Jak Brytyjczycy rzucili na Polskę niemieckie dywizje
Dowództwo III Rzeszy planowało najpierw ekspansję na Austrię i Czechosłowację, potem na Francję. Polska wcale nie musiała być pierwszym obiektem agresji potężnych sił niemieckich. Wiele wskazuje na to, że machinę wojenną Hitlera skierowali na nas Brytyjczycy.
Brytyjski polityk, Hugh Williams w swojej książce „Wszystko, co powinniście wiedzieć o historii” postawił – delikatnie pisząc – karkołomną tezę, że to Polacy sprowokowali do ataku Adolfa Hiltera. Taka teza mogłaby zostać potraktowana jedynie jako kompletna bzdura, której miejsce jest w koszu na śmieci, gdyby nie fakt, że strategia Brytyjczyków w przeddzień drugiej wojny światowej wskazuje, że było wręcz przeciwnie – to rząd premiera Neville’a Chamberlaina wciągnął Polskę do wojny z Niemcami.
Pierwsza miała być Francja
W tzw. protokole Hossbacha (jego autorem jest niemiecki pułkownik, adiutant Hitlera) zapisany został przebieg posiedzenia najwyższych czynników III Rzeszy z Fuehrerem na czele, z 5 listopada 1937 roku. To wówczas rysowano strategię kolejnych podbojów. Pierwszym celem miały być Austria i Czechosłowacja, następnym zaś Francja.
Plany te były o tyle użyteczne, o ile Polska zadeklarowałaby przynajmniej neutralność podczas mającej się rozpocząć wojny. Berlin mógł rzucić swoją armię na podbój Francji upewniwszy się wcześniej, że za wschodnią granicą – przynajmniej przez jakiś czas – nikt nie będzie mu zagrażał.
To informacja szalenie istotna, bowiem buzujące żądzą wojny niemieckie wojsko nie musiało jako pierwsze podpalać Polski. Nie jest bowiem żadnym odkryciem, że największe straty poniósłby wówczas ten, kto zostałby zaatakowany jako pierwszy. Francja i Wielka Brytania doskonale o tym wiedziały. W Londynie podjęto więc misterną grę z czasem.
Naiwność czy podstęp?
Po konferencji monachijskiej (28-30 września 1938 roku), Chamberlain reklamował na lotnisku w Heston zawarte tam porozumienie, które akceptowało dominację III Rzeszy nad Czechosłowacją. – Przywiozłem wam pokój – mówił premier do swoich rodaków. – Porozumienie to oznacza pokój dla naszych czasów.
Taktyka Chamberlaina i jego reakcja na zawarty z Hitlerem i Mussolinim układ jest obecnie przedstawiana na lekcjach historii w polskich szkołach niemal z pogardą. Brytyjski premier miał być nie tylko ślepy na imperialne zakusy niemieckie, ale również nieskończenie naiwny, skoro uwierzył, że w Monachium uzyskał pokój na lata.
Zarzuty te nie bronią się jednak w świetle faktów. Chamberlain faktycznie miał prawo być dumny z tego, że przyniósł Brytyjczykom pokój i to nie tylko dlatego, że widmo kolejnego konfliktu śmiertelnie ich przerażało po ledwie dwudziestu latach od wygaszenia pierwszej, wielkiej wojennej pożogi. Przede wszystkim jednak premier uzyskał to, co było dla Wielkiej Brytanii warte więcej niż złoto – czas.
Brytyjczycy dopiero w latach 30. skończyli lizać rany po I wojnie światowej. Reperowali podupadające finanse, spłacali długi Amerykanom. Swoje siły militarne mogli zacząć odbudowywać na dobre właśnie w czwartej dekadzie XX stulecia. Kładli przy tym akcent na obronność, na utrzymanie swoich kolonii, nie planując wojny ofensywnej. Dynamiczne działania Hitlera były pewnym zaskoczeniem, ale przede wszystkim wyprzedzały znacznie posunięcia Brytyjczyków, którzy dopiero stopniowo stawali na nogi.
Chamberlain wiedział więc, że potrzebuje czasu. Mówienie o pokoju było zaledwie kąskiem rzuconym opinii publicznej. Za plecami premiera czaił się już co prawda „zły policjant” Churchill, który rzucił wówczas słynne słowa: „mieli do wyboru hańbę, albo wojnę. Wybrali hańbę, a wojnę dostaną i tak”.
Kierunek: Wschód
Oczywiście, zyskany czas należało wykorzystać jak najlepiej i to nie tylko rozwijając siłę militarną, ale także prowadząc intensywne działania dyplomatyczne. Skoro już udało się ugrać kilka miesięcy spokoju – kalkulowali Brytyjczycy – to może uda się oddalić widmo wojny co najmniej o kilka lat. Zasadniczy cel był jeden: skierować energię Hitlera na Wschód.
Najskuteczniejszą formą odciągnięcia przywódcy III Rzeszy od uderzenia – najpierw na Francję a później na Wielką Brytanię – byłby pakt z Rosją. Gdyby Brytyjczykom udało się wciągnąć do sojuszu Józefa Stalina to skutek byłby oczywisty: Hitler musiałby się powstrzymać od działań wojennych. Stalin jednak przejrzał grę Londynu. Od samego początku nie chciał wchodzić w alianse z Wyspiarzami z dwóch powodów. Po pierwsze, obawiał się, że wtedy to on stanie się obiektem agresji Niemiec, po drugie – i chyba najważniejsze – Stalin po prostu chciał, by wojna wybuchła. I to taka wojna, którą, przynajmniej przez kilka lat, prowadziłby rękami Hitlera. Już w 1933 roku, po tzw. nocy długich noży, która umocniła pozycję szefa NSDAP, Józef Wissarionowicz miał być wręcz wniebowzięty. Oto okazało się, że człowiek z którym wiązał wielkie nadzieje, twardo usadowił się na stołku przywódcy Niemiec.
Intryga sowieckiego wodza była genialna. Wymagała jednak długotrwałych i konsekwentnych działań. I tutaj pojawił się problem. Stalin przespał bowiem najważniejsze wydarzenia lat 30., czyli początki ekspansji Hitlera. Zajęty był wtedy dokonywaniem mordów na swoich politycznych przeciwnikach i wypełnianiem więzienia na Łubiance „wrogami ludu”. Bliski współpracownik Gruzina, Anastas Mikojan miał nawet powiedzieć wtedy o swoim wodzu, że „dostał bzika”.
W 1938 roku Stalin zorientował się jednak, że sytuacja wymyka mu się spod kontroli. Postanowił więc postawić na zdecydowane działania i zmusić Hitlera do sojuszu. Jak to zrobić? Zamiast prężyć muskuły i grozić palcem przywódcy III Rzeszy, Stalin zdecydował się na soft politic. Zaplanował więc przebiegłą grę z Brytyjczykami i Francuzami, którzy zabiegali o jego względy. Prowadzone z nimi negocjacje miały być straszakiem dla Hitlera.
Jeśli nie Rosja, to Polska
Brytyjczycy, obserwując działania Stalina, doskonale wiedzieli, że muszą zapewnić sobie jakiś bezpiecznik. Zdawali sobie sprawę, że na wypadek fiaska rozmów ze Stalinem – których szczytowy moment miał nadejść dopiero latem 1939 roku – powinni szukać jeszcze innego sojuszu. Najlepiej sojuszu, który upewniłby Hitlera, że jeśli w pierwszej kolejności uderzy na Zachód to jego wschodnia granica może być poważnie zagrożona. Wymagało to wciągnięcia do gry Polski.
Stojący wówczas na czele naszej dyplomacji Józef Beck chętnie aprobował kolejne układy z Brytyjczykami. Najpierw, 31 marca 1939 roku – gwarancje jednostronne. Potem, 6 kwietnia – gwarancje dwustronne i w końcu traktat sojuszniczy z 25 sierpnia. Polska zawarła też konwencję wojskową z Francją, ale z krajem tym nasza dyplomacja nie wiązała wielkich nadziei. Francuzi bowiem przesiąknięci byli niezdrowym wręcz pacyfizmem. Znamienna jest taka oto relacja Stanisława Cata-Mackiewicza z okresu, gdy Francja stała przed widmem niemieckiej agresji: „Narzekanie na wojnę praktykowało się we Francji głośno i jawnie. Jadę wagonem restauracyjnym z Paryża do Angers – elegancka kelnerka i elegancki maitre d’hotel wykrzykują głośno, że la guerreest inventee par les riches (wojna jest wymyślona przez bogaczy – KG), w obecności dwóch oficerów z generalskimi odznakami. Zapytuję, czy taka scena byłaby do pomyślenia w wagonie na linii Moskwa-Leningrad w czasie sowieckiej wojny z Hitlerem?”.
Francuzi nie byli więc żadnym poważnym gwarantem pomocy dla Polski. Skąd jednak w Becku wiara w skuteczność sojuszu z Brytyjczykami? Piotr Zychowicz w głośnej książce „Pakt Ribbentrop-Beck” ocenia sojusze Becka z Wielką Brytanią i Francją jako przejaw wielkiej naiwności. Zychowicz: „Józef Beck wiosną w 1939 roku triumfował. Wydawało mu się, że dzięki sprytowi, przebiegłości i zdecydowaniu zmontował właśnie potężny blok, który utemperuje rozwydrzonego kaprala Hitlera. (…) Niestety, jak wiemy, nie trwało to długo. A zderzenie z rzeczywistością było bardzo bolesne”. Publicysta historyczny ocenia sojusz Becka z Chambarlainem i premierem Francji Eduardem Daladierem bardzo krytycznie.
Jednak, mimo wielu słusznych uwag zawartych w książce Zychowicza, znacznie bardziej racjonalnie postępowanie Becka tłumaczy historyk Tadeusz Kisielewski: „Beck był znakomitym graczem politycznym i lubił grę polityczną. Można przypuszczać (nie ma na to dowodów), że zgoda na wzajemne gwarancje polsko-brytyjskie, ogłoszona 6 kwietnia 1939 roku i zapowiedzi układu polsko-brytyjskiego, co rozwścieczyło Hitlera i zmieniało jego politykę wobec Polski, była też ze strony Becka grą wobec Hitlera, obliczoną na to, że w obliczu sojuszu polsko-brytyjskiego wycofa się ze swoich żądań wobec Polski, utrzymując z nią nadal dobre stosunki”.
Beck więc niekoniecznie, jak chce Zychowicz, kierował się politycznym wishfull thinking. Wydaje się, że Kisielewski trafia w sedno. Pamiętający wielki trud, z jakim przyszło Polsce wywalczyć niepodległość, Beck nie chciał pozwolić na wasalizację swojego kraju poprzez sojusz z Niemcami. Podjął ryzyko, zagrał o wysoką stawkę i, niestety, przegrał. Nie wziął bowiem wystarczająco serio pod uwagę – i to obciąża jego hipotekę – zagrożenia ze strony Sowietów.
Wciągając Polskę w układ sojuszniczy Wielka Brytania upewniła Hitlera, że Warszawa nie pozostanie obojętna wobec ewentualnego ataku Niemiec na Francję. Ale wtedy gra nie była jeszcze skończona. Zbliżało się lato wielkiej politycznej gry o przychylność Stalina.
Gorące lato
Lato 1939 roku było niezwykle gorące. Rozpoczęła się licytacja o względy Stalina – między Niemcami a Francją i Wielką Brytanią. Jednak państwa Zachodu nie mogły dać Stalinowi tyle, ile żądał. Hitler natomiast gotów był się zgodzić na rozczłonkowanie Polski i utworzenie we wschodniej części Europy strefy niemiecko-sowieckich wpływów.
Hitler początkowo planował uderzyć na Polskę już 26 sierpnia, musiał więc działać niezwykle szybko. Wyścig z czasem zaczął się 15 sierpnia, gdy Mołotow oświadczył ambasadorowi Niemiec w Moskwie, Friedrichowi Wernerowi von der Schulenburgowi, że Rosja jest gotowa do negocjacji. 19 sierpnia sam Stalin uczynił kolejny krok, przedstawiając niemieckiemu ambasadorowi rosyjską wersję paktu o nieagresji – zmienioną wersję propozycji niemieckiej. W końcu 20 sierpnia negocjacje przyspieszyły. Hitler wysłał Stalinowi telegram zaczynający się od słów: „Drogi Panie Stalin”. Taka deklaracja gotowości do porozumienia przełamała lody. Stalin zaprosił do Moskwy ministra spraw zagranicznych Niemiec Joachima von Ribbentropa.
23 sierpnia o godzinie 13:00 osobisty samolot Hitlera Immelman III typu Condor wylądował na lotnisku w Moskwie. Na jego pokładzie był Ribbentrop. Gdy minister opuścił maszynę, usłyszał niemiecki hymn narodowy. Niedługo potem ustalał już ze Stalinem warunki paktu. Formalnie miała to być umowa dwustronna o nieagresji, ale faktycznie jej głównym elementem był tzw. tajny protokół dodatkowy, w którym dwaj dyktatorzy dzielili między siebie terytoria państw Polski, Łotwy, Estonii, Finlandii, rumuńskiej Besarbii i Litwy.
Chruszczow w swoich pamiętnikach zapisał, że Stalin, po zawarciu paktu z Hitlerem, nie krył radości: „udało mi się oszukać Hitlera”.
Sojusz egzotyczny
Czy Hitler parłby do układu ze Stalinem, gdyby nie brytyjska gra o czas, który był dla Londynu cenny ponad wszystko? Czy Mołotow podpisałby układ z Ribbentropem, gdyby Polska nie została wciągnięta przez Chamberlaina w sojusz, który służył przede wszystkim jej interesom?
Trudno lepić alternatywne historie. To łatwe z dzisiejszej perspektywy. Patrząc z dystansu kilkudziesięciu lat wypada jednak zgodzić się z Cat-Mackiewiczem, że sojusz Polski z Wielką Brytanią był sojuszem „egzotycznym”.
Mackiewicz: „Jeśli utrata niepodległości przez jakieś państwo pociąga za sobą utratę niepodległości innego państwa, to sojusz między tymi dwoma państwami jest sojuszem naturalnym, wskazanym. (…) Sojusz polsko-angielski przez Anglików nam nagle zaoferowany w początkach roku 1939 był typowym sojuszem egzotycznym. Utrata niepodległości przez Polskę bynajmniej nie pociąga za sobą utraty niepodległości Anglii”.
Marek Kazimierz Kamiński, historyk: „Brytyjczycy (po podpisaniu paktu Ribbentrop-Mołotow – KG) zdawali sobie sprawę z tego, że kończą się teoretyczne rozważania i zaczyna okres bardzo niebezpieczny dla Europy, wymagający zajęcia zdecydowanego stanowiska w obliczu wiszącej na włosku wojny”.
Włosek, na którym wisiał konflikt, zerwał się w ciągu paru dni. 1 września, o godzinie 4:45 niemiecki pancernik szkolny „Schleswig-Holstein” rozpoczął ostrzał Westerplatte. Brytyjczycy zyskali czas.
Krzysztof Gędłek
Wypowiedzi T. Kisielewskiego i M. K. Kamińskiego pochodzą z wywiadu jakiego obydwaj panowie udzielili W. Bułhakowi i B. Polak. Rozmowa ukazał się w „Biuletynie Instytutu Pamięci Narodowej” (nr. 5-6/2005).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz