wtorek, 29 sierpnia 2023

SCEPTYK

 Gwoli uzupełnienia, fakty z autopsji. Miałem kolegę, zdawało się być normalnym przyzwoitym człowiekiem. Zdawało się … miałem …

Pierwszy zonk, w rozmowie kiedyś napomknąłem, że każdy Polak powinien mieć prawo do posiadania broni. A już w szczególności osoba, która odbyła służbę wojskową i ma obowiązek obrony ojczyzny. Owszem, obowiązek być mięsem armatnim ale nie mieć prawa do obrony własnego domu, rodziny i w końcu siebie samego?
Dawnymi czasy obowiązek obrony ojczyzny spoczywał na szlachcie, stąd też przywilej noszenia szabli, ale też jej użycia w obronie Najjaśniejszej. Dziś oręż ten już raczej nie jest w użyciu, wyparta przez broń palną. Może mniej szlachetną, chociaż bardziej skuteczną.
W odpowiedzi usłyszałem, że wszyscy byśmy się pozabijali.
Zaprzeczyłem temu twierdzeniu, że obywatele innych krajów gdzie dostęp do broni jest ułatwiony, nawet Czesi, Niemcy nie wspominając już Szwajcarów jakoś się nie pozabijali.
Wprawdzie wypadki (rzadkie) się zdarzają, znacznie rzadziej niż śmiertelne wypadki motocyklistów, w sezonie ponoć średnio jeden nieboszczyk dziennie. A przecież nikt nie postuluje zakazać jazdy motocyklami.
Tu już zostałem dobity argumentem, że za granicą to mieszkają „lepsze ludzie”.
Stwierdziłem, że to jest poczucie niższości charakterystyczne dla atawizmów potomków chłopów pańszczyźnianych. No tym samym okazało się, że miałem czelność obrazić jaśnie pana, który po przeprowadzce z małego miasteczka w którym ja sam nadal mieszkam do dużego miasta, poczuł się w jakiś sposób nobilitowany. Nic tylko żyjąc w bloku z dużej płyty na dziesiątym piętrze patrzeć dosłownie i w przenośni z góry na prostaków z prowincji.
Nie dość tego po paru dniach otrzymałem maila ze skanem jakiegoś herbu, dowodząc, że w żyłach mojego oponenta płynie błękitna krew oraz to jak ja śmiem obrażać zasłużonego dla ojczyzny potomka szlacheckiego rodu.

Sprawa może byłaby nawet zabawna, gdyby mój interlokutor nie zapomniał wyciągnąć wystającej z butów słomy.

Zapomniał koleś, że znamy się od piątego roku życia, mieszkaliśmy nieopodal, jakieś 300 m. Znałem jego rodzinę, fakt rodziców się nie wybiera i do głowy by mi nie przyszło poniżyć go z tej racji, czy drwić z czyjegoś niskiego wykształcenia. Nawet szkoda mi go było, gdy jego ojciec zabronił mu się kształcić, bowiem jak powiadał, nie będzie darmozjad jego chleb jadł i głupotów się uczył. Ma mieć fach w ręku i do roboty.
Być jakaś zadra utkwiła mu w jego życiu każąc sobie tworzyć w swojej wyobraźni szlacheckie pochodzenie.

Wiem z opowieści już nieżyjących ludzi, że ojciec kolegi przybył po wojnie z lubelskiego. Zatrudnił się w milicji i z karabinem w ręku wdrażał reformę rolną i nowy ład na tych ziemiach. Jak sobie popił to tłukł wszystkich wkoło, szczególnie swoją żonę. Pamiętam była dobrą i mądrą osobą, dbała o dzieci. Zdarzało się że w ataku furii męża musiała uciekać z domu, wracała gdy małżonek znużony awanturą zasnął.
Jako, że był praktycznie analfabetą, z trudem się podpisywał, ogromnym trudem czytał, coś na poziomie pierwszoklasisty po pierwszym półroczu nauki. Braki umiejętności czytania stwierdziłem z autopsji, kolega pamiętam wówczas tłumaczył to słabym wzrokiem ojca.

Nakazano wówczas delikwentowi ukończyć chociaż te minimalne siedem klas szkoły podstawowej.
Sam pamiętam czasy gdy z racji ówczesnego wyżu demograficznego nauka w szkole odbywała się na dwie zmiany. Późnym popołudniem kończąc lekcje, widziałem jak w naszych ławkach zasiadali niegramotni ojcowie naszych kolegów aby otrzymać chociaż maleńki kaganek oświaty.

Okazało się, że ojciec mojego kolegi był wyjątkowo mało pojętnym uczniem i w końcu komendant stwierdził, że posiadane umiejętności nie są wystarczające na bycie milicjantem.
Żeby nie było, dostał rekomendacje i został zatrudniony jako operator szpadla w melioracji. Tu mógł wreszcie popisać się posiadana siłą fizyczną, a ułomkiem nie był.

Cóż, nie używałem inwektyw, nie obrażałem wówczas kolegi mimo wielu impertynencji z jego strony. Starałem się jedynie wykazać wątpliwość, że nie rozumie elementarnych praw ekonomii.
Tu już była śmiertelna obraza, jakże ja prowincjusz z małego miasteczka mogłem wątpić w jego wszechwiedzę pana z wielkiego miasta.
Zgaduję, że niechcący uświadomiłem mu, że jest idiotą, tak jak kilkadziesiąt procent glosujących na wiadomą partię.

Jako puentą niech będzie sentencja
„…w przypadku człowieka głupiego wymagana jest większa ostrożność niż w przypadku człowieka do gruntu złego. Nigdy więcej nie próbujmy przekonywać głupiego człowieka tłumacząc mu przyczyny rzeczy, bo to jest bezsensowne i niebezpieczne”. (Dietrich Bonhoeffer)

PS. Żeby nie było, nic mi nie wiadomo abym był potomkiem jakiegoś hrabiego, z opowieści śp. babci wiem, że jej dziadek a mój pra-pra dziadek był stolarzem. pozostała część rodziny trudniła się, a ich potomkowie trudnią się nadal pracą na roli, na swoich gospodarstwach. Ja jestem w drugim pokoleniu miastowym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

W Niemczech człowiek niesłusznie skazany po 13 latach w więzieniu dostał rachunek za spanie i obiady na 100 tysięcy euro!

Historia Manfreda Genditzkiego brzmi jak scenariusz rodem z koszmaru. Mężczyzna ten, w 2010 roku, został skazany na dożywocie za morderstwo,...