Dwa fakty na początek. Kilka dni temu skończyłem czytać książkę Edyty Żemły´ „Armia w ruinie”. Fakt drugi, to defilada wojskowa, która odbyła się w Warszawie 15 sierpnia.
Te dwa fakty w swej wymowie i wnioskach z nich wypływających są w stosunku do siebie, jak prawda i kłamstwo. Te dwa fakty są tak rażącym przeciwieństwem, że wzięte razem nie mogą być jednocześnie ani prawdą, ani kłamstwem. Zestawienie tych dwóch faktów jest tak ogromnym dysonansem, że nie sposób uznać, iż prawda leży gdzieś pośrodku.
Jeśli ktoś wierzy w to, co zawarte jest w książce pani Żemły, musi uznać, że Polska nie ma armii zdolnej obronić kraj nawet przy ataku sił zbrojnych Białorusi.
Jeśli ktoś wierzy w to, co w książce przekazują rozmówcy pani Żemły, to jeśli nawet w połowie jest to prawdą, to jednym z oczywistych i najważniejszych wniosków jest uznanie rządów PiS-u w zakresie dowodzenia, wyposażenia i doboru kadr oraz finansowania armii i ogółu spraw obronnych państwa za katastrofę.
Z książki pani Żemły wynika, iż dwaj ministrowie obrony narodowej z PiS-u, czyli Antoni Macierewicz i Mariusz Błaszczak, to albo zdrajcy i obcy agenci, albo ludzie wprost głupi w rozmiarach sabotażu na ogromną skalę.
Z kolei jeśli wierzyć temu, co mówiono i pokazano w czasie wspomnianej defilady, to Polska już jest liczącą się w Europie siłą militarną, a będzie niemal najsilniejszą armią wśród krajów europejskich.
Z defilady wynika, że w wojsku wszystko gra, wszystko jest dogłębnie przemyślane, zaplanowane i profesjonalnie realizowane, a cywilna, czyli polityczna kontrola nad armią działa bez zarzutu.
No cóż, defilady urządza się po to, żeby głównie własnej opinii publicznej pochwalić się, prężyć przed nią militarne muskuły i dawać powody do dumy. Defilady z założenia nie służą do pokazywania wszelkich niedostatków wojska. Na defiladzie żołnierzom nie brakuje butów ani mundurów. Sprzęt zmechanizowany jest niemal w stu procentach sprawny. Na defiladzie nie trzeba się troszczyć czy do jadących czołgów jest amunicja i dostateczne zapasy paliwa ani czy obsługa techniczna tego sprzętu jest odpowiednio przeszkolona i czy jest wystarczająco liczna.
Na defiladzie nie widać czy generałowie dowodzący armią, to inteligentna, doświadczona, wszechstronnie przygotowana kadra, czy tępe trepy, biegłe w podlizywaniu się politykom, snuciu personalnych intryg i bezwzględne w robieniu kariery. Jednym zdaniem defilada jest na pokaz i jak wszystko, co na pokaz, ma tendencję do fałszowania rzeczywistości.
Mam swoje źródła informacji o tym, co dzieje się w polskiej armii. Nie są to źródła sięgające ponad stopień majora, ale za to w pełni wiarygodne. Na tej podstawie daję wiarę temu, co jest napisane w książce Edyty Żemło.
Nie wierzę w nic, co usłyszałem i zobaczyłem na defiladzie dwa dni temu. Tą defiladą jestem wręcz przerażony. Jak można tak zakłamywać faktyczny stan armii? Wojsko, jak wszystkie struktury obecnej formy polskiej państwowości, jest upartyjnione, w czym główna wina PiS-u.
Polska armia zdaje się być czymś w rodzaju potiomkinowskiej wsi, czyli propagandowa fasada w myśl hasła z czasów międzywojennej sanacji i wodzowania (to coś zasadniczo innego niż dowodzenie) marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, że „silni, zwarci, gotowi”, a faktycznie po miesiącu wojny z Niemcami zbita dupa. Stawiam złote monety przeciw guzikom, że obecna polska armia w starciu z armią rosyjską nie wytrzyma nawet tego miesiąca.
Moje przerażenie jest tym większe, że wśród polskich polityków cały czas słychać potrząsanie szabelką i dążenie do konfrontacji militarnej z Rosją. Czy oni wszyscy są tak głupi, że tego chcą, czy też tak ubezwłasnowolnieni, że muszą pchać się w wojnę?
Zastanawia mnie jeszcze jedno. W internecie można było przeczytać, że defilada zrobiła wrażenie w niemieckich i ukraińskich mediach. Traktuję to jako ironię. Jestem przekonany, że zarówno niemieccy, jak i ukraińscy dziennikarze co najmniej wiedzą o książce Edyty Żemły, a już na pewno wywiady tych państw znają jej treść i dokładnie ją analizują. To samo dotyczy wywiadów rosyjskiego i białoruskiego. Amerykanie muszą to znać z codziennej praktyki.
A swoją drogą nie słyszałem, żeby armia amerykańska – faktycznie najpotężniejsza armia świata – robiła z jakiejkolwiek okazji defilady w Waszyngtonie. Czyżby Amerykanom wystarczała świadomość, iż są najpotężniejsi i nie potrzebują tego manifestować wojskowymi defiladami? U nas chyba jest odwrotnie.
Tak, jak pisałem o ostatnim tekście o sporcie, że jest coś zamiast, a nie w efekcie. W przypadku wojska defilada jest zamiast siły i sprawności armii, a nie w efekcie tychże siły i sprawności. I na koniec jeśli ktoś widział defiladę, to niech koniecznie przeczyta „Armię w rozsypce”.
Andrzej Szlęzak
https://myslpolska.info
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz