Niezależne media głównego nurtu, wykonując polecenia swoich oficerów prowadzących, od 1989 roku, już w drugim, albo nawet trzecim pokoleniu ubeckich dynastii, pozostających na służbie cudzoziemskich central wywiadowczych, próbują zaczadzić opinię publiczną w Polsce rozmaitymi dyrdymałami w rodzaju szans prezydenckich sezonowego pana marszałka Hołowni, którego pan Kobosko zostawił z Kamyszem w garści, a za tą zasłoną dymną dokonuje się postępująca faszyzacja Polski, która pod przewodnictwem Volksdeutsche Partei, przepoczwarza się w Generalne Gubernatorstwo w ramach IV Rzeszy.
Polega ona, to znaczy – ta faszyzacja – na wprowadzaniu do systemu prawnego państwa specjalnych regulacji, odpowiadających kryteriom ustanowionym przez twórcę faszyzmu, Benito Mussoliniego: „wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu”. Z tej formuły wynika, że poza „państwem”, a więc poza ramami wyznaczonymi przez polityczne gangi lub gang, nie tylko nie ma życia, ale i być go nie może. W tej sytuacji „państwu” wolno wszystko – i na tym właśnie polega istota faszyzmu, jego najtwardsze jądro.
Faszyzacja postępuje z inicjatywy Komisji Europejskiej, która – obecnie pod dyrekcją Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen, ale i pod dyrekcją poprzednich owczarków niemieckich: Jana Klaudiusza Junckera i Franciszka Timmermansa – zasypuje członkowskie bantustany tak zwanymi „dyrektywami”, które nasi suwerenowie sejmowi opisują własnymi słowami i w rezultacie około 80 proc. tubylczego systemu prawnego stanowią już owe dyrektywy, uzupełniane najwyżej korupcyjnymi nowelizacjami w rodzaju „lub czasopisma” – ale i te, żeby w ogóle były procedowane, muszą uzyskać certyfikat zgodności z prawami Reichu.
W ten sposób na przykład przyjęta została faszystowska regulacja w postaci ustawy o ochronie danych osobowych, która wprowadza zasadę, że jeśli jeden człowiek chce coś powiedzieć drugiemu człowiekowi, to musi prosić „państwo” o pozwolenie.
Na straży tych faszystowskich regulacji władze Rzeszy postawiły Gerichty, to znaczy – instytucje zatrudniające poprzebieranych w „śmieszne, średniowieczne łachy” funkcjonariuszy, którzy za pieniądze w podskokach służą każdemu reżymowi. Gerichty bowiem były i w III Rzeszy i w PRL w czasach stalinowskich oraz późniejszych, więc nie ma powodu, by nie miało być ich teraz, gdy właśnie przystępujemy do kładzenia fundamentów pod Generalne Gubernatorstwo.
Ludzie dziwują się niekiedy, jak to się działo, że ci funkcjonariusze, siłą inercji nazywani „sędziami”, dopuszczali się tylu zbrodni sądowych, z morderstwami włącznie. Ano właśnie tak; jeszcze trochę faszystowskich regulacji i ani się spostrzeżemy, kiedy trup zacznie ścielić się gęsto, a tysiące zapełnią więzienia.
I niech nas nie zmylą usprawiedliwienia, że np. w czasasch stalinowskich wśród tych funkcjonariuszy dominowali Żydowie albo Żydówki w rodzaju niejakiej Gurowskiej (nee Morycówna Zand). Polskie pochodzenie w niczym przed popełnianiem zbrodni sądowych nie chroni, a tym bardziej – płeć – zwłaszcza gdy obecna propaganda Judenratu kładzie nacisk na „siłę kobiet”. A w czym ta siła ma się objawiać, jeśli nie w bezwzględnym realizowaniu faszystowskich regulacji?
Toteż i teraz, gdy funkcjonariusze Propaganda Abteilung podsuwają opinii publicznej pod nos wspomniane dyrdymały, właśnie menażeria skupiona w Sejmie i Senacie przyjęła ustawę z 23 maja br. o ochronie sygnalistów. Jest to oczywiście dyrektywa władz IV Rzeszy, które nakazały jej przyjęcie wszystkim bantustanom, co nasi suwerenowie w podskokach wykonali.
Chodzi naturalnie o donosicieli, elegancko nazywanych „sygnalistami”, nad którymi szczególną opiekę ma roztoczyć Rzecznik Praw Obywatelskich. W ten oto sposób ta dotychczas operetkowa posada zostanie wkomponowana w system totalnej inwigilacji – w szczególności w ochronę „sygnalistów” przed tak zwanymi „działaniami odwetowymi”, a więc każdym zachowaniem, które „może wyrządzić szkodę” sygnaliście – a nawet „próby” lub „groźby” takich zachowań.
Wprawdzie teraz pojedynki wyszły już z mody, ale ciekawe, czy według kodeksu Boziewicza „sygnaliści” mają „zdolność honorową”, czy też odmawianie im jej można będzie uznać za „działania odwetowe”?
Ale to nic w porównaniu z przewidzianym przez ustawę zakresem ochrony, która z „sygnalisty” czyni coś w rodzaju świętej krowy. Jeśli, dajmy na to, „sygnalista” gdzieś pracuje, to pracodawca nie może mu nic zrobić, bez narażania się na odpowiedzialność za „działania odwetowe” – przy czym w razie czego to właśnie on musi udowadniać niezawisłemu sądowi, że to nie były żadne „działania odwetowe”, tylko pracownik na przykład się wałkonił.
Z doświadczenia wiem, że udowodnienie czegoś takiego niezawisłemu sądowi jest niemożliwe, zwłaszcza, gdy „sygnalista”, podobnie jak niezawisły sędzia, jest jednocześnie konfidentem którejś z bezpieczniackich watah. „Sygnalista” w kolei może wszystko, to znaczy – prawie wszystko – bo na przykład nie może przyjąć odpowiedzialności za szkodę powstałą z powodu „zasygnalizowania”- gdyby na przykład ruszyło go sumienie. Poza tym ma zagwarantowaną całkowitą anonimowość – jak to konfidenci – a za ujawnienie jego tożsamości grozi nawet do roku więzienia.
Cóż można o tej ustawie powiedzieć? Czyni ona z „sygnalisty” osobę stojącą właściwie ponad prawem, podobną do niezawisłych sędziów, którzy – jak się przekonałem – naprawdę uważają, że nikt nie powinien mieć prawa komentowania ich orzeczeń.
Przepisy tej ustawy naruszają konstytucyjne zasady np. zasadę swobody zawierania umów – w tym – umów o pracę – bo na przykład pracodawca pod żadnym pozorem nie może pozbyć się „sygnalisty” ze swojej własnej firmy – chyba, że ją zlikwiduje, chociaż kto wie, czy wtedy nie narazi się na odpowiedzialność za „działania odwetowe”.
Te regulacje – chociaż expressis verbis o tym nie mówią – stanowią milowy krok na drodze przejmowania władzy przez tajne służby, dla których „sygnaliści” są oczami i uszami.
W sytuacji, kiedy zarówno wobec osób piastujących wysokie funkcje publiczne w konstytucyjnych organach państwa, jak i obywateli kontrolujących kluczowe segmenty gospodarki, funkcjonariuszy organów ścigania, niezawisłych sędziów oraz funkcjonariuszy Propaganda Abteilung z niezależnych mediów głównego nurtu przemysłu rozrywkowego, niepodobna uniknąć podejrzeń o tajną współpracę z bezpieką, która w naszym nieszczęśliwym kraju jest wyjątkowo bogato rozbudowana, ustawa o ochronie „sygnalistów” stanowi rodzaj wisienki na torcie, uzupełniając, a właściwie dopełniając obrazu Generalnego Gubernatorstwa, które właśnie jest budowane pod kierunkiem Volksdeutsche Partei.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz