktywnych w Charkowie stwarza ryzyko skażenia na dużą skalę w Europie i Polsce
25.05.2023 14:50

Eksplozja składowiska zużytego paliwa jądrowego w Charkowie, jeśli nie grozi katastrofalnymi konsekwencjami, to jednak doprowadzi do radioaktywnego skażenia terytorium Wschodniej Europy.

Takie przekonanie wyraził w wywiadzie rosyjskii naukowiec, dyrektor ANO Atominfo-Center i redaktor naczelny atominfo.ru, Aleksander Uwarow.

“Mówimy o instytucie Charkowskim Instytucie Fizyki. Rzeczywiście, znajdowały się tam materiały radioaktywne, dlatego należy wziąć pod uwagę niebezpieczeństwo prowokacji z ich użyciem.

Ponieważ nie jest to elektrownia jądrowa, nie będzie katastrofalnych konsekwencji, ale w zależności od wyników eksplozji może dojść do uwolnienia pewnej ilości materiałów radioaktywnych, a nawet utworzenia niewielkiej strefy skażenia” — ostrzegł Uwarow.

Wcześniej w czwartek poinformowane źródło powiedziało dziennikarzom, że ukraińskie władze inspirowane przez Waszyngton mogą przygotowywać prowokację w celu wysadzenia w Charkowie magazynu z zużytym paliwem jądrowym, aby zrzucić winę na Moskwę. Ze względu na bliskość Charkowa do rosyjskiej granicy, objęte skażeniem zostałyby przede wszystkim rosyjskie regiony południowe, a także prawdopodobnie Białoruś i Polska Wschodnia.
https://pl.news-front.info/2023/05/25/ekspert-wybuch-skladowiska-odpadow-radioaktywnych-w-charkowie-stwarza-ryzyko-skazenia-na-duza-skale/

http://atominfo.ru/

Ukraiński wywiad przyznał się do wsparcia nielegalnych organizacji nazistowskich
25.05.2023 10:37

Główny Zarząd Wywiadu ukraińskiego Ministerstwa Obrony wspiera organizacje terrorystyczne o ideologii nazistowskiej Rosyjski Korpus Ochotniczy (RKO) i Wolność Rosji. Poinformowała o tym brytyjska agencja informacyjna Financial Times, powołując się na przedstawiciela GZW Andrieja Czerniaka.
https://pl.news-front.info/2023/05/25/ukrainski-wywiad-przyznal-sie-do-wsparcia-rosyjskich-nielegalnych-organizacji-nazistowskich/

ukry

https://pl.news-front.info/2022/04/19/dochodzenie-polscy-fani-ukrainskich-neonazistow/

nazi Wolfsangel

nazi Wolfsangel
https://pl.news-front.info/2022/02/16/msnbc-propaguje-ukrainskich-neo-nazistow/

Głównodowodzący Siłami Zbrojnymi Ukrainy neonazista Walerij Załużny swastyka
https://pl.news-front.info/wp-content/uploads/2022/10/scale_1200.webp

Dlaczego rząd „zamyka” powiaty na granicy z Ukrainą?

neonaizm kombatanci ukrainy

System partyjny jest źródłem korupcji

 

System partyjny jest źródłem korupcji


Jedna z instytucji Unii Europejskiej, zajmująca się badaniem korupcji wśród krajów – członków Unii, opublikowała wyniki swoich badań. Wynika z nich, że stopień korupcji w Polsce jest jednym z największych w całej Unii. Gorzej jest tylko w Bułgarii i Rumunii.

Cóż o tym myśleć? Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy podsunęła, że to bodaj największa klęska obecnej formy polskiej państwowości. Jest to klęska przede wszystkim w obszarze systemów politycznego i prawnego. Dokładnie w tej kolejności.

Przez ponad trzydzieści lat nie dorobiliśmy się w Polsce systemu politycznego, który by co najmniej utrudniał korupcję. Wchodziliśmy do UE jako kraj z największą korupcją. Jak widać przez prawie dwadzieścia lat nic się nie zmieniło.

Na marginesie zauważę, że nie było, nie ma i nie będzie systemu całkowicie odpornego na korupcję również w krajach szczycących się tym, że u nich korupcji prawie nie ma. I o to „prawie” chodzi. Dobrze znam to ze swojego doświadczenia. Za jeden z większych sukcesów swojej dwunastoletniej prezydentury w Stalowej Woli uznaję ograniczenie korupcji. Bardzo duże ograniczenie, ale niestety nie wyeliminowanie.

Tym, co w systemie politycznym w Polsce jest najbardziej korupcjogenne jest system partyjny. Istotą tego systemu stało się zdobywanie władzy dla stanowisk i swoiste rozdawnictwo oraz handel tysiącami posad w urzędach i przedsiębiorstwach. Śmiem twierdzić, że w partiach politycznych w Polsce aż osiemdziesiąt procent czasu i energii poświęca się właśnie kwestiom personalnym na zasadzie kto z kim przeciw komu, a jak już dana partia dorwie się do władzy, to te kwestie dominują funkcjonowanie rządu i od razu przekładają się na robienie interesów, których rdzeniem jest korupcja.

Gdyby spojrzeć na minione ponad trzydzieści lat życia politycznego w Polsce, to trzeba zadać pytanie czy ujawniona i jeszcze bardziej nie ujawniona korupcja była największym problemem w funkcjonowaniu państwa? Nie odważę się odpowiedzieć twierdząco na to pytanie, ale twardo będę obstawał przy tym, że na pewno jest jednym z trzech największych problemów.

W Rosji i na Ukrainie korupcja stała się niemal konstytutywnym elementem systemu państwowego i prawie nikt w kręgach politycznych tych państw nie wyobraża sobie, że mogłoby się to zmienić. Najlepiej widać to po problemach Rosji w wojnie z Ukrainą. Na zły stan rosyjskiej armii ogromny wpływ miała korupcja. Korupcja w Rosji i na Ukrainie jest jednym z największych hamulców w ich rozwoju. Zastanawiam się czy w Polsce doszliśmy do takiego etapu, jak w Rosji czy na Ukrainie? Pewnie nie, ale pod rządami PiS-u niebezpiecznie się do takiego stanu zbliżamy.

Od 1989 roku wszystkie rządy niby z korupcją walczyły, ale ku swojemu zadowoleniu zawsze przegrywały. Raz zdarzyło się, że z korupcją chwilowo wygrano i dlatego ówczesny rząd przegrał. Stało się tak w latach 2002 – 2003 w przypadku „Afery Rywina” na skutek czego upadł rząd SLD. Potem już żaden rząd nie upadł na skutek ujawnienia afer korupcyjnych. Pod tym względem działo się coraz gorzej.

Apogeum przyszło za obecnych rządów PiS-u. Zanim PiS zinstytucjonalizował korupcję, to zdobywał władzę pod hasłami bezwzględnej walki z nią. Jej symbolem stało się powołanie Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Szybko się jednak okazało, że ta służba stawała się coraz bardziej policją polityczną w rękach aktualnie rządzącej siły.

Szczególnym osiągnięciem PiS-u okazało się zalegalizowanie korupcji. Na to nie wpadli jeszcze ani w Rosji, ani na Ukrainie. Tam korupcja jest co prawda faktyczną prawie oficjalną częścią struktury państwa, ale nie włączono jej do systemu prawnego, nie zalegalizowano. W swej istocie korupcja jest formą kradzieży i tego w zasadzie nikt nie kwestionuje ani w Rosji, ani na Ukrainie i ani w Polsce.

A zatem czym jest sytuacja, w której ktoś bez przetargu i bez jakiejkolwiek kontroli, kupuje miliony szczepionek albo tysiące respiratorów? Czym jak nie korupcją – kradzieżą jest sytuacja, w której jeden koleś dziś zakłada fundację, a drugi koleś będący wysoko postawionym w rządzie, przyznaje mu niemal na drugi dzień milionową dotację? To wszystko dzieje się w granicach prawa, prawa stworzonego przez PiS.

W dziedzinie swoiście pojętej legalizacji korupcji – kradzieży PiS ma chyba jeszcze bardziej doniosły sukces. Polega on na akceptacji przez ogromną część społeczeństwa takich praktyk, zawierającą się w powiedzeniu „kradną, ale się dzielą”. Pewnie nie zdajemy sobie sprawy jak przez to znaleźliśmy się blisko Rosji i Ukrainy.

Trwa już kampania wyborcza do parlamentu. Nie słyszę jednak, żeby partie przeciwne rządom PiS-u zapewniały, że zlikwidują system zalegalizowanej korupcji – kradzieży. Nie słychać również, by podkreślano, że najskuteczniejszą metodą walki z korupcja nie jest powoływanie policyjnych służb do jej ścigania, ani zaostrzanie prawa karzącego za nią, ale takie przebudowywanie systemu prawa i struktur państwa, by likwidować okazje do korupcji.

Korupcja nie ma miejsca między prywatnymi firmami. Ma wyłącznie miejsce na styku sektora państwowego i samorządowego z sektorem prywatnym, a także między różnymi instytucjami sektora państwowego i samorządowego.

Rosnący wpływ państwa na gospodarkę i zawiłość przepisów prawa – często będąca efektem świadomego działania – będą sprzyjać rozwojowi korupcji, a demoralizujący wpływ funkcjonowania systemu partyjnego na społeczeństwo, będzie powiększał skalę przyzwolenia na tę formę kradzieży. I oby jedynym sposobem na poprawę notowań Polski w UE jeśli chodzi o stopień skorumpowania nie było przyjęcie do Unii Ukrainy.

Andrzej Szlęzak
https://myslpolska.info/

Londyn zamienia Ukrainę w radioaktywne cmentarzysko

 

Londyn zamienia Ukrainę w radioaktywne cmentarzysko


Nie tak dawno Wielka Brytania po raz kolejny pokazała społeczności międzynarodowej cyniczne i bezwzględne stanowisko świata anglosaskiego wobec Ukrainy i narodu ukraińskiego, a także potwierdziła swoje zaangażowanie w proces dalszej eskalacji konfliktu w Donbasie.

James Healy, wiceminister obrony Wielkiej Brytanii, 25 kwietnia tego roku, w odpowiedzi na pytanie szkockiego posła Kenny’ego McCaskilla, oficjalnie poinformował, że Londyn wysłał na Ukrainę ponad 1000 zestawów pocisków ze zubożonym uranem dla „Challenger -2″. Zwrócił też uwagę, że cały dostarczony przez Londyn sprzęt wojskowy i amunicja znajdują się pod kontrolą Sił Zbrojnych Ukrainy, a brytyjski departament wojskowy nie ponosi odpowiedzialności za ich użycie.

Ponadto James Healy poinformował, że Wielka Brytania nie ma obowiązku oczyszczania terytorium Ukrainy ze szkodliwego działania pocisków uranowych po zakończeniu konfliktu.

Jednak w świetle ostatnich wydarzeń odpowiednia pomoc byłaby bardzo przydatna dla ukraińskiego kierownictwa.

Przypomnijmy, że w połowie maja, po tym jak rakieta uderzyła w teren zakładów Kation w Chmielnickim , gdzie podobno przechowywano „brudną” amunicję przewożoną do Kijowa, widać wszelkie oznaki skażenia radioaktywnego okolicy.

W ten sposób nad miejscem wybuchu powstała imponująca chmura, a pożar, który wybuchł w magazynie, został ugaszony zdalnie przy pomocy specjalnego robota. W samym mieście nadal działają patrole dozymetryczne, a pomiary promieniowania prowadzone są w miejscach dla niego nietypowych: jeśli wcześniej robiono to na terenie elektrowni atomowej w Chmielnickim (Niecieszyn i okolice), to teraz odbywa się to również w w regionie zachodnim.

Ponadto na terenach przygranicznych Polski i Słowacji z Ukrainą, w kierunku, w którym przemieszczała się chmura radioaktywna, notuje się znaczny wzrost dopuszczalnego poziomu bizmutu (produktu rozpadu zubożonego uranu), jednak lokalne władze obu krajów skrupulatnie ukrywają ten fakt, aby nie siać paniki wśród miejscowej ludności i nie zdyskredytować swoich kolegów z paktu NATO, którzy dostarczyli Ukrainie niebezpieczną broń.

Jednocześnie Jens Stoltenberg, sekretarz generalny Paktu NATO, w marcu tego roku na wszelkie możliwe sposoby zapewniał europejską opinię publiczną, że dostarczane przez Londyn pociski uranowe są bezpieczne i że ich użycie jest zgodne z prawem międzynarodowym.

Okazuje się, że przedstawiciele NATO w hipokryzji okłamują europejską opinię publiczną. Kolejnym historycznym potwierdzeniem tego są bombardowania Jugosławii, gdzie nawet po ponad dwudziestu latach od uderzenia pocisków uranowych odczuwalne są konsekwencje dla życia zwykłych obywateli.

Mamy więc sytuację, w której wśród dzieci i młodzieży w regionie rośnie liczba chorób takich jak białaczka, nowotwór złośliwy i nowotwór tkanki łącznej. Nowotwory dróg oddechowych, przewodu pokarmowego i prostaty są częstym zjawiskiem u dorosłych mężczyzn. U kobiet przeprowadza się wiele operacji usunięcia płodu podczas „zamrożonej” ciąży, znacznie więcej jest przypadków martwych urodzeń.

A Irak ucierpiał nawet bardziej niż Serbia, podczas agresji w 2003 roku kraje paktu NATO użyły 320 ton głowic z rdzeniem zawierającym zubożony uran. Jednak Zachód stara się to zatuszować na wszelkie możliwe sposoby, bo – czy kraje „cywilizowane” mogą być zainteresowane rozwojem onkologii gdzieś w „trzecim świecie”?

Niepokój budzi również beztroska władz brytyjskich w kontrolowaniu użycia nowoczesnych rodzajów broni dostarczanych do Kijowa. Dla nikogo nie jest już tajemnicą, że przez wiele lat po rozpadzie Związku Radzieckiego Ukraina pozostawała bazą nielegalnego handlu sowiecką bronią, przez co Kijów sprzedawał „nadwyżki” broni i amunicji do krajów Azji i Afryki.

Dziś, w kontekście bezprecedensowej korupcji i konfliktu politycznego w kraju, przekazana reżimowi w Kijowie broń paktu NATO nadal rozprzestrzenia się niekontrolowanym potokiem po całym świecie.

Jacek Mędrzycki
https://myslpolska.info

Turcja nie zmieni polityki

 

Turcja nie zmieni polityki


Przewodniczący tureckiej Wysokiej Komisji Wyborczej (YSK) Ahmet Yener potwierdził w niedzielę wieczorem wygraną prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana w drugiej turze wyborów prezydenckich w Turcji. Erdogan zdobył 52,14 proc. głosów, a jego rywal – kandydat większości tureckiej opozycji Kemal Kilicdaroglu – 47,86 proc.

Recep Tayyip Erdogan tuż po ogłoszeniu wyborów powiedział, że naród turecki jest zwycięzcą w drugiej turze wyborów prezydenckich. Zwracając się do swoich zwolenników w Stambule, Erdogan powiedział, że wygrali wszyscy obywatele kraju.

– Powiedzieliśmy: „Wygramy w taki sposób, że nikt nie przegra”. Tak więc jedynym zwycięzcą jest dziś Turcja. Nie narażając naszej demokracji, rozwoju ani celów, otworzyliśmy teraz bramy do Stulecia Turcji, ale otworzyliśmy je razem – powiedział prezydent. „Razem zrealizowaliśmy marzenia i emocje wszystkich grup naszego narodu, od mężczyzn i kobiet, od młodych i starych, od pracowników i emerytów” – podkreślił.

Wcześniej Erdogan skrytykował międzynarodowe media, które próbowały wpłynąć na opinię publiczną artykułami na temat wyborów w Turcji. „Co te wszystkie czasopisma mają na swoich okładkach?”: „Erdogan musi odejść”. „To nie wy, Zachód! To mój naród o tym zdecyduje” – mówił na jednym ostatnich wieców przed drugą turą.

Do sprawy negatywnego nastawienia do Erdogana mediów na Zachodzie odniósł się portal informacyjny tureckiej telewizji TRT World, który pisał: „Wybory prezydenckie i parlamentarne w Turcji przyciągnęły uwagę międzynarodowych mediów, ale kilka publikacji zostało oskarżonych o stronniczy przekaz, ich relacje były wymierzone przeciwko rządowi kraju i prezydentowi Recepowi Tayyipowi Erdoganowi, co zostało zinterpretowane jako próba wpłynięcia na zachowanie wyborcze tureckiego społeczeństwa. Stronnicze relacjonowanie wyborów prezydenckich i parlamentarnych w Turcji przez zachodnie serwisy informacyjne jest częstym zjawiskiem podczas kolejnych wyborów – to opinia przewodniczącego parlamentarnej komisji spraw zagranicznych i byłego ministra sportu, Akifa Cagataya Kilica. „Mają doświadczenie w opowiadaniu się po którejś ze stron i nie zachowują się w sposób obiektywny” – mówił Kilic, który rozmawiał z TRT World, wskazując, że niektóre zachodnie serwisy informacyjne próbowały wpłynąć na decyzję tureckich wyborców.

Ostatnie wydania „The Economist”, „Le Point” i „Der Spiegel” przedstawiły Recepa Tayyipa Erdogana na swoich okładkach negatywnie, podczas gdy miliony tureckich wyborców przygotowywały się do oddania głosu w nadchodzących wyborach. „The Economist”, który ma miliony czytelników na całym świecie, otwarcie wezwał do usunięcia Erdogana, co podważa jego twierdzenia o uczciwym i neutralnym dziennikarstwie. „Nikt już nie traktuje ich poważnie” – mówił Kilic, wskazując, że tego typu stronnicze relacje na przestrzeni lat wpłynęły na reputację dziennikarską zachodnich serwisów informacyjnych.

Charakterystyczna jest lista przywódców państw, którzy niemal od razu pogratulowali Erdoganowi. Pierwszy był emir Kataru i premier Węgier Viktor Orban, a z krajów Europy na drugim miejscu był prezydent Serbii.

Jednym z pierwszych gratulujących Erdoganowi był prezydent Rosji Władimir Putin: „Zwycięstwo wyborcze było naturalnym wynikiem Pana bezinteresownej pracy jako przywódcy Republiki Tureckiej, wyraźnym dowodem poparcia narodu tureckiego dla Pana wysiłków na rzecz wzmocnienia suwerenności państwowej i prowadzenia niezależnej polityki zagranicznej” – napisał Putin. „Bardzo doceniamy Pana osobisty wkład we wzmacnianie przyjaznych stosunków rosyjsko-tureckich i wzajemnie korzystnej współpracy w różnych dziedzinach” – dodał Putin. Wśród pierwszych gratulujących byli przywódcy Iranu, Libii, Palestyny, Pakistanu, Azerbejdżanu, Uzbekistanu i Wenezueli.

Dopiero później dołączyli przywódcy Zachodu. „Jesteśmy gotowi współpracować razem w zakresie zapewnienia bezpieczeństwa regionalnego, rozwoju NATO i pokoju w Europie” – napisał Andrzej Duda. Gratulacje złożył także prezydent Francji Emmanuel Macron. Podkreślił, że Francję i Turcję czekają „olbrzymie wyzwania do wspólnego przezwyciężenia”. Do tych wyzwań Macron zaliczył „przywrócenie pokoju w Europie, przyszłość naszego euro-atlantyckiego Sojuszu i sprawy Morza Śródziemnego”. Brytyjski premier Rishi Sunak napisał: „Gratulacje dla Recepa Tayyipa Erdogana. Z niecierpliwością czekam na kontynuację silnej współpracy między naszymi krajami, od rozwoju handlu po zwalczanie zagrożeń w dziedzinie bezpieczeństwa jako sojusznicy NATO”. A Joe Biden napisał także, że spodziewa się „dalszej współpracy, jako sojusznicy w NATO, w sprawach bilateralnych i wyzwaniach globalnych”.

Zwraca uwagę fakt, że praktycznie wszyscy przywódcy Zachodu mówili o współpracy z Turcją w ramach NATO, co – jak wiadomo – w ostatnich latach jest raczej fikcją.

Nie podlega kwestii, że Zachód po cichu lub nawet głośno (publikacje czołowych tytułów prasowych) kibicował kandydatowi opozycji i liczył na upadek Erdogana. Z kolei Rosja mogła się obawiać, że w razie wygranej opozycji Turcja zmieni swoją politykę nie włączania się do krucjaty przeciwko niej. Zapewne z krajów UE i NATO tylko Węgry kibicowały Erdoganowi, bo polityka Ankary w wielu kwestiach jest zbieżna z polityką Budapesztu.

(ej)
https://myslpolska.info

Lasy, które znamy, wkrótce odejdą w niepamięć

 

Lasy, które znamy, wkrótce odejdą w niepamięć


Z Adamem Bohdanem rozmawia Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin

„Będziemy musieli pożegnać się z takimi gatunkami jak sosna, brzoza, świerk, które są szczególnie wrażliwe na zmiany klimatu i jednocześnie zajmują największą powierzchnię w naszych lasach” – mówi Adam Bohdan, biolog działający na rzecz ochrony lasów.

Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin: Czy Polskę można uznać za kraj, który ma cenne przyrodniczo lasy?

Adam Bohdan: Polskie lasy są sporo poniżej średniej unijnej, jeśli chodzi o kryteria takie jak powierzchnia, zróżnicowanie składu gatunkowego, magazynowany w lasach węgiel. Pod względem zasobów martwego drewna, kluczowego dla zachowania bioróżnorodności, jesteśmy na szarym końcu.

Jakich lasów mamy w Polsce najwięcej?

– Dominującym gatunkiem jest sosna pochodząca z nasadzeń powojennych. Lasy sosnowe mają stosunkowo niewielką wartość przyrodniczą.

Najcenniejsze są lasy liściaste lub mieszane na siedziskach żyznych, jakie mamy na przykład w Puszczy Białowieskiej czy Puszczy Boreckiej. Zachowało się ich jednak bardzo mało, ponieważ zostały wykarczowane ze względu na atrakcyjność żyznych gleb wykorzystywanych w rolnictwie.

Bardzo wartościowe są również nasze górskie lasy. Wartość przyrodnicza Bieszczadów jest porównywalna z wartością przyrodniczą Puszczy Białowieskiej. A w niektórych aspektach może ją przewyższać. Jednak musimy mieć na uwadze fakt, że wartość przyrodnicza nawet nasadzonych lasów wraz z wiekiem wzrasta, podnosi się stopień ich naturalności, zwiększa się liczba gatunków drzew, pojawiają się gatunki długowieczne, więc warto patrzeć perspektywicznie, z dużą dozą nadziei.

Dlaczego lasy sosnowe nie są cenne przyrodniczo?

– Ponieważ z reguły stanowią monokulturę. W takich lasach dominuje jeden, góra dwa gatunki drzew, czyli z reguły sosna ewentualnie z domieszką drzew liściastych. A im mniej jest gatunków drzew, tym mniej organizmów, które je zasiedlają. W monokulturach nie ma bioróżnorodności takiej jak w lasach zróżnicowanych gatunkowo i wiekowo. Natomiast takie lasy mają korzystny wpływ na zdrowie dzięki olejkom eterycznym, które wydzielają.

Jednak skład lasów zmieni się. Z powodu zmian klimatycznych obniża się poziom wód gruntowych, a to sprawia, że sosny gorzej rosną.

System korzeniowy sosny jest elastyczny tylko do pewnego wieku, starsze sosny nie są w stanie sobie poradzić ze spadkiem poziomu wód poprzez wykształcenie dłuższych korzeni, przez co po prostu zamierają. Ogromnym zagrożeniem dla naszych lasów są konsekwencje zmian klimatu.

Z prognoz Instytutu Dendrologii PAN opublikowanych w czasopismach naukowych wynika, że do 2080 roku będziemy musieli pożegnać się z takimi gatunkami jak sosna, brzoza, świerk, które są szczególnie wrażliwe na zmiany klimatu i są jednocześnie gatunkami, które zajmują największą powierzchnię w naszych lasach. Czeka nas ogromna zmiana – obraz lasów, które dotychczas znaliśmy, odejdzie w niepamięć.

Jednak wspomniane prognozy uwzględniają jedynie czynniki klimatyczne. A trzeba pamiętać, że mamy jeszcze szereg innych czynników negatywnie oddziałujących na lasy, w tym patogeny, pasożyty, zwane przez leśników „organizmami szkodliwymi”. W przypadku dominującej w naszym kraju sosny jest to jemioła, kornik ostrozębny czy kilka gatunków grzybów. Zwiększone zamieranie sosny już teraz obserwujemy na południu i w centrum Polski. Jemioła i kornik stopniowo przesuwają się w kierunku północnym. Jemioła kolonizuje, powoduje osłabienie i zamieranie drzew liściastych relatywnie dobrze znoszących ocieplenie, takich jak topole, klon, lipa, co obserwujemy nawet w północnej Polsce.

Do tego mamy jeszcze do czynienia z innymi niekorzystnymi zjawiskami, jak eutrofizacja siedlisk, czyli depozycja azotu w glebie i w konsekwencji jej użyźnianie, co nie sprzyja drzewom iglastym.

Mamy więc kilka czynników, które zmieniają nam skład gatunkowy drzewostanu i wpływają na ustępowanie niektórych gatunków drzew. Sytuacja jest skomplikowana i niepokojąca.

Na te zagrożenia nakładają się jeszcze dodatkowo konsekwencje gospodarki leśnej – wielkopowierzchniowe zręby [wycinka wszystkich drzew na danej powierzchni – przyp. red.].

W jaki sposób zręby szkodzą lasowi?

– Badania naukowe mówią, że zręby potęgują negatywne zmiany klimatu. Poza oczywistą radykalną zamianą siedliska i warunków siedliskowych w miejscu wykonanego wyrębu, w lasach sąsiadujących ze zrębami mamy do czynienia z efektem krawędzi, czyli zmianą warunków spowodowanych między innymi przesuszeniem. Ma to ogromne znaczenie dla wrażliwych gatunków. Efekt krawędzi jest odczuwalny nawet do stu, dwustu metrów w głąb lasu od granicy zrębu.

Przesuszenie gleby na gruntach wilgotnych, pociąga za sobą jej murszenie, czyli utlenianie węgla i diametralną zmianę siedliska, a to z kolei skutkuje wnikaniem roślin obcych i inwazyjnych. Do atmosfery dostają się ogromne ilości gazów cieplarnianych, nawet kilkadziesiąt ton z hektara na rok.

Dlatego powinniśmy robić wszystko, by zatrzymać wodę w lesie. Niestety jest inaczej – wycinane są lasy wodochronne, bywa, że woda odprowadzana jest z lasów, leśnicy nie retencjonują jej wystarczająco pomimo takiego obowiązku – taka sytuacja jest między innymi w Puszczy Białowieskiej.

A dlaczego ważne jest zróżnicowanie gatunkowe lasów?

W przypadku monokultury – lasu jednogatunkowego – zamarcie gatunku oznacza zamarcie całego drzewostanu. Obecnie obserwujemy takie zjawisko w wilgotnych lasach, w których do niedawna dominował jesion, lub we wspomnianych borach sosnowych. Zamierają całe płaty łęgów jesionowych. Podobnie jest w przypadku borów sosnowych, kolonizowanych przez jemiołę czy zasiedlanych przez korniki.

Im więcej gatunków drzew w lesie, tym bardziej ryzyko jego wymarcia maleje. Jeśli ze zróżnicowanego gatunkowo lasu ustąpi gatunek czy dwa, to zawsze zostaną inne. Wracając do prognoz, lasów przyszłości, gatunkami dobrze tolerującymi ocieplenie wydają się dęby, graby, buk. Naukowcy mówią o zastąpieniu świerka jodłą oraz potrzebie zwiększenia otwartości i tolerancji na gatunki obce geograficznie.

Jednak zanim zaczniemy robić w lasach tak radykalne modyfikacje, powinniśmy zrobić wszystko, by zachować rodzime drzewostany.

Czy leśnicy dostrzegają ten problem?

Biorę udział w różnego rodzaju konferencjach, posiedzeniach, spotkaniach, sympozjach naukowych, ale też jako praktyk konsultuję projekty planów urządzenia lasu [podstawowy dokument gospodarki leśnej dla nadleśnictwa, zawierający między innymi plany wycinek – przyp. red.], przygotowuję propozycje lasów społecznych. Prowadzonych jest wiele badań poświęconych niekorzystnym zmianom, jakie zachodzą w naszych lasach. Podczas konferencji przeważają głosy naukowców, leśnych placówek badawczych o zdecydowanej potrzebie zmiany charakteru gospodarki leśnej. Wielu z nich mówi o potrzebie naśladowania naturalnych procesów, łagodzenia niekorzystnych zmian, które zachodzą w lasach.

Natomiast, z tego, co widzę, głosy i apele naukowców w bardzo niewielkim stopniu przekładają się na praktykę.

Po takiej konferencji idę na spotkanie dotyczące planu urządzenia lasu i dowiaduję się, że leśnicy odrzucają postulaty naukowców i strony społecznej i nie zamierzają przestać powielać starych błędów: zręby nadal będą wielkopowierzchniowe, sadzone będą monokultury, gleba będzie przygotowywana z wykorzystaniem pługów. Okazuje się, że leśnicy nie dowierzają prognozom naukowym i nadal zamierzają kontynuować hodowlę sosny, która nie ma przyszłości w naszych lasach.

Wchodzę do lasu i widzę wycinkę dorodnych drzew liściastych, relatywnie dobrze radzących sobie ze zmianami klimatu, wielkopowierzchniowe wyręby wykonywane są w lasach wodochronnych, wyręby w lasach mających po kilka kategorii ochronności, inwestowanie w gatunki, które niebawem ustąpią z naszych lasów. Powielamy błędy i tworzymy w ten sposób problemy, które dadzą o sobie znać w kolejnych dekadach. Ogromną odpowiedzialność za sposób gospodarowania lasami ponosi Biuro Urządzania Lasu [autor planów urządzania lasu – przyp. red], które planuje zakres i intensywność zabiegów w poszczególnych fragmentach lasów.

Dlaczego tak się dzieje? Czy lasy cenne przyrodniczo, są mniej ekonomicznie?

– Zróżnicowane lasy mogą rodzić pewnego rodzaju trudności podczas ich użytkowania.

Bo trudniej dojechać tam ciężarówką i je ściąć?

– Nasuwa mi się analogia do pola uprawnego. Jeżeli zasieje się tylko jeden gatunek warzywa czy zboża na dużej powierzchni, to łatwiej jest to wyhodować, skosić i zebrać. Kiedy czekają nas zbiory zróżnicowane, na mozaice upraw, musimy bardziej kombinować, nie da się wejść raz, by zebrać plon.

Podobnie jest z lasami. Jeśli mamy monokulturę sosnową, to w zbliżonym czasie drzewa osiągają podobną masę, wzrost i można je łatwo wyciąć harwesterem, a później równie łatwo taką wielką powierzchnię zaorać i ponownie obsadzić. W przypadku lasu zróżnicowanego, gdzie drzewa mają różne rozmiary i rosną w różnym tempie, użytkowanie lasu rodzi większe komplikacje. Trzeba podjąć decyzję, które drzewa podczas wycinki pozostawiać i omijać, co zwłaszcza w przypadku masywnych harwesterów nie jest łatwe.

Leśnicy w rozmowie często narzekają na wyższe koszty użytkowania lasów zróżnicowanych. Nawet rozłożenie zrębów w czasie, by uniknąć jednorazowego wycięcia dużej powierzchni, jest dla nich zbyt kosztowne i problematyczne. Jest to oczywiście krótkowzroczne podejście.

Czy leśnicy nie dostrzegają zagrożeń obecnej sytuacji?

– Jest coraz więcej głosów ze strony leśników, z którymi rozmawiam, potwierdzających, że pozyskanie jest zbyt intensywne, zręby zbyt rozległe, natomiast wiek rębności drzewostanu jest za niski, tnie się coraz młodsze drzewa, jest coraz mniej drzewostanów dojrzałych. Wielu leśników jest, delikatnie mówiąc, zdegustowana angażowaniem Lasów Państwowych w politykę. I bardzo często ci leśnicy, szczególnie niższego szczebla, widzą potrzebę zmiany sytuacji, zwłaszcza zmniejszenia intensywności gospodarki leśnej. Natomiast z góry są ewidentne naciski na intensyfikację produkcji drewna.

Z góry, czyli skąd?

– Ze strony władz Lasów Państwowych, ale również polityków, bo oni również na tym korzystają. W ostatnim czasie szeroko opisywana była kampania przedwyborcza Suwerennej Polski realizowana przy współpracy z Lasami. Poszczególne nadleśnictwa mają dużą swobodę w przekazywaniu darowizn na przykład na organizacje, które gloryfikują śp. Jana Szyszkę czy hojnie obdarowują Tadeusza Rydzyka, który z kolei promuje wybranych polityków.

Jest gigantyczna różnica pomiędzy polityką ministerstwa i dyrekcji Lasów, a opinią leśników na samym dole, którzy, choć są często zaniepokojeni skalą wycinek, muszą je wykonywać. Nie wiedzą, co mogą zrobić, żeby temu zapobiec.

A mogą coś zrobić?

– Niestety niewiele. A jeśli mimo to próbują, to nie brakuje przykładów na to, że są degradowani, tracą pracę, ponoszą innego rodzaju konsekwencje. Z kolei osoby, które nie mają dużych kompetencji, ale zabłysnęły, na przykład agresją wobec nas, kiedy protestowaliśmy przeciw wycinkom w Puszczy Białowieskiej, zostały awansowane. Przynajmniej jedna z takich osób otrzymała stanowisko dyrektora – mam tu na myśli Łukasza Maciejunasa.

Źródło: Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin, archiwum prywatne

To ciekawe, bo spór o Puszczę Białowieską Lasy Państwowe przegrały. Nie żyje główny ambasador wycinek, ówczesny minister środowiska Jan Szyszko. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wydał wyrok, w którym uznał, że wycinki są nielegalne. Temat wydaje się zamknięty.

– Z jednej strony jest tak, jak pani powiedziała. Ale z drugiej – obserwujemy w ostatnim czasie wysyp imprez i inicjatyw upamiętniających tę postać.

W Puszczy Białowieskiej pozornie nic się nie dzieje, drzewa nie są wycinane, jednak obecnie mamy okres, który będzie decydował o sposobie zarządzania Puszczą przez kolejne dekady. Przygotowywane są najważniejsze plany. Mam na myśli plan urządzenia lasu dla puszczańskich nadleśnictw, Plan Ochrony Natura 2000 i Zintegrowany Plan Zarządzania Dziedzictwem UNESCO. Dwa z tych planów są już praktycznie na ukończeniu, a trzeci jest w trakcie przygotowywania i niestety przynajmniej jeden z nich, czyli plan urządzenia lasu, zawiera bardzo niepokojące zapisy. Zakładają daleko idące pozyskanie drewna rębniami wielkopowierzchniowymi, również w starodrzewiach i cennych siedliskach.

Czyli wraca to, co zostało przerwane.

– Na to się zanosi. Kompletnie tego nie rozumiem, przecież Lasy Państwowe poniosły porażkę, również, a może zwłaszcza wizerunkową. Nie uczą się na swoich błędach, powielają je. Powraca stara narracja dotycząca kornika, który ma rzekomo zabijać Puszczę.

Właśnie zakończyły się konsultacje dotyczące wyłączenia z obszaru Natura 2000 fragmentu Puszczy, aby móc prowadzić w nim wycinki pod pretekstem wyeliminowania zagrożenia pożarowego. Okazuje się jednak, że zagrożenie pożarowe jest większe na zrębach, ponieważ są one porośnięte łatwopalnymi trawami. Trzeba się liczyć ze zdecydowaną reakcją Komisji Europejskiej w przypadku niewykonania wyroku TSUE w sprawie Puszczy, czyli w przypadku wznowienia wyrębów w jej cennych fragmentach.

Kiedy słucha się ludzi zajmujących się ochroną przyrody, a potem przedstawicieli Lasów Państwowych, można odnieść wrażenie przebywania w światach równoległych. Na przykład osoby, które się zajmują ochroną, mówią, że Puszcza Karpacka jest wyjątkowo cenna przyrodniczo, podobnie, jak Białowieska. A na stronie Lasów Państwowych czytam, że Puszcza Karpacka nie istnieje, była kiedyś. A potem znowu u aktywistów oglądam zdjęcia ogromnych pni wyciętych tam stuletnich drzew. A więc są cenne.

– Oczywiście zgadzam się z moimi znajomymi z południa Polski, którzy twierdzą, że gospodarka leśna w Puszczy Karpackiej, a szczególnie w Bieszczadach, jest zbyt intensywna. Tak jak wspomniałem, wartość przyrodnicza Puszczy Karpackiej pod niektórymi względami przekracza wartość Puszczy Białowieskiej. Mamy tam choćby populację niedźwiedzia, cenne, chronione owady, które w Puszczy Białowieskiej nie występują, szereg innych gatunków, których nie ma w lasach nizinnych.

Pozyskanie drewna w Karpatach obejmuje przede wszystkim drzewostany o charakterze naturalnym, starodrzewy, również drzewostany w wąwozach, w dolinach strumieni. Tego typu lasy powinny być wyłączone z użytkowania gospodarczego, a przynajmniej ich użytkowanie nie powinno być tak intensywne. Konsekwencją zdewastowania tych lasów są między innymi powodzie – jak wiadomo, pokrywa leśna w górach spowalnia spływ wody.

Czyli można powiedzieć, że przyrodniczo jest to puszcza, ale Lasy Państwowe odmawiają jej tego statusu, po to, aby prowadzić intensywną wycinkę?

– Myślę, że tak. Trwa proceder deprecjacji niektórych lasów. Dotyczy to Karpat, ale też Puszczy Białowieskiej, gdzie trwają poszukiwania różnego rodzaju artefaktów, śladów obecności człowieka sprzed wieków i tysiącleci, które mają dowieść, że ten obszar był użytkowany od dawna, więc jest mniej wartościowy z przyrodniczego punktu widzenia. Czasem komicznie to wygląda – ostatnio przy każdej okazji leśnicy przedstawiają zdjęcia Karpat wykonane przez Niemców podczas wojny z samolotu Luftwaffe, które dowodzą rzekomo nienaturalnego charakteru Puszczy Karpackiej.

Jednak na stronie Lasów Państwowych czytam też, że wschodnia część Karpat i jego pogórza to jeden z najgęściej pokrytych lasami i najbogatszych przyrodniczo obszarów Unii Europejskiej.

– Lasy Państwowe często same sobie zaprzeczają. W niektórych publikacjach określają przekształcone puszcze, takie jak Puszcza Augustowska czy Knyszyńska, mianem lasów pierwotnych. Przy innej okazji odmawiają naturalności najlepiej zachowanej Puszczy Białowieskiej czy Puszczy Karpackiej, deprecjonując ich wartość. Wszystko zależy od potrzeb i sytuacji. Nie ma spójnego przekazu. Ale w rzeczywistości, jak wspomniałem, lasy wschodnich Karpat mają ogromną wartość przyrodniczą.

Jakie cenne lasy mamy, których warto pilnować, a które nie są bardzo znane?

– Z pewnością Puszcza Borecka na Mazurach, fragmenty Puszcz Knyszyńskiej, Augustowskiej, Rominckiej, dojrzałe lasy łęgowe i grądowe w okolicach Wrocławia, buczyny w północnej Polsce. Szczególną wartość mają sędziwe lasy liściaste.

Chciałabym jeszcze zapytać o lasy miejskie czy podmiejskie. Organizacje przyrodnicze chciałyby wyjąć część tych lasów z gospodarki leśnej. Jaką wartość dla mieszkańców miast mają te lasy?

– W ostatnim czasie modne jest pojęcie usług ekosystemowych. Rozumiemy pod nim szereg różnego rodzaju korzyści niezwiązanych z produkcją drewna, których doświadczamy ze strony lasów. Jest to przede wszystkim możliwość uprawiania sportu, rekreacji, łagodzenia zmiany klimatu przez obniżanie temperatury, stabilizowanie ekstremalnych zjawisk pogodowych, oczyszczanie wody i powietrza, redukcja hałasu, zwiększanie bioróżnorodności, zbiór runa, doznania estetyczne. Koleżanka z Białegostoku jako doktor psychiatrii stosuje lasoterapię jako jedną z metod leczenia chorób psychicznych. Na jednym ze spotkań w nadleśnictwie zwracała uwagę, że wycięty las wzmaga u jej pacjentów stany depresyjne.

Las obniża tętno, łagodzi stres, okazuje się, że las dosłownie leczy, z lasu mamy wymierne korzyści zdrowotne.

Kiedy więc mieszkańcy miast widzą, że w lasach w ich okolicy planowane są jakieś duże wycinki, to ma to sens, aby angażowali się w zatrzymanie ich albo ograniczenie? Mają jakiekolwiek szanse? Są przypadki powodzenia takich akcji?

– W Polsce obserwujemy lawinowy wzrost liczby ruchów proleśnych. Nie wiem, czy pani słyszała o takiej inicjatywie jak „Lasy i obywatele”? Jest to organizacja parasolowa, która skupia około 300–400 oddolnych grup z całego kraju, działających aktywnie na rzecz zachowania lasów w swoim otoczeniu. W ochronę lasów angażuje się cały przekrój społeczeństwa. To jest fenomen, który chyba nie ma odpowiednika w Europie.

Przy okazji warto wspomnieć, że przez protesty w Puszczy Białowieskiej przewinęło się kilka tysięcy ludzi, odbyło się kilkaset spraw sądowych. Obserwujemy coraz więcej akcji obywatelskiego nieposłuszeństwa, również blokad wycinki w różnych regionach kraju. Lasy Państwowe uświadomiły sobie, że zbyt wiele tracą wizerunkowo na wycinaniu lasów podmiejskich. Dlatego jesienią ubiegłego roku zostało zatwierdzone zarządzenie nr 58 Dyrektora Generalnego Lasów Państwowych dotyczące lasów o tak zwanej zwiększonej funkcji społecznej. Leśnicy wspólnie z mieszkańcami tworzą grupy interesariuszy, razem wybierają lasy wartościowe z perspektywy społecznej i planują gospodarowanie nimi – po to, by łagodzić napięcia.

Biorę obecnie udział w kilkunastu takich zespołach i obserwuję, jak to wygląda. W niektórych nadleśnictwach wygląda to dość optymistycznie, ale w innych widać daleko idącą arogancję, odrzucanie społecznych propozycji. W obecnej chwili wdrażanie założeń zarządzenia 58 jest w większości nadleśnictw na etapie opracowywania, planowania, więc trudno przewidzieć, czym się zakończy. Niepokojące i nieuczciwe jest to, że w czasie, kiedy my spotykamy się z leśnikami i próbujemy uzgodnić kompromis, wartościowe lasy, proponowane jako społeczne, są wycinane. Jednak bez wątpienia warto próbować naciskać na nadleśnictwo w celu złagodzenia planowanych wyrębów, jeśli mają one nieakceptowalny charakter. Czasami udaje się wypracować pewien kompromis.

Czyli na podstawie tego zarządzenia można kwestionować już powstałe plany wycinek?

– We wspomnianym zarządzeniu jest mowa, że lasy społeczne powinny być zatwierdzane w trakcie opracowywania nowych planów urządzenia lasów. Natomiast inne wytyczne z Dyrekcji Regionalnej Białegostoku mówią, że z wyznaczaniem tych lasów społecznych nie należy czekać do nowych planów i że można to robić podczas obowiązywania aktualnych planów. Jest to jedna ze sprzeczności, jakich w Lasach Państwowych jest wiele.

Natomiast inne przepisy zezwalają na zmianę zabiegów w ramach zatwierdzonego planu. Jeśli zaplanowany jest zrąb zupełny, można wnioskować o rębnię złożoną; jeśli ma być rębnia złożona, można wnioskować o trzebież, czyli zabieg, który ma jeszcze mniejszą intensywność. Warto też wspomnieć, że lasy podmiejskie najczęściej mają kilka kategorii lasów ochronnych.

W polskim leśnictwie funkcjonuje coś takiego, jak lasy ochronne. To są najczęściej lasy uzdrowiskowe, lasy podmiejskie, cenne przyrodniczo, glebochronne, wodochronne. I najczęściej pod miastami kilka form tych lasów ochronnych się na siebie nakłada. Z rozporządzenia Ministra Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa z dnia 25 sierpnia 1992 roku w sprawie szczegółowych zasad i trybu uznawania lasów za ochronne oraz szczegółowych zasad prowadzenia w nich gospodarki leśnej wynika, że gospodarka w lasach ochronnych powinna być prowadzona w ograniczonym zakresie i należy się na te przepisy powoływać w rozmowach z nadleśnictwami.

A jeśli to rozporządzenie nie jest respektowane, to oznacza, że leśnicy naruszają prawo? Czy mogą to robić?

– Te przepisy są mało konkretne, mało precyzyjne i dość ogólne, więc trudno na ich podstawie dowieść naruszenia prawa. Jednak czasem udaje się dokonać zmiany – mnie się udało doprowadzić do takiej zmiany w kilkuset oddziałach leśnych. Przepisy mówią, że nie można wykonywać rębni zupełnych w lasach wodochronnych. Zwróciłem na to uwagę podczas audytu Standardu FSC. Po mojej interwencji kilkaset rębni zupełnych zostało zamienionych na rębnie o mniejszej intensywności. Więc czasami udaje się coś ugrać i to jest jedna z wielu sytuacji.

Czy z tego wynika, że najskuteczniejszą ochronę lasom daje prawo unijne i ewentualna interwencja Komisji Europejskiej czy TSUE?

– Europejskim systemem ochrony przyrody jest, jak wiadomo, Natura 2000. Polska jest zobligowana do wdrażania tego systemu od momentu akcesji do UE. Naszym głównym zobowiązaniem jest wytypowanie oraz właściwa ochrona obszarów naturowych. I choć jesteśmy w Unii niemal dwie dekady, to, proszę sobie wyobrazić, że do tej pory wiele obszarów Natura 2000 nie ma żadnych planów ochrony, choć oczywiście powinny już dawno mieć takie plany zatwierdzone.

W związku z tym ochrona Natury 2000 w wielu obszarach jest kompletną fikcją. Najlepszym przykładem są wspomniane Bieszczady, gdzie projekt planu ochrony został przygotowany za ogromne pieniądze, dokument został skonsultowany ze społeczeństwem, spłynęły wnioski i uwagi, po czym projekt planu z niewiadomych powodów został odstawiony na półkę. To jest kompletnie niezrozumiała sytuacja, a zarazem marnotrawstwo ogromnych środków, przecież dane przyrodnicze wraz z biegiem czasu ulegają dezaktualizacji. Komisja Europejska prowadzi z tego powodu postępowanie przeciwko Polsce.

Przypomnę, że kilka miesięcy temu TSUE orzekł w swoim wyroku, że Polska niewystarczająco chroni gatunki związane z lasami oraz że udział społeczny w procesie tworzenia planów urządzania lasu nie jest wystarczający. Wdrażanie Natury 2000 w naszym kraju jest więc wadliwe i opieszałe. Nasze państwo zobowiązało się do końca tego roku uzupełnić i skorygować plany ochrony Natura 2000, widać więc pewien progres. Ogromne możliwości wynikają z przyjętej przez KE Strategii Bioróżnorodności UE 2023, która zakłada wytypowanie 10 procent obszaru kraju do ochrony ścisłej. Niestety – Polska nie wykazuje w tym kierunku dużej inicjatywy.

Jaki jest powód odstawienia tego projektu na półkę? Można tam prowadzić zwykłą gospodarkę leśną i dzięki temu lepiej zarabiać?

– Dokładnie tak. W tym planie zostały ujęte, może niewystarczające i skromne, ale jednak pewne zalecenia ochronne dotyczące siedlisk i gatunków. Najprawdopodobniej zostało to potraktowane jako coś, co będzie ograniczało gospodarkę leśną, więc planu nie zatwierdzono.

Podobna sytuacja jest w przypadku wielu innych obszarów, jak wspomniana wcześniej Puszcza Borecka. Jeśli plan jest właściwie przygotowany, to w sytuacji jego naruszenia można liczyć na interwencję Komisji Europejskiej. Taką sytuację mieliśmy w przypadku Puszczy Białowieskiej, gdzie Lasy Państwowe naruszyły plan zadań ochronnych obszaru Natura 2000 – i to było dla Komisji Europejskiej jasną wskazówką, że złamały prawo wspólnotowe. Stąd wyrok TSUE.

Jakie jest zainteresowanie polityków problemem ochrony lasów? Czy temat ma szanse zaistnieć podczas kampanii wyborczej?

– Dość aktywnie działa Parlamentarny Zespół do spraw Ochrony Puszczy Białowieskiej utworzony przez posłów i posłanki z partii opozycyjnych. Przy okazji chcę im bardzo podziękować w zaangażowanie na rzecz ochrony lasów, w tym Puszczy Białowieskiej.

Bardzo mnie cieszy, że politycy różnych ugrupowań – od Lewicy, poprzez Koalicję Obywatelską, po Konfederację – zwracają coraz większą uwagę na lasy. Kilka tygodni temu w Augustowie była konferencja prasowa przedstawicieli Konfederacji, którzy powiedzieli, że lasy stanowią dobro narodowe, że nie należą do ministra Ziobry, ale że powinny służyć społeczeństwu. To jest dość budujące, bo do tej pory ugrupowania konserwatywne były raczej krytyczne wobec ochrony przyrody. Mam nadzieję, że politycy będą przywiązywali coraz większą wagę do tego tematu i wybrzmi on na dobre podczas kampanii wyborczej.


Adam Bohdan
absolwent biologii, zajmuje się głównie badaniem rozmieszczenia cennych gatunków w lasach, autor i współautor kilkunastu publikacji naukowych na ten temat. Bierze udział w tworzeniu dokumentów planistycznych zakładających ochronę lasów i gospodarowanie nimi. Sprawdza zgodność prowadzonej gospodarki leśnej z przepisami w kontekście wdrażania sieci Natura 2000 i egzekwowania standardu FSC. Jeden z głównych obrońców Puszczy Białowieskiej, odpowiedzialny za kontakt z Komisją Europejską i przygotowanie protestów w 2017. Wspiera rozwój energii atomowej i obrońców Ukrainy. Członek zarządów organizacji zajmujących się ochroną przyrody m.in. Fundacji Fota4Climate i Fundacji Dzika Polska.

Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin
dziennikarka „Kultury Liberalnej”.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

https://kulturaliberalna.pl

Rocznica śmierci generała Jaruzelskiego.

 

Rocznica śmierci generała Jaruzelskiego.


9 lat temu zmarł generał Wojciech Jaruzelski [6.07.1923 – 25.05.2014]. Myśląc o życiu Wojciecha Jaruzelskiego trzeba pamiętać o trzech etapach: okresie wojennym, krótko powojennym i końcówce PRL-u. Jesteśmy dziećmi bardziej swoich czasów niż rodziców. Ówcześnie o wielu sprawach, a tym bardziej skutkach Jaruzelski wiedzieć nie mógł.

W dwóch pierwszych (wojna i powojnie) moim zdaniem nie ma żadnych kontrowersji. Bo nikt chyba normalny nie bierze na poważnie ipn-izmów. Piękna polska droga do wolnej ojczyzny w takim stopniu jakie było to realne. Syberia, Wojsko Polskie, walka z niemieckim okupantem, szlak bojowy aż do Berlina.

Po wojnie również trzeba pamiętać o jego wkładzie i walce z najpoważniejszym wrogiem nowej Polski czyli podziemiem ukraińskich szowinistów.

Komunistą, moim zdaniem, Jaruzelski nigdy nie był, co potwierdza wywiad przeprowadzony przez Jana Engelgarda i Adama Wielomskiego dla „Pro Fide Rege et Lege”: W wywiadzie tym Jaruzelski mówił:
„Jeśli spojrzeć na to pod kątem uniwersalnych wartości lewicy, są one mi wciąż bliskie w takim sensie, że ważną rzeczą jest sprawiedliwość społeczna (…) Ja takiej oto linii byłem wierny: służyć Polsce takiej jaka ona realnie jest, nie wymarzonej, nie księżycowej. Dorzucam niezwykle ważny fakt – Piasecki chyba też się tym kierował – Ziemie Zachodnie. Gdyby nie Polska Ludowa bylibyśmy państwem kadłubowym, terytorialnie ograniczonym (…)”

Był człowiekiem polskiej lewicy. Starej lewicy, która została dzisiaj w całości odrzucona przez wielobarwne lewactwo. I wierność lewicy wielokrotnie potwierdzał w okresie Polski Ludowej. Jestem głęboko przekonany że wprowadzenie stanu wojennego zapobiegło wielu większym nieszczęściom i było wiernością realistycznej wizji patriotyzmu generała. Stan wojenny uchronił nas przed rzeką niepotrzebnie przelanej polskiej krwi. Tragedia nielicznych rodzin nie jest tym samym co tragedia całego narodu. Znamy charakter naszych rodaków i jego insurekcyjne ciągoty. Trzeba mieć również w pamięci to co wydarzyło się na Węgrzech w 1956 roku. I za samą tą, trudną decyzję generałowi należy się miejsce w panteonie naszych bohaterów narodowych.

Inną kwestią jest okrągły stół i oddanie władzy KOR-owcom i reszcie opozycji finansowanej przez obce rządy i wywiady. Tu można mieć realne pretensje do generała. Musiało to być do niego bardzo trudne, przecież zdajemy sobie sprawę jak obce dla niego było to środowisko.

Ale „oddanie im władzy” wydaje mi się, że wynikało z dwóch głównych powodów:
a) Realizmu politycznego i wynikającej z tego niechęci do przelewu bratniej krwi. Zdrowego rozsądku, który przecież nie pozostawiał złudzeń co do dalszego istnienia Układu Warszawskiego a tym samym Polski Ludowej.
b) Braku poważnych partnerów do rozmowy o zmianie ustroju. Bo niby z kim miał generał rozmawiać? Na Wschodzie zapadła decyzja o końcu projektu Układ Warszawski. Znacząca część narodu była zapatrzona na nowy ruch Solidarności. Towarzysze partyjni w większości nie wierzyli już w socjalizm. Kościół hierarchiczny wbrew przestrogom prymasa Wyszyńskiego postawił na środowisko Kuronia, Michnika i Geremka.

Sytuację Polski rozumiały jednostki.

Odrzucał on zarówno partyjnych dogmatyków, jak i opozycyjnych jastrzębi. Doprowadziło go to niestety na manowce. Ponieważ postKORowcy kreowani na centrum, byli w rzeczywistości skrajnymi rewolucjonistami jeżeli chodziło o zmianę oblicza narodu i państwa, a przede wszystkim zmianę myślenia Polaków. Potrafili się znakomicie zakamuflować.

Co mógł zrobić jako dopowiedziany za Polskę człowiek, jako realista odrzucający teatralne gesty? Moim zdaniem niewiele. To nie tyle Jaruzelski działał na rzecz niepolskiego KOR-u, to przeciwnik potrafił wykorzystać sytuację i ówczesne położenie Polski. Błędem generała Jaruzelskiego było zapewne to, że uwierzył w troskę o Polskę ówczesnej opozycji. Wiedząc kto był mentorem i sponsorem ówczesnej opozycji, miał dziecinną ufność i nadzieję że przede wszystkim pozostaną oni wierni Polsce. Nie mieściło polskiemu żołnierzowi w głowie, że z premedytacją można działać przeciw Polsce. Zapewne mierzył ich swoją miarą.

Był dobrym Polakiem, patriotą, żołnierzem. Politykiem okazał się mniejszym. Bezsensownie przepraszał tych, co powinni nas przepraszać. Nie zostało to ani docenione, ani zrozumiane. A było wykorzystywane przez zawodowych antykomunistów by przypisywać winę za wprowadzenie stanu wojennego. A przecież wszyscy zdajemy sobie sprawę, że raczej należą mu się podziękowania za ochłodzenie rozgrzanych głów rewolucjonistów z środowisk radykalnej opozycji.

Niepotrzebnie wspierał również swoim nazwiskiem działania na rzecz przynależności Polski do NATO i bezwarunkowe członkostwo w UE. Wynikało to ze starości, samotności, tęsknoty za spokojem i chęcią dalszego istnienia. Niestety dla sporej części społeczeństwa zostanie zapamiętane to jako poparcie opcji Kwaśniewskiego i Geremka. W ten sposób wbrew swojemu życiorysowi dla części Polaków stał się jednym z symboli obozu atlantyckiego.

W tym czasie korespondowałem z generałem Jaruzelskim – i wydaje mi się, że pisał on adresatowi to, co ten chciał usłyszeć. Był szczery, ale uwypuklał te akcenty, jakie uważał za pomocne w budowaniu pewnej więzi.

Życie Jaruzelskiego to kolejny rozdział tragizmu losów Polski. Nie zmienia to jednak faktu, że Wojciech Jaruzelski ma stałe miejsce w panteonie polskich bohaterów narodowych. Chociaż przez wielu będzie tam źle widziany. No cóż – Wielopolski, Bocheński, Piasecki, Stomma też nie mają łatwo.

PS. Z niezrozumiałych względów część internautów przypisuje jakąś niezwykłą wagę spotkaniu generała Wojciecha Jaruzelskiego z Davidem Rockefellerem. Spotkanie nie miało większego znaczenia, ale nazwisko rozmówcy pobudza wyobraźnię. Tutaj argument, że każdy przywódca odbywa szereg podobnych spotkań, nie jest wstanie przebić się w rzekomej sensacyjności tego spotkania. I tak dziwne jest, że do tej pory nikt nie opublikował sensacyjnej rozmowy Jaruzelskiego z Rockefellerem na wzór prymitywnych fałszywek w rodzaju wywiadu Krall z Geremkiem.

Łukasz Jastrzębski
Facebook

Wrzesień 1939

 

Wrzesień 1939

Dzień 1 września jest symboliczną datą wybuchu II wojny światowej. Jednakże tak uważają głównie Polacy. I mimo tego, że niedługo potem Anglia i Francja wypowiedziały Niemcom wojnę, na Zachodzie jej początek określa się bardziej na rok 1940 (inwazja na Francję), a w Sowietach na 1941 rok.


Wrzesień 1939 jest bowiem datą niewygodną prawie dla wszystkich.

Z jednej strony dla Niemców, którzy zaczęli agresję od Polski i na polskich ziemiach dokonali największych zbrodni. Ich dzisiejsze określanie się jako ofiara II wojny światowej (powojenne wysiedlenia) nie bardzo komponuje się z tym, co zrobili Polsce.

Z drugiej strony dla Sowietów, dla których wrzesień 1939 roku łączy się z ich inwazją na Polskę (17 września) i wspólnym z Niemcami rozbiorem Polski. Zachód z kolei, wprawdzie formalnie wypowiedział wojnę Niemcom, ale nie zrobił nic, by pomóc walczącym Polakom. Wrzesień 1939 roku to zatem powód do wstydu dla wielu państw europejskich.

Tymczasem dla Polski to rocznica tragiczna, ale zarazem niezwykle chwalebna. Rzeczpospolita stanęła bowiem osamotniona przeciwko nie tylko dwóm tradycyjnym swoim zaborcom, ale i przeciwko dwóm zbrodniczym systemom totalitarnym: bolszewickiemu komunizmowi i niemieckiemu narodowemu socjalizmowi. Ideologie te stanowiły śmiertelne zagrożenie nie tylko dla Polski, ale również dla całej cywilizacji europejskiej. Konsekwentna walka Polaków na tle różnych zdradzieckich lub kolaboracyjnych postaw wielu narodów europejskich jawi się jako powód do ogromnej narodowej dumy.

Polacy – mimo położenia między dwoma bardzo „modnymi” wówczas ustrojami obecnymi w Niemczech i w Sowietach – oparli się pokusie budowania u siebie państwa totalitarnego oraz koalicji z Berlinem lub z Moskwą. Oczywiście koszt takiej polityki prowadzonej przez Polaków był olbrzymi (miliony ofiar, zniszczony kraj), ale po latach możemy bez wstydu powiedzieć, że budowanie państwa w oparciu o łaciński ład nie wnosi żadnego zagrożenia, wręcz przeciwnie – jest podstawą budowania sprawiedliwego ładu międzynarodowego.

Zdradziecki pakt

Rozbiór Rzeczypospolitej dokonał się na bazie paktu Ribbentrop-Mołotow, który stanowił o podziale naszego kraju i środkowej Europy na strefy wpływów: niemiecką i sowiecką. Działania militarne we wrześniu, a później aneksja krajów bałtyckich były po prostu realizacją tego porozumienia. Przy czym ostatecznie nie chodziło tylko o likwidację państwowości polskiej, jak to było w trakcie rozbiorów osiemnastego wieku. Tu chodziło również o likwidację Polskiego Narodu, jako nieprzystającego do utopijnych ustrojów dwudziestowiecznego socjalizmu. Mordu w Katyniu w 1940 roku dokonano na skutek przekonania Stalina, że z polskiej inteligencji nie da się zbudować społeczeństwa sowieckiego. Mordowanie polskiej inteligencji przez Niemców miało również doprowadzić do zagłady Narodu, który nie pasował do rasowo-socjalistycznego ładu projektowanego przez Niemcy w Europie. Masowe mordy w obozach koncentracyjnych, wywózki, podsycanie waśni narodowych (najwymowniejszy jest tutaj przykład ukraiński) –wszystko to miało na zawsze pogrzebać państwo polskie i polski Naród.

Likwidacja państwa polskiego na pewien czas się powiodła. Po 1945 roku powiodło się też narzucenie Narodowi obcego ustroju komunistycznego. Ale nie udało się zabić duszy Narodu, który czerpał swoją siłę z dziedzictwa chrześcijańskiego i z przywiązania do łacińskiego ładu cywilizacyjnego.

Dla lewicy europejskiej wiedza o ścisłej współpracy niemiecko-sowieckiej w latach 1939-1941 jest tematem niewygodnym. Namacalnie bowiem widzimy tutaj podobieństwo obu systemów. Socjalizm niemiecki i sowiecki różniły się wprawdzie w pewnych kwestiach (rasizm i ideologia walki klas), ale miały wspólny socjalistyczny fundament. Utopia socjalizmu w czasie II wojny światowej zbankrutowała, pokazując swój zbrodniczy charakter w obu odmianach. Dla lewicy europejskiej, wciąż poszukującej inspiracji w filozofii marksistowskiej (patrz: ideologia nowej lewicy), prawda o bankructwie socjalizmu jest trudna do przyjęcia (stąd tak trudno na Zachodzie do dziś doczekać się pełnego potępienia zbrodni komunizmu).

Ogromnie smutny jest fakt, że przy tak wspaniałej historii polskiego Narodu w czasach totalitaryzmu tak marnie wygląda dziś polska polityka historyczna. Najbardziej przy tym bolesne jest wypłukiwanie z programów szkolnych nauczania historii dwudziestowiecznej. Jest to działanie wręcz samobójcze w sytuacji, gdy główne potęgi europejskie (w tym Niemcy i Rosja) prowadzą bardzo intensywną politykę historyczną, opartą do pewnego stopnia na fałszu, w tym na zakłamaniach uderzających w Polskę. Niemiecki film „Nasze matki, nasi ojcowie”, w którym AK jest pokazana jako współodpowiedzialna za wymordowanie Żydów, ciągłe powtarzane są tezy o „polskich obozach koncentracyjnych”. To tylko dwa najbardziej jaskrawe przykłady takich zakłamań.

prof. Mieczysław Ryba
http://naszdziennik.pl/

Jak Brytyjczycy rzucili na Polskę niemieckie dywizje

 

Jak Brytyjczycy rzucili na Polskę niemieckie dywizje


Dowództwo III Rzeszy planowało najpierw ekspansję na Austrię i Czechosłowację, potem na Francję. Polska wcale nie musiała być pierwszym obiektem agresji potężnych sił niemieckich. Wiele wskazuje na to, że machinę wojenną Hitlera skierowali na nas Brytyjczycy.

Jak Brytyjczycy rzucili na Polskę niemieckie dywizje

Premier Wielkiej Brytanii Neuville Chamberlain i przywódca III Rzeszy Adolf Hilter

Brytyjski polityk, Hugh Williams w swojej książce „Wszystko, co powinniście wiedzieć o historii” postawił – delikatnie pisząc – karkołomną tezę, że to Polacy sprowokowali do ataku Adolfa Hiltera. Taka teza mogłaby zostać potraktowana jedynie jako kompletna bzdura, której miejsce jest w koszu na śmieci, gdyby nie fakt, że strategia Brytyjczyków w przeddzień drugiej wojny światowej wskazuje, że było wręcz przeciwnie – to rząd premiera Neville’a Chamberlaina wciągnął Polskę do wojny z Niemcami.

Pierwsza miała być Francja

W tzw. protokole Hossbacha (jego autorem jest niemiecki pułkownik, adiutant Hitlera) zapisany został przebieg posiedzenia najwyższych czynników III Rzeszy z Fuehrerem na czele, z 5 listopada 1937 roku. To wówczas rysowano strategię kolejnych podbojów. Pierwszym celem miały być Austria i Czechosłowacja, następnym zaś Francja.

Plany te były o tyle użyteczne, o ile Polska zadeklarowałaby przynajmniej neutralność podczas mającej się rozpocząć wojny. Berlin mógł rzucić swoją armię na podbój Francji upewniwszy się wcześniej, że za wschodnią granicą – przynajmniej przez jakiś czas – nikt nie będzie mu zagrażał.

To informacja szalenie istotna, bowiem buzujące żądzą wojny niemieckie wojsko nie musiało jako pierwsze podpalać Polski. Nie jest bowiem żadnym odkryciem, że największe straty poniósłby wówczas ten, kto zostałby zaatakowany jako pierwszy. Francja i Wielka Brytania doskonale o tym wiedziały. W Londynie podjęto więc misterną grę z czasem.

Naiwność czy podstęp?

Po konferencji monachijskiej (28-30 września 1938 roku), Chamberlain reklamował na lotnisku w Heston zawarte tam porozumienie, które akceptowało dominację III Rzeszy nad Czechosłowacją. – Przywiozłem wam pokój – mówił premier do swoich rodaków. – Porozumienie to oznacza pokój dla naszych czasów.

Taktyka Chamberlaina i jego reakcja na zawarty z Hitlerem i Mussolinim układ jest obecnie przedstawiana na lekcjach historii w polskich szkołach niemal z pogardą. Brytyjski premier miał być nie tylko ślepy na imperialne zakusy niemieckie, ale również nieskończenie naiwny, skoro uwierzył, że w Monachium uzyskał pokój na lata.

Zarzuty te nie bronią się jednak w świetle faktów. Chamberlain faktycznie miał prawo być dumny z tego, że przyniósł Brytyjczykom pokój i to nie tylko dlatego, że widmo kolejnego konfliktu śmiertelnie ich przerażało po ledwie dwudziestu latach od wygaszenia pierwszej, wielkiej wojennej pożogi. Przede wszystkim jednak premier uzyskał to, co było dla Wielkiej Brytanii warte więcej niż złoto – czas.

Brytyjczycy dopiero w latach 30. skończyli lizać rany po I wojnie światowej. Reperowali podupadające finanse, spłacali długi Amerykanom. Swoje siły militarne mogli zacząć odbudowywać na dobre właśnie w czwartej dekadzie XX stulecia. Kładli przy tym akcent na obronność, na utrzymanie swoich kolonii, nie planując wojny ofensywnej. Dynamiczne działania Hitlera były pewnym zaskoczeniem, ale przede wszystkim wyprzedzały znacznie posunięcia Brytyjczyków, którzy dopiero stopniowo stawali na nogi.

Chamberlain wiedział więc, że potrzebuje czasu. Mówienie o pokoju było zaledwie kąskiem rzuconym opinii publicznej. Za plecami premiera czaił się już co prawda „zły policjant” Churchill, który rzucił wówczas słynne słowa: „mieli do wyboru hańbę, albo wojnę. Wybrali hańbę, a wojnę dostaną i tak”.

Kierunek: Wschód

Oczywiście, zyskany czas należało wykorzystać jak najlepiej i to nie tylko rozwijając siłę militarną, ale także prowadząc intensywne działania dyplomatyczne. Skoro już udało się ugrać kilka miesięcy spokoju – kalkulowali Brytyjczycy – to może uda się oddalić widmo wojny co najmniej o kilka lat. Zasadniczy cel był jeden: skierować energię Hitlera na Wschód.

Najskuteczniejszą formą odciągnięcia przywódcy III Rzeszy od uderzenia – najpierw na Francję a później na Wielką Brytanię – byłby pakt z Rosją. Gdyby Brytyjczykom udało się wciągnąć do sojuszu Józefa Stalina to skutek byłby oczywisty: Hitler musiałby się powstrzymać od działań wojennych. Stalin jednak przejrzał grę Londynu. Od samego początku nie chciał wchodzić w alianse z Wyspiarzami z dwóch powodów. Po pierwsze, obawiał się, że wtedy to on stanie się obiektem agresji Niemiec, po drugie – i chyba najważniejsze – Stalin po prostu chciał, by wojna wybuchła. I to taka wojna, którą, przynajmniej przez kilka lat, prowadziłby rękami Hitlera. Już w 1933 roku, po tzw. nocy długich noży, która umocniła pozycję szefa NSDAP, Józef Wissarionowicz miał być wręcz wniebowzięty. Oto okazało się, że człowiek z którym wiązał wielkie nadzieje, twardo usadowił się na stołku przywódcy Niemiec.

Intryga sowieckiego wodza była genialna. Wymagała jednak długotrwałych i konsekwentnych działań. I tutaj pojawił się problem. Stalin przespał bowiem najważniejsze wydarzenia lat 30., czyli początki ekspansji Hitlera. Zajęty był wtedy dokonywaniem mordów na swoich politycznych przeciwnikach i wypełnianiem więzienia na Łubiance „wrogami ludu”. Bliski współpracownik Gruzina, Anastas Mikojan miał nawet powiedzieć wtedy o swoim wodzu, że „dostał bzika”.

W 1938 roku Stalin zorientował się jednak, że sytuacja wymyka mu się spod kontroli. Postanowił więc postawić na zdecydowane działania i zmusić Hitlera do sojuszu. Jak to zrobić? Zamiast prężyć muskuły i grozić palcem przywódcy III Rzeszy, Stalin zdecydował się na soft politic. Zaplanował więc przebiegłą grę z Brytyjczykami i Francuzami, którzy zabiegali o jego względy. Prowadzone z nimi negocjacje miały być straszakiem dla Hitlera.

Jeśli nie Rosja, to Polska

Brytyjczycy, obserwując działania Stalina, doskonale wiedzieli, że muszą zapewnić sobie jakiś bezpiecznik. Zdawali sobie sprawę, że na wypadek fiaska rozmów ze Stalinem – których szczytowy moment miał nadejść dopiero latem 1939 roku – powinni szukać jeszcze innego sojuszu. Najlepiej sojuszu, który upewniłby Hitlera, że jeśli w pierwszej kolejności uderzy na Zachód to jego wschodnia granica może być poważnie zagrożona. Wymagało to wciągnięcia do gry Polski.

Stojący wówczas na czele naszej dyplomacji Józef Beck chętnie aprobował kolejne układy z Brytyjczykami. Najpierw, 31 marca 1939 roku – gwarancje jednostronne. Potem, 6 kwietnia – gwarancje dwustronne i w końcu traktat sojuszniczy z 25 sierpnia. Polska zawarła też konwencję wojskową z Francją, ale z krajem tym nasza dyplomacja nie wiązała wielkich nadziei. Francuzi bowiem przesiąknięci byli niezdrowym wręcz pacyfizmem. Znamienna jest taka oto relacja Stanisława Cata-Mackiewicza z okresu, gdy Francja stała przed widmem niemieckiej agresji: „Narzekanie na wojnę praktykowało się we Francji głośno i jawnie. Jadę wagonem restauracyjnym z Paryża do Angers – elegancka kelnerka i elegancki maitre d’hotel wykrzykują głośno, że la guerreest inventee par les riches (wojna jest wymyślona przez bogaczy – KG), w obecności dwóch oficerów z generalskimi odznakami. Zapytuję, czy taka scena byłaby do pomyślenia w wagonie na linii Moskwa-Leningrad w czasie sowieckiej wojny z Hitlerem?”.

Francuzi nie byli więc żadnym poważnym gwarantem pomocy dla Polski. Skąd jednak w Becku wiara w skuteczność sojuszu z Brytyjczykami? Piotr Zychowicz w głośnej książce „Pakt Ribbentrop-Beck” ocenia sojusze Becka z Wielką Brytanią i Francją jako przejaw wielkiej naiwności. Zychowicz: „Józef Beck wiosną w 1939 roku triumfował. Wydawało mu się, że dzięki sprytowi, przebiegłości i zdecydowaniu zmontował właśnie potężny blok, który utemperuje rozwydrzonego kaprala Hitlera. (…) Niestety, jak wiemy, nie trwało to długo. A zderzenie z rzeczywistością było bardzo bolesne”. Publicysta historyczny ocenia sojusz Becka z Chambarlainem i premierem Francji Eduardem Daladierem bardzo krytycznie.

Jednak, mimo wielu słusznych uwag zawartych w książce Zychowicza, znacznie bardziej racjonalnie postępowanie Becka tłumaczy historyk Tadeusz Kisielewski: „Beck był znakomitym graczem politycznym i lubił grę polityczną. Można przypuszczać (nie ma na to dowodów), że zgoda na wzajemne gwarancje polsko-brytyjskie, ogłoszona 6 kwietnia 1939 roku i zapowiedzi układu polsko-brytyjskiego, co rozwścieczyło Hitlera i zmieniało jego politykę wobec Polski, była też ze strony Becka grą wobec Hitlera, obliczoną na to, że w obliczu sojuszu polsko-brytyjskiego wycofa się ze swoich żądań wobec Polski, utrzymując z nią nadal dobre stosunki”.

Beck więc niekoniecznie, jak chce Zychowicz, kierował się politycznym wishfull thinking. Wydaje się, że Kisielewski trafia w sedno. Pamiętający wielki trud, z jakim przyszło Polsce wywalczyć niepodległość, Beck nie chciał pozwolić na wasalizację swojego kraju poprzez sojusz z Niemcami. Podjął ryzyko, zagrał o wysoką stawkę i, niestety, przegrał. Nie wziął bowiem wystarczająco serio pod uwagę – i to obciąża jego hipotekę – zagrożenia ze strony Sowietów.

Wciągając Polskę w układ sojuszniczy Wielka Brytania upewniła Hitlera, że Warszawa nie pozostanie obojętna wobec ewentualnego ataku Niemiec na Francję. Ale wtedy gra nie była jeszcze skończona. Zbliżało się lato wielkiej politycznej gry o przychylność Stalina.

Gorące lato

Lato 1939 roku było niezwykle gorące. Rozpoczęła się licytacja o względy Stalina – między Niemcami a Francją i Wielką Brytanią. Jednak państwa Zachodu nie mogły dać Stalinowi tyle, ile żądał. Hitler natomiast gotów był się zgodzić na rozczłonkowanie Polski i utworzenie we wschodniej części Europy strefy niemiecko-sowieckich wpływów.

Hitler początkowo planował uderzyć na Polskę już 26 sierpnia, musiał więc działać niezwykle szybko. Wyścig z czasem zaczął się 15 sierpnia, gdy Mołotow oświadczył ambasadorowi Niemiec w Moskwie, Friedrichowi Wernerowi von der Schulenburgowi, że Rosja jest gotowa do negocjacji. 19 sierpnia sam Stalin uczynił kolejny krok, przedstawiając niemieckiemu ambasadorowi rosyjską wersję paktu o nieagresji – zmienioną wersję propozycji niemieckiej. W końcu 20 sierpnia negocjacje przyspieszyły. Hitler wysłał Stalinowi telegram zaczynający się od słów: „Drogi Panie Stalin”. Taka deklaracja gotowości do porozumienia przełamała lody. Stalin zaprosił do Moskwy ministra spraw zagranicznych Niemiec Joachima von Ribbentropa.

23 sierpnia o godzinie 13:00 osobisty samolot Hitlera Immelman III typu Condor wylądował na lotnisku w Moskwie. Na jego pokładzie był Ribbentrop. Gdy minister opuścił maszynę, usłyszał niemiecki hymn narodowy. Niedługo potem ustalał już ze Stalinem warunki paktu. Formalnie miała to być umowa dwustronna o nieagresji, ale faktycznie jej głównym elementem był tzw. tajny protokół dodatkowy, w którym dwaj dyktatorzy dzielili między siebie terytoria państw Polski, Łotwy, Estonii, Finlandii, rumuńskiej Besarbii i Litwy.

Chruszczow w swoich pamiętnikach zapisał, że Stalin, po zawarciu paktu z Hitlerem, nie krył radości: „udało mi się oszukać Hitlera”.

Sojusz egzotyczny

Czy Hitler parłby do układu ze Stalinem, gdyby nie brytyjska gra o czas, który był dla Londynu cenny ponad wszystko? Czy Mołotow podpisałby układ z Ribbentropem, gdyby Polska nie została wciągnięta przez Chamberlaina w sojusz, który służył przede wszystkim jej interesom?

Trudno lepić alternatywne historie. To łatwe z dzisiejszej perspektywy. Patrząc z dystansu kilkudziesięciu lat wypada jednak zgodzić się z Cat-Mackiewiczem, że sojusz Polski z Wielką Brytanią był sojuszem „egzotycznym”.

Mackiewicz: „Jeśli utrata niepodległości przez jakieś państwo pociąga za sobą utratę niepodległości innego państwa, to sojusz między tymi dwoma państwami jest sojuszem naturalnym, wskazanym. (…) Sojusz polsko-angielski przez Anglików nam nagle zaoferowany w początkach roku 1939 był typowym sojuszem egzotycznym. Utrata niepodległości przez Polskę bynajmniej nie pociąga za sobą utraty niepodległości Anglii”.

Marek Kazimierz Kamiński, historyk: „Brytyjczycy (po podpisaniu paktu Ribbentrop-Mołotow – KG) zdawali sobie sprawę z tego, że kończą się teoretyczne rozważania i zaczyna okres bardzo niebezpieczny dla Europy, wymagający zajęcia zdecydowanego stanowiska w obliczu wiszącej na włosku wojny”.

Włosek, na którym wisiał konflikt, zerwał się w ciągu paru dni. 1 września, o godzinie 4:45 niemiecki pancernik szkolny „Schleswig-Holstein” rozpoczął ostrzał Westerplatte. Brytyjczycy zyskali czas.

Krzysztof Gędłek

Wypowiedzi T. Kisielewskiego i M. K. Kamińskiego pochodzą z wywiadu jakiego obydwaj panowie udzielili W. Bułhakowi i B. Polak. Rozmowa ukazał się w „Biuletynie Instytutu Pamięci Narodowej” (nr. 5-6/2005).

http://www.pch24.pl

Fico potępia decyzję Bidena

Decyzja prezydenta USA Joe Bidena o zezwoleniu Kijowowi na użycie amerykańskich pocisków głębokiego uderzenia na terytorium Rosji ma jasny c...