wtorek, 16 lipca 2024

Ostatni marszałek Niepodległej.



Część 1: Ucieczka

Przed wielu laty na antenie rozgłośni polskiej radia Free Europa ukazały się audycje w których odtworzono ostatnie miesiące życia marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, poczynając od czasu klęski wrześniowej i ewakuacji władz II RP aż do śmierci Marszałka w Warszawie. Audycję opracował Tymon Terlecki, który był również NARRATOREM.

Audycja stanowiła montaż na który złożyły się relacje świadków żyjących, wspomnienia osób zmarłych ogłoszone przed ich śmiercią oraz cytaty z autentycznych dokumentów. Zapis audycji ukazał się na łamach londyńskich „Wiadomości” w 1963 roku (numery: 912 i 916) w dodatku „Na Antenie”.

Z żyjących na emigracji świadków udział wzięli: gen. Józef Wiatr, ambasador Kajetan Morawski, adiutant generalny ppłk Jerzy Krzeczkowski, ppłk Zygmunt Borkowski, płk Edward Radwan Pfeiffer, gen. Tadeusz Pełczyński, Marian Hemar, redaktor Wacław Zagórski oraz Maria Buterlewiczowa.

Ze świadków przebywających w Kraju przytoczono ogłoszone w „Życiu Literackim” opowiadanie Stanisława Fronczystego, górala, który przeprowadzał Edwarda Śmigłego-Rydza przez zieloną granicę. Wśród świadectw ludzi zmarłych zacytowano relacje ministra Józefa Becka, gen. Sławoja Felicjana Składkowskiego, polityka i historyka Władysława Pobóg-Malinowskiego, ambasadora Rogera Raczyńskiego, inż. Juliana Piaseckiego oraz mjr Bazylego Rogowskiego.

Aby „uczytelnić” zapis audycji sprzed ponad 60 lat konieczne okazało się zaingerowanie w ten tekst (jak niżej):
1/pominąłem fragmenty opisów przesadnie romantyczno-nostalgicznych, jak też niektóre techniczno-redakcyjne wstawki Narratora; miejsca te oznaczyłem jako (…).;
2/ w nawiasach kwadratowych […] umieściłem komentarze własne. Ponadto dodałem linki do zasobów cyfrowych;
3/ kursywą zostały zapisane fragmenty z dokumentów lub zapisy z nagrań (dotyczy to relacji osób nieżyjących).

Tekst zapisu audycji radiowych składa się z dwóch części, które przedstawiam w dwóch notkach, gdyż mimo dokonanych skrótów wciąż posiada ponadstandardowe rozmiary. Pierwsza część nosi tytuł Ucieczka, a druga Powrót.
*****************

NARRATOR (Tymon Terlecki)
https://pl.wikipedia.org/wiki/Tymon_Terlecki
https://www.cultureave.com/wytrwac-za-siebie-i-za-narod/

Sprawa Edwarda Śmigłego-Rydza zaczyna się 17 września 1939 r. W tym pamiętnym dniu był on naczelnym wodzem Polskich Sił Zbrojnych walczących z najazdem hitlerowskim, od przeszło dwóch tygodni cofających się przed przeważającą siłą tego najazdu, a kilka godzin temu zdradziecko zaatakowanych z tyłu przez armię czerwoną.

Nie zajmujemy się tutaj oceną kampanii, która przeszła do historii jako kampania wrześniowa. Zajmujemy się tylko głównym aktorem tego wydarzenia, człowiekiem dźwigającym ciężar odpowiedzialności za poniesioną klęskę. Pragniemy oświetlić jego postępowanie w tym krytycznym dniu i w latach, które go dzieliły od zgonu. Zacznijmy jednak od życiorysu i zapisu służby.

„GŁOS” :
[dwutygodnik ilustrowany „Głos”, wydawany od maja 1952 r. do stycznia 1953 r.; redaktor nacz. Tadeusz Katelbach]
17 września 1939 r. Edward Rydz liczył 54 lata życia. Pseudonim „Śmigły” przybrał w szeregach „Strzelca” jako student uniwersytetu i akademii sztuk pięknych. Po wybuchu pierwszej wojny światowej był najpierw (wprzód) dowódcą 1-go batalionu, później 1 pułku pierwszej brygady legionów Piłsudskiego i zdobył jego zaufanie. W czasie jego uwięzienia w Magdeburgu objął naczelną komendę Polskiej Organizacji Wojskowej (POW). Po odzyskaniu niepodległości pozostał w wojsku.

Odznaczył się w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Po śmierci Piłsudskiego w 1935 r. został generalnym inspektorem Polskich Sił Zbrojnych. W lipcu 1936 r. ukazał się okólnik rządowy stwierdzający że jest on „pierwszą osobą po prezydencie Rzeczypospolitej Polskiej”. W listopadzie tego roku otrzymał buławę marszałkowską. Odbierając ją z rąk Prezydenta Śmigły-Rydz, drugi po Piłsudskim marszałek Polski powiedział:”

Edward ŚMIGŁY-RYDZ :
„Kiedy patrzę w tej chwili na księgę rozrachunku mego życia, to dzień dzisiejszy nie jest zapisany na tej stronie która zawiera dorobek, ale widzę go po stronie, która zawiera dług mego życia. Dług, który mam dopiero do spłacenia …”
http://skany.wbp.lodz.pl/pliki/bibik/bibik_51/bibik_51.pdf

NARRATOR :
Dzień 17 września 1939 r. postawił Śmigłego-Rydza przed próbą jego własnych słów. Klęska wojskowa była faktem nieodpartym. Ostatnia, desperacka koncepcja zorganizowania obronnego przyczółka na Pokuciu, w czworoboku zamkniętym liniami Dniestru, Styru i granicy rumuńskiej, utraciła sens wobec wkroczenia Sowietów.

Najwyższe władze państwowe stanęły przed koniecznością przejścia z własnej ziemi na ziemię sprzymierzeńców – przez Rumunię do Francji. Przemawiał za tym precedens belgijski z 1914 r., podstawę prawną stanowiła konwencja haska z 1907 r., dopuszczająca przejazd głowy państwa i rządu, który prowadzi wojnę, przez terytorium kraju neutralnego. Decyzja zapadła 17 września o 4-ej po południu w Kutach na ostatniej naradzie, w której wzięli udział: prezydent Ignacy Mościcki, marszałek Śmigły-Rydz, premier Składkowski [Sławoj Felicjan Składkowski] i minister spraw zagranicznych Beck [Józef Beck].

I tu natrafiamy na pierwszą zagadkę dotyczącą naczelnego wodza pobitej armii polskiej. Wszystko przemawia za tym, że w ciągu tego tragicznego dnia wahał się on co do wyboru własnej drogi.
Oto świadectwo Józefa Becka złożone w książce „Le Dernier rapport” (Ostatni raport), napisanej w czasie internowania w rumuńskiej miejscowości Braszów (rum. Braşov) oraz wydanej w Paryżu w 1951 r.

Józef BECK :
„17 września, około 11.30 rano udałem się do kwatery naczelnego wodza w Kołomyi. Zastałem tam premiera. Marszałek oświadczył, że zamyśla dołączyć do zgrupowania gen. Sosnkowskiego [Kazimierza]. Po dyskusji] Marszałek stwierdził, że musi się zastanowić nad swoją decyzją i że na pewno pozostanie w Kołomyi do wieczora. Około 4-ej po południu marszałek Śmigły-Rydz niespodzianie dla mnie przybył do Kut w towarzystwie premiera. Według własnych słów przyjechał, żeby przedstawić Prezydentowi Rzeczypospolitej, do jakiego stopnia sytuacja wojskowa jest beznadziejna, i dodał, że jego zdaniem Prezydent i rząd powinni opuścić jak najprędzej terytorium Polski. Pozostają już tylko godziny. Marszałek nie powiadomił nas zupełnie o swoich osobistych zamiarach. Dowiedziałem się o świcie następnego dnia z telefonu premiera, który dzwonił z Wyżnicy (miejscowości granicznej na rumuńskim brzegu Czeremoszu), że Marszałek również przekroczył granicę …”

NARRATOR :
Ale istnieje sprzeczające się z tym oświetlenie nieżyjącego już premiera Składkowskiego, kilka razy przy rozmaitych okazjach utrwalane na piśmie i świadectwo uczestnika ostatniej odprawy dla najwyższych oficerów sztabu w Kosowie. Składkowski twierdzi, że zarówno na porannej naradzie w Kołomyi, jak i na popołudniowej w Kutach, była mowa również o przejściu „Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego przez Rumunię w celu udania się do sprzymierzonej Francji (…).

Sławoj SKŁADKOWSKI :
„Nakłaniałem Marszałka, na mej kwaterze w Kosowie, do najszybszego skierowania swego wysiłku tam, gdzie jeszcze istnieje szansa wygranej – do Francji; tam również – mówiłem – winien przenieść sztab główny, jako gotowe, zgrane narzędzie pracy naczelnego wodza. W Polsce – mówiłem – nie ma, jako naczelny wódz, już nic do roboty. Marszałek – słuchając i ważąc – cierpiał bardzo, lecz ostatecznie przyznał słuszność moim argumentom, zgodził się, że nie ma już innego wyjścia, że pobity w kraju musi dalej walczyć we Francji”.

NARRATOR :
Jest przed mikrofonem naczelny kwatermistrz, gen. Wiatr. Jak pan, panie generale, zapamiętał przebieg tego dnia, 17 września?

Gen. Józef WIATR
Jako naczelny kwatermistrz przeżyłem ten tragiczny dzień w kwaterze głównej naczelnego wodza w Kołomyi. Między naradą poranną w Kołomyi a naradą popołudniową w Kutach, którą minister Beck i gen. Składkowski oświetlają w sposób tak sprzeczny, około 1-ej w pokoju szefa sztabu głównego odbyła się odprawa kilku najstarszych dowódców i szefów oddziałów sztabu naczelnego dowództwa.

Naczelny wódz głosem zupełnie spokojnym podał nam do wiadomości swoją decyzję przejścia granicy rumuńskiej wraz z kwaterą główną, by poprzez port w Constancy dostać się do Francji dla kontynuowania tam wojny. Później przedstawił nam szeroko motywy swojej decyzji. W końcu wydal rozkaz sformowania kolumny marszowej na drodze Kosów-Kołomyja, czołem w Kosowie. Kolumna miała być sformowana przed zapadnięciem zmroku. Samo jednak przejście granicy miało nastąpić dopiero na wyraźny rozkaz naczelnego wodza, który miał być wydany po stwierdzeniu bezpośredniego naporu nieprzyjaciela.
https://pl.wikipedia.org/wiki/J%C3%B3zef_Wiatr

NARRATOR :
Czy zapamiętał pan generał jakieś charakterystyczne momenty z tej odprawy, które by wyłączały pomyłkę co do dnia i godziny?

Józef WIATR :
Odprawę tę pamiętam bardzo dokładnie, ponieważ jako naczelny kwatermistrz musiałem na jej podstawie wydać rozkazy komendantowi kwatery głównej w sprawie sformowania kolumny marszowej. Pamiętam doskonale również dwa momenty bardzo ważne dla oświetlenia omawianej sprawy. Na zapytanie jednego z uczestników czy mamy zapewniony swobodny przejazd przez Rumunię, naczelny wódz odpowiedział: „Przed chwilą rozmawiałem z ministrem Beckiem, który mnie zapewnił, że zarówno przejazd przez Rumunię, jak i załadowanie w Constancy nie napotkają ze strony Rumunów na żadne trudności”.

Następnie szef sztabu głównego, gen. Wacław Stachiewicz, zwrócił się do naczelnego wodza z prośbą o zezwolenie na powrót do Warszawy. Chciał wrócić samolotem bombowym Łoś, który podobno był do rozporządzenia. Naczelny wódz odpowiedział mniej więcej w te słowa: „Przecież pan wie, że jedziemy do Francji prowadzić dalej wojnę, że będziemy tam odtwarzać siły zbrojne i pan generał będzie w tej pracy potrzebny, dlatego też nie mogę się zgodzić na pański powrót do Warszawy”.

NARRATOR :
Czyli pogląd pana generała przychyla się do relacji gen. Składkowskiego?

Józef WIATR :
Tak. Zdaniem moim, relacja gen. Składkowskiego jest rzetelna. Marszałek Śmigły-Rydz powziął decyzję w przekonaniu, że przejazd przez Rumunię nie napotka na trudności.

NARRATOR :
Tego tragicznego dnia 17 września o 4-ej po południu odbyła się w Kutach jeszcze jedna konferencja na najwyższym szczeblu. Wzięli w niej udział Prezydent, naczelny wódz, premier i minister spraw zagranicznych. Na tym spotkaniu zapadła decyzja wyjścia władz polskich z kraju. Nikt z uczestników tej konferencji nie żyje. Dwie sprzeczne opinie – Becka i Składkowskiego – już państwo słyszeli. To co zamyślał Śmigły-Rydz w środku tego dnia oświetlił przed chwilą gen. Wiatr. W studio jest świadek konferencji w Kutach, jeden z adiutantów prezydenta Mościckiego, ppłk Józef Hartman. Czy zapamiętał pan jakieś szczegóły dotyczące Śmigłego-Rydza?

ppłk Józef HARTMAN
Po zakończeniu konferencji w Kutach Prezydent wydając mnie i kpt. Kryńskiemu, drugiemu adiutantowi, polecenia dotyczące przejścia granicy powiedział: „Z p. Marszałkiem Śmigłym była trudna przeprawa, chciał pozostać w kraju. Gdy jednak minister Beck wyraźnie podał na konferencji stanowisko Rumunów i co przyrzekli uczynić dla nas w myśl umowy – postanowiliśmy że do Rumunii przechodzą: Prezydent, naczelny wódz z wojskiem i rząd. Po konferencji p. Marszałek zameldował mi, że przekroczy granicę z wojskiem”.
https://pl.wikipedia.org/wiki/J%C3%B3zef_Hartman

NARRATOR :
To zeznanie potwierdza tezę gen. Składkowskiego przeciw tezie Becka. Zgodnie z zasadą przyjętą w tej audycji nie rozstrzygam, które z tych oświetleń jest bliższe prawdy. Powołuję jednak biegłego w osobie niedawno zmarłego historyka Pobóg-Malinowskiego, który w tomie III swojej „Najnowszej historii politycznej Polski” przeciw drugiej tezie wysuwa szereg argumentów. Oto argument główny i najważniejszy.

Władysław POBÓG-MALINOWSKI
„W rokowaniach z Rumunami o prawo przejazdu, z Francuzami o prawo pobytu była mowa tylko i wyłącznie o Prezydencie i rządzie. Nie ma śladów by układy te obejmowały także naczelnego wodza, jego sztab i oddziały wojskowe. Nawet nie mogło być inaczej, skoro podstawa tych układów – konwencja haska – najwyraźniej zabrania tranzytu wszelkich elementów wojskowych, a nawet kategorycznie nakazuje ich rozbrojenie i internowanie”.
https://pl.wikipedia.org/wiki/W%C5%82adys%C5%82aw_Pob%C3%B3g-Malinowski

NARRATOR :
Pobóg-Malinowski przyjmuje, że Śmigły-Rydz „decyzję ostateczną powziął samodzielnie, a nie wcześniej niż o 7-ej lub 8-ej wieczorem 17 września”. Przekroczył most graniczny na Czeremoszu w nocy z 17-go na 18-go. Oto relacja inż. Karola Wędziagolskiego, sekretarza Śmigłego-Rydza.

Karol WĘDZIAGOLSKI
„Tuż zaraz na rumuńskim brzegu trafiliśmy na oddział rumuńskiej żandarmerii pod dowództwem porucznika, który szczegółowo i marudnie rewidował wozy i ludzi, odbierając wszystkim bez wyjątku broń i przedmioty wojskowego zaopatrzenia. Wrażenie przygnębiające. Wobec nieobecności gen. Kasprzyckiego (ministra wojny), który miał sobie polecone przez marszałka Śmigłego osobiście dozorować ewakuację, Marszałek wysiadł z samochodu, zbliżył się do rumuńskiego porucznika i tonem nie przewidującym sprzeciwu zażądał aby przerwać natychmiast rewizję samochodów i ludzi, tłumacząc oficerowi, że rewizja jednego samochodu trwa kwadrans, a samochodów jest wiele tysięcy. Porucznik usiłował usprawiedliwiać się, chociaż rewizję przerwał.

W tej chwili nadbiegł rumuński pułkownik, attaché wojskowy przy ambasadzie w Warszawie, meldując Marszałkowi ze łzami w oczach, że zamówił telefon do Bukaresztu, i błagał Marszałka o rozmówienie się z królem. Marszałek z niezwykłym dla niego podnieceniem odpowiedział pułkownikowi że przed kilkoma godzinami minister spraw zagranicznych Rzeczypospolitej już się rozmówił z królem i jego rządem. Tymczasem niech pan pułkownik nakaże by nie czyniono, zgodnie z decyzją króla i rządu, przeszkód w przemarszu oddziałów polskiego wojska, gdyż pośpiech z wielu względów jest pożądany”. Już świtało gdyśmy wyjechali w stronę Czerniowiec. Po drodze dowiedzieliśmy się że wszystkie formacje i poszczególni ludzie są rozbrajani i skierowywani do obozów”.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Karol_W%C4%99dziagolski

NARRATOR :
Była to najbardziej fatalna decyzja w życiu Śmigłego-Rydza. Jak ją psychologicznie wytłumaczyć? Oddaję głos ambasadorowi Morawskiemu, który świetną znajomość kulis i sprężyn systemu przedwrześniowego łączy z wnikliwością rasowego pisarza.

ambasador Kajetan MORAWSKI
Przypuszczenie, że Śmigły-Rydz podjął tę decyzję dla zapewnienia własnego bezpieczeństwa jest tak sprzeczne z całą jego przeszłością, całą jego sylwetką duchową, iż należy je bezwzględnie odrzucić. Naiwne i oparte na mało ścisłej interpretacji sojuszu złudzenie iż obejmie dowództwo połączonych wojsk polsko-rumuńskich – nie wystarcza w pełni, aby krok jego uzasadnić.

I tu właśnie uderza analogia z decyzją kardynała Hlonda. Prymas czujący się interrexem i naczelny wódz czujący się następcą Prezydenta ulegli tym samym namowom, tej samej błędnej optyce. Wizja historyczna przysłoniła im obowiązek najprostszy, ratowanie ciągłości państwa przyćmiło konieczność zostania w najtrudniejszej chwili wśród tych, których ich pieczy powierzono. Dopiero w nie zakłóconej już zgiełkiem wojennym ciszy, w oddaleniu i niemocy nastąpiło tragiczne ocknięcie.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kajetan_Dzier%C5%BCykraj-Morawski

NARRATOR :
Śmigły-Rydz czuł potrzebę usprawiedliwienia swego kroku ex post. Oto fragment jego relacji napisanej w grudniu 1939.

Józef ŚMIGŁY-RYDZ :
„17 września znalazłem się w sytuacji, w której o jakimkolwiek dowodzeniu nie mogło być mowy. Postanowiłem, mając przy tym zapewnienie rumuńskie, przedostać się do Francji lub Anglii… Nie było dla mnie rzeczy łatwiejszej niż znaleźć śmierć w drodze z Kosowa ku granicy. Nie było nic łatwiejszego, niż udać się do któregoś z najbliższych oddziałów, czy też samolotem do oblężonej Warszawy lub “zgrupowania Kutno”. Lecz gdy odsunąłem na bok swoją osobę, gdy pomyślałem, kto będzie tę wojnę polską nadal prowadził i sprawy polskiej bronił, nie tylko wobec nieprzyjaciela lecz i wobec sprzymierzonych – postanowiłem nie ulec sentymentom osobistym, łatwym do wykonania i prowadzić walkę nadal”.

NARRATOR :
Ta relacja powstała po przemyśleniu tragicznej pomyłki. Pierwsze ocknięcie nastąpiło bardzo wcześnie. Dowodzą tego wspomnienia szefa francuskiej misji wojskowej w Polsce, gen. Faury, który spotkał się ze Śmigłym-Rydzem w kilka godzin po przekroczeniu granicy.
[gen. Louis Faury, szef francuskiej misji wojskowej w Polsce do 17 września 1939 r.]

gen. Louis FAURY
„Twarz polskiego naczelnego wodza nosiła ślady głębokiego bólu. Powiedział mi z prostotą, że jego postępowanie spotka się z surowym sądem, lecz nie mógł postąpić inaczej, jeśli nie chciał marszałka Polski oddać wrogom jako trofeum wojennego. W praktyce utracił wszelką możliwość dowodzenia na własnej ziemi siłami polskimi. Spodziewał się że Rumuni przyjmą go jako nieszczęśliwego sprzymierzeńca. Niestety, w chwili, gdy zjawił się na posterunku granicznym, mówi się o internowaniu”.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Louis_Faury

NARRATOR :
Istnieją wiadomości, że Śmigły-Rydz chciał zawrócić do Polski jeszcze tego samego dnia. W Czerniowcach Prezydent i Beck jakoby powitali go ze zdziwieniem. Między ministrem spraw zagranicznych a naczelnym wodzem ujawniło się ostre napięcie, być może sięgające czasów sprzed wojny, narastające w ciągu klęskowych kilkunastu dni, w których polityka jednego z nich skazywała na beznadziejną walkę, załamanie się zaś siły będącej w rozporządzeniu drugiego – paraliżowało wszelką działalność polityczną. To napięcie odsłania relacja inż. Wędziagolskiego, który należał do najbliższego otoczenia Śmigłego-Rydza i już raz świadczył o tych dramatycznych godzinach.

Karol WĘDZIAGOLSKI :
„Gdy na dworcu w Czerniowcach wieczorem zajechał pociąg dla Prezydenta, naczelnego wodza i rządu, kilku ministrów zbliżyło się do Marszałka, już wsiadającego do wagonu, by go pożegnać. Stałem tuż za Marszałkiem, gdy on zwrócił się do ministra Becka i ostrym głosem, zbliżonym do stłumionego krzyku, powiedział: „Pan mnie oszukał, panie ministrze” i nie podając ręki Beckowi wszedł do wagonu. Zdążyłem pochwycić ironiczny uśmiech ministra, nucącego pod nosem jakąś melodię i postukującego w takt końcem bucika w kamienie peronu”.

NARRATOR :
Ale szary człowiek, gromada uchodźcza, niebawem całe społeczeństwo polskie uważało, że to Śmigły-Rydz „oszukał”, zawiódł, zdezerterował. Reakcja uczuciowa była niesłychanie gwałtowna, zgodna i jednoznaczna. Ilustruje ją wiele świadectw. (…) [świadectwo] Pobóg-Malinowskiego, zapisane bezpośrednio po wojnie (…), [który] do końca życia pozostał piłsudczykiem, cały pobyt na emigracji poświęcił badaniom najnowszej historii Polski, znalazł wiele gorących słów obrony Śmigłego, ale bezpośrednio po wojnie z całą szczerością zanotował wrażenie, jakie na nim zrobiła wiadomość o wydarzeniach nocy z 17 na 18 września.

Władysław POBÓG-MALINOWSKI :
„Po wszystkich przejściach ostatnich dni -zwłaszcza po tej straszliwej niedzieli – musiałem być już mocno uodporniony na wszelkie niespodzianki i nagłe ciosy. A jednak teraz znowu zachwiałem się pod ciężarem tej wiadomości. Reaguję na nią dominującą mieszaniną niezmiernego zdumienia, głębokiego żalu i trwogi. Jednocześnie z tą falującą trwogą – jakżeż dobrze pamiętam to do dziś – wypłynęło nagle jaskrawym obrazem wspomnienie krótkiego odpoczynku w Druskiennikach, na kilka tygodni przed wybuchem wojny. Jasny, złoty dzień. Małe dzieci – chłopcy i dziewczynki – czyściutko ubrane, z chorągiewkami w ręku, maszerują przez ulice czwórkami:

Nikt nam nie zrobi nic,
Nikt nam nie weźmie nic,
Bo nas prowadzi Śmigły,
Marszałek Śmigły-Rydz.

Dolatujące z daleka – z jasnej słonecznej Polski do tej płaczącej deszczem rumuńskiej Wyżnicy drżące głosiki małych dzieci brzmią teraz dla mnie jak szyderczy śpiew ponurego Chochoła. Mieliśmy złoty róg i czapkę z piór!… A teraz wiatr to porwał i niesie!”…

NARRATOR :
A oto wspomnienie ambasadora Morawskiego, który znalazł się ze Śmigłym-Rydzem w pociągu unoszącym całą polską „górę” w głąb Rumunii.

Ambasador Kajetan MORAWSKI :
Ledwo ruszyliśmy ze stacji, dowiedzieliśmy się, że nie jedziemy do Constanzy, gdzie mieliśmy się przesiąść na okręty wojenne zachodnich sojuszników, lecz do jakiegoś tymczasowego postoju. Zakomunikował mi tę przygnębiającą wieść, po rozmowie z Beckiem i Składkowskim, wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski. Zalterowany stanąłem w drzwiach przedziału, który zajmowaliśmy wspólnie. I wtedy dopiero sięgnąłem dna naszej nędzy. W głębi korytarza ujrzałem przechodzącego marszałka Śmigłego-Rydza. Więc naczelny wódz był wśród nas z dala od walczących jeszcze wojsk! Wydało mi się po raz drugi, że wali się wkoło nas wszystko w co kładliśmy naszą wiarę, naszą miłość, naszą dumę. Ze utraciliśmy nawet więcej niż niepodległość i ziemię, więcej niż dorobek dwudziestolecia.

NARRATOR :
Najwymowniejszy wyraz tym odczuciom dał Hemar [Marian] w wierszu „Do Generała”, napisanym na rumuńskim wygnaniu. Sam tytuł jest jakby aktem degradacji poetyckiej; poeta mówi o Śmigłym-Rydzu jako „generale”, nie marszałku, odmawia mu zaszczytnego stopnia, który otrzymał jako następca i dziedzic marszałka Piłsudskiego. Hemar jest ze mną w studio i sam opowie o okolicznościach powstania tego wiersza.

Marian HEMAR :
Wiersz „Do Generała” napisałem w Rumunii w miasteczku Teleajen pod Ploesti w 1940 r., zdaje się w marcu. Nie jestem tego całkiem pewny. Prawdą jest, że nie pamiętam i że nie mogę sobie przypomnieć, co się ze mną działo w kilku miesiącach mego pobytu w Rumunii. Po ucieczce z kraju przechodziłem, zdaje się, jakiś rodzaj wyczerpania czy szoku, który zaczął się rozwiewać dopiero w marcu. Nie myślałem że jeszcze kiedykolwiek będę mógł coś napisać, samo zajęcie pisarskie zdawało mi się wtedy żałosne, śmiechu warte.

Zahaczyłem się wspomnieniami o daty marcowe, bo w marcu, na św. Józefa, napisałem pierwszy, powojenny wiersz o Piłsudskim i miałem go wygłosić w Ploeszti na akademii józefińskiej, która nie doszła do skutku. Ta okazja zdaje się przełamała we mnie jakieś lody, i w kilka tygodni potem napisałem wiersz „Do Generała”. Był wynikiem rozżalenia, rozpaczy i wstydu, napięć bardzo emocjonalnych, to były jedyne „dane” do podjęcia tego tematu. Pamiętam, że czytałem ten wiersz w parę dni po napisaniu kilku znajomym w Bukareszcie. Jednemu z nich dałem mój egzemplarz wiersza „do odpisania”. W tydzień potem Bukareszt cały był zasypany odpisami.

Po latach dowiedziałem się że odpisy doszły do wszystkich obozów internowania, że dostały się do kraju, do Ameryki, do Anglii i do Francji. Pamiętam, że pewnego popołudnia siedziałem w Bukareszcie w kawiarni, była już wiosna, obok przy innym stoliku siedziało dwóch panów. Nagle podchwyciłem ich rozmowę. Mówili po polsku. Jeden czytał drugiemu mój wiersz (…) i gdy przeczytał słowa „To chmurny marszałek Piłsudski po raz wtóry umarł tej nocy”, powiedział: „Rozumie pan, oni tak teraz próbują się wybronić”. (…) Odwróciwszy się ku nim ujrzałem drugiego jegomościa. Siedział nieruchomo i łzy ciekły mu po twarzy. Schyliłem się wtedy nad moją kawą i też zacząłem płakać.

NARRATOR :
Oto początek wiersza:
O polska tragedio plew,
Które ziarnami łudzą.
Jak łatwo powiedzieć „krew”,
Gdy chodzi o cudzą.

Jak łatwo przywołać śmierć
Gdy chodzi o życia
Owych mężczyzn ostatnich,
Owych kobiet ostatnich.
Którym pan dał słowo bez pokrycia.

Wicher targa rumuńską nocą.
Próżno oczy i uszy zakryjesz –
To upiory do okien łopocą –
Generale! My polegli. Ty żyjesz?

Niech pan oczy i uszy zasłoni.
Niech pan w oknach zaciągnie firanki,
Bo tam stoją żołnierze bez broni.
Tak jak wyszli na niemieckie tanki.

Bo tam stoją warszawscy cywile,
Którzy z szarej warszawskiej ulicy
Uczynili polskie Termopile,
Gdy pan uniósł głowę ze stolicy

NARRATOR :
Ten wiersz pełen bólu, gniewu i wzgardy zaczął od razu krążyć w tysiącach odpisów wszędzie, gdziekolwiek się Polacy znajdowali. Miało minąć sporo czasu nim dotarł on do świadomości Śmigłego-Rydza. Tymczasem uderzały w niego jeden cios po drugim. Był osobiście świadkiem rozbrajania swoich żołnierzy. W pociągu zdał sobie sprawę że jest całkowicie zdany na cudzą łaskę i niełaskę. Jego wagon odłączono od reszty wagonów i skierowano na południowy-zachód do miejscowości Craiova. Prezydent znalazł się osobno w Bicaz, rząd – w Siani.

Stało się jasne, że Rumuni świadomie rozdzielili naczelny zespół polski i – pod naciskiem niemiecko-sowieckim – nie zamierzają dotrzymać obietnicy o swobodnym przejeździe przez swoje terytorium. Zaczęło się internowanie. Adiutant Marszałka ppłk, ówcześnie mjr Krzeczkowski jest obecny w studio i złoży świadectwo o tym najciemniejszym epizodzie w życiu Śmigłego-Rydza. (…).

ppłk Jerzy KRZECZKOWSKI
Po przybyciu do Craiovej 10 września zostaliśmy skierowani do dużej, niezamieszkałej rezydencji, położonej w centrum miasta, t zw. pałacu Michaił. (…). Ta nasza „rezydencja” była strzeżona przez liczne posterunki policji. W hallu urzędował komisarz i dyżurni agenci Siguranzy [poprzedniczka Securitate]. Obecność przedstawicieli tej sławnej instytucji upewniła mnie że będziemy tu odcięci od świata. Doniesiono mi że Marszałek może się również poruszać poza obrębem pałacu, jednak policja musi był o jego ewentualnym wyjściu uprzedzona, by mogła zorganizować ochronę przed „możliwością gwałtownych wystąpień ze strony polskich uchodźców”. Jakiekolwiek odwiedziny mogły się odbywać tylko za zezwoleniem rumuńskiego ministra spraw wewnętrznych.

NARRATOR :
Ilu ludzi towarzyszyło Marszałkowi w Craiovej?

Ppłk Jerzy KRZECZKOWSKI :
Na początku była spora część sztabu, a potem dwóch oficerów: płk Zygmunt Wenda i ja, lekarz, sekretarz Karol Wędziagolski, dwóch kierowców i służący.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Zygmunt_Wenda

NARRATOR :
Co Śmigły-Rydz robił w tym pierwszym okresie internowania?

Ppłk Jerzy KRZECZKOWSKI :
Krótki pobyt w Craiovej oczywiście był wypełniony pracą. Marszałek opracował tutaj ostatni rozkaz do wojska, protest do rządu rumuńskiego w związku z konfiskatą broni i sprzętu Polskich Sil Zbrojnych, wiele innych, memoriałów, listów i tak dalej. Szczególnie ożywiona była korespondencja z p. Prezydentem oraz ze sztabem francuskim. Nim Marszałek złożył rezygnację z obowiązków naczelnego wodza, próbował utrzymać kontakt z walczącą Warszawą i próbował zająć się tworzeniem wojska polskiego we Francji, mianując dowódcą tamtejszego wojska gen. Stanisława Burharda-Bukackiego, przebywającego we Francji od początku wojny. Nominacja ta pozostała nominacją papierową.
http://www.dws-xip.pl/wojna/bio/bio1.html

NARRATOR :
Wspomniany rozkaz przesłany 26 września za pośrednictwem ambasad w Bukareszcie i Budapeszcie zachował się tylko w pamięci ludzkiej.

„GŁOS” :
„Do Generała Dywizji Rómmla, dowódcy Obrony Warszawy. Dziękuję panu Generałowi oraz wszystkim podległym mu oficerom i żołnierzom za bohaterską obronę Warszawy. Warszawa winna się bronić tak długo jak długo starczy zapasów żywności i amunicji. Śmigły Rydz, Marszałek”.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Juliusz_R%C3%B3mmel

NARRATOR :
Inny świadek, zapamiętał, że było w nim jeszcze usprawiedliwienie własnego wyjścia z Polski. Jeśli to prawda, ten „rozkaz” – ostatni w życiu – miał wymowę mimowolnie ironiczną. W Craiovej Rydz Śmigły przestał być „pierwszą osobą po Prezydencie’’ – jak głosił okólnik z lipca 1936 – przestał być jego formalnym następcą. Jak do tego doszło mówią notatki ambasadora w Bukareszcie, Raczyńskiego, ogłoszone po jego śmierci w „Kulturze” [paryskiej]. Oto jedna zapiska z tego dziennika:

ambasador Roger RACZYŃSKI
„Kiedy rząd rumuński pod naciskiem Niemców ofiarował naszemu rządowi pobyt czyli internowanie, a nie przejazd, doszedłem do wniosku iż w obliczu nowych faktów najważniejszą sprawą staje się uratowanie ciągłości najwyższych legalnych władz Rzeczpospolitej, zatrzymanych już faktycznie na terytorium stosunkowo słabego i zaskoczonego szybkością katastrofy polskiej państwa neutralnego. Uświadomiłem sobie że najpilniejszym moim zadaniem, któremu wszystkie inne należałoby podporządkować, będzie nawiązanie kontaktu z prezydentem Mościckim i skłonienie go do odwołania, w myśl przepisów konstytucji, następcy w osobie marszałka Śmigłego-Rydza (internowanego jako wódz naczelny) i naznaczenie na jego miejsce kogoś spośród działaczy polskich znajdujących się na obczyźnie”.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Roger_Adam_Raczy%C5%84ski

NARRATOR :
Po usilnych zabiegach Raczyńskiemu udało się skłonić prezydenta Mościckiego do rezygnacji i do wyznaczenia następcą na miejsce Śmigłego-Rydza wprzód ambasadora w Rzymie Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego, później Władysława Raczkiewicza. Rząd Składkowskiego, nie mogący pełnić swoich zadań, podał się do dymisji. W Paryżu powstał nowy rząd pod przewodnictwem gen. Sikorskiego. Na jego polecenie odwiedził Śmigłego w Craiovej Raczyński. Tę wizytę opisuje Morawski.

ambasador Kajetan MORAWSKI :
Raczyński nie widział Marszałka od przekroczenia granicy, miał do niego głęboki żal, nie chciał rozmawiać z nim sam na sam, nalegał na moją obecność, na którą się zgodziłem, mimo wstrząsu doznanego uprzednio w pociągu między Czerniowcami i Slanic. Śmigły przyjął nas z prostotą i spokojną godnością. Mówił głosem równym i opanowanym, nie skarżył się ani nie oskarżał, nie wybielał siebie ani nie podnosił przeciw innym zarzutów. Unikał nastroju dramatyczności, który panoszył się na ulicach Bukaresztu i innych szlakach wygnańczych.

Ale z wyrazu i postawy więcej jeszcze niż ze słów jego wynikało że to co nas bolało i piekło, jego boli i piecze jeszcze silniej. W powszechnym nieszczęściu był nieszczęśliwy podwójnie. I właśnie to spostrzeżenie, choć nie pomniejszało tragicznej pomyłki popełnionej przez wodza, który dał się odciąć od wojska, zmieniało i łagodziło stosunek do człowieka.

NARRATOR :
Należałoby wyjaśnić dlaczego Śmigły-Rydz chwycony w potrzask, odcięty od kraju i od świata zachodniego, nie próbował ucieczki z Craiovej, tym bardziej że ona na szlaku masowej ewakuacji polskiej do Francji. Tę okoliczność w pewnej mierze wyjaśnia świadectwo Rogowskiego, do którego nieraz jeszcze przyjdzie się nam odwołać.

mjr Bazyli ROGOWSKI
„Przysłano do starego znajomego, gen. Faury, który jako szef francuskiej misji wojskowej był pewnego rodzaju łącznikiem i obserwatorem w kampanii wrześniowej. Przyjechał on do Śmigłego pożegnać się, a przy tej sposobności dał do zrozumienia że sprawy tak stoją, iż – dopóki przebywa w swym obecnym miejscu pobytu – żołnierze polscy z Rumunii i Węgier bez przeszkód mogą być stopniowo wysyłani na Zachód, do Francji, nawet Włosi nie robią trudności uchodźcom z tranzytem. Na wypadek jednak gdyby Marszałek sam znikł z terenu rumuńskiego, nastąpiłyby w tej sprawie niesłychane komplikacje, które by uniemożliwiły te przerzuty wojaka, a bądź co bądź jest to jeszcze siła poważna. To spowodowało że Marszałek stracił prawie rok w bezczynności”.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Bazyli_Rogowski

NARRATOR :
Wracamy do Krzeczkowskiego z zapytaniem, czy pamięta spotkanie Marszałka z gen. Faury w Craiovej?

ppłk Jerzy KRZECZKOWSKI :
Owszem, pamiętam. Odbyło się ono w okolicznościach dość niezwykłych. Ponieważ Marszałek nie mógł się wydalać na miasto bez detektywów rumuńskich, zorganizowaliśmy to spotkanie w ten sposób, że wynajął podczas spaceru w pobliskim parku jednoosobową łódkę, gen. Faury zrobił to samo i rozmowa odbyła się w oczach Rumunów na środku stawu. Ale te kontakty ze światem zewnętrznym wkrótce się urwały.

NARRATOR : Dlaczego?

ppłk Jerzy KRZECZKOWSKI :
W połowie października 1939 przeniesiono nas w okolicę Campulung w Alpach Transylwańskich. Przejazd na dworzec w Craiovej odbył się wśród gęstych szpalerów policji. Po dotarciu do Campulung samochody przewiozły nas do odległego o 20 km Dragoslavele. Nowe miejsce internowania było letnią rezydencją patriarchy Kościoła rumuńskiego i byłego regenta Rumunii, ś.p. Mirona Ghristea. Ta posiadłość patriarchy, składająca się z małego białego dworku w stylu rumuńskim, większego domu w stylu bizantyńskim i stróżówki, leżała na stoku górskim opadającym ku dolinie rwącej rzeki Dambowitza. Po drugiej stronie rzeki, na przeciwległym stoku górskim leżała wieś Dragoslavele, rozciągnięta wzdłuż jedynej w tych okolicach szosy Campulung – Brasow.

Mimo piękna krajobrazu i rześkiego powietrza górskiego, pierwsze wrażenie było przygnębiające. Zdaliśmy sobie sprawę że jesteśmy tutaj jakby pogrzebani, odcięci od świata i skazani na bezczynność. Sytuacja Marszałka była szczególnie ciężka i drażliwa. Nie tylko wobec brzemienia ciążącej na nim odpowiedzialności, lecz także wobec stanowiska rządu rumuńskiego, który obiecując stopniowe wypuszczenie na wolność byłego Prezydenta, członków rządu i wojska, podkreślał że byłego naczelnego wodza będzie trzymać pod strażą do końca.

W białym dworku, w którym zostaliśmy zakwaterowani, rozpoczęły się długie i monotonne dni, skracane dalekimi spacerami. Spacery te miały równocześnie zapoznać nas z terenem i utrzymać w jakiej takiej formie fizycznej. Oczywiście asystowała nam policja. Urwały się one niestety niebawem wskutek srogiej zimy i wzmożonej ochrony. Ochronę tę objął pluton żandarmerii pod dowództwem oficera, bardzo często zmienianego.

NARRATOR :
W Dragoslavele odbył się już ostatni akt ogołocenia Śmigłego z godności, którymi przed wojną obdarzano go może ponad miarę jego sił i uzdolnień. We Francji odradzała się armia polska, i coraz bardziej naglące stawało się zagadnienie naczelnego dowództwa. Z Paryża szły żądania zmierzające do tego by skłonić Rydza do zrzeczenia się najwyższej funkcji wojskowej. W studio znajduje się ppłk (ówcześnie mjr) Borkowski, który przybył z taką misją do miejsca internowania nieszczęsnego naczelnego wodza. Niech pan pułkownik opowie co pan zapamiętał z tego zetknięcia się ze Śmigłym-Rydzem.

ppłk Zygmunt BORKOWSKI
27 października 1939 przybyłem z Paryża przez Bukareszt do Dragoslavele. Przywiozłem w zapieczętowanej kopercie list prezydenta Raczkiewicza do marszałka Śmigłego-Rydza nakłaniający go do rezygnacji z naczelnego dowództwa. Gdy po uciążliwej podróży samochodem znalazłem się w pięknie położonej okolicy górskiej i dotarłem do miejsca internowania Marszałka, był on na przechadzce, po której zaraz mnie przyjął.(…).

Rozmowa odbyła się w gabinecie, na piętrze, bez świadków, i trwała około godziny. Była ona trudna i przykra. Marszałek przeczytał list Prezydenta i zapytał czy znam jego treść. Odpowiedziałem twierdząco. Potem rozwinęła się rozmowa, której tematem była nasza armia odtwarzająca się we Francji. Miałem przykry obowiązek dać do zrozumienia memu rozmówcy, że rozżalenie żołnierzy po klęsce wrześniowej kieruje się w znacznym stopniu przeciw jego osobie. Musiałem możliwie oględnie wskazać niektóre świadczące o tym fakty.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Gabinet_Naczelnego_Wodza#CITEREFGabinet_NW1944

NARRATOR :
Jak reagował Śmigły-Rydz?

ppłk Zygmunt BORKOWSKI :
Zadawał mi wiele pytań, ale czułem wiejący od niego chłód przygnębienia. W końcu powiedział mi że mam czekać na odpowiedź. Opuściwszy gabinet, zszedłem na dół, gdzie otoczyli mnie towarzysze internowania Marszałka. W rozmowie z nimi i w czasie obiadu, w którym Marszałek nie wziął udziału, miałem wrażenie że nie zdają oni sobie sprawy z następstw Września i żyją w atmosferze jakby przedwojennej.

NARRATOR :
Jak wyglądało drugie widzenie się ze Śmigłym-Rydzem ?

ppłk Zygmunt BORKOWSKI :
Marszałek w sposób suchy i urzędowy wręczył mi zapieczętowaną kopertę. Zgodnie z otrzymanym w Paryżu rozkazem zapytałem co koperta ta zawiera. W pierwszej chwili Marszałek ostro odmówił. Po obszernym wyjaśnieniu, że mam wyraźny rozkaz przekazać decyzję Marszałka depeszą do Paryża zanim ją dostarczę na piśmie, Marszałek zakomunikował mi że wniósł prośbę o zwolnienie go ze stanowiska naczelnego wodza.

NARRATOR :
Płk Borkowski przywiózł do Paryża dwa krótkie listy marszałka Śmigłego-Rydza, datowane w Dragoslavele 27 października 1939.
[w tekście na łamach „Wiadomości” zamieszczone zostały fotokopie obydwu listów]

NARRATOR :
Mimo lapidarności i powściągliwości nie trudno dosłuchać się w tych listach, zwłaszcza w liście-komentarzu do rezygnacji, akcentów głębokiej urazy osobistej. Jeszcze raz wracam do koronnego świadka pobytu w Rumunii płk Krzeczkowskiego. Jak Śmigły-Rydz reagował na to co go spotykało?

ppłk Jerzy KRZECZKOWSKI :
Ciężkie ciosy, które spadły na Marszałka, musiały się odbić fatalnie na stanie jego zdrowia. Pomimo wrodzonej sprężystości i pogody oraz pomimo opanowania i niezłomnej wiary w słuszność swej decyzji i ostateczne zwycięstwo, coś się psuło w doskonałym do niedawna organizmie Marszałka. Szczególnie często i coraz częściej skarżył się na ostre bóle w kiszkach. Musieliśmy wielokrotnie wzywać lekarzy, pułkowników Henryka Cianciarę i Mariana Dietricha. Objawów późniejszych dolegliwości serca wtedy jeszcze nie było. Ponawiające się coraz częściej bóle kiszkowe wpływały oczywiście ujemnie na pogodną atmosferę, którą Marszałek normalnie wytwarzał. Toteż dni i wieczory stawały się coraz dłuższe i cięższe.

NARRATOR :
Jak Śmigły-Rydz spędzał czas w tym okresie, w czym szukał pociechy?

ppłk Jerzy KRZECZKOWSKI :
W tym ciężkim okresie odżył w Marszałku zapał do pędzla. Zaczął malować z prawdziwą pasją szkice, akwarele i olejne obrazy. Powstał wtedy poważny zbiór portretów i krajobrazów miejscowych. Resztę wolnego czasu poświęcał Marszałek opracowaniu obszernego sprawozdania ze swej działalności w okresie przedwojennym, studiowaniu rozwoju sytuacji aktualnej, lekturze i rozmowom. Od czasu do czasu pisał listy i wiersze.

NARRATOR :
Jest to szczegół przejmujący, że pobity wódz, poniżony człowiek szukał ulgi w sztuce. Wiersze pisane przez Śmigłego-Rydza w Rumunii, a później również na Węgrzech ocalały wśród dziwnych okoliczności i 17 spośród 27 ukazało się w paryskiej „Kulturze” (…). Wśród takich okoliczności i takich nastrojów (…) Śmigły-Rydz doczekał się upadku Francji, wkroczenia wojsk sowieckich na Bukowinę i do Besarabii, abdykacji króla rumuńskiego Karola, wejścia Niemców do sfaszyzowanej Rumunii.

Ucieczka z Dragoslavele stała się jedynym wyjściem z pułapki, nakazem instynktu samozachowawczego, ostatnią szansą odegrania czynnej roli. Doprowadziliśmy nasz przewód do października 1940, do chwili, w której Śmigły-Rydz zdecydował się na ucieczkę z rumuńskiego miejsca internowania w Dragoslavele. Główną sprężyną tego ryzykownego kroku był inż. Piasecki, jeden z najbardziej oddanych mu ludzi, przed wrześniem podsekretarz stanu w ministerstwie komunikacji. Z tytułu tej funkcji miał on paszport międzynarodowy, wolny przejazd kolejami, swobodę poruszania się po Europie. Od pierwszej chwili pobytu Śmigłego-Rydza w Rumunii był jego łącznikiem, mężem zaufania, doradcą. Piasecki już nie żyje, zginął w powstaniu warszawskim. Ale Ferdynand Goetel utrwalił w książce „Czasy wojny” swoją rozmowę z Piaseckim, stanowiącą świadectwo w sprawie, która nas tutaj obchodzi. Oto jego słowa:

inż. Julian PIASECKI
„Chodziło mi o to by nie dać pogrzebać imienia marszałka Polski. Nie dać go zadławić gdzieś na ślepym torze. Krążąc od Paryża do Bukaresztu, w nieustannych rozmowach z naszymi i obcymi, upewniłem się że żadna pomocna ręka nie wyciągnie się do wygnańca w Dragoslavele. Wojna zaciągała się na długą. Zarządzenia Sikorskiego wobec wszystkiego co wiązało się z imieniem Piłsudskiego, obudziły we mnie postanowienie by Śmigłego skłonić do powrotu do Polski i włączyć w toczącą się w niej walkę o niepodległość. Zwolenników tej myśli, także i między swymi, miałem bardzo niewielu. Ale – jak wiesz – potrafię być wytrwałym. Wydrążyłem sobie drogę do Dragoslavele i użyłem wiele trudu aby nakłonić Śmigłego do swego planu. Opór, napotkany tam u oficerów, w szczególności u płk. Wendy, nie ułatwił mi zadania. Lecz w końcu przemogłem”.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Julian_Piasecki

NARRATOR :
Techniczną stroną ucieczki zajmował się adiutant Śmigłego-Rydza, ppłk Krzeczkowski, obecny w naszym studio. Którego dnia i w jaki sposób Marszałek uciekł z miejsca internowania ?

pplk Jerzy KRZECZKOWSKI :
Było to 15 grudnia 1940. Dla niepoznaki ubraliśmy Marszałka w kombinezon samochodowy i rumuńską czapkę barankową. Z zadowoleniem stwierdziłem że sylwetka zmieniła się nie do poznania. Więcej kłopotu mieliśmy z buławą marszałkowską. Marszałek nie chciał z nią się rozstać i postanowił zabrać ją z sobą. Trzeba ją było zamaskować, co nam się udało przed zapadnięciem zmierzchu. Gdy mrok wieczorny ogarnął świat, nastąpiła smutna chwila rozstania. Płk Wenda zajął rozmową wartownika przy drzwiach frontowych. Drugim wartownikiem zaopiekował się już kierowca Henryk Kutnik. Dowódca plutonu żandarmerii, któremu zaaplikowaliśmy poprzedniego wieczoru odpowiednią dawkę polskiej „Wyborowej”, był na razie niegroźny. Reszta żandarmów była na kwaterze lub we wsi. (…)

Korzystając z tego stanu przeprowadziłem Marszałka przez kuchnię na drugą stronę domu. O kilkanaście metrów od drzwi kuchennych trzeba się było przedostać przez druty kolczaste w przygotowanym miejscu, potem zejść po dość stromym zboczu do rzeki i przekroczyć ją w bród w butach rybackich, złożonych w umówionym miejscu w lesie. Następnie przejść około półtora kilometra wzdłuż rzeki do szosy i czekać przy charakterystycznym drzewie na samochód, który dokładnie o 18-ej miał się zbliżyć od strony Bukaresztu.

Po przejściu drutów Marszałek uścisnął po raz ostatni moją rękę i zniknął samotnie wśród mroków wieczoru i lasu. Zawiesiłem szybko druty, wróciłem cicho do domu i zasygnalizowałem Wendzie, że pierwszy akt ucieczki zakończony. W podnieceniu obserwowaliśmy przez okno dolinę rzeki i szosy. Wreszcie po długich pozornie chwilach wyczekiwania ukazały się światła samochodu i – zatrzymały się w wiadomym miejscu. Westchnęliśmy z największą ulgą. (…) Los nam sprzyjał. Dnia następnego porucznik żandarmerii nie wstał z łóżka i nie przeprowadził kontroli. Dzięki temu o zmierzchu przy pomocy kierowcy powtórzyłem ten sam manewr, przeprowadzając przez druty płk. Wendę.

NARRATOR :
A co się stało z panem, panie pułkowniku?

ppłk Jerzy KRZECZKOWSKI :
W czasie przygotowań do ucieczki podjąłem się dobrowolnie osłaniać ją na miejscu, jak najdłużej odwlekać chwilę jej odkrycia. Po szczęśliwym wymknięciu się płk Wendy, zostałem sam. Odziedziczony „w spadku” kamerdyner Feliks, który jako niewtajemniczony otrzymał wychodne, wpadł w rozpacz gdy po powrocie zauważył nieobecność Marszałka. Na szczęście udało mi się uspokoić go dość szybko i obietnicą mojej opieki uzyskać jego lojalną współpracę.

Trzeba było markować ruch w domu, palić stosy korespondencji, komunikatów, likwidować część rzeczy i t.d. Pomógł mi on także w topieniu głównych części pamiątkowego rolls-royce’a, odziedziczonego po ś.p. marszałku Piłsudskim. Zależało mi na tym, by wóz nie mógł być uruchomiony. Po zakończeniu wszystkich tych czynności wyszedłem w pelerynie i kapeluszu Marszałka na balkon, by na oczach „czujnych” posterunków rumuńskich odbyć tam jego tradycyjny spacer. Rzecz jasna, że zrobiłem to samo dnia poprzedniego.

NARRATOR :
Kiedy Rumuni wykryli obie ucieczki i jakie to miało następstwa dla pana, panie pułkowniku?

ppłk Jerzy KRZECZKOWSKI :
Bomba pękła dopiero trzeciego dnia gdy porucznik powstał z łoża boleści. Zaczęło się piekło na ziemi: rewizje, przesłuchania, przyjazdy coraz to nowych dygnitarzy i żandarmów. Nie potrzebuję dodawać że zostałem aresztowany, śledztwo prowadzili coraz to wyżsi dygnitarze żandarmerii, jej dowódca gen. Topor badał mnie przez siedem godzin. Potem przeniesiono mnie do Bukaresztu. Próbowano wymusić zeznania to gwałtem, to prośbami i obietnicami. Nic nie zdradziłem. Starałem się skierować pościg na fałszywy trop wiodący ku Jugosławii.

NARRATOR :
Dzięki czemu możemy dziś rozmawiać przed mikrofonem, (…) .

ppłk Jerzy KRZECZKOWSKI :
Rumuni wydali mnie Niemcom. Udało mi się szczęśliwie zbiec z pociągu niemieckiego w Targu-Jiu i przedostać do Turcji. Z Turcji przesłałem Marszałkowi, przebywającemu na Węgrzech, szczegółowe sprawozdanie z epilogu jego ucieczki. Był to mój ostatni meldunek.

NARRATOR :
Istotnie Śmigły-Rydz bez przeszkód przekroczył granicę rumuńsko-węgierską w towarzystwie płk Romualda Najsarka i płk E. M. Koguta-Wyrwińskiego, którzy poza samą ucieczką nie odegrali w jego dalszych losach już żadnej roli. Dla terenu węgierskiego świadkiem koronnym jest mjr rezerwy Rogowski, znany powszechnie jako „Bazio”, ex-legionista, do wojny wicewojewoda tarnopolski, po załamaniu się kampanii wrześniowej jeden z legionu uchodźców na Węgrzech. I on, podobnie, jak Piasecki, już nie żyje, lecz pozostawił obszerne, ścisłe, choć może psychologicznie niezbyt głębokie, wspomnienia. Pozwalają one odtworzyć z całą dokładnością dotychczas nieznany lub otoczony mgławicowymi domysłami, zaciemniającymi prawdę plotkami, etap węgierski Śmigłego – Rydza.
(„Wspomnienia o marszałku Śmigłym” Bazylego Rogowskiego ukazały się w „Zeszytach Historycznych” (Zeszyt 2, „Kultura”, 1962 Paryż). Oto (…) jak Rogowski określa swój stosunek do niego:

mjr Bazyli ROGOWSKI
„Gdy zetknąłem się ze Śmigłym w Szegedzie, rozpoczął się nowy etap w mym życiu uchodźczym, całkowicie poświęcony temu człowiekowi i trwający prawie cały rok. Rozpoczęła się wielka przygoda. Nie zawdzięczałem Śmigłemu niczego w moim życiu i nie miałem szczególnych powodów do jakiegoś odwzajemnienia się obecnie za doznane dobrodziejstwa. Nie należałem do entuzjastów czy adoratorów jego osoby, gdy był u władzy i gdy schlebianie mu było modne, a przez niektórych pojmowane jako praktyczne.

Znaliśmy się jednak od lat i ilekroć przyszło mi się z nim zetknąć, zawsze był miły, uprzejmy i bezpośredni w obejściu, czym różnił się od niejednego, nawet mniejszego dygnitarza. Był człowiekiem rozumnym, uczciwym, czystych rąk, dzielnym żołnierzem i niezarozumiałym. Zjednywał sobie tym sympatię u ludzi i ja również za to go lubiłem. Teraz zaś było mi go żal i pragnąłem mu pomóc w jego niedoli. A że byłem wolny i niczym nie skrępowany przyszło mi to tym łatwiej. Od pierwszych dni pobytu na Węgrzech Marszałek okazywał mi duże zaufanie i dawał do zrozumienia, że zależy mu na tym, abym był przy nim, gdyż w danych warunkach byłem mu potrzebny, zarówno jak i Piasecki”.

https://ekspedyt.org/2024/06/07/ostatni-marszalek-niepodleglej-czesc-1-ucieczka/

*                    *                    *

Część 2: Powrót

NARRATOR (Tymon TERLECKI):
Piasecki był bez wątpienia „spiritus movens”, duchem opiekuńczym, a także inspiratorem Rydza. Nakłonił go do ucieczki z Dragoslavele i przygotował ją w najdrobniejszych szczegółach z zachowaniem wszystkich zasad konspiracji i doskonałym rozeznaniem ludzi. Uchodźcy dojechali bez przeszkód do granicy, przekroczyli ją pod przewodem przemytnika, za nią czekała ich gościna na proboszczówce, a w Szegedzie melina przygotowana przez Rogowskiego. Oto jego pierwsze zetknięcie się ze Zbiegiem.

mjr Bazyli ROGOWSKI
„Nagle znalazłem się wobec Śmigłego. Był w cywilnym ubraniu, w kurtce, wąs przycięty po angielsku, ale można go było poznać od razu. Wyciągnął do mnie z uśmiechem rękę, którą ze wzruszeniem uścisnąłem, zameldowawszy się służbiście”.

NARRATOR :
Utraciwszy wszystko, Śmigły utracił teraz również swoją ludzką tożsamość. Granicę rumuńsko-węgierską przekroczył pod przybranym nazwiskiem. Na Węgrzech przeobraził się w „Stanisława Kwiatkowskiego, profesora gimnazjum ze Lwowa, urodzonego w r. 1885”. A potem w „Stanisława Rogowskiego”, rzekomo uprawiającego ten sam zawód. Odtąd już do końca życia i nawet po śmierci nie wróci do swego nazwiska i bojowego pseudonimu. Tymczasem jeszcze tego samego dnia 17 grudnia 1940 autentyczny Rogowski, czyli „Bazio”, przewiózł go pociągiem do Budapesztu i zakwaterował na noc we własnym pokoju na Molnar utca 53, we własnym łóżku, ofiarowawszy mu własną pidżamę, bo Śmigły nie miał żadnych rzeczy.

mjr Bazyli ROGOWSKI
„W sobotę 21 grudnia Piasecki przyszedł zameldować Śmigłemu że będzie mógł kilka dni, zanim coś odpowiedniego nie znajdziemy, pobyć w sanatorium dr Pajora na Was utca nr 17. Dr Pajor wyraził całą gotowość przygarnięcia naszego znajomego „profesora” zapewniając, że u niego, w stanie chorych, będzie się mógł czuć zupełnie bezpiecznie. Tak więc „prof. Rogowski” stał się chwilowo pacjentem sanatorium dr Pajora. Otrzymał tam własny pokój i jak najlepsze warunki odpoczynku, ale musiał się poddać dokładnym badaniom lekarskim i jakim takim zabiegom leczniczym. Zresztą sam dr Pajor starał się, ażeby te zabiegi i lekarstwa nie były przykre”.
[Dr Sándor Pajor (1861-1935): http://egykor.hu/budapest-v–kerulet/pajor-szanatorium/1422 ]

NARRATOR :
W sanatorium dr Pajora zdarzyło się coś, czego nawet najbliższe otoczenie nie było przez długi czas świadome. Jeden z młodych asystentów dr Molnar rozpoznał w „profesorze Rogowskim” – marszałka Śmigłego-Rydza Zbierał on podobizny wybitnych osobistości, miał więc w swoim zbiorze kilka repro- dukcji przedstawiających naczelnego wodza Polskich Sił Zbrojnych w kampanii wrześniowej. Gdy w związku z ucieczką spod opieki Rumunów ukazały się znowu jego fotografie, bez trudu zidentyfikował pacjenta sanatorium z właściwą osobą. Zwierzył się o tym dr Pajorowi, ale obaj zachowali to w najściślejszej dyskrecji, nie zdradzili swego odkrycia nawet zainteresowanemu.

mjr Bazyli ROGOWSKI :
„A tymczasem już w prasie i w radio rozbrzmiewało o „tajemniczej ucieczce marszałka Rydza-Śmigłego”, z „willi, której pilnował specjalny pluton żandarmerii”. Sensacja była ogromna i na Węgrzech, a wśród uchodźców tym bardziej. Piasecki wcześnie odebrał od nas wszystkich uroczyste słowo honoru, że nikomu nie zdradzimy pobytu na Węgrzech Śmigłego, nawet do czasu zachowamy tajemnicę przed naszymi innymi przyjaciółmi.

Przedstawicielstwo polskie zaczęło powoli ewakuować swych urzędników i dokumenty z terenu Węgier drogą przez Turcję na Bliski Wschód. Równocześnie tą drogą ewakuowano i sporą garść uchodźców. Z tą grupą uchodźców wyjeżdżała również dobrze mi znajoma uchodźczyni, pani Mira. Uprosiłem ją, ażeby zechciała zabrać z sobą list, który nada na poczcie w Konstantynopolu. Był to odręczny list marszałka Śmigłego do płk Vuldescu, prefekta w Campolungu. W liście tym Marszałek przeprasza go za ucieczkę i dziękuje mu za poprawne zachowanie się organów rumuńskich podczas przykrego obowiązku pilnowania go jako internowanego w Dragosłavele. Treść listu i charakterystyczne, wysokie, ścieśnione pismo, nie mogły budzić wątpliwości, że było to własnoręczne pismo Marszałka. Natomiast miejsce wysłania świadczyło, że „dostojny uchodźca” jest już daleko, poza zasięgiem władz rumuńskich”.

NARRATOR :
Podstęp z listem udał się bez pudła. Uwierzyło mu nawet Deutsches Nachrichten Büro, co znalazło wyraz w komunikacie o takiej treści.

„GŁOS” :
„Marszałek Edward Śmigły-Rydz, b. naczelny wódz Armii Polskiej, przybył do Stambułu po ucieczce z Rumunii. Marszałek Śmigły-Rydz dwukrotnie próbował uciec z Rumunii, zanim udało mu się przeprowadzić ten zamiar”.

NARRATOR :
Jeszcze zanim z mimowolną pomocą hitlerowców Śmigły zakonspirował się na Węgrzech, Rogowski znalazł mu melinę w ustronnej willi na Svabhegy, odległym przedmieściu Budapesztu u hrabiny Marenzi, wdowy po wybitnym generale.
[Gabriela Therese(1859 – 1942); córka Jana Nepomuka Franciszka, hrabiego Harrach (z rakuskiej szlachty). Dama Orderu Krzyża Gwiaździstego. Wówczas wdowa po Gabrielu Franciszku hr. Marenzi de Tagliuno-Talgate, szambelanie C.K. i generale dywizji, którego przeżyła o osiem lat]

mjr Bazyli ROGOWSKI
„W niedzielę rano 29-go przyjechałem do sanatorium tak jak umówiliśmy się, o 8-ej rano. Marszałek był już gotów do drogi, a w pokoju u niego siedział dr Pajor z młodym asystentem dr Molarem, ażeby pożegnać drogiego, jak twierdzili, pacjenta. Gdy odjechaliśmy spod sanatorium, zgłosiłem Marszałkowi że przed chwilą telefonowałem do pani Marenzi, ale ona prosiła aby przyjechać do niej dopiero koło 11-ej, bo czegoś tam służąca nie zdążyła zrobić. Wobec tego proponuję, abyśmy zwiedzili kościół O.O. Paulinów w Pieczarach na wzgórzu św. Gellerta. Marszałek zgodził się nadspodziewanie chętnie. O tej porze jeszcze nie można się tam było natknąć na nikogo ze znajomych, bo msza polska zaczynała się o 10-ej. (…)”.

NARRATOR :
W tym ukryciu odwiedzali Śmigłego – Rydza na zmianę co drugi dzień Piasecki i Rogowski.

mjr Bazyli ROGOWSKI
„Życie w domu pani Marenzi ułożyło mu się dość przyjemnie. Trochę malował, to znów czytał książki, bądź z biblioteki domowej, bądź według jego życzenia dobierane przez nas w budapeszteńskich księgarniach. Gdy była ładna pogoda, chętnie wychodził na przechadzki z panią Marenzi, lub z jej synem, lub z którymś z nas, gdy przyjechaliśmy go odwiedzić. (…). 

Hrabina Marenzi starała się na swój sposób umilać mu pobyt bo sama samotna, zawsze umiała znaleźć powód do pogawędek ze swoimi gościem, do którego widocznie coraz bardziej się przywiązywała. Po bliższym poznaniu okazało się, że była to kobieta wcale inteligentna, delikatna, dość postępowa i oczytana, sama zresztą próbująca swoich sił literackich. Przy tym była ona stosunkowo energiczna i roztropna. Wyrobiona pozycja towarzyska dała jej dokładną znajomość całej arystokracji węgierskiej i panujących wśród niej stosunków .(…)”.

NARRATOR :
Zrazu o obecności Śmigłego-Rydza wiedziały – prócz jego rumuńskich towarzyszy – trzy osoby, dwie znane nam i żona płk. Wendy. To grono po trochu rozszerzano, lecz z zachowaniem największych ostrożności.

mjr Bazyli ROGOWSKI
„Piasecki czuł się głównym gospodarzem i szefem sztabu Marszałka. Rozwijał on dalej swoją działalność wśród uchodźców, znosił informacje i odbywał ze Śmigłym różne narady intymne. Mnie przypadła rola jakby adiutanta osobistego, intendenta i kwatermistrza zarazem a wspólne konferencje odbywaliśmy we trójkę przeważnie w wypadkach gdy było potrzeba mojej rady i pomocy praktycznej, opartej na znajomości kraju i stosunków, lub na moim doświadczeniu w dziedzinie administracji. Stosunki między naszą trójką układały się najpoprawniej. (…)”.

NARRATOR :
Otoczenie Śmigłego przekonało się niebawem na jak kruchych podstawach opiera się jego bezpieczeństwo. Pani Marenzi ze sposobu zachowania się poznała, że nie jest on „profesorem”, a zidentyfikowała go na podstawie zdjęć w starym numerze „Światowida”.

mjr Bazyli ROGOWSKI
„Śmigłemu nie pozostało nic innego, niż być zachwyconym jej domyślnością i spostrzegawczością, przeprosić i prosić o utrzymanie tajemnicy. Dużo kosztowało go zachodów, aby zgodziła się nadal brać umówiony czynsz, gdyż początkowo kategorycznie twierdziła, że w tej sytuacji uważa po prostu za obowiązek koleżeńsko-wojskowy, jako wdowa po generale, oraz dżentelmeński, aby dać schronienie i opiekę Marszałkowi chwilowo – w co mocno wierzy – muszącemu się ukrywać przed wrogiem, którego ona też nienawidzi”.

NARRATOR :
Jeszcze przed tym incydentem opiekunowie Śmigłego-Rydza zaczęli się rozglądać za nową kryjówką. Za radą hrabiny-generałowej, która według domysłów „Bazia” zaczęła się podkochiwać w swoim lokatorze, i z jej pomocą znaleziono schronienie nad jeziorem Balaton.

mjr Bazyli ROGOWSKI
„Przyjazd do Balatonföldvar i zainstalowanie się w hotelu„Kupavezir”, w dwóch przeznaczonych dla nas pokojach odbyły się gładko. Po odjeździe pani Marenzi rozgościliśmy się spokojnie i Śmigłemu bardzo się nowa kwatera podobała. Pokoje były czyste i gustownie urządzone, na pierwszym piętrze, łazienka z ciepłą wodą bieżącą i kompletny spokój, gdyż nikogo więcej z gości oprócz nas w hotelu nie było, jak zresztą prawie w całej miejscowości. (…). Jeśli zdarzały się dni chłodniejsze lub wilgotne, szły w ruch farby olejne i płótna, na których powstawały portrety – mój lub kogoś przyjezdnego, gdyż oprócz Piaseckiego od czasu do czasu przyjeżdżał ktoś umówiony, a najczęściej starosta Gallas, z którym Śmigły rozgrywał zacięte wojny na szachownicy, a w zamian za to zrobił mu i ofiarował piękny portret.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Leon_Gallas
(…)

NARRATOR :
Nad Balatonem Śmigły-Rydz zdradził Rogowskiemu po raz pierwszy swoje zamiary.

mjr Bazyli ROGOWSKI
„Teraz wybrałem drogę nie na Zachód, lecz do Polski. Tam nasze miejsce i tam pójdziemy, a nasze doświadczenia z P.O.W. jeszcze się Niemcom dadzą we znaki. (…) Domyślałem się, że przygotowania już montuje Piasecki. Gdy się tylko zjawiał zawsze dość długo konferowali z Marszałkiem, prosząc mnie tylko żebym zręcznie uważał aby ktoś nie przeszkadzał lub nie podsłuchiwał”.

NARRATOR :
Trochę później wtajemniczono Rogowskiego w tajniki organizacji, która powstała w cieniu autorytetu Śmigłego.

mjr Bazyli ROGOWSKI
„Dowiedziałem się, że z Marszałkiem uzgodniono nazwę organizacji – O.P.W. – „Obóz Polski Walczącej”. Początkowe litery tej nazwy miały przypominać dawną P.O.W. (Polską Organizację Wojskową) z lat pierwszej wojny światowej. Jako znak organizacji przyjęto rysunek otwartej księgi (konstytucji) z położonym na niej mieczem. Znak ten był potem popularny w kraju z prasy podziemnej O.P.W., która do powstania warszawskiego była dość dobrze postawiona i znana jako wydawnictwo piłsudczykowskie. (…)”.

NARRATOR :
W pierwszych dniach kwietnia 1941 Śmigły-Rydz jeszcze raz zetknął się twarzą w twarz z militarną potęgą hitlerowską, ale w jakże odmiennym charakterze!

mjr Bazyli ROGOWSKI
„Pewnego poranku wpadł do mnie przerażony właściciel hotelu i zaczął mi opowiadać, że masy wojsk niemieckich jadą od Budapesztu szosą obok Balatonföldvar na południe. Marszałek już nie spał więc poinformowałem go zaraz. Nie wydawał się zbyt zaskoczony. Pokiwał głową i rzekł: „Jak zbóje, znienacka i przez cudze pole.. teraz kolej na Jugosławię”… (…)

Szosa huczała wciąż jednostajnie. Nieprzerwanie ciągnęły ciężarówki z wojskiem i sprzętem wojennym, przeplatane kolumnami artylerii, lekkich czołgów i różnych machin przykrytych brezentami. Wszystko zmotoryzowane, porządne, czyste, jakby nowe. (… ) Niebawem nad nami i na całym zachodnim widnokręgu nieba zaroiło się od eskadr bombowców i myśliwców, które nieprzerwanym ciągiem, ciężko i spokojnie, regularnymi trójkami ciągnęły na południe. Już w południe komunikat D.N.B. podał, że został zbombardowany Belgrad i szereg „ważnych punktów strategicznych’’ a wojska niemieckie posuwają się planowo. (…)

Kolej funkcjonowała normalnie, więc Śmigły dziwił się, że Piasecki nie dał znać o sobie, boć przecież w Budapeszcie na pewno lepiej się orientują jak sprawy wyglądają. Niespodziewanie, prawie gdyśmy zjedli obiad, zajeżdża pod hotel karetka pogotowia i ze zdziwieniem widzimy obok lekarza czy felczera wysiada z niej Piasecki. Okazało się, że dr Pajor poradził Piaseckiemu dał mu do rozporządzenia karetkę z sanatorium, aby pojechał do Śmigłego i przywiózł go do niego, jako chorego. Dla asysty dodał mu zaufanego dr Molnara”.

NARRATOR :
Państwo pamiętają, że dr Molnar wiedział kim się opiekuje i nigdy przed nim ani przed nikim innym nie zdradził sekretu. W czasie tego pobytu Śmigłego w Budapeszcie umarł nagle na serce jeden z najbliższych współpracowników i współtowarzyszy internowania w Rumunii, płk Wenda.

mjr Bazyli ROGOWSKI
„Śmierć Wendy wpłynęła na Marszałka bardzo poważnie i tym bardziej pragnął się wyrwać z Budapesztu. Za poradą dr Pajora wyjechał on z Piaseckim 10 maja do majątku brata Pajora, który przypadkowo w tym czasie bawił w Budapeszcie i z ochotą zabrał ich z sobą na wieś. Była to posiadłość, jak później Marszałek opowiadał, zresztą dość zaniedbana, w głębokiej puszcie węgierskiej koło Köreshegy. Śmigły nie czuł się tam jednak dobrze – jak mi potem mówił – i mnie bardzo mu brakło. Umówił się z Piaseckim aby mnie znów wysłał nad Balaton i żebym tam coś wyszukał, gdzie spokojnie można by przebyć kilka letnich miesięcy. Wtedy pierwszy raz usłyszałem, że Marszałek postanowił (bezwzględnie na jesieni) udać się do kraju”.

NARRATOR :
Rogowski wyszukał przejściowe locum w Balaton Zamardi, później w małym osiedlu Szantod.

mjr Bazyli ROGOWSKI
„Prowadziliśmy bardzo regularny tryb życia. Ze swej kwatery w sąsiedztwie przychodziłem około 7-ej rano. śniadanie jedliśmy między 7.30 a 8-ą, potem normalnie wybieraliśmy się w teren malować, a tylko w razie niepogody pozostawaliśmy w domu, najczęściej – ku wielkiej radości dzieci – malując kwiaty i martwą naturę. Po kąpieli w Balatonie i podwieczorku który pani Molnar podawała zazwyczaj w ogrodzie na tarasie willi, wyruszaliśmy codziennie na dłuższe spacery treningowe (…).

Od pewnego czasu podczas przechadzek Śmigły często nagle stawał i – jak zauważyłem – zaciskając zęby, stał chwilę bez ruchu. Okazuje się, że dostaje nagle ataku w łydce i to tak bolesnego, że go na chwilę zupełnie unieruchamia. Do tego doszły od czasu do czasu powtarzające się bóle żołądka”.

NARRATOR :
Miejscowy lekarz znalazł radę na obie dolegliwości, lecz nie rozpoznał choroby serca, choć Śmigły skarżył się na tępy ból w jego okolicy. Ta choroba rozwijająca się potajemnie miała za kilka miesięcy wybuchnąć od razu gwałtownym i niszczącym płomieniem. Tymczasem na scenie wojennej nastąpiła nowa zmiana: 21 czerwca 1941 Hitler napadł na swego wspólnika, Stalina. W Szantod Śmigły-Rydz dużo pisał. Między innymi z wielką starannością i wysiłkiem opracował obszerny elaborat pt.: „Czy Polska mogła uniknąć wojny?”. W jego końcowych ustępach dochodzą do głosu osobiste doświadczenia i zawiera się osobisty akt woli.
https://dzieje.pl/aktualnosci/marszalek-smigly-rydz-czy-polska-mogla-uniknac-wojny

„GŁOS” :
„W blasku zwycięstwa topnieją wszystkie winy, w mroku klęski nawet słabości i omyłki urastają do rozmiarów zbrodni. Ludzie szukają winnych, głoszą pomstę za swój zawód, za swoje nieszczęście. Nie tylko dlatego należy zdobyć się na sąd krytyczny, aby wyzwolić się z zamętu uczuć, nie tylko dlatego należy sięgnąć myślą w splot wydarzeń historycznych i dociekać prawdy, ażeby przez samooskarżenie nie umniejszać i nie poniżać własnych wartości – ale dlatego, aby móc radować się chwałą przyszłego zwycięstwa nad złem, aby odetchnąć pełną piersią, a nieuszczuplone siły oddać z wiarą w Polskę – Polsce”.

mjr Bazyli ROGOWSKI
„Śmigły ustalił z Piaseckim że nieodwołalnie w październiku idą do kraju, ale przedtem chciał jeszcze być kilka dni w Budapeszcie, ażeby pozałatwiać niektóre niezbędne sprawunki, przygotować się do drogi i na miejscu czekać na możliwość wyjazdu, t.j. na powrót z kraju kuriera „Staszka”.

NARRATOR :
Ostatnie trzy tygodnie przed wyjazdem Śmigły-Rydz spędził w Budapeszcie, w zacisznej podmiejskiej willi generałowej Marenzi.

mjr Bazyli ROGOWSKI
„Wreszcie Piasecki przyniósł wiadomość, że Staszek jest i że 25 października wraca sam, więc będzie mógł ich przeprowadzić. Teraz przygotowania stały się już gorączkowe. Śmigły prosił mnie o zakupienie mu różnych potrzebnych do podróży i pobytu w Polsce rzeczy, jak solidne obuwie, obciskające kostki, sweter wełniany i t.p. Śmigły był coraz bardziej skupiony i rzadko widziałem go już uśmiechniętego, albo przejętego czym innym, aniżeli sprawami związanymi z za mierzonym pójściem do kraju i czekającą go tam pracą. (…)‘”.

NARRATOR :
Ostatecznie ustalono, że Śmigły ruszy do kraju wraz z Piaseckim, a Rogowski odprowadzi ich aż do samej granicy, do stacji Rozsnyo (po słowacku Rożnawa). (…). Tak nadszedł ostatni dzień pobytu na Węgrzech, 24 października 1941. Tego dnia przedstawiono Śmigłemu przewodnika górala Fronczystego, znanego pod pseudonimem „Staszek”. Zdekonspirował się on po wojnie. Oto jego relacja z tego spotkania ogłoszona w „Życiu Literackim” z 9 lipca1961:

Stanisław FRONCZYSTY
„Ciemnym wieczorem dojechaliśmy do pałacu hrabiny Marenzi i wprowadzono nas do mieszkania Rydza. Nie znałem go. Szczupły, siwy, z wąsikami, w okularach. W przyciemnionym pokoju nie rozpoznałby go nawet ktoś bliższy z jego otoczenia, a co dopiero ja. Podczas dłuższej rozmowy pokazałem na mapie trasę z najdokładniejszymi szczegółami, miejsca, którędy pojedziemy pociągiem, taksówką, piechotą. Na wszystko się zgadzał. Miano do mnie zaufanie, na pewno po relacjach osób poprzednio przerzucanych. Podróż miałem opracowaną w najdrobniejszych szczegółach ze wszystkimi możliwymi udogodnieniami. Uzgodniliśmy że wyjedziemy na drugi dzień”.

NARRATOR :
Pozostał już tylko ostatni akt – pożegnanie szlachetnej opiekunki-Węgierki

mjr Bazyli ROGOWSKI
„Pani Marenzi wystąpiła z kolacją pożegnalną, do której wystroiła się w wieczorową suknię. Nasze wizytowe ubrania niezbyt harmonizowały z jej ubiorem i stosunkowo wystawnym przyjęciem. Nastrój był nieszczególny. Rozmowa się nie kleiła mimo wysiłków Śmigłego, który widocznie chciał odwrócić uwagę wszystkich, a zwłaszcza pani Ireny od faktu, że to jednak jest rzeczywiście wieczór pożegnalny. (…) Korzystając z pretekstu, że przed wyjazdem należy odpocząć, pożegnaliśmy się niebawem i odjechaliśmy z Piaseckim do miasta”.

NARRATOR :
Nazajutrz, po ciężkich doświadczeniach, po dwóch latach poniżeń i upokorzeń, Śmigły-Rydz ruszył w drogę powrotną do Polski. Przed dwoma laty opuścił ją jako naczelny wódz, teraz wracał do niej jako konspirator, jako człowiek bezimienny, jako jeden z nieobliczalnej masy tych, którzy się nie poddali, nie uciekli, którzy na własnej ziemi toczyli nierówną, ale nieugiętą walkę z okupantem.

Jest 25 października 1941, dzień niemal równie znaczący w życiu Śmigłego-Rydza, jak dzień 17 września 1939. Wtedy opuścił kraj i swoich żołnierzy, teraz – wśród jakże odmiennych okoliczności i w jakże odmiennym charakterze – wracał do Kraju, żeby się włączyć w szeregi walczących w podziemiu. Tę konspiracyjną przeprawę Śmigły postanowił odbyć w towarzystwie byłego podsekretarza stanu w ministerstwie komunikacji, swego opiekuna i głównego doradcy politycznego Juliana Piaseckiego. Do stacji Hatvan w pobliżu granicy węgierskiej miał im obu towarzyszyć Bazyli Rogowski, prawie nieodstępny towarzysz rocznego pobytu na Węgrzech, stąd świadek koronny tego okresu. Oddaję mu głos.

mjr Bazyli ROGOWSKI
O 9-ej byłem u Marszałka. Czekał już gotów do spaceru, toteż zaraz wyruszyliśmy w przepiękny w tym dniu poranek. Szedł zamyślony i milczał. Niebawem zawróciliśmy. Pani Marenzi przygotowała śniadanie, podczas którego z trudem powstrzymywała łzy. Kłopotliwą sytuację przerwał sygnał samochodowy. Podjechało zamówione przeze mnie auto. Wyniosłem przygotowaną walizkę do auta i swój neseser. Wracając zauważyłem wzruszającą scenę: Marszałek całował z uczuciem w rękę panią Marenzi, a ta pochylając się ucałowała go w czoło i kreśliła nad nim znak krzyża. Ostatnie spojrzenie na dom i otoczenie, ostatni ukłon stojącej u drzwi kobiecie, i za chwilę mijaliśmy charakterystyczną sylwetkę wieży wodnej, aby spuścić się serpentynami w dół, do miasta.

NARRATOR :
Drobiazgowo przygotowany we wszystkich szczegółach start ze stacji kolejowej w Budapeszcie zakłócili nie obcy lecz swoi. Kierownik łączności z Krajem, utrzymywanej przez rząd polski na Zachodzie sprzeciwił się wyjazdowi Piaseckiego i Rogowskiego, grożąc interwencją żandarmerii węgierskiej. Najwidoczniej nic nie wiedział o Śmigłym i nie zdawał sobie sprawy, że w grupie zmierzającej ku granicy najważniejszy jest – ten trzeci. Śmigły mimo tej komplikacji postanowił nie zmieniać powziętego zamiaru i jechać sam. W Hatvan Piasecki ! Rogowski wysiedli, pozostawiając Śmigłego z pilotką węgierską i przewodnikiem – Polakiem, góralem z Chochołowa, znanym wtedy pod imieniem Staszka, dziś ujawnionym jako Stanisław Fronczysty. Tu nastąpił dramatyczny zwrot, który relacjonuje Rogowski.

mjr Bazyli ROGOWSKI
Staliśmy z Piaseckim na peronie przed pociągiem, ale o kilka wagonów bliżej ku lokomotywie. Pociąg powoli ruszył. Już jeden wagon przesunął się przed nami, nagle powziąłem decyzję: za żadną cenę nie można puszczać Marszałka samego! “Julek! Ja jadę!” – krzyknąłem z cicha i wskoczyłem na najbliższy stopień rozpędzającego się już pociągu. Jakiś niemiecki oficer otworzył drzwi, podtrzymał mnie za ramię i uprzejmie pomógł mi wejść. Jeszcze przez okno zauważyłem, jak biedny Piasecki stał samotny i patrzał za nami.

Pociąg już nabrał pędu i wykluczone było teraz próbować wyskoczyć. Śmigły był mile zdziwiony gdy mnie zobaczył i uśmiał się gdy mu opowiedziałem, w jaki sposób kiwnąłem ludzi Zalewskiego i jak się znalazłem w pociągu. Pozwoliłem sobie zauważyć, że – skoro już tak się stało – uważam za swój obowiązek nie puścić go samego i pójdę razem z nim do Polski, jak razem trenowaliśmy. Po dłuższych obiekcjach że jestem źle wyekwipowany itd., ostatecznie jednak Śmigły się zgodził że z nim pójdę, z tym jednak, że zaraz ze Staszkiem tzn. w ciągu miesiąca wrócę z powrotem do Budapesztu. W gruncie rzeczy był rad.

NARRATOR :
W Rożnawie zaczął następny etap nielegalnego przedzierania się w stronę kraju.

mjr Bazyli ROGOWSKI
Taksówka już czekała, a w niej, obok szofera, Staszek. Gdyśmy się już ulokowali i mieli ruszać, nagle Śmigły przypomniał sobie, że w wagonie pod poduszką ławki, na której siedział, zostawił pakiet z pieniędzmi.

NARRATOR :
Oto jak ten drobny ale niebezpieczny incydent opisał Stanisław Fronczysty w ,,Życiu Literackim” z r. 1961.

Stanisław FRONCZYSTY
Taksówka ruszyła wreszcie spod dworca. Gdy minęliśmy ostatnie zabudowania, światła reflektorów mocno przygasły i poruszaliśmy się wolniej. Jak umówiliśmy się przedtem, Staszek zawołał w pewnym momencie: „Gotowi!”. Wzięliśmy w ręce swoje walizki, uścisnęliśmy rękę Węgierki, i gdy samochód się zatrzymał, natychmiast skoczyliśmy w krzaki, w lewo, rozpoczynając wspinaczkę po dość stromym, zakrzewionym stoku. Odpoczęliśmy ze dwa razy, zanim dotarliśmy do szczytu, jak się nam zdawało. (…)

NARRATOR :
Oddaję głos Fronczystemu, który był teraz pierwsza osobą [tj. przewodnikiem].

Stanisław FRONCZYSTY
Udaliśmy się znaną mi ścieżką leśną, po której mieliśmy wyjść na szczyt góry. Była i inna, łatwiejsza droga, lecz na tej łatwiejszej można było spotkać patrole węgierskie czy słowackie. Mieliśmy przejść około 6 km, same pagórki obrosłe nierzadko drzewami i krzakami klującymi. Znając dokładnie teren szybko posuwaliśmy się naprzód. Moi towarzysze nie zawsze mogli nadążyć. Ale też i zbytnio nie marudzili.

NARRATOR :
Rogowskiemu ta droga inaczej zapisała się w pamięci.

mjr Bazyli ROGOWSKI
Staszek pędził jak osioł, nie zważając na nasz wiek i brak kocich oczu do orientacji w ciemnościach… Śmigły dzielnie się trzymał podpierając się laską. . Walizeczkę jego zabrał od razu Staszek do plecaka, więc o tyle było mu w biegu lżej i wygodniej. Staszek wciąż gnał, a zatrzymywał się tylko tyle aby nam zwrócić od czasu do czasu uwagę żebyśmy zachowywali się cicho, bo dochodzimy do linii granicznej, a tu chodzą madziarskie patrole.

Właściwie to te uwagi tyczyły tylko mnie, bo niestety Śmigły miał rację mówiąc, że nie jestem odpowiednio wyekwipowany do marszu. Przede wszystkim płytkie a ciężkie trzewiki “sportowe” zupełnie nie nadawały się do marszu przez niewidoczne i nagłe a coraz inne .przeszkody i dziury. Co chwilę też potykałem się, przewracałem, (…). Momentalnie też zwichnąłem w kostkach obydwie nogi, i każdy krok sprawiał mi teraz ogromny ból. Zacisnąłem jednak zęby i kulałem dalej za Śmigłym, który też dość często się przewracał, ale nie tyle co ja, bo brnął bez walizki i pomagał sobie laską.

NARRATOR :
W ten sposób osobliwa trójka – marszałek Polski, tytułowany stale “profesorem”, były wojewoda przekradający się przez granicę z przypadku i podoficer-góral, służący za przewodnika dotarli do słowackiej miejscowości granicznej Betliar. Mieli jeszcze spory odcinek do przejścia na piechotę.
http://navtur.pl/place/show/426,palac-betliar

mjr Bazyli ROGOWSKI
Teraz teren stale się obniżał i posuwanie się naprzód było jeszcze gorsze, zwłaszcza przez jakieś gąszcza, to szpilkowe, to liściaste, albo w ogóle pomieszane i do tego z cierniami, które samego Staszka nieraz zatrzymywały i zmuszały do szukania przejścia dalej w prawo lub w lewo. W pewnym miejscu przechodziliśmy chyłkiem pod jakimś ogrodzeniem, potem mur, znowu krzaki i koryto strumyka. Opodal obrys jakby altanki na wzgórzu, nieźle utrzymana drożyna z żywopłotami, a z dala sylwety zabudowań.

Staszek zdołał nam szepnął, że przechodzimy przez park Andrassy’ego. Niebawem przełazimy przez wyrwę w murowanym ogrodzeniu, potem znów dziki rów, krzaki, znów ześlizgujemy się po stromym stoku, aby nagle znaleźć się na jakimś – jak mi się zdaje – zaniedbanym torze kolejowym. (…). Niedługo się nacieszyliśmy, bo Staszek znów zaczął się wspinać po prawym zboczu a my za nim. Trochę wyżej zaczął dmuchać tak przejmująco zimny wiatr że moja jesionka nie chroniła ciała należycie. Jak na złość Staszek się zatrzymał i polecił nam czekać na tym wydmuchowie, bo on idzie zbadać co jest z samochodem.(…).

NARRATOR :
Jest 3-a w nocy i chwila zawieszenia, bo samochód powinien był w tym miejscu czekać od godziny. Opowiada Fronczysty.

Stanisław FRONCZYSTY
W tę noc szofer lekko się spóźnił, co dało się nam szczególnie we znaki. (…). Nerwy napięte są do ostatnich granic – przyjedzie na czas czy nie przyjedzie? Dla mnie droga nie przedstawiała tych trudności, co czekanie. W drodze pracował mózg, organizm, nogi – a tu człowiek (…) zdenerwowany, często przeklina cała drogę, „kurierstwo”, przerzuty i cały świat.

NARRATOR :
Ale i ta przerwa skończyła się szczęśliwie. Głos ma znowu Rogowski.

mjr Bazyli ROGOWSKI
Wtem z dala doszło do nas sapanie motoru, a niebawem między drzewami rozbłysły słabe światła reflektorów auta.(…). Auto zatrzymało się, (…). Stara czteroosobowa limuzyna okazała się dość dobra, a okutani w przygotowane wewnątrz kożuchy poczuliśmy się błogo po tym forsownym nocnym marszu w zimnie.

Stanisław FRONCZYSTY
Jesteśmy teraz zdani na łaskę szofera. Szofer, nazwiskiem Józef Hudec z Twardoszyna na Orawie, był od dawna sympatykiem Polaków i teraz jak mógł tak pomagał. (…) przez Wernar , Niżne Tatry wjechaliśmy w dolinę Spiską. Była to droga trudna do prowadzenia auta (…), ale najmniej strzeżona i najbezpieczniejsza (…) inna, łatwiejsza droga, lecz na tej łatwiejszej można było spotkać patrole węgierskie czy słowackie. .(…). przez Kubin, Orawskie Podzamki, Podbiel, Krywą – zajechaliśmy do Twardoszyna (…).

NARRATOR :
Dochodziła 10-a rano, gdy dotarli do tej meliny. Opowiada Rogowski.

mjr Bazyli ROGOWSKI
Znaleźliśmy się w miłym, jasnym i czystym pokoju, o dwóch łóżkach pełnych pierzyn i poduszek, z czyściutką pościelą. Szafa, stół, kilka krzeseł, a w kącie umywalnia z wielką miednicą i wiadrem wody oraz czystymi ręcznikami uzupełniały umeblowanie. (…). Po posileniu się i umyciu do pasa oraz nóg, wpakowaliśmy się ze Śmigłym do łóżek. Ja nie zapomniałem obłożyć swoich kostek okładem kwaśnej wody i niebawem posnęliśmy w puchu pierzyn.

NARRATOR :
Wieczorem zaczął się nowy etap tej tajnej podróży.

mjr Bazyli ROGOWSKI
Z Tvrdosina jechaliśmy przez Trstenę, potem wioski słowackie Cimova i Vilamova, przez jakiś most, aż wreszcie auto stanęło, a my zgodnie z instrukcjami Staszka, wyskoczyliśmy na pole w lewo od drogi. 0 ile z auta wydawało się że pole jest równe, to przy zetknięciu się z nim okazało się, że mamy iść wciąż w poprzek zagonów, co było o tyle nieprzyjemne i uciążliwe, że wąskie zagony dzieliły od siebie głębokie bruzdy przez które trzeba było przeskakiwać, aby nie zapaść się po kolana w śniegu, który je zalegał. Grzbiety zagonów były przez wiatr obmiecione ze śniegu i czarniawe.

Na szczęście nie były zbyt błotniste, ale i tak kilka kilometrów na przełaj po takich zagonach i to truchtem “abisyńskim”, to wyczyn sportowy nie lada. Sylwetkę Śmigłego widziałem przed sobą na jakieś 40 – 50 kroków i starałem się tę odległość utrzymać. (…) Staszek zauważył że już jesteśmy na granicy.
(…)
Oto wracał naczelny wódz (…), samotny (…), poprzedzany płatnym przewodnikiem-góralem w towarzystwie tylko jednego swojego byłego żołnierza. W kraju garść wiernych , a poza tym rozżalone za klęskę wrześniową społeczeństwo. (…) prawie biegiem, zjechawszy po jakimś stoku, dostaliśmy się w pobliże mostu (…), dwóch osobników w hełmach podbiegło do nas i najczystszą góralszczyzną przyciszonym szeptem zawołało: „Pódcie haf, warciutko!”.

Okazało się, że byli to górale z Chochołowa, którzy pełnili służbę warty pożarnej i dlatego byli w hełmach i przy toporkach. Każdej nocy kilku ich musiało obchodzić wieś i czuwać, aby gdzieś nie było pożaru. Dwaj górale, którzy do nas podbiegli, kazali nam iść za sobą i szybko wskoczyli do najbliższego miedzucha, czyli przesmyku między dwoma zabudowaniami. My tuż za nimi.

NARRATOR :
Była 11-a w nocy, gdy po krótkim odpoczynku w góralskiej chałupie podróżnicy ruszyli w dalszą drogę.

mjr Bazyli ROGOWSKI
Poszliśmy na przełaj do niedalekiego cmentarza na wzgórzu, a potem przez pola, w jakieś może pół godziny dostaliśmy się pod okap stodoły na skraju wsi Ciche. Było rzeczywiście cicho. Bo nawet pies nie zaszczekał. Kuba jakoś się spóźniał, gdyż musieliśmy czekać dobrą godzinę, a tymczasem zaczęła się nieprzyjemna, mokra zadymka. Wiatr ciął z boku strzępami wilgotnego śniegu, i robiło się coraz chłodniej. Staszek stwierdził że to lepiej, bo na taką pogodę Niemcy nie lubią chodzić, zwłaszcza po polnych drogach.

Wreszcie nadjechał Kuba. Jego wóz to zwykła gnojarka z desek, a snop słomy, na którym się usadowiliśmy, choć przykryty derką, nie był wygodnym siedzeniem, (…). Godzina za godziną upływały w monotonnej jeździe. Nareszcie zaczęło dnieć. Zamieć się uspokoiła, a przed nami ukazał się tor kolejowy, a opodal stacja kolejowa Szaflary”.

NARRATOR :
Była 7-a rano 27 października 1941.

mjr Bazyli ROGOWSKI
„Zsiedliśmy z wozu opodal stacji. Staszek szedł przodem, a my we dwójkę nieco w tyle. W poczekalni były jeszcze dwie osoby mało na nas zwracające uwagi. Otworzyło się okienko od kasy, za którym zobaczyłem kolejarza w niemieckim mundurze. Trochę zrobiło mi się nieprzyjemnie, ale gdy przede mną stojący góral zagadał po polsku i w tym samym języku z intonacją góralską, otrzymał odpowiedź, domyśliłem się, że kolejarz to Polak, tylko mundur, a zwłaszcza czapka obce. Bez żadnych trudności zakupiłem dwa bilety trzeciej klasy do Krakowa za pieniądze, które uprzednio dał mi Staszek. Niebawem nadjechał pociąg od strony Zakopanego. Wsiedliśmy do przedziału“.

NARRATOR :
Już bez przeszkód dojechali do Krakowa.

mjr Bazyli ROGOWSKI
29 października Śmigły odjechał z „Marcinem” do Warszawy (…) polecając mi wrócić ze Staszkiem na Węgry i tam pomóc dr Hubickiemu, a tu – (…) wezwie nas – gdy będzie potrzeba.

NARRATOR :
Jednym z pierwszych ludzi, którzy widzieli Śmigłego-Rydza w Warszawie, był płk Radwan-Pfeiffer, który po katastrofie wrześniowej pozostał w Kraju i prowadził (…) działalność konspiracyjną. Płk Radwan-Pfeiffer jest obecny w studio i sam opowie o tym spotkaniu.

płk Edward RADWAN-PFEIFFER
Stało się to na życzenie Marszałka, który jeszcze z Węgier zapytywał mnie przez jednego ze swoich łączników (…), czy zechcę go zobaczyć i pomówić z nim, gdy powróci do Kraju. Z miejsca wówczas się na to zgodziłem. Po kilku miesiącach tenże oficer znów mnie odwiedził i zapytał o to samo, dodając że Marszałek jest w Warszawie i życzyłby sobie zobaczyć się ze mną i czy ja się na to zgadzam. Oczywiście, wyraziłem zgodę. Ustaliliśmy termin i miejsce spotkania. (…). W umówionym terminie przybyłem pod wskazany adres (…), gdzie oczekiwał mnie (…) pułkownik Zaleski, dziś już nie żyjący, (…). Po chwili wszedł Marszalek, któremu zameldowałem się służbowo.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Franciszek_Pfeiffer
(…)

NARRATOR :
Co było tematem tej rozmowy?

płk Edward RADWAN-PFEIFFER
Marszałek dopytywał się o mój udział w wojnie, o nastroje w wojsku i w społeczeństwie po poniesionej klęsce. 0 mój udział w konspiracji, formy pracy konspiracyjnej i przemiany w nastrojach społeczeństwa po niemieckich zwycięstwach na Zachodzie i rozpoczętej wojnie z Rosją.

W pewnej chwili Marszałek zapytał o zaplecze polityczne piłsudczyków, wiedząc, że jestem piłsudczykiem. Ponieważ nie był to mój dział – pracy, gdyż polityką się nie zajmowałem, powiedziałem że jestem w kontakcie z Zygmuntem Hemplem, też dawnym oficerem 5-go p. p. legionów który prowadzi robotę grupy piłsudczyków o charakterze politycznym, i wolałbym, żeby on na ten temat udzielił informacji, o ile to Marszałkowi odpowiada. Marszałek wyraził na to zgodę i zaraz wyznaczył nowy termin na ponowne spotkanie. Na tym rozmowa która trwała około dwu godzin, została zakończona.

NARRATOR :
Jak się odbyło to drugie spotkanie z Hemplem?

płk Edward RADWAN-PFEIFFER
Hempel (pseudonim Łukasz, kierownik naszej grupy politycznej piłsudczyków) był tym spotkaniem wstrząśnięty. Szliśmy Marszałkowską przez pl. Zbawiciela w słoneczne, jasne, jesienne popołudnie i to w rozmowie Łukasz wzruszony mówił: „Czy zdajesz sobie sprawę, że to może być historyczny moment”. Wkrótce zameldowaliśmy się u Marszałka w tym samym co poprzednio lokalu. Na pytanie Marszałka o warunki pracy, Łukasz przedstawił trudności roboty w konspiracji właściwie bez pieniędzy, bez prasy i łączności z Zachodem, a w szczególności w porównaniu z innymi ugrupowaniami politycznymi, które operują znacznie większymi środkami i możliwościami.

Marszałek słuchał tego pilnie, nie dając konkretnych obietnic. Podkreślił że mimo wszystkie trudności robota ta musi być prowadzona i specjalnie w tej rozmowie podkreślił, że jeśli chodzi o robotę na odcinku wojskowym, to trzeba stać na stanowisku całkowitej lojalności wobec polskich konspiracyjnych władz wojskowych w Kraju jak i jawnych w Londynie, którym – jak twierdził – należy się całkowicie podporządkować. Na tym rozmowa się skończyła, nie dając jednak konkretnych wyników, jakich Łukasz się spodziewał.

NARRATOR :
Tu wkracza główny sprawca i organizator powrotu Śmigłego do Polski, Piasecki w konspiracji używający pseudonimu „Wiktor” (…). Niespodzianie zatrzymany w Budapeszcie, przedarł się w ślad za Śmigłym do Kraju i został przy nim do końca.(…). Niech mówi sam Piasecki za pośrednictwem Goetla, który w książce pt.: „Czasy wojny” utrwalił rozmowę odbytą z nim już po śmierci Śmigłego.[Ferdynand Goetel].

inż. Julian PIASECKI
Po kilku tajnych zebraniach w Krakowie, gdzie Śmigły zetknął się z miejscowymi ludźmi rozmaitych sfer, podniósł się bardzo na duchu. Przyjęto go tam bowiem życzliwie, a nawet serdecznie. Przyjechał do Warszawy. I tu zaczęła się walka, którą by może wytrzymał Piłsudski, lecz która była ponad siły Śmigłego. (…).

Czas, który minął od września, przyniósł wypadki dostatecznie przekonywające, aby odpowiedzialnością za klęskę Polski nie obciążać wyłącznie Marszałka czy choćby otaczających go ludzi, cóż dopiero pomawiać go o ambicję polityczną i chęć robienia kariery, bo jakąż karierę wybiera wódz naczelny, gdy wraca do Kraju, by pod obcym nazwiskiem stać się żołnierzem podziemia? (…). Rozmowy z Lipińskim i Hemplem, którzy poczytali przybycie za błąd, bardzo Śmigłego przygnębiły.

NARRATOR :
Niestety, ani Wacław Lipiński, ani Zygmunt Hempel nie zostawili żadnych świadectw, przynajmniej nie są one dotąd znane [wg stanu dokumentacji znanego w 2-gim półroczu 1963]. Obydwaj już nie żyją. Lipiński został skazany na śmierć przez sąd bierutowski i zmarł wśród zagadkowych okoliczności w więzieniu Bezpieki w roku 1949. Hempel, jak jego antagonista z tego samego obozu, Piasecki, padł w powstaniu warszawskim (…).
http://www.waclawlipinski.pl/Biografia

Kliknij, aby uzyskać dostęp zygmunt-hempel-lukasz,4252.pdf

http://ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/julian-marian-piasecki

Jest (w studio) Wacław Zagórski, autor cennej książki o Powstaniu pt.: „Wicher wolności”. Stykał się
z Hemplem na gruncie konspiracyjnym. (…) jaka była płaszczyzna tych zetknięć?

Wacław ZAGÓRSKI
Byłem kierownikiem dużej księgarni konspiracyjnej i z tego tytułu miałem z nim sporo do czynienia.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Wac%C5%82aw_Zag%C3%B3rski

NARRATOR :
A jak doszło do rozmowy o Śmigłym? Przecież wrócił potajemnie i do końca pozostał w ukryciu?

Wacław ZAGÓRSKI
Tak, ale nawet w warunkach najściślejszej konspiracji nie było możliwe pokrywanie milczeniem pewnych nazwisk i pewnych faktów. Pogłoska o pobycie marszałka Śmigłego pod okupacją niemiecką obiła mi się o uszy już w listopadzie1941. Nie mogłem uzyskać żadnej bardziej konkretnej wiadomości. krążyło na ten temat dość dużo legend mniej lub bardziej malowniczych i sporo sentymentalnych plotek. Dopiero przed samymi świętami Bożego Narodzenia, bodajże z ust Adama Próchnika usłyszałem potwierdzenie pogłosek. “Owszem, to prawda. Przeszedł pieszo przez góry, lecz niedługo potem – mówił Próchnik – zmarł na tyfus.”

NARRATOR :
Przyczyna śmierci, jak pan wie, była inna, lecz w tej chwili idzie o ustalenie tła konfliktu w łonie tego obozu do którego Śmigły należał i do którego się odwołał po powrocie do Kraju.

Wacław ZAGÓRSKI
Z tego co wiem z własnych ust “Mecenasa” – tak brzmiał jeden z pseudonimów konspiracyjnych Hempla – tło tego konfliktu wyłania się dość jasno. “Myślałem – mówił z przejęciem “Mecenas” – że przez powrót do Kraju, przez stanięcie razem z nami do naszej podziemnej pracy ten człowiek odwraca kartę swojego życia, że jego nazwisko przestanie być symbolem klęski, a stanie się symbolem rezygnacji z osobistych ambicji, bezinteresownego poświęcenia walce o wolność, jak nazwisko Stefana Starzyńskiego stało się symbolem niezłomnej woli walki.

Tymczasem Marszałek powrócił do kraju by działać i rozkazywać, żeby poddać sobie całą działalność byłych piłsudczyków. To nie był człowiek złamany, ani nawet ugięty klęską, internowaniem, tułaczką”.

Hempel miał wrażenie i mówił o tym z głębokim rozczarowaniem, że Śmigłego jakby mało interesowały zagadnienia bieżącej walki z okupantem. Tkwił cały w rzeczywistości przedwrześniowej, obchodziło go tylko jej usprawiedliwienie, a w perspektywie przyszłej – powrót do tej rzeczywistości. Znalazło to zresztą wyraz w tajnych wydawnictwach Obozu Polski Walczącej, na którego czele stanął po śmierci Śmigłego, Piasecki.

NARRATOR :
Sądzę, że na podstawie tych dwóch przeciwstawnych oświetleń – Piaseckiego i Hempla można zaryzykować tezę, iż tragedia Śmigłego polegała na pomyłce perspektywicznej, na niemożności wyzwolenia się z wyobrażeń, w których wzrósł, z poczucia misji, którą mu wmówiono.

Chciałbym jeszcze pana może zapytać o sprawy znacznie mniejszej wagi, właściwie o drobiazgi. Mam przed sobą wycinek z gazety libańskiej “Eastern Time” z r. 1946. Wśród innych nieścisłych lub fantastycznych wiadomości jest tam informacja że w Warszawie Śmigły nosił długą brodę, że był starym, steranym człowiekiem o pomarszczonej twarzy. Czy pan coś wie o tym?

Wacław ZAGÓRSKI
Jest to jedna z niezliczonych legend, które krążyły po Warszawie. Wiem od Hempla, że w czasie kilku rozmów, zanim doszło do rozstania się i zupełnego odizolowania się Marszałka przez “Wiktora”, czyli Piaseckiego, wyglądał dobrze. Trzymał się prosto, po żołniersku. Nie nosił brody, był wygolony, w porządnym sportowym ubraniu, w pumpach.

NARRATOR :
Należałoby teraz wyjaśnić stosunek byłego naczelnego wodza do konspiracji wojskowej. Przed mikrofonem znajduje się gen. Pełczyński, w podziemiu „Grzegorz”, szef Sztabu Związku Walki Zbrojnej, który później przeobraził się w Armię Krajową. Panie generale, chciałbym pana zapytać, czy Śmigły-Rydz po przyjeździe do Warszawy szukał kontaktu z konspiracją wojskową?

gen. Tadeusz PEŁCZYŃSKI
Z cała pewnością mogę oświadczyć, że marszałek Śmigły-Rydz po przybyciu do Kraju nie szukał kontaktu z dowództwem Związku Walki Zbrojnej.
https://www.1944.pl/powstancze-biogramy/tadeusz-pelczynski,363.html

NARRATOR :
Panie generale, czy z Grotem sprawa jest zupełnie jednoznaczna, czy Grot nie miał jakiejś oferty ze strony ze strony Śmigłego, żeby się z nim zobaczyć? [gen. Tadeusz Rowecki – Grot].

gen. Tadeusz PEŁCZYŃSKI
Gdyby miał taką ofertę niewątpliwie by mi o niej powiedział, ponieważ rozmawialiśmy wielokrotnie o takiej możliwości. Według mojej znajomości rzeczy, a myślę ze jest stuprocentowo pewne, ani takiej oferty ani propozycji spotkania nie miał.

NARRATOR :
(…). Tutaj na emigracji zjawiła się pogłoska, nawet drukowana, jakoby Śmigły chciał się z panem zobaczyć, a pan na to spotkanie się nie udał. Czy to jest prawda?

gen. Tadeusz PEŁCZYŃSKI
To była wiadomość podana przez Ferdynanda Goetla, w „Wiadomościach” [londyńskich] w jednym z jego artykułów. Ja na to natychmiast odpowiedziałem listem, w którym tej wiadomości zaprzeczyłem. Śmigłego bowiem poznałem w 1912 w pracy strzeleckiej w Krakowie, gdzie on był jednym z dowódców, później w okresie legionowym nie byłem pod jego rozkazami, ale pod jego rozkazami brałem udział w walce o Wilno i w ofensywie na Dyneburg. Dla Śmigłego jako dla dowódcy i jako dla człowieka miałem najgłębszy sentyment i prawdziwe, szczere uznanie. Otóż stwierdzam jeszcze raz, że ta pogłoska była nieprawdziwa, ja jej zaprzeczyłem (…) dość skutecznie, bo później w książce Goetla wiadomość o tym się nie zjawiła.

NARRATOR :
Pozostaje nam już niewiele do dopełnienia tej historii. Ostatniego jej okresu dotyczy świadectwo p. Buterlewiczowej.

Maria BUTERLEWICZOWA :
[Maria Buterlewiczowa – podczas okupacji pracownik Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej ZWZ-AK, podkomendna płk Jana Rzepeckiego; zmarła w Anglii w 1994 r.]
Z Marszałkiem nie zetknęłam się wprawdzie bezpośrednio, ale będąc zaprzyjaźniona z panią Marią Maxymowicz-Raczyńską, u której mieszkał, wiedziałam dokładnie o wszystkim co się działo.
[Jadwiga Maxymowicz-Raczyńska z d. Jarosz (1899 – 1982); wdowa po gen. Włodzimierzu Maxymowiczu-Raczyńskim].

Pierwszym locum marszałka Śmigłego (…) po powrocie do Warszawy miało być moje mieszkanie – o czym zostałam powiadomiona i ma się rozumieć wyraziłam na to zgodę. Ale władze wyższe po naradzie cofnęły to zarządzenie, tłumacząc to zbyt wielkim obciążeniem mojego mieszkania. Było ono już wyzyskiwane dla spadochroniarzy na różne spotkania i zebrania, na przedruk biuletynu informacyjnego, na rozdział skrzynki pocztowej, fabrykowanie fałszy- wych dokumentów i tym podobne cele. Wszystko to, ma się rozumieć, nie wpływało dodatnio na bezpieczeństwo tak wybitnej osobowości.

Tak więc Śmigły-Rydz zamieszkał u pani Marii. Pani Maria widziała w Śmigłym nie tyle dawnego naczelnego wodza, ile bardzo nieszczęśliwego człowieka, który niż czegokolwiek innego potrzebował po prostu serca i opieki. Otoczyła go atmosferą ciepła, życzliwości i przyjaźni, i pod jej wpływem Śmigły zaczął rzeczywiście uspokajać się i powracać do siebie. Czas schodził mu na pisaniu i uzupełnianiu broszur, w których tłumaczył przyczyny klęski wrześniowej. Dziwny przypadek wytrącił Marszałka bardzo gwałtownie z tej powracającej równowagi ducha.

Oto sięgając kiedyś do biblioteki pani Marii po książkę, znalazł w środku wiersz skierowany do niego i noszący tytuł “Do Generała“. Ktoś go włożył do książki, jak się to chowało w Warszawie tajne pisemka i zapomniał o tym. Cóż za straszliwy traf zrządził, że wiersz ten trafił do rąk Śmigłego. Obiegał on wtedy całą Polskę w tysiącach maszynowych odbitek. Napisał go Hemar gdzieś na rumuńskim bezdrożu, ale właściwie zrodziły go po klęskowe nastroje całego społeczeństwa, nastroje rozgoryczenia, żalu, zawiedzionych nadziei.

NARRATOR :
W taki sposób dosięgnął Śmigłego najostrzejszy i najbardziej wymowny, bo przybrany w formę poetycką wyraz potępienia jego decyzji powziętej 17 września 1939. Ten wiersz, napisany przez Hemara w Rumunii, krążył po całej Polsce w niezliczonych odpisach maszynowych. Jego końcowe strofy uderzały jak policzki:

Kiedy pan przejeżdżał granice
Po raz wtóry tej nocy, kulawy
Staruszek, jenerał Sowiński
Padł na Woli, broniąc Warszawy,
Gdy przed panem, na rumuńskim moście
Strażnik szlaban szeroko otworzył,
Po raz wtóry w tę noc, siwą głowę
Pod Cecorą Żółkiewski położył
W deszcz wrześniowy nagle powiało
Gorzkim majem, płaczącym w niemocy,
To chmurny marszałek Piłsudski,
Po raz wtóry umarł tej nocy.

Maria BUTERLEWICZOWA
Kiedy pani Maria weszła do pokoju, Marszałek trzymając ten wiersz w ręku płakał. Wtedy właśnie nastąpił pierwszy atak sercowy. Kiedy przyszedł do siebie zarzucił ją pytaniami. – “Skąd się ten wiersz wziął. Kto go napisał, ile ludzi go czytało?”. Ogarnęła go gorączka tłumaczenia każdemu z osobna, jakie motywy nim kierowały. Wiedząc na przykład, że bywam częstym gościem pani Marii, chciał koniecznie widzieć się i rozmawiać ze mną. Chciał i mnie także przekonywać. Marszałek znał moje prawdziwe nazwisko i wiedział, że jestem żoną oficera sztabowego. Po tym wydarzeniu zdrowie Marszałka zaczęło się gwałtownie pogarszać. Doktor, który go leczył, stwierdził „angina pectoris”.

NARRATOR :
Przyjmując, że ta wiadomość jest prawdziwa, trzeba przypomnieć poprzednie świadectwa. Śmigły-Rydz chorował już w Rumunii i na Węgrzech, choć nie stwierdzono tam jeszcze choroby serca. Przejście przez zieloną granicę dokładnie tutaj odtworzone, było niesłychanym wysiłkiem fizycznym. Dopełniła tego świadomość rozbicia w obozie, do którego Śmigły się odwołał, świadomość pomyłki w rachunku, świadomość przegrania ostatniej szansy. Wszystko to razem skumulowało się w śmiertelnym ataku sercowym.

Maria BUTERLEWICZOWA
Pewnej nocy panią Marię zbudził łomot upadającego ciała. Gdy otworzyła drzwi ujrzała Śmigłego leżącego na progu. Nie miał już sił by wołać pomocy, zdołał się tylko dowlec do drzwi jej pokoju. Żył jeszcze przez trzy dni i zachował przytomność prawie do końca. Do ostatniej chwili czuwała przy nim pani Maria i kilku wiernych przyjaciół.

Co się tyczy śmierci Marszałka, to wiem od naocznego świadka – bo właśnie od pani Marii – że w ostatniej chwili przed wyniesieniem trumny włożyła ona do kieszeni marynarki Śmigłego bilet własnoręcznie przez nią napisany z jego prawdziwym imieniem i nazwiskiem – z myślą, że gdy będzie kiedyś ekshumowany, posłuży to jako jeszcze jeden dowód tożsamości. Wiadomo, że Marszałka pochowano pod przybranym nazwiskiem nikomu nie znanego profesora.

NARRATOR :
7 grudnia 1941 r. , a więc w pięć tygodni po zainstalowaniu się w Warszawie, marszałek Śmigły-Rydz dokonał w niej tragicznego życia, które znało wyniesienie na najwyższe szczyty i upadek na dno poniżenia. Zwłoki podobno zabalsamowano, a do kieszeni ubrania włożono kartkę z prawdziwym nazwiskiem i stopniem wojskowym. Bo krzyż na grobie nr 139 w IV kwaterze cywilnego cmentarza powązkowskiego nosi jeszcze jedno przybrane, czy też po śmierci przydane nazwisko: Adam Zawisza. Fakt śmierci Rydza przez pewien czas ze względów politycznych utajano, o czym świadczy list Lipińskiego do Władysława Pobóg-Malinowskiego z 1 sierpnia 1943 r.

Wacław LIPIŃSKI
Co do śmierci wuja Grzybowskiego proszę nie mieć żadnych iluzji i nie ulegać wpływom fałszywych informacji. Julek [tj. Piasecki – przypis Narratora] rozmyślnie ją tai, czyniąc tym wielką Grzybowskiemu krzywdę. Edward umarł w grudniu 1941. Akt zgonu został sporządzony z całym ceremoniałem, należnym głowie rodziny. Na 17 marca [tj. w dniu imienin – przypis Narratora] sam byłem na grobie obsypanym tego dnia wieńcami i kwiatami przez Julka i jego najbliższych przyjaciół.
(…)

mjr Bazyli ROGOWSKI
Gdy na Wszystkich Świętych 1 listopada 1947 pierwszy raz byłem przy grobie Marszałka, grób był starannie utrzymany, udekorowany zielenina i kwieciem, a dominującym akcentem były dwie duże chryzantemy, skrzyżowane na kształt buławy marszałkowskiej. Cztery płonące znicze i wieniec zawieszony na krzyżu dopełniały dekoracji.

NARRATOR :
U tego grobu zatrzymuje się nasz przewód.
(…).”

https://ekspedyt.org/2024/06/07/ostatni-marszalek-niepodleglej-czesc-2-powrot/

Stan Orda

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zdezerterowało już 20% ukraińskich żołnierzy

Jak ujawnił “The Economist”, problemy ukraińskiej armii to nie tylko incydentalne dezercje. W ostatnim czasie są one już prawdziwą plagą, kt...