Endecki prekursor prawdziwej ekologii
Nakładem Ośrodka Myśli Politycznej w Krakowie ukazała się rzetelna i opatrzona rozbudowaną naukową aparaturą biografia Jana Gwalberta Pawlikowskiego („Medyceusz Znamienity Jan Gwalbert Pawlikowski (1860-1939”). Jej autorami są profesorowie nauk humanistycznych Tomasz Sikora i Adam Wątor.
Tytuł jest trafny, bo trudno jest inaczej lapidarnie przedstawić postać, która swoim działaniem naznaczyła tak bogaty wachlarz dziedzin szeroko rozumianej kultury, gospodarki, polityki.
Trzeba jednak podkreślić, że w odróżnieniu od członków słynnego florenckiego rodu Jan Gwalbert Pawlikowski był nie tylko inspiratorem, prekursorem, mecenasem, niestrudzonym działaczem, politykiem, gospodarzem majątku, ale przede wszystkim oryginalnym twórcą, którego myśli, idee wyprzedziły epokę i tylko peryferyjność naszego kraju oraz dziwna w nim nieumiejętność, wręcz niechęć doceniania tego co oryginalne i ma światowy, ponadczasowy format sprawiły, że nie jest dzisiaj na świecie tak znany jak np. John Ruskin, Henry David Thoreau czy choćby bardziej współcześni Ernst Friedrich Schumacher, zmarły niedawno Roger Scruton i cała plejada klasyków myślenia o przyrodzie, a przede wszystkim o relacjach pomiędzy nią a człowiekiem, jego kulturą i współczesną cywilizacją.
Także dzisiejsza sytuacja ideologiczno-polityczna pokazuje, że ekologia jako problem tak oryginalnie, prekursorsko przedstawiony przez Pawlikowskiego, to było coś co leżało po końcu zimnej wojny na stole z ważnymi kluczami do współczesności i wystarczyło po to w odpowiednim momencie sięgnąć, by dzisiaj dominować w publicznym dyskursie.
Ideologie nie wynikają, jak chcą niektórzy, z tego, że ktoś sobie coś wymyśli i za coś zapłaci, ich pierwotnym źródłem są realne problemy i wyzwania czasów, natomiast to jaką odpowiedź wybierzemy, to już zupełnie inna sprawa. Może być ona tak różna, jak różne pojawiły się odpowiedzi na to, co było realnymi problemami w dawnym XIX kapitalizmie; radziecki Gułag, szwedzkie państwo dobrobytu, czy niemiecki system ubezpieczeń Bismarcka są tego przykładem. Różnica pomiędzy takimi klasykami ekologii jak Jan Gwalbert Pawlikowski, a tym co obserwujemy pod tą nazwą obecnie jest jeszcze większa.
Cała niezwykle wszechstronna działalność Jana Gwalberta Pawlikowskiego świadczy, że żył zawsze dla spraw, które w danej chwili wydawały się ważne, jakby chciał pokazać drogę, pomóc zrozumieć, położyć fundamenty prawno – instytucjonalne, a potem powiedzieć; dalej już wiecie co macie robić i udać się na kolejny, bardziej zagrożony odcinek frontu.
A wyboru sprawy, której się w danym momencie poświęcał, dokonywał zawsze w zależności od tego co uważał w danym momencie za najważniejsze i jak przystało na człowieka szlachetnego nigdy nie była to osobista korzyść czy wygoda, ale w zależności od sytuacji i czasu była to praca polityczna na rzecz odzyskania niepodległości i polskiego interesu narodowego, krzewienie oświaty i kultury, praca nad ustawodawstwem, tworzenie instytucji, starania o gospodarność, o piękno i co z biegiem czasu okazało się najbardziej twórcze i trwałe; o zachowanie dzikiej polskiej przyrody dla przyszłych pokoleń.
Urodził się w Medyce w roku 1860, a gdy miał lat 4 jego ojciec aczkolwiek sceptyczny wobec powstańczej egzaltacji za pomoc powstańcom styczniowym został aresztowany i osadzony na dwa lata w austriackim więzieniu. W podobną działalność zaangażowana była także jego matka Helena z d. hrabianka Dzieduszycka.
Było więc naturalnym, że przed rokiem 1918 sprawa jakiej się w działaniach publicznych poświęcił, to zjednoczenie ziem i narodu oraz odzyskanie przez Polaków własnego państwa. Wtedy przypada w jego życiorysie okres najbardziej intensywnej działalności politycznej, choć partyjna polityka pełna gier, intryg, zawiści nie była nigdy tym co sprawiało mu osobistą satysfakcję.
A jednak późną jesienią 1907 r. został przez 300 delegatów Stronnictwa Demokratyczno-Narodowego (SDN) wybrany jego Prezesem i piastował tę funkcję przez wiele lat. Krytycy twierdzili, że właściwą politykę prowadził wtedy z fotela wiceprezesa Stanisław Grabski, jednak zdaniem autorów omawianej pracy był to podział ról polegający na tym, że Pawlikowski świadomie podjął się przede wszystkim zadania łagodzenia sporów, przekonywania rodaków do konieczności działania, formułowania ogólnych celów. Predestynowały go do tego z jednej strony szerokie, solidne wykształcenie i wiedza, a z drugiej charakter oraz wyniesiona z domu kultura pozwalająca panować nad wybujałymi ambicjami i temperamentami działaczy i polityków.
Co ważne z dzisiejszego punktu widzenia już przed I wojną światową miał do czynienia z problemem ukraińskiego nacjonalizmu, dostrzegał zagrożenie jakie stanowi i zdecydowanie bronił przed Ukraińcami polskich interesów. Walczył o polski charakter Uniwersytetu Lwowskiego, a przede wszystkim zabiegał o to żeby ziemia z parcelacji majątków polskich ziemian trafiała do polskich rolników. Starał się też o ordynację wyborczą maksymalnie korzystną dla Polaków zagrożonych przez rosnące wpływy ukraińskie i żydowskie.
Dostrzegał także perfidną politykę Austriaków, którzy popierali ukraiński nacjonalizm przeciw Polakom i krytykował ugodowe zachowanie krakowskich Stańczyków. Było to prawdopodobnie jednym z powodów, dla których w tradycyjnie antyrosyjskiej Galicji od początku wojny uznał, że interes Polski leży po stronie Ententy. W konkretnych realiach geograficznych oznaczało to Rosję.
W 1915 roku wycofał się wraz z armią carską przed nacierającymi wojskami Austrii i Niemiec z zajętego uprzednio przez Rosjan Lwowa. Na wschodzie interesował się polskimi jak mówił posterunkami pracy na Wołyniu, przez co rozumiał drobne firmy, zakłady usługowe i dokładał starań by były w polskich rękach. Swoją aktywną działalność w szeregach narodowej demokracji kontynuował aż do roku 1921, kiedy to w niepodległej już Polsce uznał, że najważniejszy cel został osiągnięty i po kolejnej prośbie uzyskał zwolnienie z funkcji przewodniczenia SDN, które w dowód wdzięczności obdarzyło go godnością Prezesa Honorowego.
Jednak nie mogąc biernie przyglądać się szybkiemu wzrostowi wpływów ukraińskich pod rządami sanacji, wspierał endecję finansowo, w marcu 1927 wstąpił do Obozu Wielkiej Polski, a w roku następnym do Stronnictwa Narodowego, angażował się w działalność formacyjną Młodzieży Wszechpolskiej, w popieranie endeckiej prasy, wraz z oboma synami podpisał w roku 1931 protest brzeski. Katafalk z jego trumną w czasie zakopiańskiego pogrzebu w marcu 1939 roku okryty był proporcem Stronnictwa Narodowego.
To tylko zarysowana w wielkim skrócie polityczna droga J.G. Pawlikowskiego. Ale przecież politykiem niczym Cyncynat był tylko dlatego iż uznał, że ojczyzna tego potrzebuje. Jego pasje, serce, to co kochał robić lokowały się gdzie indziej. Przez większość życia sprawnie zarządzał kilkoma tysiącami hektarów rodzinnych majątków. Był gruntownie wykształconym rolnikiem i ekonomistą. Z pasją zajmował się nie tylko klasycznym rolnictwem, ale hodował także drzewa owocowe i kwiaty, które przynosiły mu trofea na międzynarodowych wystawach.
Rolnictwo było dla Pawlikowskiego nie tylko zawodem i źródłem utrzymania, ale także sposobem na kontakt z tym co kochał chyba najbardziej, z przyrodą, bo swoją taterniczą pasję zakończył w wieku 25 lat, mając już wtedy wiele imponujących, często pionierskich osiągnięć. Podobnie jak patriotyzmem tak samo ukochaniem przyrody zaraził się od ojca, który był jednym z założycieli Towarzystwa Tatrzańskiego. W ich górskich wyprawach towarzyszyli im zarówno znani ludzie kultury i nauki jak i wychodzący dopiero z epoki zbójeckiej mieszkańcy Podhala. Niezwykły w swoim oryginalnym stylu, chwytający za serce portret tych przygód i ludzi namalował w swoich wspomnieniach syn Jana Gwalberta Michał Pawlikowski. Jako kilkunastoletniego gimnazjalistę ojciec puszczał Michała na włóczęgi i zdobywanie tatrzańskich szczytów jedynie w towarzystwie byłych kłusowników i zabijaków.
Widać w tym stosunku Pawlikowskich do tak zwanych prostych ludzi zasadniczy rys charakteryzujący członków dawnej ziemiańsko – inteligenckiej elity do której należeli, jakże różny od tych, którzy z racji formalnego wykształcenia, stanowiska czy bogactwa należą do różnych elit dzisiaj. Ta różnica to poczucie obowiązku i odpowiedzialności za poziom, kulturę ogółu. A jednocześnie bardzo demokratyczny, niekłamany szacunek dla tego co w ludziach uważali za najważniejsze; niezłomnego ducha, poczucia honoru, ale także pewnej fantazji – umiłowania przygody i pierwotnej swobody.
Z całej działalności Pawlikowskiego, ale i otaczających go ludzi przebija wiara w sens niesienia kaganka oświaty pod polskie strzechy. Tak było przynajmniej na początku jego drogi przed I wojną światową, kiedy z jednej strony trwał jeszcze świat stary i piękny, ale we wszystkich dziedzinach widać było już zalążki zasadniczych zmian. W odróżnieniu od budzących coraz więcej zaniepokojenia procesów jakie obserwujemy dzisiaj czy to w rodzaju manipulacji genetycznych, czy to słuchając o planach transhumanistów. W tamtych czasach nowe wynalazki budziły zasadniczo entuzjazm i autentycznie zmieniały na plus jakość codziennego życia. To samo dotyczyło wiary w powszechną edukację.
Tylko niektórzy już wtedy dostrzegali, że wraz z postępem technicznym, tworzeniem się społeczeństwa masowego i coraz wygodniejszym życiem podkopujemy jednocześnie fundamenty nie tylko naszej cywilizacji, ale wręcz człowieczeństwa we wszystkich jego wymiarach: duchowym, moralnym i fizycznym.
Pawlikowski w całej swojej twórczości i działalności kładł ogromny nacisk na wszechstronny, grecki model wychowania i wzorca człowieka. Z drugiej strony także wtedy na filozoficznych obrzeżach dostrzegano oznaki kryzysu. Pawlikowski bardzo często powołuje się w swoich pismach na cytat z pism Fryderyka Nietzschego o wartości myśli „wychodzonych”.
Ze swoimi obawami co do skutków nowoczesności i umasowienia społeczeństwa Pawlikowski wpisał się także w ciąg myślicieli, którzy dzieje świata widzieli jako cykle wzlotów i upadków, a nie wznoszącą się linię wiecznego postępu.
Jednak dominująca atmosfera epoki na którą przypadła młodość Pawlikowskiego była inna. Dzisiaj trudno by nam było traktować poważnie kogoś, kto chciałby na Hali Gąsienicowej budować „polskie Davos”, prowadzić kolej zębatą na Świnicę, natomiast w pierwszej dekadzie XX wieku takie projekty były na serio rozważane, a Pawlikowski już wtedy z mniejszym lub większym skutkiem się im przeciwstawiał.
W tamtych czasach starł się też ostro ze Stefanem Żeromskim, który postulował wykucie w ścianie Kościelca grobowca dla sprowadzonych do Polski prochów Słowackiego. A pamiętać należy, że Słowackiego darzył Pawlikowski ogromnym szacunkiem i sam był autorem ważnych prac poświęconych twórczości ukochanego wieszcza. Wtedy właśnie zarysował się bardzo wyraźny konflikt pomiędzy podejściem Pawlikowskiego, a tymi, którzy choć doceniali piękno przyrody, to jednak uważali, że można poświęcić jej nienaruszalność na rzecz ułatwień w dostępie do niej dla szerokich rzesz społeczeństwa.
W 1913 roku powstała jego do dzisiaj najsłynniejsza praca: kilkudziesięciu-stronicowy esej: „Kultura a natura” gdzie gruntownie uzasadnił swoje stanowisko. W latach międzywojennych Pawlikowski stoczył na tym froncie kolejne boje, z których najsłynniejsza była batalia o zatrzymanie budowy kolejki na Kasprowy Wierch. Cała ówczesna Państwowa Rada Ochrony Przyrody na znak protestu podała się do dymisji, jednak kolejkę zbudowano wbrew uchwalonej zaledwie rok wcześniej w 1934 roku bardzo nowoczesnej ustawie o ochronie przyrody. Inwestycję firmował Aleksander Bobkowski ówczesny Prezes Polskiego Związku Narciarskiego, Wiceminister Komunikacji, a prywatnie zięć Prezydenta Mościckiego.
Dopiero obietnica utworzenia Tatrzańskiego Parku Narodowego sprawiła, że jej przewodniczący Profesor Władysław Szafer po roku zgodził się powrócić na stanowisko, Pawlikowski, który pełnił uprzednio funkcję wiceprzewodniczącego Rady takiej oferty nie przyjął. Był już w tym czasie człowiekiem mocno schorowanym i prawie niewidomym. Jego najsłynniejsza praca ukazała się raz jeszcze w wydanym w 1934 roku zbiorze pod tytułem „O lice ziemi”, a on sam w ostatnich latach życia skoncentrował się głównie na pisaniu, był zapraszany na odczyty, wykłady.
Jaka więc była ekologia Pawlikowskiego?
Pozornie była zgodna z głoszonym dzisiaj przez tak zwanych ekologów głębokich chronieniem przyrody dla niej samej i hasłem ani kroku dalej dla postępu ludzkiej cywilizacji, tam gdzie jeszcze natura zachowała się w stanie pierwotnym. Jednak gdy przyjrzeć się jej bliżej, wtedy widać, że w całej twórczości Pawlikowskiego wyraźny jest także zupełnie inny, antropocentryczny rys – przyrodę należy chronić dlatego, że obcowanie z nią czyni nas lepszymi ludźmi. Dzisiejsza ekologia uważa człowieka, naszą zachodnią cywilizację za z gruntu złą, a opracowywana na zamkniętych pseudo eksperckich konwentyklach koncepcja pod nazwą Half Earth (połowa ziemi) zakłada ścisłą separację ludzi od przyrody w celu jej chronienia.
Człowiek ma żyć w skrajnie stechnicyzowanych, elektronicznie kontrolowanych metropoliach, jeść produkowaną w hydrofonicznych blokach „inteligentną i zrównoważoną” żywność, poruszać się w ściśle wyznaczonych ramach. Wszystko po to by zmniejszyć antropopresję i „chronić klimat”.
Pawlikowski też optował za zachowaniem przyrody w stanie jak najbardziej nienaruszonym, protestował przeciw budowie nie tylko hoteli ale i większych schronisk, także przeciw umieszczeniu krzyża na Giewoncie. Uważał, że wartości jakie niesie kontakt z przyrodą mogą być przyswojone jedynie w połączeniu z wysiłkiem docierania do tego co piękne i dzikie, a że polemistą był groźnym, świadczy znana metafora z artykułu „Tatry parkiem narodowym”, w którym pisał: „Małżeństwo dziewiczej pustyni tatrzańskiej z niedołężną niemocą przy pośrednictwie kolejki szczytowej jest tak samo sprośne i bezskuteczne – jak małżeństwo 80-letniego starca z młodą dziewczyną.”
Jego szybka rezygnacja z taternictwa także wynikała z niechęci do „zaliczania”, bicia rekordów, traktowania pięknych widoków jako pokarmu dla taniej i łatwej konsumpcji. Uważał natomiast, że kontakt z przyrodą powinien być jak najszerszy w miejscu zamieszkania, stąd także podkreślane w okresie późniejszym znaczenie regionalizmu, swojskości, idei miast ogrodów.
I co ważne, elementem tak rozumianego ekosystemu byli także ludzie i ich obyczaje, stąd zamiłowanie i szacunek do góralszczyzny, w odróżnieniu od dzisiejszej pogardy do „ciemnego ludu, który wszystko kupi”. W tym miejscu nasuwa się oczywista analogia do mackiewiczowskiego „patriotyzmu pejzażu” i reportaży obywatela Wielkiego Księstwa Litewskiego w jego przedwojennym tomie Bunt rojstów, gdzie bronił wtopionych w swój ekosystem „tutejszych” poleskich rybaków, gnębionych przez wiedzących lepiej urzędników.
Był więc Pawlikowski nie tylko zielonym endekiem, ale także zielonym konserwatystą, który szanował to co było i jest, zamiast pouczać wszystkich o tym jak być powinno.
Kontakt z przyrodą, przebywanie na łonie nieskażonej natury były w myśli Pawlikowskiego także ważnym elementem wychowania młodych ludzi, ważniejszym nawet od pamięciowego wkuwania nazw zwierząt, co do czego był sceptyczny. Za ważny element takiej relacji uważał rolnictwo i bardzo bolał nad tym, że coraz więcej jest zawodów jak pisał sedentarnych, a coraz mniej osób zajmuje się uprawą ziemi.
Tam gdzie zagrożona była przyroda, opowiadał się za ograniczeniem tak zwanego świętego prawa własności. Pisząc o gospodarce leśnej sformułował to następująco: „O ile chodzi o lasy, prawo paszenia musi być bezwarunkowo poddane interesom lasu.” Wzorował się w tej dziedzinie na rozwiązaniach zagranicznych, głównie niemieckich i szwajcarskich, zawsze zanim przedstawiał propozycje przepisów krajowych, zapoznawał się z analogicznymi regulacjami w innych krajach, sprzeciwiał się nawet zbyt szybkiemu uchwalaniu praw chroniących przyrodę, w obawie by nie były tworzone byle jak.
Trzeba jednak przyznać, że choć wspomniana ustawa o ochronie przyrody powstała dopiero w 1934 roku, to dzięki działalności takich ludzi jak Pawlikowski i wielu innych troska o przyrodę i polski krajobraz obecna była już u zarania II Rzeczpospolitej, kiedy to Rada Regencyjna jeszcze w październiku 1918 roku specjalnym dekretem wzięła pod opiekę „ogrody ozdobne oraz aleje stare cmentarne i przydrożne, drzewa sędziwe i okazałe otaczające zamczyska, kościoły, kapliczki.”
Co powiedzieliby, a przede wszystkim czuli autorzy dekretu i sam Pawlikowski widząc Tatry przesłonięte współczesną szyldozą, ogrody, a raczej pieczołowicie koszone trawniki otoczone tujami i płotami z metaloplastyki, potworne wiatraki i cmentarne pola paneli, można się tylko domyślać.
W tym miejscu warto podkreślić jeszcze jeden bardzo ważny motyw ochrony przyrody jakim dla Pawlikowskiego i wszystkich patronów ochrony przyrody była od początku ludzka potrzeba piękna, dzisiaj jeden z najbardziej sponiewieranych elementów człowieczeństwa. By zrozumieć jak bardzo się jej wyrzekliśmy na rzecz wygody, taniości wystarczy porównać wygląd naszych ulic, strojów, domów, mebli, ogrodów z ich odpowiednikami w czasach Pawlikowskiego, a nawet z lat np. 1960. Ten wszechświatowy pochód tandetnej szpetoty musiał szczególnie mocno odczuwać wyrastając wśród pięknych wnętrz, mebli, strojów, uroczych bibelotów, starych drzew, które zawsze otaczały szlacheckie siedziby.
Teodor Kaczyński w swoim manifeście napisał głośne zdanie skierowane do zachodnich konserwatystów, w którym oskarżał ich o to, że wbrew nazwie niczego nie konserwują, a jedynie niszczą. Współcześni obrońcy przyrody z kolei uważają, że aby chronić przyrodę trzeba przyłączyć się do tych, którzy chcą zniszczyć naszą cywilizację, niszcząc jej kulturę, obyczaje, to co przez tysiące lat wypracowywaliśmy.
Tymczasem wszystko wskazuje na to, że rację miał Pawlikowski pokazując, że człowiek i jego kultura są ze sobą nierozerwalnie związane, a jedno i drugie nie może być zdrowe i trwałe bez zakorzenienia w przyrodzie. Jednym z takich łączników jest właśnie poczucie piękna i szanowanie krajobrazu, który w odpowiedzi w sposób dyskretny, ale znaczący kształtuje nasze dusze.
Oprócz oryginalnych, prekursorskich myśli Pawlikowski zostawił nam też taki piękny, cieszący oko i duszę wpisujący się w zakopiański krajobraz obiekt, prawdziwe cacko architektury zakopiańskiej – zaprojektowaną przez Stanisława Ignacego Witkiewicza, zbudowaną przez góralskich mistrzów ciesielstwa i stolarki zakopiańską Willę Pod Jedlami, a także rozprawę o stylu, który w odróżnieniu od mody trwa i koi, zamiast przemijać i męczyć. A wszystko dlatego, że jak pisał: „Le paysage c’est l’etat d’ame” – pejzaż jest stanem duszy.
Praca profesorów Sikorskiego i Wątora jest pracą naukową i choć czasem przypisy nieco dominują nad treścią, to także one zawierają szereg interesujących tropów. Dla mnie były to przede wszystkim wspomniane pamiętniki Michała Pawlikowskiego i krótka, ale bardzo interesująca publikacja Wojciecha Turka „Zielony konserwatyzm”, których lekturę także polecam.
Olaf Swolkień
Tomasz Sikorski, Adam Wątor, „Medyceusz Znamienity Jan Gwalbert Pawlikowski (1860-1939)”, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2023, ss. 520.
Zob. też:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Gwalbert_Pawlikowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz