Od autora:
Czas biegnie szybko i nieubłaganie. 13 lat temu nie mieliśmy jeszcze tzw. dekomunizacji przestrzeni publicznej, co więcej, ze strony rządzącej PO trwał reset z Rosją będący pochodną polityki Baracka Obamy.
A jednak wszystko, co napisałem wówczas miało podstawy faktyczne, bo narracja wykluczająca, czy eliminująca żołnierzy ze wschodu, potocznie zwanych „berlingowcami”, była już wtedy od dawna zakorzeniona w przekazie o historii Polski okresu II wojny światowej.
Otwarta wojna z pomnikami, w formie będąca odpowiednikiem tzw. polowania na czarownice, rozpętała się na dobre dopiero po przyjęciu przez sejm ustawy z 1 kwietnia 2016 r. o zakazie propagowania komunizmu…, już za rządów PiS.
Ustawa miała zewrzeć szeregi ludzi, dla których istotną częścią tożsamości jest rusofobia, oraz skutecznie podsyciła emocjonalną nienawiść do czysto mitycznego już komunizmu. Hunwejbini tego polowania ruszyli z entuzjazmem do walki z kamieniami przeszłości i cięli bezlitośnie. Zniszczono szereg upamiętnień radzieckich, posiłkując się całkowicie jednostronną interpretacją umowy z Federacją Rosyjską o zachowaniu miejsc pamięci.
Praktycznie wszystkie faktyczne akty usunięcia/zniszczenia tych upamiętnień były wyreżyserowaną hucpą nienawiści ze spektakularnym obalaniem pomników, niszczeniem młotami, łomami itd., przy ryku szczęścia uczestników. Co gorsza, wojna z pomnikami objęła również polskich żołnierzy ze wschodu, których IPN zdegradował do poziomu „polskojęzycznych oddziałów sowieckich”.
Współcześni troglodyci nie podnieśli ręki na wielkie cmentarze 1 i 2 Armii Wojska Polskiego, ale pozwolili sobie na zniszczenie szeregu pojedynczych pomników i mniej spektakularnych upamiętnień.
Najbardziej dramatycznym, było barbarzyńskie zniszczenie przez grupę awanturników prowadzonych przez Adama Słomkę, pomnika gen. Zygmunta Berlinga w Warszawie, przy hańbiącym milczeniu władz miasta.
Niedawno przy dzikich rykach entuzjazmu tłuszczy zniszczono pomnik w Nowogardzie. Inne, wciąż istniejące upamiętnienia, są cały czas na celowniku, jak np. tzw. pomnik żołnierza z dziewczynką w Piotrkowie Tryb.
Takie zachowania, choć absolutnie naganne i obiektywnie nie do przyjęcia z żadnego punktu widzenia, nie hańbią jednak tych którzy polegli w czasie wojny idąc ze wschodu, ani tych, którzy wojnę przeżyli i zmarli po niej, jak i tych, którzy jako ostatnia garstka starców, żyją do dziś. Hańbią tych, którzy z nienawiści i chęci dokonania zemsty przygotowali tę ustawę, tych, którzy za nią głosowali, tych, którzy z tchórzostwa ubranego w oportunizm i konformizm za nią głosowali albo nie protestowali, wreszcie, w wymiarze praktycznym, najbardziej hańbią entuzjastycznych, dzikich wykonawców, którzy ze swoich czynów, niegodnych cywilizowanego kraju, czerpią radość i satysfakcję.
Jak wszyscy widzimy, nasz polski świat zmienił się zasadniczo na niekorzyść w tym względzie w ciągu ledwie 13 lat. Zamiast znalezienia klucza do przekazu i nauki naszej trudnej polskiej historii, mamy wycinkową, jednostronną narrację, w której wszystkie wątpliwości dotyczące jej „niewłaściwych” wydarzeń i uczestników, poczytuje się im automatycznie po stronie negatywów, a wszelkie wątpliwości dotyczące strony „słusznej”, automatycznie kwalifikuje się jako pozytywy.
Zastanówmy się – czy ludzie, nie tylko historycy, którzy podlegali odgórnej regulacji historii w okresie stalinowskim, a może nawet przez to cierpieli, walcząc z kłamstwem, pomówieniem i degradacją w najgorszym okresie stalinizmu polskiego, walczyliby wtedy i dziś o tą pokraczną karykaturę sprawiedliwości i przekazu historycznego, którą zaprowadził dzisiejszy stalinizm a rebours?
Wolne żarty. Cała sytuacja jest też dowodem na słuszność przysłowia o rybie, która psuje się od głowy. Chorobliwy kult tzw. żołnierzy wyklętych zafundował nam prezydent Bronisław Komorowski, ustawę rozpętującą wojnę z pomnikami, zawdzięczamy PiS-owskiemu rządowi i Sejmowi.
Historia Polski wymaga spojrzenia opartego o prawdę, także tą trudną, spojrzenia prowadzącego do rozważań i refleksji ważnych dla teraźniejszości i przyszłości. Sine ira et studio, za to bez apriorycznych założeń, do których dostosowuje się „fakty” i „wnioski”. Wycinanie ludzi i zdarzeń z historii oraz pamięci o nich jest typowe dla fanatycznych doktrynerów, a na poziomie najniższym, dla ludzi po prostu prymitywnych.
Do tekstu z 2011 – który, jak pamiętam, cieszył się wtedy niemałą popularnością w internecie, nie ingeruję – zachował on w pełni aktualność swojego przesłania. Zapraszam do lektury! AŚ
* * *
Pamięć o żołnierzach ze wschodu
13.10.11 r. minęła 68 rocznica zakończenia bitwy pod Lenino. 1 Dywizja Piechoty im. Tadeusza Kościuszki pod dowództwem gen. Zygmunta Berlinga stoczyła, w istocie przegrany, krwawy bój z Niemcami, dysponując nieprzygotowanym do walki, na takim froncie jakim był front wschodni w 1943 r., żołnierzem.
Dywizja została zmasakrowana, a polska krew obficie zrosiła pole bitwy. Zginęło 510 żołnierzy, 776 dostało się do niewoli lub zostało uznanych za zaginionych, a 1776 zostało rannych. Stanowiło to 25% stanu dywizji. A jednak nie znalazłem, ani wczoraj, ani 12 października (rozpoczęcie bitwy i dawne, PRL-owskie święto żołnierza polskiego) żadnych informacji o upamiętnieniu Polaków poległych i walczących pod Lenino.
Dziś o tym się nie mówi. Nie tylko o Lenino, ale i przyczółku magnuszewskim, o straszliwych walkach w powstaniu warszawskim, o zbrodni w Podgajach, o Wale Pomorskim, o wielkiej bitwie o Kołobrzeg, o zdobyciu Gdańska, o forsowaniu Odry, o Budziszynie, wreszcie o Berlinie i polskiej fladze nad Tiergarten.
Dlaczego tak się dzieje? Otóż, mamy do czynienia z ohydną zemstą polityczną na niczemu nie winnych żołnierzach 1 i 2 Armii WP idących ze wschodu. To prawda, że wojsko to było powołane i wykorzystywane do własnych celów przez całkowicie uległą Stalinowi grupę polityczną polskich komunistów. To prawda, że pododdziały tej armii wykorzystywano po wojnie do walki politycznej na użytek PPR, to prawda wreszcie, że po 1947 r., eliminując i represjonując całkiem duży zastęp przedwojennych oficerów, uczyniono ją w końcu ramieniem PZPR.
Ale to w niczym nie usprawiedliwia zapomnienia, a czasem pogardy jaką obdarzani są zwykli żołnierze i oficerowie tej armii, wrzucani do jednego worka z politrukami i przywódcami politycznymi ZPP i PPR. A przecież byli to, zwłaszcza do czasu wejścia wojska na teren tzw. Polski lubelskiej, w przeważającej większości Kresowiacy i Sybiracy, często będący jednymi i drugimi jednocześnie.
Ludzie ci nie zdążyli do armii Andersa nie z własnej winy. Z kolei pobór na Kresach w 1944 r. uratował tysiące Polaków od śmierci z rąk banderowców. Im też odebrano małą kresową Ojczyznę, tak jak i tym, którzy byli w II Korpusie. Walczyli dzielnie, tysiące spośród nich oddało życie za Polskę, nie za komunizm, czy partię.
To prawda, że propaganda PRL uczyniła z nich tych lepszych od żołnierzy z Zachodu, jako tych idących najkrótszą drogą. To prawda, że ta sama propaganda przez lata, często na fundamencie kłamstwa, traktowała skrajnie niesprawiedliwie Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie, pielęgnując jednocześnie ponad miarę pamięć o walce 1 i 2 AWP. Ale to byli komuniści, o których osobach i moralności z pogardą wypowiadali się ówcześni opozycjoniści.
A jednak ci moralnie wysocy opozycjoniści po dojściu do władzy w 89 r. dokonali na żołnierzach ze wschodu prymitywnej zemsty, która trwa do dziś. Dokonano gwałtu na polskiej pamięci po prostu wycinając walki Berlingowców z historii Polski, eliminując je z przekazu medialnego. Jeżeli mówi się o nich, to niemal wyłącznie w kontekście negatywnym, podkreślając zbrodniczość politruków, dezercje i inne negatywne strony.
W sposób karygodny zaprzestano mówić o tym polskim wkładzie w pokonanie hitlerowskich Niemiec, o ciężkich walkach toczonych przez polskich żołnierzy na dawnych piastowskich i słowiańskich ziemiach, które w dużej części przypadły powojennej Polsce. Ten aspekt jest dzisiaj przedstawiany jako wstydliwy relikt minionej epoki. Zupełnie niesłusznie.
Nie mówi się także o oficerach i żołnierzach AK, którzy wstąpili do tej armii i przeszli chwalebny szlak bojowy aż do pokonania III Rzeszy, jak np. kapitan Stanisław Betlej, „bohater obu rzek” (Nysy Łużyckiej i Szprewy), bohater konspiracji AK-owskiej a później frontowiec II Armii WP, poległy w ataku na bunkier niemiecki.
Dożyliśmy czasów, w których cmentarze polskich żołnierzy, politycznie nieprawomyślnych, niszczeją, zaś cmentarze żołnierzy niemieckich „świecą” nowością i porządkiem.
Żyjemy w tzw. wolnej i suwerennej Rzeczpospolitej, której władz, wywodzących się z dawnej opozycji nie stać na ludzki odruch wobec dzisiejszej garstki starców jak i wobec tamtej masy poległych w większości młodych ludzi, którzy bili Niemca jak umieli, a dzisiaj pamięta o nich jedynie biały krzyż stojący na przeważnie niezbyt zadbanej mogile.
22 lata po przełomie 89 r., to okres niskiego moralnie rewanżu, nawet gorszego od zachowania władz PRL, przynajmniej w latach 56-89, kiedy jednak o wysiłku żołnierza PSZ, z różnym natężeniem, ale mówiono i pisano.
Wyraźnie należy również podkreślić, że tzw. spadkobiercy PZPR z SLD et consortes przyłożyli i przykładają nadal ręki do tego zapomnienia i wykluczenia wojennej chwały polskiego żołnierza ze wschodu. Tak wygląda smutna rzeczywistość. Stąd powyższe wspomnienie i refleksje. Cześć ich pamięci!
Adam Śmiech
https://myslpolska.info
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz