Czasy się zmieniają, a pewne systemy edukacyjne są takie same, jak w wieku XVIII i XIX, kiedy to zimny, pruski dryl miał wychować wzorcowego urzędnika królestwa Prus. A także wzorcowego oficera armii pruskiej, dodajmy armii w której żołnierz miał się bardziej bać kija swojego sierżanta, niż kul wroga.
I które to wzorce wówczas się sprawdziły w przyszłej budowie państwa totalitarnego i posłusznego mu obywatela. I paradoksalnie doprowadziło Niemcy do dwóch wojen światowych.
Stare, ale niekoniecznie dobre wzorce
Wszystkie XIX-wieczne rozwiązania do dzisiaj są w systemie edukacyjnym. Od niewygodnych ławek (żeby trudniej się przysypiało w czasie nudnych zajęć), przez 45 minutowe lekcje przerywane dzwonkami, po sposoby nauczania i zapamiętywania. Tak samo jest z programem – który opiera się na przestarzałych, ale pasujących do propagandy podręcznikach i nudnych zajęciach. Zwłaszcza, że to czego dzieci się uczą to mieszanina starej i nowej propagandy, a nie rzeczywistej wiedzy.
Stare i nowe duraczenie
Czcigodny redaktor Stanisław Michalkiewicz bardzo często używa terminu „duraczenie”. Otwarcie mówiąc, że „W rezultacie duraczenia powstaje ciemnota oświecona! Przykładem są uniwersytety”. I to jest prawda – zarówno „gender studies”, jak i większość nauk humanistycznych nic wspólnego z nauką nie ma.
Innymi słowy – duraczenie to określenie pochodzące od patrona Centralnej Szkoły Prawniczej z lat 1948–1953 popularnie nazywanej „Duraczówką”. Była to stalinowska szkoła prawnicza, która po ukończeniu dwuletniego kursu pozwalała na zajmowanie stanowisk sędziów i prokuratorów w PRL. Coś takiego, jak współczesne Collegium Humanum tylko za Stalina. Kształcące, chociaż o kształceniu trudno tu mówić najgorszych stalinowskich zbrodniarzy sądowych odpowiedzialnych za tysiące wyroków śmierci i żeby tego dokonać trzeba było w owej szkole dokonać gwałtu na logice, etyce, prawie rzymskim i moralności jej studentów. I właśnie ten gwałt na umyśle jest określany „duraczeniem”.
Jej patron Teodor Duracz, pseudonim „Profesor” był działaczem komunistycznym, adwokatem i agentem sowieckiego wywiadu. Patrząc na to, czego się dzisiaj uczy w szkołach – od historii po biologię można dojść do wniosku, że nie dosyć jest to wiedza sprzed 50 lat, ale często przeinaczona i sfałszowana.
Inny materiał ludzki
Przeszedłem przez wszystkie szczeble edukacji w naszym kraju. Od podstawówki do studiów wyższych. A także pracowałem, jako nauczyciel szkolny i akademicki. I jest naprawdę niewielu gorętszych krytyków tego systemu ode mnie.
Jednak muszę zauważyć coś więcej – to, że dzisiejsi uczniowie i studenci to zupełnie inny materiał ludzki, niż w czasach mojej edukacji szkolnej i akademickiej. I to, co my byśmy przyjęliśmy ze wzruszeniem ramion dzisiaj może doprowadzić któregoś z płatków śniegu do depresji, płaczu, czy próby samobójczej. Odporność psychiczna współczesnej młodzieży oraz chów szklarniowy powodują, że jakakolwiek przeszkoda, czy niepowodzenie powodują zniechęcenie i załamanie.
Nowe środki przekazu i stare metody nauczania
Kolejnym problemem jest to, że współczesne dzieciaki żyją w kulturze obrazkowej. Wszechobecna telewizja (która jest już medium schodzącym), a przede wszystkim internet – z mediami społecznościowymi i wszechobecną pornografią na czele zmieniają pracę mózgu. Dzisiejsze dzieciaki i młodzież nie są w stanie skupić się na czymś dłużej, niż kilka, kilkanaście minut. Mają ogromne problemy z koncentracją. Podczas gdy sposoby nauczania są w dalszym ciągu XIX-wieczne. Stąd znikoma przyswajalność wiedzy w ten sposób.
Jest jeszcze kwestia tego, że nawet chronometr szkoły jest niedostosowany do fizjologii uczniów – bardzo często przez pierwsze dwa, trzy zajęcia (a pierwsze zajęcia są o godzinie 7.15) w ogóle nie rozumieją co się do nich mówi. Gdybym zamiast omawiania podręcznika puścił młodszym uczniom szkoły podstawowej animowany film z serii „Był sobie człowiek” to zapamiętaliby kilkakrotnie więcej informacji, niż z mojego wykładu.
Matura to bzdura?
Matura jest zwana egzaminem dojrzałości i faktycznym zakończeniem szkoły średniej. Obowiązkowe są: matematyka, język polski oraz język obcy nowożytny. Do tego dochodzi przynajmniej jeden egzamin z przedmiotu na poziomie rozszerzonym. Oczywiście pracę należy pisać „samodzielnie i bez żadnych pomocy naukowych poza dozwolonymi przyborami”. Polowanie na ściągi i odbieranie telefonów uważam za zbędne.
Cóż – to jest kolejny niepotrzebny stres – pozwoliłbym uczniom na korzystanie ze wszystkich możliwych pomocy naukowych, łącznie z internetem. Dlaczego? Ponieważ i tak poziom zdawalności byłby porównywalny, a dzisiejszy świat nie opiera się na wkuwaniu wiedzy encyklopedycznej, tylko na umiejętności zdobycia i przetworzenia informacji z wiarygodnego źródła.
Marzenie XVIII-wiecznych encyklopedystów się spełniło – cała wiedza świata jest w jednym miejscu i jest to internet. A uczniów powinno się nauczyć umiejętności selekcji wiedzy wartościowej od śmieci i pseudowiedzy. Czy wiedzieliby mniej, niż teraz? Patrząc na programy z serii „Matura to bzdura”, gdzie młodzi ludzie odpowiadają na pytania z wiedzy ogólnej, raczej wątpię.
Artykuł Michała Miłosza ukazał się w miesięczniku Moja Rodzina. Zachęcamy do prenumeraty.
Michał Miłosz
https://prawy.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz