Aleksiej, nigdy cię nie zapomnimy?
Śmierć człowieka nie powinna być powodem do żartów. Śmierć człowieka – tak się, stety, czy niestety, zdarza w życiu – czasem przynosi poczucie ulgi, choć nie jest to reakcja, którą w większości przypadków należy i można pochwalić.
W świecie polityki mamy do czynienia z jeszcze jedną sytuacją, której żadne hamulce natury moralnej nie dotyczą. Z wykorzystywaniem śmierci polityka, czy osoby wplątanej tak czy inaczej w politykę, z powodów czysto partykularnych. Z wylewaniem nieszczerych łez nad czyjąś śmiercią i bezceremonialnym wykorzystywaniem śmierci do bieżących celów politycznych. Tak właśnie się dzieje na Zachodzie po śmierci Aleksieja Nawalnego w rosyjskiej kolonii karnej.
Ale mniejsza o Zachód. Polska jest częścią tego Zachodu, Polska graniczy z Rosją i graniczy z Ukrainą, na terytorium której trwa wojna. W najbardziej żywotnym interesie Polski leży uniknięcie rozszerzenia konfliktu na Polskę. Nie ma dziś i jutro dla Polski sprawy ważniejszej. Jest to obowiązkiem władzy.
Tymczasem władze polskie, niedawno rząd PiS, a obecnie rząd koalicyjny Platformy Obywatelskiej, podejmują działania dokładnie odwrotne od tych, które prowadziłyby jeśli nie do pokoju, to choćby do tymczasowego rozładowania napięć i odsunięcia zagrożenia od Polski. Władze te na każdym kroku prowokują, i każdym swym działaniem zwiększają niebezpieczeństwo wciągnięcia Polski w otwarty konflikt. Tak jest i z reakcjami na śmierć Aleksieja Nawalnego.
Premier Donald Tusk, niegdyś walczący słowem z polskim irracjonalizmem, krzyczy dziś „Aleksiej, nigdy cię nie zapomnimy, nigdy im nie wybaczymy”. Nie wiem, czy Tusk znał i kiedykolwiek fraternizował z Nawalnym. Można być jednak więcej niż pewnym, że gdyby, hipotetycznie, Nawalny został prezydentem Rosji, natychmiast stałby się wrogiem dla polskich „elyt” politycznych. Dlaczego? No, bo przecież natychmiast wyciągnięto by mu, że brał udział w nacjonalistycznych Marszach Russkich, czyli „prawdziwych Rosjan”, że długie lata uważał, że „jako prezydent nie oddałby Krymu Ukrainie”.
Powiedział nawet: „jest wielkim szczęściem, że Krym ze swoim absolutnie prorosyjskim narodem, z konserwatywną ludnością nie akceptującą ukraińskiej rewolucji antykorupcyjnej, nie wykazuje chęci przyłączenia się do Europy; że odszedł od nich”. Przez majdanową Ukrainę był nawet uważany za szowinistę, co przycichło jedynie w związku z jego kłopotami w Rosji.
Ale co tam Tusk. Istnym kuriozum, rekordem nieodpowiedzialności, jest wypowiedź drugiej osoby w państwie, marszałka sejmu Szymona Hołowni, który, jak naładowany emocjami licealista, dorzucił z grubej rury i bez marginesu: „Aleksiej Nawalny został zamordowany. Zbrodniarz zabił więźnia politycznego i największy symbol sprzeciwu wobec jego bandyckiego reżimu”.
Doprawdy przy tym pokazie politycznego infantylizmu, niedawne ćwiczenia fitness posłanek-feministek na terenie Sejmu, to tylko zupełnie niewinna igraszka w całym repertuarze zachowań świadczących o upadku autorytetu izby poselskiej.
Tym razem prezydent Andrzej Duda trochę jakby się spóźnił i jego wpis (po angielsku, przynajmniej pozostał trendy), choć idący po myśli Hołowni, nie zrobił już takiego wrażenia. Prezydent napisał: „Aleksiej Nawalny jest kolejną ofiarą kremlowskiego reżimu. Ale ta brutalność jest oznaką słabości. Putinizm w końcu przeminie, a dziedzictwo Nawalnego zwycięży”.
Nie wiadomo jakie dziedzictwo miał na myśli Prezydent, choćby wobec wyżej wspomnianych poglądów Nawalnego. Może jego walkę z korupcją? Może, aczkolwiek po wyczynach macierzystej partii Prezydenta w tej kwestii, też chyba nie o to chodziło…
A co należy sądzić o Rosji i jej władzy w tej sytuacji? Nie byliśmy przy śmierci Nawalnego i załóżmy, że była to śmierć naturalna. Rzecz w tym, że i przy takim założeniu dostaliśmy kolejny dowód, że to nie władza, która kieruje się zimną bezwzględnością, ale władza, która wysyłając Nawalnego do kolonii karnej uległa emocjom i ludzkiej, ale bardzo nie politycznej, chęci uprzykrzenia życia człowiekowi, który z różnych powodów jej się naraził.
Można go było przecież wydalić albo po prostu nie wpuścić do Rosji, kiedy wracał z Niemiec. A tak, Rosja zastawiła na swoim terytorium na samą siebie pułapkę. Minę, którą Zachód dostał w prezencie i dzisiaj propagandowo zdetonował, „przypadkowo” w czasie, kiedy jastrzębie wojenne zza Atlantyku i siły George’a Sorosa wyciągają ludzi na ulice w niewygodnych krajach, takich jak Serbia, Węgry, Chorwacja i Słowacja.
Adam Śmiech
https://myslpolska.info/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz