wtorek, 4 lutego 2025

Jürgen Graf – Mit Holokaustu, część piąta

 Jürgen Graf – Mit Holokaustu, część piąta



XII. Cuda na taśmie produkcyjnej


W zachwalanej pod niebiosa przez media, zrealizowanej filmowo książce „Śmierć mistrzem z Niemiec” Leo Roth i Eberhard Jackel piszą (1):


„Zabójstwo Żydów europejskich jest unikalne. Nigdy przedtem żadne państwo nie podejmowało takiej decyzji, aby obraną przez nie grupę ludności, wraz ze starcami, kobietami, niemowlętami, wyniszczyć całkowicie i bez reszty i wykonać tę decyzję przy pomocy władzy państwowej w ten sposób, że należących do tej grupy nie tylko zabija się wszędzie, gdzie tylko ich się złapie, ale jeszcze wiezie się ich na dużą odległość w jedynym celu: zabić w specjalnie po to utworzonych zakładach”.


Dajmy się przekonać, że NS rzeczywiście udało się schować wszystkie dowody tego bezprecedensowego masowego zabójstwa całego ludu i przejdźmy do kwestii zasadniczej: czy rzeczywiście wszyscy Żydzi, którzy trafili do rąk Niemców, zostali „łącznie z kobietami, starcami, niemowlętami, całkowicie i bez reszty wyniszczeni”? Odpowiedzieć na to pytanie jest nader prosto, trzeba do tego jedynie regularnie czytywać prasę, a czytając – trochę myśleć.


Zacznijmy naszą wyprawę na łamy prasy wolnego świata z artykułu w „Spiegel” (nr 51, 1992 r.), pod tytułem „I wtedy ja odszedłem w noc”. Mowa w nim o szeregu Żydów, „którzy przeszli przez nazistowski obóz śmierci i pozostali przy życiu”. Oto kilka przykładów:


– Ralf Giordano, w czasie wojny mieszkał na wolności, lecz pod obserwacją Gestapo;

– Leo Bajeck, przeżył wojnę w starym getcie w Theresienstadt;

– Inge Deutschkron, lata swojej młodości w Niemczech w czasie wojny opisała we wspomnieniach;

– Teodor Goldstein, co „został deportowany przez nazistów do obozu pracy Wuhlheide” i przeżył, itd.


Mowy o Żydach, zatrutych gazem, w artykule nie ma. W tym samym numerze „Spiegel” umieszcza wywiad z „ocalałym z holokaustu” prezesem Centralnej Rady Żydów w Niemczech Ignacem Bubisem, który, nawiasem mówiąc, jest następcą innego „ocalałego z holokaustu” Żyda, Szmula Galińskiego.


Zatrzymajmy się jeszcze przez chwilę na najbardziej „inteligentnym” czasopiśmie i weźmy numer z 4 września 1995 r. Na str. 152 umieszczono tam rozmowę z żydowskim historykiem Józefem Rowanem, o którym wiadomo, że za udział w ruchu Oporu został wywieziony do Dachau. W obozie tym on, rzecz jasna, przeżył, w przeciwnym razie „Der Spiegel” nie urządzałby z nim rozmów. Nie mniej jednak historycy takiej rangi jak Roth, Jackel i szereg innych (wyłącznie Żydzi) twierdzą, że naziści wymordowali Żydów „całkowicie, bez reszty”. Ponieważ Rowan był nie tylko Żydem, lecz również działaczem Oporu, to jemu śmierć powinna była grozić w podwójny sposób, ależ nie, on przeżył. No i, czyż to nie cud?


O innym cudzie powiadamia nas „Frankfurter allgemeine Zeitung” w numerze od 27 kwietnia 1995 r. Opowiada się tu o pewnym Żydzie, uczestniku ruchu Oporu, Arno Lustigerze, co to „przeżył i holokaust, i obóz zagłady”. W jakim „obozie zagłady” on przebywał, tego się nie mówi, ale on wyraźnie w nim przeżył, w przeciwnym razie nie mógłby w 1995 r. darzyć czytelników atakami na antysemityzm i pseudonaukowe dzieła rewizjonistyczne.


Cudem też wieje z informacji w „Nordwest Zeitung”, ukazującej się we Fieslandskim Oldenburgu: w numerze z 13 kwietnia 1994 r. o Israelu Gutmanie, wydawcy naczelnym „Encyklopedii Holokaustu”, mówi się co następuje: „Israel Gutman urodził się w r. 1923 w Warszawie, w r. 1943 wziął udział w powstaniu w getcie Warszawskim i później, do r. 1945, przebywał w obozach Majdanek, Oświęcim, Mauthausen i Hunskirchen”.


Dwa spośród zaliczonych przez Gutmana obozów są uznawane za „obozy zagłady”, i oto uczestnik powstania, Żyd, przechodzi je cały. Możliwe są tu trzy wytłumaczenia:


1. Głupi naziści, pomimo wszelkich swoich starań, nie potrafili zabić Gutmana, wożąc go z jednego obozu do drugiego. Lecz wtedy pozostaje niejasnym, dlaczego nie przegrali oni wojny już w pierwszych dniach.

2. Mamy tu do czynienia z całym łańcuchem autentycznych cudów.

3. Niemcy w ogóle nie mieli zamiaru zabijać Gutmana, nie zważając na to że był Żydem i występował z bronią w ręku przeciwko armii niemieckiej. Oni aresztowali i wywieźli go ze względów bezpieczeństwa lub też dlatego, że mieli potrzebę w sile roboczej; być może, z obu powodów jednocześnie.


Które z tych trzech wytłumaczeń jest bliższe prawdy? Nam się wydaje że to trzecie. Ale rozpatrzmy jeszcze szereg przykładów.


Rodzina Franków


Tragiczny los tej rodziny na pierwszy rzut oka jak gdyby potwierdza wersję eksterminacji. Ale to tylko na pierwszy rzut oka. W sierpniu 1944 r. Otto Frank, jego żona Edit i córki Anna i Margot zostali wysłani z Amsterdamu do „obozu zagłady” Oświęcim, gdzie jednak zgładzeni nie byli. Otto Frank pozostał żywy. Żona zmarła w r. 1946 (2), córki zaś w obozie, lecz nie od gazu, bo nawet według oficjalnej wersji w tym okresie zagazowań już nie wykonywano (3). Zmarły one niedługo przed końcem wojny na tyfusu w Bergen-Belsen, dokąd ewakuowano ich z Oświęcimia.


Simone Weil


W Ośrodku Współczesnej Dokumentacji Żydowskiej, Simone Jacob, urodzona 13 lipca 1927 r. w Nicei, liczy się jako „zabita gazem”. Później pod imieniem Simone Weil została prezesem Parlamentu Europejskiego i ministrem zdrowia Francji. Jej matka i siostry również przeżyły Oświęcim i zmarły na tyfusa w Bergen-Belsen. Znów tragedia, ale żadnej polityki celowej eksterminacji, w przeciwnym bowiem razie wszystkie trzy zostałyby zabity albo jeszcze we Francji, albo w Oświęcimiu.


Primo Levi i Benedikt Kautski


Będąc Żydem i bojownikiem ruchu Oporu, Levi po swoim aresztowaniu nie został zabity przez Niemców, lecz wysłany do prac przymusowych w Oświęcimiu. O tym napisał on książkę „Czy to jest człowiek?”.

Austriacki Żyd i socjalista Kautski przeszedł w latach wojny Buchenwald, Oświęcim i potem jeszcze raz Buchenwald, lecz pozostał żywy. Jego 80-letnia matka zmarła w grudniu 1944 r. w Brzezince, do ostatniego dnia korzystając z opieki medycznej.


Elie Wiesel


Laureata pokojowej nagrody Nobla, zdaniem którego każdy Żyd powinien żywić „zdrową męską nienawiść wobec Niemców” (5), przeżył zarówno Oświęcim jak i Buchenwald.


Moglibyśmy przytoczyć jeszcze bardzo dużo imion znanych Żydów, którzy byli w „obozach zagłady” i pozostali żywi: „tropiciel nazistów” Simon Wiesenthal, ex-prezes knesetu D. Szylański, demokrata chrześcijański Eryk Blumenfeld, rabin Leo Bask, Józef Cyrankiewicz, Herszel Grünspan, sprawca zabójstwa niemieckiego dyplomaty, które stało się powodem dla „nocy kryształowej” (6).


Z tego grona są również ci wszyscy, którzy „przeżyli holokaust” i napisali wspomnienia, w których na różne sposoby ogłaszają jedno i to samo: „Jam uszedł od wszystkiego, aby oznajmić wam to, co przydarzyło się innym!”.


Kiedy przedstawia się te fakty eksterminacjonistom, oni odpowiadają, że NS prowadzili mieszaną politykę eksterminacji. W „Encyklopedii holokaustu” czytamy (7):


„Po przybyciu do Brzezinki więźniów zmuszano do jak najszybszego opuszczenia wagonów… Oficerowie SS dokonywali „selekcji”: większość kierowali do KG, pozostałych zaś – do prac przymusowych… Absolutną większość ofiar, mężczyzn i kobiet, natychmiast po przybyciu do Oświęcimia 2 kierowano do KG bez rejestracji”.


Przeprowadzano „selekcję” również na Majdanku (8).


W „czysto likwidacyjnych” obozach wszystkich kierowano do KG, również tych zdolnych do pracy, nie zważając na to że Niemcy odczuwali skrajnią potrzebę w sile roboczej.


Nie mówiąc już o tym, że „selekcja” nie zgadza się z podstawowym założeniem holokaustu, mianowicie, że zabijano wszystkich, mija się ona również z faktami. Gdyby tak było, to w Oświęcimiu nie rejestrowano by starców, gdyż nie nadają się oni do pracy. Niezdolne do pracy były również dzieci. Powinno by było zabijać je natychmiast po urodzeniu.


Ależ nie, polska położniczka Stanisława Leszczyńska opowiada (9):


„W tych okropnych warunkach przyjęłam około 3 tys. dzieci. Mimo niesamowitego brudu, insektów, chorób zakaźnych i innych okropności działo się coś nadzwyczajnego, nie do wiary lecz autentyczne. Pewnego razu lekarz obozowy kazał mi sporządzić sprawozdanie odnośnie infekcji wśród położnic, jak również przypadków śmierci wśród matek i niemowląt. Odpowiedziałam mu, że ani wśród matek, ani wśród noworodków nie było ani jednego przypadku śmierci. Lekarz popatrzył na mnie z niedowierzaniem i oświadczył, że nawet najlepsze z klinik niemieckich nie mogą się poszczycić takimi wynikami”.


Sławna akuszerka niewątpliwie wspomniałaby, gdyby urodzone przez takie bohaterskie matki dzieci były natychmiast mordowane.


Według stwierdzenia S. Spielberga („Lista Schindlera”), 50 lat po ukończeniu wojny żyło jeszcze 300 tys. tych co „przeżyli holokaust”, spośród których ze 150 tys. zostaną przeprowadzone wywiady przed kamerą filmową do roku 1997 (10). W gazecie Żydów amerykańskich „Jewish Chronicle” z 28 lipca 1995 r. czytamy co następuje: „Liczba tych co przeżyli holokaust wynosi obecnie od 250 do 300 tys. Ary Tzev, który przeprowadza wywiady ze 150 tys. uważa, że powinno ich być 400 tys.”.


A więc pół stulecia od zakończenia drugiej wojny światowej żyje jeszcze od 250 do 400 tys. kiedyś dotkniętych deportacją Żydów. Iluż miało ich być w r. 1945? Walter Sanning w swoim sensacyjnym dziele pod tytułem „Likwidacja” pisze, że w okresie kiedy rzekomo dokonywano mordów masowych w całej strefie wpływów niemieckich mieszkało nie więcej niż 4 mln Żydów. Wiadomo na pewno, że bynajmniej nie wszyscy oni byli deportowani; absolutną większość Żydów francuskich, belgijskich i włoskich w ogóle nikt nigdy nie ruszał.


Jak więc należy traktować następujące tezy:


– Niemcy chcieli wyplenić wszystkich Żydów;

– W dwóch spośród sześciu „obozów zagłady” zabijano nie wszystkich Żydów, lecz wybierano zdolnych do pracy;

– W czterech pozostałych „fabrykach śmierci” niszczono również tych co mogli pracować, chociaż, jak wynika z dokumentów, Niemcy gorączkowo poszukiwali żydowskiej siły roboczej;

– W wielu krajach nawet włos nie spadł z żydowskiej głowy, mimo tego że na przykład w tejże Belgii nie było żadnej przeszkody by aresztować wszystkich Żydów;

– Spośród co najwyżej 4 mln. Żydów zabitych zostało 5-6 mln., a nawet 11 mln. (Wiesenthal) (11);

– Pół wieku po unikalnym ludobójstwie, kiedy z 4 mln. było zgładzono 5-11 mln., 250-400 tys. Żydów, byłych więźniów obozowych, żyje nadal.


Przyjrzyjmy się kilku przykładom spośród tych 250-400 tys. cudów. Żydowski mistrz kawałów Efraim Kiton mówi właśnie tak (12): „Ach, byłem na drodze do obozu zagłady, lecz udało mi się uciec. To jest po prostu cud!”


Eliego Wiesela wraz z jego ojcem w tym samym dniu kiedy przybyli do obozu skierowano do płonących otchłani, gdzie, jak pamiętamy, palono żywcem i dorosłych i dzieci. Uniknęli oni śmierci w ogniu w taki oto sposób (13):


„Naszej kolumnie pozostawało 15 kroków (do brzegu dołu). Gryzłem swoje wargi aby ojciec nie słyszał jak mi stukają zęby. Oto pozostało 10 kroków. Osiem. Siedem. Kroczyliśmy powoli, jak za katafalkiem na własnym pogrzebie. Oto już tylko cztery kroki. Trzy. One były tuż przed nami, doły ze swoimi płomieniami. Zebrałem wszystkie swoje siły aby wyskoczyć z szeregów i rzucić się na druty. Głęboko w swoim sercu pożegnałem się z moim ojcem, z całym wszechświatem i mimowolnie zabełkotałem: jitgadal wejtkadach szme rabach… Imię Jego niech będzie wywyższone, niech się święci…

Niemożliwe! Dwa kroki dzieliło nas od dołu, kiedy kazano nam iść do baraków”.


Po czymś takim zamiast żeby czekać, kiedy przyjdą radzieccy wyzwoliciele, obaj dobrowolnie dołączają się do wycofujących się oddziałów niemieckich, i tu Elemu i jego ojcu okazało się niezbędnym przeżyć jeszcze jeden cud (14):


„Szept przeleciał przez nasze szeregi: Selekcja! Dokonywali jej oficerowie SS: osłabieni na lewo, ci, którzy mogą iść – na prawo. Mojego ojca wysłano na lewo. Rzuciłem się w ślad za nim. „Na miejsce!” – zawołał oficer SS za moimi plecami. Wymieszałem się z tłumem. Kilku esesmanów zaczęło mnie szukać i zrobili takie „tochuwabochu” (bałagan po żydowsku), że wielu ludzi przeszło na prawą stronę, w tym również my z ojcem”.


Również w Buchenwaldzie potrafił Eli nie jeden raz zażartować ze śmierci (15): „W Buchenwaldzie codziennie wysyłano na śmierć 10 tysięcy ludzi. Ja zawsze okazywałem się w ostatniej setce przed drzwiami. Później oni tego zaprzestali. Dlaczego?”

Właśnie, dlaczego? Tak bardzo chcielibyśmy się o tym dowiedzieć.


Druga żona Otto Franka uniknęła KG w ten sposób (16):


„Każdy z więźniów musiał przedstawić się osobno, a esesmanki sprawdzały zgodność numerów, wytatuowanych na więźniach, z zapisanymi na liście… Przede mną w kolejce stała Loretta. Kiedy nadeszła jej kolej, ona powiedziała: „Pani Obersturmführer, my obydwie jesteśmy nie stąd. Wzięto nas z innego baraku przez pomyłkę!” Esesmanka spojrzała do listy. „Jaki pani ma numer?” – „A/6893”. „A mój to A/5271” – powiedziałam. „Naprawdę?” Koniec ołówka przeleciał wzdłuż listy, szukając naszych numerów… Drzwi ciężarówki zatrzasnęły się i kierowcy kazano jechać. A nas skierowano do innego baraku”.


Judit Trudi Birger uniknęła śmierci na własny sposób (17):


„Tymczasem ja już na tyle blisko podeszłam do pieca że mogłam rozróżniać twarze polskich więźniów, którzy rzucali do ognia żywych ludzi. Chwytali oni kobiety jak popadło i upychali je do pieca głową do przodu… I kiedy ja ujrzałam, że następna kolej to już moja, to zdrętwiałam… I wtedy usłyszałam głos. Czy był to sen? …Stał tam komendant obozu, niewysoki człowiek lat około 45… Zawołał on: „Precz z tą dziewuchą!” Zamiast tego żeby spalić mnie jak inne kobiety, polscy zbrodniarze położyli mnie na nosze…”


Birger uniknęła nie tylko ognia, lecz również wody (18):


„Nie wiem dlaczego, kucharz niemiecki podał komendę… Zawołał niespodziewanie: „Statek jest za ciężki! Do wody Żydów!”… Polscy i litewscy więźniowie rzucili się wykonywać jego rozkaz. W dramatycznym geście uniosłam ręce do góry i zawołałam z całej mocy: „Słuchaj, Izraelu!”… Nagle kucharz kazał wszystkim zatrzymać się.. Tak oto żadna z 30 kobiet nie została wrzucona do wody”.


Spory szereg cudów potrzebny był dla przeżycia członków Sonderkommando. Według „Encyklopedii holokaustu” nazwa „Sonderkommando” oznacza „…grupę więźniów Żydów, którzy pracowali w KG i krematoriach. Po kilku miesiącach jej członkowie byli likwidowani i zastępowani przez innych”.


Nasz stary znajomy Miklós Nyiszli był właśnie członkiem takiego „kommando”. Pisze on (20): „Członkom Sonderkommando nie wolno było opuszczać terenu krematorium, a po 4 miesiącach, jeśli widzieli oni za dużo, likwidowano ich”.


Po swym przybyciu do Oświęcimia w maju 1944 r. Nyiszli, jak wynika z jego epokowego dzieła, widział dużo, lecz zlikwidowany nie został. Już w grudniu 1942 r. Szlama Dragon i Milton Buki przybyli do Oświęcimia i od razu zostali skierowani do Sonderkommando, ale również oni doczekali się wyzwolenia w 1945 r. W cudowny sposób uniknęli oni, jak z tego wynika, 6-ciu likwidacji.


Ale jeszcze bardziej zadziwiające było ocalenie Filipa Müllera. Według jego klasycznego utworu „Potraktowanie specjalne”, mającego podtytuł „Trzy lata w krematoriach i KG Oświęcimia”, przeżył on 36:4=9 likwidacji!


Opatrzność nie poskąpiła swych łask i innym członkom Sonderkommandów: Szmulowi Feinzilbergowi (on że Stanisław Janowski, on że Kaskowski), D. Paisikowiczowi, Henrykowi Tauberowi, Abrahamowi Dragonowi, Józefowi Zakarowi, Jakubowi Gabaiemu, Szaulowi Chazanowi, Elezerowi Eisenschmidtowi, Leonowi Kohenowowi i innym (21).


Lecz jeśli mimo wszystko zdarzało się, że któryś z członków Sonderkommando umierał, to przed skonaniem zawsze znajdował on wystarczająco wolnego czasu, aby napisać list do świata zewnętrznego, zapieczętować go w butelce i butelkę zakopać, żeby po latach została ona przez przypadek znaleziona. Tak się stało z nieznanym autorem żydowskim, który wstrząsnął nami takim swoim świadectwem (22):


„Jakaś młoda Polka weszła do KG i wygłosiła wobec nagich obecnych krótkie, ale ogniste przemówienie, w którym napiętnowała nazistowskich zbrodniarzy i kończyła takimi słowy: „My nie pomrzemy teraz, historia naszego narodu nas uwieczni, nasza wola i nasz duch będą żyć i kwitnąć, a naród niemiecki zapłaci za naszą krew tyle, ile tylko potrafimy sobie wyobrazić…” Po czym Polacy opuścili się na kolana i uroczyście odmówili modlitwę… Ze wzruszającą serdecznością wyrazili oni w ten sposób swoje uczucia i nadzieje, jak również wiarę w przyszłość swojego ludu. Później oni razem zaśpiewali „Międzynarodówkę”.


W czasie śpiewu podjechał samochód Czerwonego Krzyża, do komory został wpuszczony gaz i wszyscy wyzionęli ducha w śpiewie i ekstazie, marząc o braterstwie i doskonaleniu świata… Stała tam również malutka dziewczynka w wieku około lat pięciu i trzymała za rękę swego jednorocznego braciszka. Jeden z kommando podszedł, aby braciszka rozebrać. Dziewczynka głośno zawołała: „Precz, zabójco Żydów! Nie dotykaj swymi zbroczonymi żydowską krwią rękoma mego wspaniałego braciszka! Jestem teraz jego dobrą mamusią i umrze on na moich rękach…  [sic! pięciolatka! – admin] Hauptsturmführer Müll ustawił wszystkich po cztery i rząd po rzędzie zaczął przestrzeliwać ich z broni (tj. jednym strzałem czterech – J.G.)”.


Co powiedzą przyszłe pokolenia o czasach, kiedy ludzie powszechnie wierzyli w to? Nie tylko członkowie Snderkommandów, lecz również członkowie kommandów które kopały „doły śmierci”, gdyby chcieli przeżyć w Oświęcimiu, musieli przejść serię cudów, jak to też stało się, na przykład, z Żydem z Grecji Maurycjuszem Benrubi (23):


„Dziesięć dołów były gotowe przyjąć męczenników. Obok tych otwartych dołów było jeszcze kilka, zasypanych ziemią; ciągnęły się one w terenie metrów na 300. Było widać, że zasypano je zupełnie niedawno. Gleba dookoła była zakropiona jasnym stężałym tłuszczem wymieszanym z krwią. Po otrzymaniu rozkazu kapo podzielił nas na dwie grupy. Niektórzy z naszych towarzyszy chwycili za łopaty i łomy i skoczyli do dołu.


Ja wraz z innymi kolegami dołączyłem do Sonderkommando aby przewozić trupy. Członkowie Sonderkommando powitali nas gradem kamieni i poddali nas wszelkim możliwym poniżeniom. Śmiali się oni i bawili, jak zbrodniarze, chcąc przez to przypodobać się swoim wspólnikom esesmanom. Krótko mówiąc, był to obraz systemu nazistowskiego w miniaturze. W moim kommando tłukli nas wszyscy: kapo, esesmani, Sonderkommando, a później rzucili nas na stos trupów, śmiejąc się z naszego strachu. Esesmani strzelali do nas i każdego dnia musieliśmy ciągać naszych zabitych towarzyszy do obozu, żeby zostali oni policzeni w czasie wieczornego apelu”.


Wyobraźmy sobie: od czerwca 1942 r. do stycznia 1945 r. esesmani ciągle strzelali do kopaczy dołów, a ci musieli codziennie nosić trupy zabitych towarzyszy do obozu i mimo to Benrubi przez 2,5 lata pozostawał w takim kommando przy życiu!


Jeszcze większych cudów niż te co zdarzały się w Oświęcimiu potrzebował Rudolf Reder (24) aby przeżyć w Bełżcu, ponieważ spośród 600 tys. więzionych tam Żydów ani jeden, według Kogona-Langbeina-Rückerla, nie opuścił żywy straszliwego obozu.


Izraelski badacz Yitzhak Arad powiadamia nas na s. 266 swojej książki (25) poświęconej „fabryce śmierci” jeszcze o 5 tych co przeżyli w Bełżcu. Reder, jak z tego wynika, był jednym z pięciu. Mimo iż miał lat 60, skierowano go do grupy Żydów robotników. Kilka miesięcy spędził on wśród „potworów bez serca, którzy z sadystycznym zadowoleniem popełniali niesłychane zbrodnie”, i przeżył nie mniej jak 80 akcji likwidacji, od czego muszą zzielenieć z zazdrości Filip Müller i Szymon Wiesenthal. Pewnego razu „potwory bez serca” wysłali Redera z esesmanem po zakupy. W drodze esesman zasnął i Reder uciekł (26).


O pseudo cudzie informuje nas montrealska „Le gazette” z 5 sierpnia 1993:


„Jako jedenastoletni młodzieniec Mosze Peer nie mniej niż 6 razy był w KG obozu koncentracyjnego w Bergen-Belsen. I za każdym razem pozostawał żywy, obserwując cały koszmar umierania mężczyzn, kobiet i dzieci, wysłanych wraz z nim do KG. Po dziś dzień Peer nie wie, jak on potrafił przeżyć zagazowania i nie umrzeć”.


My też tego nie wiemy. Ale nie tylko maleńki Mosze okazał się odporny na trujące działanie kwasu pruskiego. Gazeta opowiada dalej:


„Peer i jego siostra oraz bracia – wszyscy pozostali żywi, i opiekowały się nimi dwie kobiety z obozu. A po wojnie Peer spotkał się ze swoim ojcem i z jego żoną”.


Zamknijmy przegląd tej zadziwiającej serii cudów oświadczeniem, które umieścił bazylejski „Żydowski Przegląd Macoby” w numerze z 11 listopada 1993 r., gdzie czytamy: „Każdy człowiek Żyd, który pochodzi od naszej parszy (Parscha), może żyć w świadomości, że naród żydowski nie podlega prawom natury”.


Przypisy


1) Leo Roth, Eberhard Jackel, „Der Tod ist ein Meister aus Deutschland”, Hoffmann und Campe, 1991, s. 11.

2) „Enzyklop“die des Holokausts”, s. 473.

3) Ostatnie zagazowanie w Oświęcimiu, jak twierdzi „Kalendarium”, s. 921, „prawdopodobnie” miało miejsce 1 listopada 1944 r.

4) Serge Thion, s. 328.

5) Elie Wiesel, „Legends of our time”, New York 1968, s. 177.

6) Ingrid Weckert, „Feuerzeichen”, s. 252-253.

7) „Enzyklop“die des Holokausts”, s. 111.

8) Kogon, Langbein, Rückerl, s. 241.

9) Comité international d’Auschwitz, Anthologie, Tome II, 2eme partie, s. 164-165.

10) „Tageszeitung”, Berlin, 30 marca 1995.

11) Simon Wiesenthal według „De Post”, Belgia, 9 maja 1982.

12) Dane szczegółowe odnośnie liczby ofiar wygnania p. uwagi do: Heinz Nawratil, „Die deutschen Nachkriegsverluste”, Herbig, 1988.

13) Elie Wiesel, „La Nuit”, s. 59-60.

14) Tamże, s. 151.

15) „Time”, 18 marca 1988, s. 79.

16) Eva Schloss, „Evas Geschichte”, Wilhelm Heyne Verlag, 1991, s. 112-113.

17) Trudi Birger, „Im Angesicht des Feuers”, Piper, 1990, s. 126-127.

18) Tamże, s. 149-150.

19) „Enzyklop“die des Holocaust”, s. 1337.

20) Miklós Nyiszli, „Im Jenseits der Menschlichkeit”, Dietz, 1994, s. 24.

21) Por. naszą książkę „Auschwitz. Tätergeständnisse…”, jak również Gideon Greif, „Wir weinten tränenlos”.

22) Zeszyty Oświęcimskie. Zeszyt specjalny nr I, „Pisma odręczne członków Sonderkommandos”, Wydawnictwo Państwowego Muzeum w Oświęcimiu, 1972, s. 115 nn.

23) Cytuje się według: Pressac, „Auschwitz. Techmique…”, s. 162.

24) Kogon, Langbein, Rückerl, s. 183.

25) Yitzhak Arad. „Belzec, Sobibor, Treblinka. The Operation Reinhard Death Camps”, University Press, Bloomington 1987.

26) Treść opublikowanej w r. 1946 w Krakowie książki Redera „Bełżec” została wyłożona przez C. Mattogno w książce „Il rapporto Gerstein”. W zaplanowanym na r. 1997 dużym dziele o Bełżcu Mattogno opublikuje całość tekstu książki Redera w tłumaczeniu włoskim.


*                        *                         *


XIII. Liczba 6 milionów


A. Skąd powstała ta mityczna liczba?


Obok KG stała się też mitem liczba 6 mln. Zobaczmy więc skąd się wzięła. Po raz pierwszy wyłania się ona w zeznaniach dwóch NS średniej rangi – Dietera Wisliceny’ego i Wilhelma Hoettla. Wisliceny był szefem Gestapo w Bratysławie, zeznania swoje składał wobec czeskich komunistów, którzy poddali jego straszliwym torturom (1). Wartość takich zeznań jest oczywiście żadna. Wisliceny mógłby nazwać i 60 mln, byle tylko przerwać torturę.


Hoettl był współpracownikiem Adolfa Eichmanna w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa. O 6 mln. słyszał on ponoć od Eichmanna (2). Po tym jak jego szef zniknął, Hoettl postanowił wybrnąć z trudności, obciążając Niemcy winą, jakiej zażądali od niego alianci. Za współpracę został wynagrodzony: z jego głowy nie spadł ani włos. Eichmanna zaś w 1960 r. wywieziono z Argentyny do Izraela, gdzie na pokazowym procesie światowa biurokracja sądowa zrobiła z niego monstrum i w 1962 r. zabiła (3).


Wróćmy jednak do roku 1942. Tu napotykamy na zadziwiający fakt, że aktywista syjonistyczny Nahum Goldmann, ten sam co później został prezesem Kongresu Żydowskiego, już w maju 1942 r. na przyjęciu w hotelu Baltimore w Nowym Yorku oświadczył, że z 8 mln. Żydów, którzy znajdowali się w niemieckiej strefie wpływów, pozostało przy życiu 2 lub 3 mln (4). Wówczas „Holokaust” dopiero się rozpoczynał. Skąd znana była Goldmannowi przyszła liczba?


Lecz nasze zdziwienie nie będzie miało granic, jeśli zajrzymy do gazety „Żydzi Amerykańscy”, gdzie o „Holokauście” mówi się w numerze z 31 października 1919 r. (!): o wyniszczeniu „sześciu milionów żydowskich mężczyzn, kobiet i dzieci”.


Gdzie i w jaki sposób odbywał się tamten „holokaust”, z idiotycznej paplaniny w gazecie zrozumieć się nie da, lecz liczba 6 mln. nazwana jest siedmiokrotnie.


A oto gdzie znajduje się odpowiedź, dlaczego koniecznie jest potrzebna właśnie ta liczba: została ona wzięta ze starożytności, jest to święta liczba, zapożyczona przez zdemenciałych polityków z Talmudu.


B. Wolfgang Benz i Walter Sanning


Zastanówmy się nad tym, jaką olbrzymią rolę odgrywa liczba 6 mln. już przez dziesiątki lat w propagandzie. Jak dotąd miała miejsce tylko jedna próba udowodnienia fałszywości tej liczby.


W roku 1991 zespół autorski pod kierownictwem zawodowego anty-antysemity W. Benza (stoi na czele Berlińskiego Instytutu Badań nad Antysemityzmem) wydał gruby foliant pod tytułem „Wymiary ludobójstwa”, gdzie mówi się, że w trzeciej rzeszy zostało zgładzonych od 5,29 do 6,01 mln. Żydów (5). Natomiast osiem lat wcześniej Amerykanin W. Sanning w książce „Rozwiązanie” (6) wnioskuje, że w strefie wpływów niemieckich zginęło kilkaset tysięcy Żydów.


Obydwie książki zostały przeanalizowane przez Germara Rudolfa w jego pracy (7), która jest ogólnie dostępna. My ograniczymy się tylko do krótkich cytatów z niej.


Aby uzyskać liczbę 6 mln. Benz i jego drużyna uciekają się do różnego rodzaju manipulacji, na przykład do „podwójnych rachunków”, korzystając z tego że terytoria w czasie drugiej wojny światowej przechodziły z rąk do rąk. Rudolf ujawnił 533 193 takich podwójnych obliczeń. Następnie na konto Niemców całkiem spokojnie zapisuje się stalinowskie „czystki” i deportacje. W Polsce Benz liczy jako zabitego każdego Żyda, który nie wrócił tam po ukończeniu wojny. Wychodzi na to, jakby książka Leona Iry „Exodus” w ogóle nie została napisana.


W odróżnieniu od Benza, Sanning przeprowadza obliczenia z należytą uwagą. W swojej książce, opartej wyłącznie na żydowskich i alianckich źródłach, wykazuje on że po roku 1945 1,5 mln. Żydów wyjechało z Europy do Palestyny, Stanów Zjednoczonych, Ameryki Południowej i Australii. Lecz te 1,5 mln. jeszcze nie rozwiązują problemu.


Drugą połowę rozwiązania należy szukać w ZSRR. Według danych spisu ludności, w r. 1939 w Związek Radziecki zamieszkiwało 3,02 mln. żydów. Według danych spisu z r. 1959 było ich tam 2,267 mln. Lecz wszyscy syjoniści są zgodni co do opinii, że liczba ta jest mocno zaniżona. Po pierwsze, każdy obywatel radziecki może wymienić swoją narodowość według własnego uznania i większość, jeśli nie w ogóle wszyscy, zasymilowani Żydzi nazywają tam siebie „Rosjanami”. Po drugie, reżim sowiecki był zainteresowany tym, żeby podprowadzić pod historię „holokaustu” niezbędne podstawy, dlatego po wojnie zaczął świadomie zaniżać liczbę mieszkających w kraju Żydów.


1 lipca 1990 r., czyli sporo lat po rozpoczęciu masowej emigracji Żydów radzieckich na Zachód, „New York Post” powołując się na ekspertów izraelskich pisała o mieszkających w ZSRR 5 mln. Żydów. Wątpliwie, żeby przyrost naturalny tej grupy ludności, biorąc pod uwagę rosnącą tendencję do asymilacji i mały współczynnik narodzin, mógł być tak wielki. Wynika z tego bowiem, że przed rozpoczęciem emigracji musiało tam mieszkać 6 mln. Żydów, czyli 2,5 razy więcej niż w r. 1959.


Cóż było w rzeczywistości? Rok 1939. Po podziale Polski potężna lawina przesiedleńców żydowskich rzuciła się na wschód. Po rozpoczęciu zaś wojny niemiecko-radzieckiej większość Żydów – według Sanninga 80% – zostało ewakuowanych, i Niemcy na oczy ich nie widzieli. W grudniu 1942 r. David Bergelson, sekretarz Żydowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego, oświadczył w Moskwie (8):


„Dzięki ewakuacji uratowana została absolutna większość Żydów, mieszkających na Ukrainie, Białorusi, Litwie i Łotwie. Według doniesień, nadchodzących z Witebska, Rygi i innych zagarniętych przez faszystów miast, pozostawały tam tylko pojedynczy Żydzi”.


W ten sposób większa część żydostwa polskiego i bałtyckiego została absorbowana w ZSRR. Lecz nie zważając na to komisja brytyjsko-amerykańska w lutym 1946 r., kiedy już setki tysięcy Żydów polskich wyjechało na Zachód oznajmiła, że mieszka tam jeszcze 800 tys. Żydów (9). I jak wobec tego należy patrzeć na mit o zagładzie Żydów w KG?


C. Badania K. Nordlinga


Szwedzki profesor Karl Nordling podjął się trudu zbadania losu 722 wymienionych w „Encyclopaedia Iudaica” Żydów, którzy w czasie drugiej wojny światowej mieszkali w strefie wpływów niemieckich (10). Ustalił on, że 44% z nich wyemigrowali przed rokiem 1942, 13% zmarło, 35% nie zostało dotkniętych deportacjami, pozostali zaś byli wywiezieni i internowani, lecz pozostali przy życiu.


Jeśli wychodzić z założenia 4,5 mln. Żydów, mieszkających w obszarze opanowanym przez Niemców, wtedy 13% ich liczby stanowi około 600 tys.; Sanning naliczył równo pół miliona; rewizjonista angielski Stephen Challen – 750 tys. (11). W ten sposób z oddzielnych kamyków mozaiki układa się obraz tego, co miało miejsce w rzeczywistości.


Niewątpliwie, strata 13% populacji stanowiła olbrzymią tragedię dla Żydów europejskich. Lecz inne narody poniosły straty takie same lub nawet większe.


Przypisy


1) Richard Harwood, „Did six million really die?”, Historical Review press, 1974, s. 13.

2) Dokument Norymberski IMT XI, s. 255 nn, 285 nn, jak również IMT XXXI, s. 85 nn.

3) O procesie Eichmanna czytaj: Paul Rassinier, „Was ist Wahrheit?”, Druffel, Leoni, 1980.

4) Martin Gilbert, s. 398.

5) Wolfgang Benz, „Dimension des Völkermords”, R. Oldenburg, 1991.

6) Wolfgang Sanning, „Die Auflösung”, Grabert, 1983.

7) Germar Rudolf, w: Gauss, „Grundlagen…”.

8) Sanning, s. 114.

9) „Keesings Archiv der Gegenwart”, 16./17. Jahrgang, Rheinisch-Westfalisches Verlagskontor, Essen 1948, s. 651, raport z 15. lutego 1946.

10) R.H.R., nr 2, 1990, s. 50 nn.

11) Stephen Ghallen, „Richard Kornerr and his reports”, Cromwell Press, 1993.


*                        *                         *


XIV. Słoń, którego przeoczono


W wielu książkach mówi się o tym że alianci, Watykan i Czerwony Krzyż musieli wiedzieć o losie Żydów (1). Bez końca rozprawia się w nich na temat tego, czemu nikt nie przyszedł Żydom z pomocą. Niemożliwie bowiem wyobrazić sobie, aby w Waszyngtonie, Londynie, Moskwie, Watykanie, Genewie nie wiedziano o tym co się działo w Oświęcimiu i innych „obozach zagłady”.


Amerykański autor David Wyman, rozpatrując to zagadnienie, otwarcie stawia zarzut, że zagłady Żydów dokonano za milczącą zgodą wszystkich. Swoją książkę nazwał on właśnie w ten sposób: „Niepożądany naród” (2). [A że niepożądany, to swoją drogą – admin]


Doniesienia o niszczeniu Żydów pojawiały się w prasie poczynając od roku 1942 (3). Jednak mrożącym krew w żyłach opowiadaniom o komorach parowych, gazowych, wagonach z wapnem, o zabijaniu prądem pod ziemią itp. nikt nie wierzył – ani rządy alianckie, ani Watykan, ani Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża.


Jeszcze w sierpniu 1943 r., kiedy istniała już oficjalna wersja o zatruciu gazem od 2 do 3 mln. Żydów, amerykański minister spraw zewnętrznych Cordell Hell w szkicu telegramy do ambasadora amerykańskiego w Moskwie wykreślił wszystkie wzmianki o KG jako niepotwierdzone (4).


Marcin Gilbert w swym grubym, bogato udokumentowanym dziele „Oświęcim a alianci” pisze (5):


„Nazwy i lokalizacja czterech obozów zagłady – Chełmna, Treblinki, Sobiboru i Bełżca – znane były w krajach alianckich od roku 1942. Natomiast o KG w Oświęcimiu nie było mowy do 1944 r.”.


Usytuowany zaś był Oświęcim w środku strefy przemysłowej. Więźniowie byli w ciągłym kontakcie z robotnikami najemnymi, którzy z kolei regularnie odwiedzali swoje rodziny (6). Następnie, więźniów często przewożono linią kolejową z Oświęcimia do innych obozów (przypomnijmy sobie rodzinę Franków).


Jak wykazaliśmy już wcześniej, istniała ogromna rzesza zwolnionych z obozów; szczególnie sporo było takich na początku lata 1944 r., kiedy, jak się twierdzi, ludobójstwo osiągnęło swój straszliwy szczyt. Wszyscy oni, te dziesiątki tysięcy wolnych pracowników zarobkowych, więźniów przeniesionych, zwolnionych musieli lub przynajmniej mogli być świadkami ludobójstwa, którego nie widział świat.


Główne miejsce, w którym rzekomo miała się odbywać zagłada, czyli krematorium nr 2 w Brzezince, według danych zdjęć z ziemi i powietrza oraz szkiców Johna Balla było ogrodzone niewysokim płotem, tak że z każdego miejsca w obozie można by było codziennie patrzeć na wykonywane tam egzekucje. Bezpośrednio do krematorium nr 3, drugiego co do wielkości miejsca „mordów masowych”, przylegało boisko, na którym więźniowie regularnie grali w piłkę (7).


Gdyby masowe zagazowania rzeczywiście miały miejsce, wtedy wiadomość o tym w ciągu tygodni rozleciałaby się po krajach koalicji, nad Niemcami zostałyby rozrzucone miliony ulotek, ujawniających przed narodem niemieckim zbrodnie, popełniane przez jego rząd. Ale tak się nie stało.


Od końca 1943 r. Oświęcim cały czas fotografowano z powietrza. Gdyby na zdjęciach znalazło się cokolwiek, co by mogło wskazywać na mordy masowe, bombowce angielsko-amerykańskie bez problemu zniszczyłyby kolej, łączącą Oświęcim z Węgrami. Ale one tego nie zrobiły. Dlaczego? Otóż właśnie dlatego, że na zdjęciach nie było nic, co by mogło wskazywać na mordy masowe!


Zwolennicy teorii eksterminacji, tacy jak Faven i Wyman, Gilbert i Laquer, doszli do wniosków:

– długo ukrywać masowe zbrodnie w Oświęcimiu było niemożliwie;

– alianci, Watykan i Czerwony Krzyż nie ujawnili prawdy o masowych mordach w Oświęcimiu i nie ruszyli palcem, aby uratować Żydów przed KG.


Jedyny logiczny wniosek z tych krzyczących faktów wyprowadził rewizjonista amerykański Artur Butz (8): „W mojej piwnicy nie widzę żadnego słonia. Gdyby w mojej piwnicy był słoń, to bym go widział na pewno. A więc, w mojej piwnicy nie ma słonia”.


Przypisy


1) Trzy najważniejsze książki z tego tematu to: Martin Gilbert, „Auschwitz und die Alliierten” (C.H.Beck, 1982); Walter Laqueur, „Was niemand wissen wollte” (Ullstein, 1982); oraz Jean-Claude Favez, „Das IKRK und das Dritte Reich” (Verlag NZZ, 1989).

2) David Wyman, „The Abandonment of the Jews. America and the Holocaust, 1941-1945”, New York 1984.

3) W swojej książce „The Hoax of the Twentieth Century” A. Butz cytuje sporo takich doniesień z „New York Times”.

4) Laquer, s. 237.

5) Gilbert, s. 44.

6) Pressac, „Die Krematorien…”, s. 70-71.

7) „Zeszyty Oświęcimskie”, Wydawnictwo Państwowego Muzeum w Oświęcimiu, nr 15 (1975).

8) Arthur Butz, „Context and Perspectives in the Holocaust Controversy”, I.H.R., zima 1982.


*                        *                         *


XV. Tunika Nessosa


Pewien mit grecki opowiada o centaurze Nessosie, który, umierając od strzały Heraklesa, poradził jego żonie Dejanirze zebrać krew z jego rany, nasycić nią tunikę Heraklesa i, jeśli tamten popełni zdradę, włożyć ją na niego. Dejanira tak właśnie zrobiła. Tunika najpierw spodobała się bohaterowi, lecz potem zaczęła go palić, zadając nieprawdopodobne katusze. Jednak zdjąć ją było niemożliwe, gdyż przykleiła się do ciała i w ten sposób Herakles zginął w cierpieniach.


Ten mit należałoby wziąć pod rozwagę co mądrzejszym przywódcom żydostwa. „Komory gazowe” – to właśnie tego rodzaju tunika Nessosa, którą syjoniści wymyślili pół wieku temu. Na początku, w postaci komór parowych, pałających dołów i innych wynalazków wściekłej propagandy, służyła ona jako narzędzie zemsty potężnemu wrogowi – „faraonowi” w Berlinie, który odważył się pozbawić naród żydowski praw, przymusowo przewozić i zmuszać do pracy. A później syjoniści spostrzegli, że kłamliwa propaganda może stać się niezłym geszeftem.


Niemcy zmuszono do płacenia odszkodowań, z których zaczęto budować Izrael i utrzymywać organizacje syjonistyczne. Ponadto mit ten pomaga wywierać nieprawdopodobną presję psychiczną na Niemców.


Następnie: do 1945 r. wolno było wypowiadać się krytycznie na temat Żydów, po 1945 r. już nie. Nawet najdelikatniejsza próba podważenia metod działania syjonistów jest natychmiast potępiana przez zgraję mediów jako antysemityzm. Każdy kto wypowie chociażby słówko przeciwko Żydom ryzykuje ściągnięciem na siebie pogardy społeczeństwa i utratą pracy, w niektórych zaś krajach – karą grzywny lub pozbawienia wolności.


Tego rodzaju nieuczciwa gra mogłaby trwać w nieskończoność, gdyby nie ci przeklęci rewizjoniści! Jak po 1945 r. KG pozwoliły syjonistom wejść na niewyobrażalne wyżyny, tak samo już w najbliższej przyszłości będą oni musieli z owych szczytów się stoczyć, ze wszystkimi wypływającymi z tego konsekwencjami.


Zadziwiający, dotychczas niezawodny oręż zaczyna ze straszną siłą obracać się przeciwko syjonistom. Z ich winy nie tylko w Niemczech, lecz po całym świecie Żydzi – ta ich większość, co nie ponoszą osobistej winy za stworzenie kłamstwa holokaustu – poczują na sobie chłód wzgardy. Wtedy zechcą oni zrzucić z siebie „tunikę Nessosa”, lecz nie będą już mogli.


Do drugiej połowy lat 70-ch oficjalna wersja holokaustu stała niewzruszenie. Co prawda, już wtedy znajdowali się odważni ludzie, demaskujący kłamstwo. Obok Paula Rassiniera, pionera ruchu rewizjonistycznego, występował cały szereg autorów: Maurice Bardèche – który początkowo wierzył w KG i podważał jedynie liczbę ofiar; Emil Aretz, Erwin Schoenborn, Thies Christophersen, Heinz Roth, Franz Scheidl, Wolf Dieter Rothe, Richard Harwood i niektórzy inni. Jednak ich argumentacji brakowało solidnej podstawy naukowej, żeby przebić poważny wyłom w murze kłamstwa.


Pierwsi rewizjoniści nie wykryli najsłabszego punktu w całej historii „holokaustu” – mianowicie jego kompletnej absurdalności technicznej.


„Holokaust”, na skutek swej historycznej i technicznej niedorzeczności, od samego początku zawiera w sobie samym własne zaprzeczenie. Zdecydowanego posunięcia w badaniach rewizjonistycznych dokonał Arthur Butz w r. 1976 publikując książkę „The Hoax of the Twentieth Century” (Szachrajstwo XX wieku). Na początku 1979 r. Wilhelm Stäglich opublikował „Mit Oswięcimia”, gdzie ujawnił chwiejność utworzonego o nim obrazu. Niedługo przedtem Robert Faurisson otwarcie wystąpił w artykule, w którym wykazał techniczną niemożliwość istnienia KG. Razem ze Szwedem Ditliebem Feldererem – wówczas jeszcze nie znanym nikomu – Faurisson przeprowadził naukowo-empiryczne badania w „obozach zagłady” i opublikował ich wyniki.


Butz, Stäglich i Faurisson rozpoczęli odliczanie czasu, który pozostał do momentu śmierci mitu. Wtedy, 30 lat od zakończenia wojny, syjoniści i ich pachołkowie w polityce i ŚMP dostali rozkaz: ani kroku wstecz! KG już zbyt zdecydowanie stały się symbolem wyjątkowości żydowskich cierpień, symbolem, z którego nie chciano rezygnować, aby nie wstrząsnąć fundamentów, na których został wybudowany powojenny porządek światowy.


Zyski z wielkiego kłamstwa ciągle się powiększały. Dla nich propagandę „holokaustu” w posłusznych mass-mediach rozkręcano do wymiarów schizofrenii. Po dziś dzień sprawa ma się w ten sposób, że im dalej w przeszłość odchodzi ostatnia światowa wojna, tym bardziej gorączkowym staje się szczucie, w coraz większej liczbie krajów wkłada się totalitarne kagańce i stosuje się zakazy myślenia. Przez jakiś jeszcze, ale już bardzo krótki czas, będzie się udawało upiec kolejnego rewizjonistę za kratki, ale zburzenie monopolu na informację przyśpiesza koniec największego kłamstwa w dziejach świata.


Dziś syjoniści bardzo by chcieli, żeby zamiast 6 mln. zagazowanych mówiono o 3 mln. zmarłych z powodu tyfusu i niedożywienia. Lecz jest już za późno. Komory gazowe stoją nie tylko w podręcznikach historii, lecz również, jako „niezbite dowody”, w aktach sądowych. Gdyby dało się udowodnić, że Niemcy zatruli gazem chociażby tylko kilka tysięcy, wtedy nadchodzącą katastrofę jeszcze dałoby się zatrzymać. Jednak nie można udowodnić ani jednego zagazowania i KG to nie powstała w powojennym klimacie przesada, lecz kłamstwo od samego początku.


W holenderskiej gazecie „Intermediair” z 15 grudnia 1995 r. ukazał się długi artykuł Żyda Michela Korzeca, w którym ten zmniejsza liczbę zagazowanych do 700-800 tysięcy. Pozostali (5 mln.), jak twierdzi Korzec, zostali „rozstrzelani, zatłuczeni na śmierć, powieszeni”.


Czy nie jest ten artykuł pewną sondą, wypuszczoną by sprawdzić reakcję społeczności na nową wersję „holokaustu”? Jeśli tak, to nie trzeba będzie czekać na nią długo. Ciekawie byłoby wiedzieć, jak zamierzają ideolodzy „holokaustu” rozdzielić te 700 tysięcy po 6 „obozach zagłady”, jak wytłumaczą nam swoją rezygnację z „oczywistości”?


Może się stać, że również „wolna demokracja” nie o wiele dłużej przetrwa koniec holokaustu, ponieważ nawet poza granicami Niemiec politykom, działaczom ŚMP, zawodowym oszustom nikt już nie uwierzy, ani jednemu ich słowu. Utrata zaufania będzie wprost śmiertelna w czasie powszechnego kryzysu w gospodarce i społeczeństwie, przeciwko któremu rządząca elita nie zna ani jednego środku zaradczego.

Wróg wolności ludów nosi tunikę Nessosa i nie może jej zdjąć, a pali go ona z każdym dniem coraz goręcej.


Zakończenie


Co by się stało, gdyby dowody rewizjonistów zostały przyjęte?


Wyobraźmy sobie, że pewnego dnia oficjalna wersja „holokaustu” równie oficjalnie zostanie uznana za fałszywą, będzie uznano, że w Trzeciej Rzesze miało miejsce prześladowanie Żydów, natomiast eksterminacji nie było, że KG, „gazowe samochody”, jak również oderżnięte przez żołnierzy niemieckich jeszcze w czasie pierwszej wojny światowej rączki dziecięce, mydło i kosze do lamp z tłuszczu i skóry Żydów – wszystko to jest propagandowym majakiem gorączkowym, że w strefie niemieckich wpływów zginęło nie 6 mln, a około 500 tysięcy Żydów, przy tym w absolutnej większości z powodu epidemii tyfusu plamistego oraz ciężkich warunków życiowych w obozach i gettach, uwarunkowanych sytuacją wojny. Jakie skutki miałoby uznanie tego wszystkiego? Nie trzeba za dużo fantazji by odpowiedzieć na to pytanie:


– w świecie podniosłaby się fala negatywnego stosunku do Żydów, w tym również do tych, co wcale nie ponoszą odpowiedzialności za tę fabrykę kłamstwa;

– Izrael znalazłby się w całkowitej izolacji. Wątpliwe, żeby nie-Żydzi w dalszym ciągu utrzymywaliby państwo, zbudowane na kombinacji takiej skali;

– Niemcami wstrząsnęłaby fala nastrojów nacjonalistycznych. Politycy, intelektualiści, historycy, dziennikarze musieliby uznać, że przyczynili się do pohańbienia swojego narodu;

– należałoby na nowo rozpocząć dyskusję na temat nacjonalizmu;

– nacjonalizm (nie mylić z imperializmem), jako środek zachowania interesów narodowych i narodowej tożsamości, stałby się znowu legalny;

– nie tylko w Niemczech, lecz również w innych krajach europejskich sprawujące władzę elity zostałyby kompletnie zdyskredytowane. Ludzie zaczęliby zadawać pytanie: w imię czyich właściwie interesów przez pół stulecia środkami cenzury i zastraszania podtrzymywano to niesłychane oszustwo? Zaufanie do władz upadłoby bezpowrotnie.


Widzimy w ten sposób, że zdemaskowanie kłamstwa „holokaustu” miałoby katastrofalne skutki nie tylko dla syjonizmu, lecz również dla politycznej i intelektualnej kasty rządzących całego świata. Dokonałoby się przewartościowanie wszystkich wartości. Dzisiejszy stan rzeczy odszedłby w niepamięć. Karty zostałyby przetasowane.


Tak mogłoby się stać. I tak się stanie.


Zobacz także:

Rewizjonizm Holocaustu – inne artykuły na ten sam temat z naszego bloga.


https://artykulyaryjskie.wordpress.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

allokossinizm

  … Pod tymi weneckimi (wędckimi) żaglami wszystko więc zaczyna logicznie wyłaniać się z pseudonaukowych błot allokossinizmu  [nie rozumiemy...