Naród wykuwany wirtualnie
O roli mediów społecznościowych i współczesnych form komunikacji napisano tysiące tomów. Nie sposób zakwestionować fakt, że kolejne pokolenia – również naszych rodaków – kształtowane będą w coraz większym stopniu właśnie przez owe nowe media.
Czyli po prostu platformy społecznościowe, które będą wkrótce niemal jedynym źródłem ich informacji, wiedzy o świecie, ale również rozsadnikiem określonych wartości, zastępując w trudnym i wymagającym procesie socjalizacji tradycyjne instytucje z rodziną i szkołą na czele. Możemy na ten proces narzekać. Możemy jakoś tą tendencję próbować spowalniać. Ale nie oznacza to, że jesteśmy w stanie doprowadzić do jej całkowitego wyhamowania.
Dlatego tak istotne jest to, kto ów środek socjalizacji i centrum kształtowania postaw oraz umysłów kontroluje.
Na dziś sytuacja wydaje się tu być bardzo prosta: zdecydowana większość używanych w Polsce mediów społecznościowych stanowi własność korporacji zza oceanu. Gdzieniegdzie przebija się też nieśmiało kapitał chiński (coraz popularniejszy TikTok). Na marginesie jest dynamicznie rosnący w wielu innych krajach Telegram, założony przez Rosjanina Pawła Durowa, lecz mający siedzibę w Dubaju (Zjednoczone Emiraty Arabskie).
Wszystkie liczące się podmioty są podmiotami prywatnymi. Niektóre z nich mają nie do końca czytelną strukturę własnościową. Choć korporacje chińskie podlegają nieformalnej kontroli władz w Pekinie, a w firmie ByteDance będącej właścicielem TokToka 1-procentowy udział przejąć miał skarb państwa Chińskiej Republiki Ludowej, żadne ze wspomnianych mediów społecznościowych nie mogą być określone mianem kontrolowanych przez struktury władzy publicznej.
Jako przedsiębiorstwa prywatne nie podlegają one w ramach dominującego paradygmatu neoliberalnego żadnej realnej kontroli ze strony władz publicznych. „Święte” prawo własności oznacza, że każdy z właścicieli najistotniejszych mediów społecznościowych prowadzić może własną politykę. Nie dotyczy to wyłącznie relacji komercyjnych czy gromadzenia i przetwarzania danych milionów użytkowników (tu podjęto choćby w Unii Europejskiej pewne ostrożne próby regulacji), lecz także ogólnej polityki dotyczącej dopuszczalności lub niedopuszczalności publikowanych treści, czyli w istocie korporacyjnej cenzury.
Tym samym okazuje się, że największy wpływ nad kolejnymi pokoleniami młodych ludzi, władzę kształtowania umysłów, postaw, mód i szerzenia określonych wartości, oddajemy właścicielom prywatnym najpopularniejszych narzędzi komunikacji i wymiany informacji. Nasze dzieci wychowuje Mark Zuckerberg, Siergiej Brin czy anonimowe fundusze inwestycyjne kontrolujące poszczególnych gigantów w interesującej nas branży. To ich poglądy w efekcie kształtować będą sposób postrzegania świata przez miliardy ludzi na świecie, w tym miliony w Polsce.
Dotychczasowe próby mierzenia się poszczególnych państw, a nawet ich bloków (UE) z korporacyjną maszynerią potężnych graczy IT nie przyniosły szczególnych efektów.
Być może w tej nierównej walce struktury władzy politycznej z góry skazane są na niepowodzenie. Dlatego warto zastanowić się nad pomysłem powołania publicznych (kontrolowanych i finansowanych przez państwo) mediów społecznościowych. Ich podstawową zasadą powinien być brak cenzury politycznej, całkowity zakaz praktyk kojarzonych z tzw. cancel culture czy deplatformingiem.
Jeśli uznajemy demokrację na szczeblu narodowym za istotną wartość, a racjonalne zarządzanie debatami publicznymi za warunek podejmowania przemyślanych decyzji dotyczących całej wspólnoty, jedynym wyjściem będzie stworzenie medium prawdziwie publicznego w miejsce coraz bardziej archaicznej, topornej, siermiężnej i tracącej audytorium telewizji. Miliardy przeznaczane na utrzymanie aparatu propagandowego z siedzibą przy warszawskiej ulicy Woronicza przeznaczyć można przecież na inwestycję w państwową platformę deliberacji i wolnej wymiany myśli. Wolnej – zarówno od cenzury korporacyjnej, jak i tej państwowej. Deliberacja, czyli rozsądna dyskusja o sprawach publicznych, jest warunkiem ukształtowania silnego, przepełnionego duchem obywatelskim narodu.
Globalne korporacje narzędzi do takiej dyskusji nie mogą dostarczyć – ich jedynym celem jest zysk, a zatem stworzenie odpowiednio sformatowanych konsumentów. Zadanie państwa jest diametralnie odmienne: stworzenie warunków do kształtowania się obywatelskiej, świadomej wspólnoty. Mozolne wykuwanie myślącego narodu w coraz ważniejszej przestrzeni wirtualnej może mieć miejsce jedynie w niezależnych sieciach społecznościowych, nienastawionych ani na zysk, ani na partyjną propagandę. Zastanówmy się nad tym.
Mateusz Piskorski
https://myslpolska.info
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz