Ta historia leży u podstaw sukcesu pewnego koncernu na masową skalę produkującego cukrowe kuleczki, pakowane jak leki, a potem sprzedawane z tysiąckrotnym przebiciem ceny sklepowej (cukru oczywiście).
Przedpremierowo przedstawiamy Wam fragment naszej książki „FAKT, NIE MIT”, która w sprzedaży ukaże się 16 października.
Ta historia zaczyna się pod koniec pierwszej wojny światowej podczas pandemii grypy hiszpanki. Zarysujmy to sobie wyraźnie: wojna się kończy, ale koszmar nadal trwa. Francuzi zaczynają zapadać na śmiertelną chorobę, którą zza Oceanu przywieźli na statkach żołnierze amerykańscy. Sytuacja na froncie i w obozach jest fatalna, masowo choruje też ludność cywilna. Szkoły, hangary i hale fabryczne w całej Europie stopniowo zamieniają się w prowizoryczne szpitale. Ale nawet one są przepełnione.
Brakuje łóżek, lekarstw i rąk do pomocy. Umiera ponad jedna trzecia chorujących. To mniej więcej tyle, ile przy ospie prawdziwej przed erą szczepień. Ofiar hiszpanki na całym świecie może być 40–50 milionów. Co ta historia ma wspólnego z homeopatią? Bardzo wiele.
Na scenę wkroczył Joseph Roy, cały na biało. Francuski lekarz podczas analizy próbek krwi osób chorych na grypę dokonał życiowego odkrycia. Badanie mikroskopowe pozwoliło mu zauważyć w pobranych próbkach jakieś „oscylujące” obiekty.
Doszedł do wniosku, że to BAKTERIE, które wywołały grypę. Roy nadał im nazwę Oscillococcus (zauważasz zbieżność nazwy z pewnym popularnym preparatem homeopatycznym?). Nie zdawał sobie wówczas sprawy, że tak naprawdę grypę wywołuje WIRUS, a nie bakteria, i że jest on zbyt mały, aby można go było zobaczyć pod mikroskopem optycznym, którym dysponował. Wirus grypy został odkryty (i to u świń) dopiero w 1931 roku przez amerykańskiego wirusologa Richarda E. Shope’a. Ludzką wersję patogenu wyizolowali w 1933 roku Brytyjczycy – Wilson Smith, sir Christopher Andrewes i sir Patrick Laidlaw.
Ale wróćmy do lat 20. XX wieku i Josepha Roya, który sukcesywnie „odkrywał oscylujące bakterie” Oscillococcus we krwi pacjentów cierpiących na kolejne choroby wirusowe, takie jak opryszczka, ospa wietrzna czy półpasiec.
Badacz poszedł o krok dalej i stwierdził, że ten sam czynnik etiologiczny stoi za wieloma różnymi jednostkami chorobowymi, takimi jak egzema, reumatyzm, gruźlica, odra czy nawet nowotwory. To, co naprawdę widział pod mikroskopem i czy rzeczywiście coś widział, pozostaje w sferze domysłów. Szukał jednak dalej, starając się zidentyfikować tajemniczą „bakterię” również u zwierząt. W końcu ogłosił, że wykrył i wyizolował ją z wątroby kaczki rasy pekin (inaczej Long Island Duck).
Domniemanej bakterii nie zaobserwował jednak później żaden inny naukowiec. Roy opublikował swoją rewelację w 1925 roku w książce “Vers la connaissance et la guérison du cancer: vue nouvelle sur la constitution de la vie” (“Ku zrozumieniu i leczeniu raka: nowe spojrzenie na naturę życia”). Właśnie w niej użył po raz pierwszy nazwy słynnego w późniejszych latach preparatu homeopatycznego, którą utworzył na bazie terminu Oscillococcus.
Ciekawostka: w owym homeopatycznym preparacie nie ma nawet ekstraktu z wątroby. Jest tylko cukier – 85% sacharozy i 15% laktozy. Co więcej, gatunek kaczki, z której wątroby ponoć produkuje się substancję czynną tego preparatu… nie istnieje. Naprawdę. Nie istnieje nawet gatunek kaczki Anas barbariae podany w informacji na opakowaniu, używany ponoć współcześnie do produkcji tego preparatu. W języku francuskim funkcjonuje natomiast nazwa canard de Barbarie (Cairina moschata), czyli kaczka piżmowa, która całkiem niezasłużenie stała się symbolem homeopatii.
Ciąg dalszy opowieści o homeopatii (i inne historie związane z naukowymi mitami) znajdziecie w naszej książce “Fakt, nie mit” , której premiera nastąpi 16 października. Już teraz możecie ją kupić tutaj.
(…)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz