Polityka, co do swej istoty, niewiele, a czasami wcale, nie różni się od wojny. To przekonanie jest oczywistością już od czasów Machiavellego, a na pewno Clausewitza, którego najbardziej znana teza mówi o faktycznej identyczności obu tych sfer ludzkiej działalności, które mogą przechodzić jedna w drugą.
Wynika z tego, że polityk, jak i wódz na wojnie, powinien posiadać takie same cechy. Tą najważniejszą jest charyzma, pod którym to pojęciem rozumiem zdolność do motywowania, kierowania i porywania za sobą tłumów.
Ale to jeszcze nie jest wszystko, gdyż aby osiągnąć sukces w tych dziedzinach trzeba też mieć szczęście, jakkolwiek to pojmować. To dlatego Napoleon, gdy przedstawiano mu kandydata do mianowania na stopień generała, miał podobno zwyczaj zadawać pytanie: – ale czy on ma szczęście?
Dotychczas przyzwyczaiłem się do tego, że w sferze polskiej polityki konserwatywno-narodowo-wolnościowej jest bardzo wielu wodzów, ale o miernych zdolnościach, a jeszcze mniejszym szczęściu.
To dlatego trzydzieści lat z okładem brylował tam Janusz Korwin-Mikke, którego faktycznie nawet nie można nazwać politykiem, a co najwyżej publicystą i to próbującym swoją popularność budować na coraz bardziej kontrowersyjnych twierdzeniach przyciągających niewielką grupkę akolitów, ale za to odrzucanych przez ogromną większość.
Na szczęście, te czasy Korwina odchodzą, z uwagi na biologię, w przeszłość i można się spodziewać całkiem innego umeblowania tej sceny.
Do tej pory, wszyscy ci przedstawiciele partii, w jakiś sposób kojarzonych z Korwinem, wskazywali na struktury Unii Europejskiej, jako źródło zła, ale jednocześnie ich brak politycznych umiejętności powodował, że gdy zostali wybrani do Parlamentu Europejskiego, to stawali się tam całkowicie niewidocznymi.
I nagle stało się coś, co może być zapowiedzią zmiany. Oto wczoraj, przemawiając w imieniu grupy „Europa Suwerennych Narodów”, pani Ewa Zajączkowska-Hernik zrobiła wielkie wrażenie swoją niezwykle celną i dosadną oceną działalności przewodniczącej KE Ursuli von der Leyen.
Występując w obecności całego gremium i zwracając się bezpośrednio do Ursuli von der Leyen, potrafiła poradzić sobie z wielkim emocjonalnym obciążeniem i bez żadnych kompleksów, a za to w sposób bardzo zdecydowany, wyartykułowała swoje stanowisko polityczne. Powiedziała m.in.:
”Jest pani twarzą paktu migracyjnego i zwracam się do pani jak kobieta do kobiety, jak matka do matki: jak pani nie wstyd promować pakt migracyjny, który prowadzi do tego, że miliony kobiet i dzieci czują się zagrożonych na ulicach swoich własnych miast.
Odpowiada pani za każdy gwałt, za każdą napaść, za każdą tragedię spowodowaną napływem nielegalnych migrantów, bo to pani tych ludzi zaprasza na teren Europy. Za to, co pani robi, powinna pani trafić do więzienia, a nie do Komisji Europejskiej. Pani obecność na stanowisku szefowej Komisji Europejskiej to dalszy upadek Unii Europejskiej”.
Takie słowa, dla bardzo wielu prawdziwe, są skandalem w tym gremium opanowanym przez liberalno-lewicowe pseudoelity, ale nawet tam odwaga pani Ewy Zajączkowskiej-Hernik została dostrzeżona i doceniona. Wychodziła przy oklaskach.
Wpisy w mediach społecznościowych z jej wystąpieniem biją rekordy popularności. Na portalu X, niektóre z nich, mają nawet 75 tysięcy lajków. To bardzo dużo wziąwszy pod uwagę, że najbardziej znani polscy politycy typu Donalda Tuska osiągali tam dotychczas co najwyżej 10 tysięcy.
Oznacza to, że pani Ewa przebiła się przez bańkę polskiego politycznego grajdołka i będzie rozpoznawalna także poza Polską, i to nie tylko w Europie, co wiele znaczy.
Należy jej zatem tylko życzyć dalszego szczęścia, bo to dla polityka jeszcze ważniejsze niż odwaga i zdolności. Wiedział o tym Napoleon, a ostatnio przekonał się Donald Trump, który po próbie zamachu przyznał, że gdyby nie opieka Najwyższego, nie byłoby go już wśród żywych.
Stanisław Lewicki
https://konserwatyzm.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz