poniedziałek, 5 sierpnia 2024

Lipiec… niebezpieczna pora



W „Nocy Listopadowej” Stanisława Wyspiańskiego Wielki Książę pyta Makrota: „Listopad to dla Polaków niebezpieczna pora?”. A ten odpowiada: „(…) Tak teraz jest listopad, więc baczne mam słuchy. Jest to pora, gdy idą między żywych duchy i razem się bratają”.

– Tak pisał Wojciech Jażdżewski w swoim felietonie „Listopad… niebezpieczna pora – okiem felietonisty” z dnia 21 listopada 2007 roku, zamieszczonym w Dzienniku Związkowym.

Wygląda na to, że taką niebezpieczną porą dla Polaków może stać się lipiec. A to ze względu na rzeź wołyńską, która miała miejsce w lipcu 1943 roku. W tym roku przetoczyła się przez Polskę fala pochodów upamiętniających tamto tragiczne wydarzenie. Odsłonięto też pomnik poświęcony ofiarom rzezi wołyńskiej w Domostawie na Podkarpaciu.

W związku z tym odnoszę wrażenie, że nikomu nie zależy na dotarciu do prawdy, a jedynie na jątrzeniu, podsycaniu konfliktu, co z uwagi na obecność w Polsce milionów Ukraińców, może zaostrzyć relacje pomiędzy Polakami a Ukraińcami. Nie chce mi się wierzyć i nie wierzę, że to wszystko, te manifestacje, to odsłonięcie tego pomnika – że to wszystko jest spontaniczne. Wprost przeciwnie, jestem przekonany, że te wszystkie wydarzenia były zorganizowane przez odpowiednie służby.

[Czy mam rozumieć, że Polacy nie powinni wspominać o rzezi na Wołyniu ze względu na wrażliwość Ukraińców?? – admin]

Czasem, żeby się czegoś dowiedzieć o tym, co się wydarzyło 11 lipca 1943 roku, trzeba poszukać gdzieś daleko. W styczniu 2023 roku „dotarłem” do Rwandy. I tak powstał blog Ludobójstwo. Ponieważ na tej stronie jest już ponad 470 blogów, więc siłą rzeczy większość z nich umyka uwadze i dlatego postanowiłem przypomnieć wybrane fragmenty z tamtego blogu. Jest on bardzo długi, cytowałem w nim obszernie Kapuścińskiego i Wikipedię, więc przeczytanie całości wymaga czasu i nie jest on zbyt łatwy w odbiorze, jak sądzę. Jeśli jednak ktoś chce, to tutaj może go znaleźć.

W ludobójstwie w Rwandzie uderzyło mnie podobieństwo do tego, co wydarzyło się na Wołyniu. Poniżej te fragmenty, które tego dowodzą.

*                    *                    *

Jest takie powiedzenie: gdzie Rzym, gdzie Krym. Używamy go, gdy chcemy podkreślić, że jakieś rzeczy, sytuacje, zdarzenia nie mają ze sobą nic wspólnego. Parafrazując je, mógłbym powiedzieć: gdzie Wołyń, gdzie Rwanda. Czy ludobójstwo na Wołyniu z 1943 roku ma coś wspólnego z tym w Rwandzie z 1994 roku. Jak się okazuje – ma.

Ryszard Kapuściński w swoim zbiorze reportaży o Afryce Heban (1998) opisuje wydarzenia, które miały tam miejsce. Ten opis nosi tytuł Wykład o Ruandzie. Nie jest to reportaż, to raczej esej, synteza. W sumie to może nawet nie zwróciłbym uwagi na ten opis, gdyby nie końcowa jego część, w której Kapuściński stara się wyjaśnić, dlaczego, pomimo że rządzący dysponowali doskonałym uzbrojeniem i mogli wybić do nogi swoich wrogów, w ruch poszły maczety, młoty, dzidy itp. i dlaczego w tę zbrodnię zaangażowano tylu zwykłych ludzi. Analogia do Wołynia aż nadto widoczna.

Między ofensywą z października 1990 a rzezią z kwietnia 1994 minie trzy i pól roku. W obozie rządzących Ruandą dochodzi do gwałtownych sporów między zwolennikami kompromisu i utworzenia koalicyjnego, narodowego rządu (ludzie Habyarimany plus partyzanci) a fanatycznym despotycznym klanem Akazu kierowanym przez Agathe i jej braci.

Sam Habyarimana kluczy, waha się, nie wie, co robić, i coraz bardziej traci wpływ na rozwój wypadków. Szybko i niepodzielnie górę bierze szowinistyczna linia klanu Akazu. Obóz Akazu ma swoich ideologów – to intelektualiści, uczeni, profesorowie wydziałów historii i filozofii ruandyjskiego uniwersytetu w Butare – Ferdinand Nahimana, Casimir Bizimungu, Leon Mugesira i kilku innych. To oni właśnie formułują ideologię, która uzasadni ludobójstwo jako właściwie jedyne wyjście, jedyny sposób własnego przetrwania.

Teoria Nahimany i jego kolegów głosi, że Tutsi to najzwyczajniej obca rasa. To Niloci, którzy przyszli do Ruandy, gdzieś znad Nilu, podbili rodzimych mieszkańców tej ziemi – Hutu, zaczęli ich wyzyskiwać, niewolić i rozkładać od wewnątrz. Tutsi zawładnęli wszystkim, co jest w Ruandzie cenne: ziemią, bydłem, rynkami, a z czasem i państwem. Hutu zostali zepchnięci do roli podbitego narodu, który wiekami żył w nędzy, głodzie i poniżeniu. Ale naród Hutu musi odzyskać swoją tożsamość i godność, jako równy zająć miejsce wśród innych narodów świata.

I zaczynają się przygotowania. Armia, która liczyła pięć tysięcy ludzi, została powiększona do 35 tysięcy żołnierzy. Drugą siłą uderzeniową staje się Gwardia Prezydencka, elitarne, nowocześnie i bogato wyposażone jednostki (instruktorów przysłała Francja, a broń i sprzęt – Francja, RPA i Egipt).

Ale największy nacisk kładzie się na tworzenie masowej paramilitarnej organizacji – Interahamwe (tzn. Uderzymy Razem). Należą do niej i odbywają w niej szkolenia wojskowe i ideologiczne ludzie ze wsi i miasteczek, bezrobotna młodzież i biedne chłopstwo, uczniowie, studenci i urzędnicy – olbrzymia rzesza, istne pospolite ruszenie, którego zadaniem będzie dokonać apokalipsy.

Jednocześnie podprefekci i prefekci mają na polecenie rządu sporządzać i dostarczać listy przeciwników władzy, wszelkich ludzi podejrzanych, niepewnych, dwuznacznych, najróżniejszych malkontentów, pesymistów, sceptyków i liberałów. Organem teoretycznym klanu Akazu jest pismo „Kangura”, ale głównym źródłem propagandy, a także rozkazów dla niepiśmiennego przecież w większości społeczeństwa jest Radio Mille Collines, które później, w czasie rzezi, nadawać będzie kilka razy dziennie apel: „Śmierć!, Śmierć! Groby z ciałami Tutsi są wypełnione dopiero do połowy. Śpieszcie się, aby zapełnić je do końca!”.

Różnie szacują liczbę ofiar. Jedni podają – pół miliona, inni – milion. Tego dokładnie nikt nie obliczy. Przeraża najbardziej to, że wczoraj jeszcze niewinni ludzie wymordowali innych, zupełnie niewinnych ludzi, i to bez żadnego powodu, bez potrzeby. Zresztą gdyby to nawet nie był milion, tylko na przykład jeden niewinny, czy wówczas też nie byłby to dostateczny dowód, że diabeł jest wśród nas, tyle że wiosną 1994 roku przebywał akurat w Ruandzie?

Pół miliona-milion zabitych to oczywiście tragicznie dużo. Ale z drugiej strony, znając piekielną siłę rażenia armii Habyarimany, jej helikoptery, cekaemy, artylerię i wozy pancerne, można było w ciągu trzech miesięcy systematycznego strzelania zgładzić o wiele więcej ludzi. A jednak tak się nie stało. Jednak w większości ginęli oni nie od bomb i cekaemów, tylko padali rozsiekani i zatłuczeni bronią najbardziej prymitywną – maczetami, młotami, dzidami i kijami.

Bo też liderom reżimu nie tylko chodziło o cel – ostateczne rozwiązanie. Ważne było również, jak się do niego zmierza. Ważne było, aby po drodze do Najwyższego Ideału, jakim miało być unicestwienie wroga raz na zawsze, zawiązała się przestępcza wspólnota narodu, aby przez masowy udział w zbrodni powstało łączące wszystkich jedno poczucie winy, tak by każdy, mając na swoim koncie czyjąś śmierć, wiedział, że odtąd wisi nad nim nieodwołalne prawo odwetu, za którym dostrzeże on widmo swojej własnej śmierci.

O ile w systemach hitlerowskim i stalinowskim śmierć zadawali oprawcy z instytucji wyspecjalizowanych – SS czy NKWD, a zbrodnia była dziełem wydzielonych formacji, działających w miejscach ukrytych, to w Ruandzie chodziło o to, żeby śmierć zadał każdy, żeby zbrodnia była produktem masowego, niejako ludowego i wręcz żywiołowego wystąpienia, w którym udział wzięliby wszyscy – aby nie było rąk, które nie umoczyłyby się we krwi ludzi, uznanych przez reżim za wrogów.

Ten końcowy fragment, jak napisałem we wstępie, nieodparcie nasuwa skojarzenia z Wołyniem. Ci, którzy dokonali rzezi na Wołyniu, również dysponowali odpowiednią bronią i użycie siekier, pił, wideł itp. nie było konieczne i nie było konieczne zaangażowanie okolicznej ludności. A jednak! Skąd u Kapuścińskiego taka interpretacja? Czyżby coś wiedział o Wołyniu, czego my nie wiemy? Pewnie wiedział, ale w swoim zapatrzeniu w Ukrainę nie zająknął się o Wołyniu, chociaż o głodzie na Ukrainie pisał i wszelką winą za to obarczał Stalina.

Paradoksalne! Żeby dowiedzieć się czegoś o rzezi wołyńskiej, trzeba było „zajechać” aż do Rwandy. No cóż, jak to mówią: podróże kształcą. Niektórzy dodają, że owszem, ale wykształconych. Jak widać sam pomysł i sposób jego wykonania są w obu przypadkach bardzo podobne, a to skłania do wniosku, że wyszły z tego samego ośrodka decyzyjnego.

Problemy, konflikty, powstania, wzajemna nienawiść – to wszystko pojawiło się w obu bliźniaczych krajach, czyli w Rwandzie i Burundi, wraz z pojawieniem się tam europejskich kolonistów. A kim oni byli? Kim byli ci ludzie, którzy na konferencji w Berlinie podzielili Afrykę? Kongo przypadło belgijskiemu królowi, które od 1885 do 1908 było jego prywatną własnością, a on sam był masonem.

W wyniku okrucieństw, jakich tam się dopuszczano, Kongo przeszło pod zarząd Belgii. Po I wojnie światowej Rwanda i Burundi stały się kolonią belgijską. Rządy Belgów, praktycznie do początku lat 60-tych XX wieku, to faworyzowanie jednych kosztem drugich, czyli ich skłócanie. Skłócali ich tak skutecznie, że ci zaczęli skakać sobie do oczu, nienawidzić i w końcu zabijać.

Belgowie wprowadzili w 1933 roku dokumenty tożsamości zawierające informacje o przynależności etnicznej. I nikt tego nie zniósł do 1994 roku. To wydatnie ułatwiło identyfikację, bo w tym dokumencie było zapisane, kto jest Tutsi, a kto – Hutu, chociaż ten podział nie był precyzyjny, bo Hutu, awansując w hierarchii społecznej, mógł stać się Tutsi, a zbiedniały Tutsi mógł stać się Hutu. Również sam wygląd nie dawał podstawy do jednoznacznej identyfikacji.

Były to typowo rasistowskie praktyki Belgów, ale o tym Kapuściński nie wspomina, pisząc, że Belgowie do roku 1959 nie wykazywali większej aktywności i nie ingerowali w sprawy lokalne.

Te podziały były tak głębokie, że przetrwały do lat 90-tych. Ktoś tych ludzi po mistrzowsku rozgrywał, skoro „nieznani sprawcy” zestrzelili samolot, którym wracał prezydent Habyarimana z wynegocjowanym z Frontem Narodowym Rwandy kompromisem. I od tego zaczęła się cała tragedia. Może by do niej nie doszło, gdyby nie interwencja prezydenta Mitterranda, w wyniku której wylądowali w Rwandzie francuscy spadochroniarze. Daje to czas stronie rządowej na wzmocnienie.

Pojawiają się francuscy instruktorzy, broń i sprzęt przysyła Francja, RPA i Egipt. Powstaje masowa, paramilitarna organizacja – Interahamwe (Uderzymy Razem). Szkolą się w niej ludzie ze wsi i miasteczek, bezrobotna młodzież i biedne chłopstwo, uczniowie, studenci, urzędnicy – jak to określił Kapuściński – istne pospolite ruszenie, którego zadaniem będzie dokonać apokalipsy.

Nie napisał tylko, co stało się z tymi francuskimi spadochroniarzami. Na cda.pl można obejrzeć film Hotel Ruanda z 2004 roku. I to w nim jest pokazane, że w pewnym momencie te wszystkie wojska, łącznie z wojskami ONZ, opuszczają Rwandę. A więc jakby ktoś specjalnie szykował tę rzeź. Nie było już wojsk, które rozdzielałyby skonfliktowane strony. Zupełnie jak na Wołyniu w 1943 roku, gdzie AK zapadła się pod ziemię i o niczym nie wiedziała. Pewnie dostała taki rozkaz z Londynu.

Nic się nie dzieje przypadkiem. Jak widać są pewne siły, które piszą scenariusze i reżyserują pewne wydarzenia, a właściwie to chyba wszystkie. I zatrudniają tabuny różnych dziennikarzy, komentatorów, ideologów i kogo tam jeszcze, by urabiali opinię publiczną w wygodny dla siebie sposób i tłumaczyli im świat tak, jak oni sobie tego życzą. …ale głównym źródłem propagandy, a także rozkazów dla niepiśmiennego przecież w większości społeczeństwa jest Radio Mille Collines, które później, w czasie rzezi, nadawać będzie kilka razy dziennie apel: „Śmierć!, Śmierć! Groby z ciałami Tutsi są wypełnione dopiero do połowy. Śpieszcie się, aby zapełnić je do końca!”.

U nas mamy takiego przebierańca, Ukraińca, udającego polskiego patriotę, którego wykreował stary, obleśny, jąkający się Żyd. Temu pajacowi nie schodzi z ust okrzyk: Śmierć wrogom ojczyzny! Śmierć! Śmierć! Śmierć! To bardzo niebezpieczne.

Widać jednak, że ktoś szykuje konflikt. Mamy już w „Polsce” wielomilionową rzeszę Ukraińców, których obdarowano przywilejami i tym samym sprowadzono Polaków do roli obywateli trzeciej kategorii, bo przecież nad tymi Ukraińcami jest jeszcze kategoria ludzi wybranych. Polacy mają być Hutu, Ukraińcy – Tutsi, a skłócać ich będą „Belgowie”.

*                    *                    *

Podobieństwa pomiędzy obiema rzeziami można ująć w parę punktów:

  • użycie podobnych narzędzi zbrodni, pomimo że mordujący byli wyposażeni w broń
  • szowinizm ukraiński i szowinizm klanu Akazu
  • ideologia szowinizmu ukraińskiego – Dmytro Doncow; ideologia klanu Akazu – profesorowie wydziałów historii i filozofii uniwersytetu ruandyjskiego; a więc ktoś z góry definiuje ludowi wroga
  • organizacje paramilitarne na Wołyniu, utworzone przez rząd sanacyjny w latach 1928-38 w okresie tzw. eksperymentu wołyńskiego, przekształcone w UPA; paramilitarna organizacja Interahamwe w Ruandzie
  • na Wołyniu w rzeź zostali zaangażowani zwykli ludzie, często sąsiedzi mordowanych; w Rwandzie zbrodnia była produktem masowego, ludowego wystąpienia
  • na Wołyniu nie było Niemców, którzy dalej na tym terenie sprawowali władzę; nie było też oddziałów AK; w Rwandzie w pewnym momencie wszystkie wojska opuszczają kraj
    w Rwandzie apel: Śmierć! Śmierć! Groby z ciałami Tutsi są wypełnione do dopiero do połowy. Śpieszcie się, aby zapełnić je do końca!; w Polsce: Śmierć wrogom ojczyzny! Śmierć! Śmierć! Śmierć!; czyżby to był potomek tych, którzy mordowali na Wołyniu, a obecnie tylko zmodyfikował hasło?

Czy w związku z tym, że analogia jest aż nadto widoczna, to czy można wysnuć wniosek, że inspiracja i kierownictwo wyszło z tego samego źródła? Któż mógł doprowadzić do dwóch tak podobnych do siebie rzezi i tak oddalonych od siebie w czasie i przestrzeni? Na to pytanie każdy sam sobie musi odpowiedzieć.

Czy możliwa byłaby ta rzeź, gdyby nie było tzw. eksperymentu wołyńskiego, którego efektem było stworzenie oddziałów paramilitarnych na tamtym terenie? A później zapoczątkowano akcję zachęcania miejscowej prawosławnej ludności do przechodzenia na katolicyzm? Z tym wiązały się pewne korzyści. Tym, którzy zdecydowaliby się zmienić wyznanie, obiecywano ziemię. I jeszcze ta nieobecność Niemców i AK. Wygląda na to, że przygotowania do tej rzezi prowadzone były na szeroką i międzynarodową skalę. Podobnie było w Rwandzie.

Nie ulega dla mnie wątpliwości, że to, co dzieje się obecnie wokół rzezi wołyńskiej, jest przygotowywaniem do konfliktu polsko-ukraińskiego. Jeśli powstanie to wspólne państwo, to być może scenariusz wydarzeń będzie zbliżony do tego z okresu I RP. Przez cały czas jej trwania istniało wspólne państwo polsko-ukraińskie zwane Koroną i ciągle były jakieś rzezie i pogromy. Ostatnią była rzeź humańska w 1768 roku. Natomiast na Litwie, która była w unii z tym wspólnym państwem polsko-ukraińskim był spokój. Warto o tym pamiętać, bo jak mówią: historia lubi się powtarzać, choć nie zawsze dokładnie tak samo.

Mamy więc taką sytuację, że jedni chcą przeprosin i ekshumacji, a drudzy nie chcą przepraszać i nie godzą się na ekshumację. Coś jest do ukrycia, tylko co?

W rzeź na Wołyniu były zaangażowane setki ludzi, a może i tysiące. Nie wszystkich udało się zamordować. Byli więc świadkowie. Pozostawanie sprawców tam gdzie działali stwarzało dodatkowe problemy, bo pewnie ci sprawcy woleliby pozbyć się ich. Przenieśli się na teren obecnej Polski i tam walczyli z nowymi władzami PRL-u. To dało pretekst tym władzom do przeprowadzenia tzw. Akcji Wisła.

Przesiedlono nie tylko miejscową ludność, ale również i sprawców rzezi wołyńskiej. I to był prawdziwy cel tej akcji. Na ziemiach poniemieckich zyskali nową tożsamość, nowe nazwiska. I to oni w większości sprawowali ważne funkcje w PRL-u. Jego faktyczni władcy, czyli Żydzi, zrobili z nich swe wierne sługi. I obecnie ich wnuki również muszą wykonywać polecenia swoich nieznanych przełożonych.

Czy nowy konflikt polsko-ukraiński, a właściwie ukraińsko-ukraiński ma odwrócić uwagę od rzezi wołyńskiej? Czy może potomkowie ofiar szukają zemsty? Najnowsza historia Polski jest niezwykle zagmatwana i zafałszowana.

Wiesław Liźniewicz
https://bb-i.blog

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...