sobota, 13 maja 2023

Nasi dobrodzieje

 

Nasi dobrodzieje


1.
Nie pamiętałabym, gdyby nie to, że tak przypadkiem wczoraj spotkałyśmy się…
Jest pielęgniarka, i była naszą, tzn. Męża pielęgniarką „środowiskową”. Ogólnie cieszy się dobrą opinią.

2.
Chorzy dotknięci chorobą SM z biegiem czasu zmuszeni są korzystać z zabiegu cewnikowania, który był (nie wiem, czy jest) obowiązkiem lekarza lub pielęgniarki. Na terenach wiejskich jednak zabieg taki wykonują członkowie rodzin, bo kto by tam jeździł…

Któregoś dnia zabrakło mi cewnika, wiał silny wiatr, zadzwoniłam zatem do przychodni z pytaniem, czy pielęgniarka mogłaby ten jeden raz wspomniany zabieg wykonać osobiście. No i przywieźć własny cewnik.

Przyjechała, zrobiła, co należało i niczego nie sprawdzając, bo „zmienniczka idzie z dzieckiem do lekarza”, odjechała.

Po godzinie nastąpił silny krwotok, pogotowie zabrało Męża do szpitala w Trzciance, a ponieważ tam krwotoku nie powstrzymano, ostatecznie Mąż trafił na oddział urologii w Pile.

Była sobota, w szpitalu urzędował miły urolog na wizycie „gościnnej”, której udzielał raz w tygodniu przyjeżdżając do Piły aż z Gdańska. Sprawę ocenił łagodnie, krwotok powstrzymał, za przyczynę uznał wadliwe założenie cewnika i radził poczekać, aż wszystko wróci do normy.

Niestety, w poniedziałek nastał już miejscowy urolog i ten kategorycznie zalecił „wbicie się do samego pęcherza”.

I tu z Mężem naradziliśmy się na ucho. Pan Czesiu miał za zadanie bronić się przed zabiegiem, ja – przez jedną noc nabyć elementarną wiedzę z dziedziny urologii.

O szóstej rano dnia następnego wsiadłam na motorek, pojechałam do Piły i urologowi, który przystąpił z tzw. mordą, czyli skargą na Męża, który nie chce poddać się zbawiennemu leczeniu, oświadczyłam, że Mąż wraca do domu i żadnego „wbicia nie będzie” (w jednej z publikacji znalazłam statystyki oceniające zachorowalność po takim zabiegu).

Skutek miało to taki, że urolog jeszcze trochę nakrzyczał, po czym następnego dnia bez powiadomienia rodziny, czyli mnie, Męża odwieziono do domu i prawie wylądował pod drzwiami, no bo ja pojechałam Go odebrać z Piły, a kluczy przy sobie nie miał.

Całe szczęście zdążyłam obrócić 200 km na motorku (tym ze zdjęcia) i sprawa nie trafiła do TVP z podpisem „pogotowie ratunkowe zostawia chorego na wózku pod drzwiami mieszkania”.

Przez następne dni kilka razy dzwoniłam do pielęgniarki. Nie odbierała telefonu. Gdy wreszcie udało mi się ja zastać, usłyszałam jedynie:
– Wszystko dobrze zrobiłam, co się pani czepia…
A wczoraj usiadła obok mnie…
Widocznie nie poznała.

3.
Zwierzchniczką pielęgniarki byłą i jest lekarka, starsza już wiekiem. Przez rok odwiedziła nas raz lub dwa razy. Jak pisałam, następny „lekarz rodzinny” Męża odmówił wizyty domowej tekstem „pani mąż był słaby, jest słaby i będzie słaby”, ale – uwaga – po nagabywaniu ze strony: NFZ, Urzędu Wojewódzkiego i miejscowego MGOPS-u, zdecydował się odbyć morderczą 10-kilometrową wizytę w środę, z tym, że Mąż nie poczekał na niego i zmarł we wtorek.

Wspomniana lekarka, miła, starsza pani, w czasie ostatniej wizyty pochyliła się nad Mężem i celem zapewne pocieszenia wypowiedziała te słowa:
– I jak najlepiej wykorzystajcie czas, jaki wam jeszcze pozostał.
Tak, tak właśnie powiedziała. Tego, co stało się po jej wyjściu, nie opiszę.

Ale powiem tylko, że dla mojego Męża, który dzielnie dawał sobie radę z przez nikogo nieleczoną chorobą, utratą wzroku, paraliżem uniemożliwiającym wszelki ruch, było to jak zaproszenie śmierci, ogłoszenie wyroku.

Nigdy się nie dowiem, co skłania lekarzy (a jest to praktyka powszechna) do oznajmiania pacjentom, że lada moment umrą. Podejrzewam, że sadyzm płynący z jednej strony z poczucia bezradności wobec wielu chorób, ale także przypisywanie sobie roli znacznie poważniejszej niż tylko rzemieślnika od zdrowia i to o bardzo ograniczonych możliwościach.

4.
Latem miałam wypadek i poprosiłam lekarza o wizytę domową (nie mogłam chodzić). Odmówił, uzasadniając, że podstawa dalszego postępowania musi być zdjęcie rentgenowskie.
Kierownik przychodni, w której ten lekarz pracuje, podpisał umowy na wykonywanie takich zdjęć, nie w Krzyżu Wlkp (odległość 10 km od Herburtowa czy w Trzciance, dalej ale jest dojazd pociągiem) – a w odległym Czarnkowie, dokąd dojechać można autobusem o 6-ej rano a wrócić po popołudniu.
Poszkodowani ortopedycznie temu nie podołają.

Po dwóch tygodniach wsiadłam zatem na motorek i z nogą usztywnioną dojechałam do przychodni, gdzie obejrzała mnie młoda lekarka. Zanim jednak zdecydowała się na dotyk, spokojnie poczekała z boku, aż uporam się z realizacją rozkazu: „niech się pani rozbierze”. Na motorku nie da się jeździć w spódnicy, zatem długiej mitręgi proszę się domyślić.

Nawet do głowy jej nie przyszło, ze starszemu człowiekowi, a takim już jestem, można by jednak jakoś pomóc.
Najwyraźniej nie należy do pokolenia, którego przedstawicieli uczono, że staruszki należy przeprowadzać przez jezdnię a nie np. najeżdżać samochodem (Najsztub).

5.
Na ścianie „mojej” przychodni wiszą zdjęcia pań i panów, kardiologów, pediatrów.. etc. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że ci lekarze-specjaliści „pracują na NFZ”.
Wszyscy są „prywatnymi przedsiębiorcami” i to do nich kieruje rejestratorka, lojalnie informując, że wizyta to np. 250 zł.
Gdy zapytamy o specjalistów „na NFZ”, usłyszymy:
– W internecie pani znajdzie. Ale trzeba czekać…

No bo na terenie powiatu czarnkowsko-trzcianeckiego czeka się i 200 dni, gdy w Poznaniu to bywa i 20.
Chorując na terenie Polski B, trzeba doliczać koszty taksówki oraz ceny wizyt prywatnych, które są – oczywiście – dobrodziejstwem.
A w rzeczywistości – beznamiętnym ogrywaniem ludzi miejscowych przez wielkomiejskich „speców”.

6.
Przepraszam, rzadko piszę o prywatnych sprawach, ale ze swoim wdowieństwem – tak jak wielu z Państwa – nie udało mi się do tej pory pogodzić. A także z pamięcią o tych wszystkich paskudnych pomocnikach od chorób, którzy nigdy nie słyszeli o „non nocere”.

O tej strasznej kobiecie, z administracji szpitala w Trzciance, która rankiem zadzwoniła i krzycząc w słuchawkę powiadomiła:
– Co pani telefonu nie odbiera, mąż umarł…

O psychologu od alkoholików (jedynym dostępnym), którego poprosiłam o to, by z Mężem, krótko przed śmiercią porozmawiał, a usłyszałam:
– Męża pani przywiezie, bo przecież ja nie będę jechał…

O lekarce, która odmówiła wykonania koniecznego badania za – jak się okazało – 16 zł, argumentując:
– Ja nie będę pani męża utrzymywać,

O miejscowej „opiece społecznej, która chciała przysłać na 1 godzinę „opieki” kobietę skazaną za nożownictwo, o tej szefowej CPRodzinie, która radziła mi wybudować 25-metrowy podjazd, aby chory na wózku mógł opuścić mieszkanie położone 1,20 m nad ziemią (koszt 25000 zł)…

I tak dalej, i tak dalej…

Ale jak tę kobitką wczoraj zobaczyłam w tych szpileczkach, fryzjer, makijaż, podwójna szminka na usteczkach…
To mi się wszystko przypomniało.
I mam za sobą nieprzespaną noc.

PS. Aaa… Zapytacie Państwo, co wynikło z nabycia wiedzy z dziedziny urologii dla opornych? Ano, to, że oprócz cewników wewnętrznych właśnie na rynek weszły cewniki zewnętrzne. Były droższe, ale o wiele bezpieczniejsze w stosowaniu. No i pamiętam minę urologa, gdy mu taki zaprezentowałam.
– Kosztował cztery pięcdziesiąt…
A i jeszcze jedno…. Jak się później okazało, wspomniany doktor chętnie wykonywał zabiegi „wkłucia się w pęcherz” – były mu potrzebne do…. uzyskania specjalizacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

W Niemczech człowiek niesłusznie skazany po 13 latach w więzieniu dostał rachunek za spanie i obiady na 100 tysięcy euro!

Historia Manfreda Genditzkiego brzmi jak scenariusz rodem z koszmaru. Mężczyzna ten, w 2010 roku, został skazany na dożywocie za morderstwo,...