Kiedyś, lata temu, byłem przejęty hasłami dekomunizacji i lustracji. Ot, taki postsolidarnościowy antykomunista wolnorynkowiec, stawiający wszystko na jedną kartę: Polska z czystym kapitalizmem, zdekomunizowana, antyrosyjska i antyniemiecka, pozbawiona śladu agentury w każdej instytucji życia politycznego i społecznego.
Piękna to była idea i zarazem taka… małorealistyczna i nie przystająca do polskiej racji stanu. Teraz wiem, że polityka polska powinna być jak wąż, jak piskorz, który wije się między zaroślami, co jakiś czas przyczajając się gdzieś na dnie.
Odejdę trochę od tej chropowatej poetyki, a skupię się na proniemieckim, europejskim, teraz już socjaldemokracie, Donaldzie Tusku, który ostatnimi czasy zaczął mnie irytować brakiem… wizji politycznej.
Nie niepokoję się więc jego proniemieckością, bo to mogę jeszcze ,,dopasować” do historii myśli politycznej i stwierdzić, że filogermanów zapewne kilku mieliśmy, ot, chociażby Władysław Studnicki. Możemy ze Studnickim się nie zgadzać co do konieczności współpracy z Niemcami, szczególnie mając na względzie II wojnę światową, ale przyznać należy, że w wielu artykułach i książkach starał się swoje tezy uzasadnić. I robił to nieźle.
Taki filogermanizm, czy proniemieckość – jak wolą niektórzy – jest do zaakceptowania i w niektórych sytuacjach do zaakceptowania. Wyobraźmy sobie co by było, gdyby III Rzesza zgodziła się na utworzenie jakiejś Polski pod okupacją, na wzór Vichy, z udziałem Studnickiego i ludzi z nim związanych. Mało honorowo, ale z korzyścią dla Polaków.
Tusk natomiast działa w interesie Niemiec ale ani on, ani nikt z jego otoczenia, nie próbuje napisać porządnego dzieła na temat konieczności bliskiej współpracy z naszym zachodnim sąsiadem. W pracy takiej mógłby posiłkować się ekonomią, geografią, modną dzisiaj geopolityką, naszym interesem czy bezpieczeństwem. Nic takiego jednak nie znajdziemy na półkach księgarskich.
Dlaczego tak jest? Wyjaśnienia są dwa: albo Tusk i jego otoczenie (zaplecze ,,intelektualne”) są tak kiepscy, że nie mogą sformułować swoich celów politycznych na wiele lat do przodu albo… są przeżarci niemieckimi wpływami (nie zawsze jest to zależność agenturalna), często powiązanymi z korzyściami finansowymi i wykonują tylko rozkazy prosto z centrali w Berlinie.
Obawiam się, że to drugie wyjaśnienie jest bliższe prawdy, a świadczyć o tym może jakiś panujący lekki wstyd w szeregach Koalicji Obywatelskiej, a zarzuty o proniemieckość zbywają milczeniem. Nie jest to przecież jakiś wstyd. Chętnie poznałbym argumenty samego Donalda Tuska. Nie ma takich, a za to jest otwarte i szczere przywiązanie do idei zjednoczonej Europy.
Czyżby politycy KO byli tak głupi, że nie rozumieją niemieckiej ,,sprężyny” w Unii Europejskiej, czy może… otwarta proniemieckość może źle się Polakom kojarzyć. Niech jednak nie przejawiają strachu w tej kwestii. Mają przecież doskonałą podbudowę w postaci idei Studnickiego. Wystarczy po nią sięgnąć i ją twórczo rozwinąć. Może wtedy byśmy wynieśli z tej ,,bliskiej” współpracy polsko-niemieckiej znaczne więcej. Można też wtedy sformułować jakieś podstawy interesu polskiego w celu skutecznej negocjacji z Berlinem.
I tu muszę wrócić do początku mojego artykułu. Otóż te mój antykomunizm, ,,czysty” kapitalizm, antyrosyjskość, to były złudzenia. Zawaliły się jak domek z kart w zderzeniu z rzeczywistością.
Pojawił się cały tabun innych, większych zagrożeń. Jedno tylko pozostało: przywiązanie do lustracji ale nie tej w stylu Macierewicza, tej antykomunistycznej. Pełnej, obejmującej infiltrację izraelską, amerykańską, ukraińską, rosyjską, niemiecką, etc. Po jej przeprowadzeniu może doczekalibyśmy się ideowych filogermanów, a nie sprzedawczyków i wykonawców woli wielkiej Germanii.
Jarosław Luma
https://konserwatyzm.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz