piątek, 1 listopada 2019

Wygrała formuła Steinmeiera


Trójstronna Grupa Kontaktowa – gremium złożone z przedstawicieli Ukrainy, Rosji i OBWE, działające na rzecz dyplomatycznego rozwiązania konfliktu w Donbasie – zaakceptowała tzw. formułę Steinmeiera, czyli zaproponowany jeszcze w 2016 roku przez ówczesnego szefa dyplomacji Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera plan zakończenia wojny na wschodzie Ukrainy.
Po kilkumiesięcznych pertraktacjach Leonid Kuczma – przedstawiciel Ukrainy w Grupie Kontaktowej – parafował 1 października w Mińsku ukraińską zgodę na formułę Steinmeiera, która zakłada, że ukraiński parlament ma przegłosować ustawę nadającą tymczasowy specjalny status części obwodów donieckiego i Ługańskiego. Jednocześnie na tym terytorium miałyby się odbyć wybory samorządowe według ukraińskiego prawa. Cały proces ma obserwować OBWE, a gdy uzna, że wybory odpowiadały standardom demokratycznym, status ten ma obowiązywać na stałe.
Jeszcze 18 września Kuczma sprzeciwiał się w Mińsku takiemu rozwiązaniu żądając, by najpierw Rosja wycofała swoje wojska z Donbasu, a Ukraina uzyskała kontrolę nad granicą pomiędzy republikami ludowymi w Doniecku i Ługańsku a Rosją. Formalnie w Donbasie nie ma wojsk rosyjskich, więc to żądanie stawiało dalsze negocjacje w martwym punkcie.
Prezydent Wołodymyr Zełenski jednak wycofał się z takiego stanowiska i porozumienie stało się możliwe. Jego zgoda na przyjęcie formuły Steinmeiera, zawieszenie broni i wycofanie sił ukraińskich z miejscowości Pietrowskoje i Zołotoje umożliwia przeprowadzenie szczytu „normandzkiej czwórki” (Francja, Niemcy, Ukraina, Rosja).
Droga do zakończenia wojny w Donbasie została otwarta. Zełenski tym samym spełnił swoją podstawową obietnicę wyborczą, dzięki której został wybrany przez Ukraińców na prezydenta w kwietniu br. – obietnicę zakończenia wojny z rosyjskojęzyczną ludnością na wschodzie Ukrainy. Wojny będącej skutkiem przewrotu politycznego w Kijowie w 2014 roku.
Sam Zełenski przyznał, że konflikt w Donbasie zaczął się od „kwestii językowej” i że w obecnej sytuacji kraju „nie można koncentrować się na takich, dzielących ludzi kwestiach” [1]. Zaczął się od próby wykreowania nacjonalistycznej, antyrosyjskiej Ukrainy – co było celem puczu majdanowego w 2014 roku. Doprowadziło to w konsekwencji do rozpadu tego państwa, ponieważ rosyjskojęzyczna ludność Ukrainy nie chciała być społecznością drugiej kategorii w państwie budującym tożsamość narodowo-państwową na tradycji politycznej Stepana Bandery. Mieszkający na Ukrainie Rosjanie i rosyjskojęzyczni Ukraińcy – w sumie jedna trzecia obywateli tego kraju – postanowili w tej sytuacji przyłączyć się do Rosji.
Dlatego wiosną 2014 roku odpadł od Ukrainy Krym – zamieszkały w większości przez Rosjan. Była to ich wola, a nie „rosyjska aneksja”, jak to podaje się w polskich mediach.
Do tego samego zmierzał Donbas. Jednakże Rosja Donbasu nie chciała, a ekipa Poroszenki w Kijowie postanowiła go spacyfikować rękami nacjonalistów ukraińskich. Tak doszło do wojny, która wbrew narracji polskich mediów nie była „rosyjską agresja”, ale ukraińską wojną domową. Jej zakończenie stało się po pięciu latach wolą większości Ukraińców – zmęczonych rządami majdanowej ekipy Poroszenki. Ta ekipa przegrała i została odsunięta od władzy właśnie dlatego, że większość Ukraińców chciała i chce pokoju w swoim państwie.
Zaakceptowanie formuły Steinmeiera przez Ukrainę z zadowoleniem przyjęli kanclerz Angela Merkel, szef MSZ Niemiec Heiko Mass, szef MSZ Francji Jean Yves Le Drian i ministerstwo ds. europejskich Wielkiej Brytanii [2]. Tym samym stało się możliwe zniesienie sankcji przeciw Rosji, których Niemcy i Francja tak naprawdę nigdy nie chciały i zgodziły się na nie tylko pod naciskiem promajdanowej polityki amerykańskiej. Samemu Zełenskiemu bardzo zależy na spotkaniu z Władimirem Putinem. Ma nadzieję, że takie spotkanie przyspieszy ostateczne porozumienie [3].
To co stało się w Mińsku 1 października jest faktem bardzo doniosłym. Ostatecznie przegrała na Ukrainie majdanowa „partia wojny”, którą tworzą Batkiwszczyna, obóz Poroszenki i cała plejada epigonów banderyzmu od partii Swoboda i Prawego Sektora poczynając, a na neonazistowskim ruchu azowskim kończąc.
Przegrał Majdan. Po ponad pięciu latach od tego wspieranego szczególnie przez Polskę przewrotu nastąpiła wielka klęska jego sprawców oficjalnych i zakulisowych. Przegrani wyszli na ulice. Szef ruchu azowskiego Andrij Biłecki nazwał porozumienie z Mińska „kapitulacją Ukrainy na warunkach Putina” i wezwał do protestów przed siedzibą prezydenta Zełenskiego. Wezwanie to poparł natychmiast Petro Poroszenko [4].
Z kolei pani Julia Tymoszenko oświadczyła, że uważa formułę Steimeiera za nie do przyjęcia, ponieważ „jej podpisanie w Mińsku to bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego, integralności terytorialnej i suwerenności [Ukrainy]” [5]. Nie, proszę panią. To skutek firmowanej m.in. przez panią awanturniczej polityki. Trzeba umieć ponosić konsekwencje własnych działań.
Przeciwko przyjęciu formuły Steinmeiera zbuntowały się też zdominowane przez neobanderowską Swobodę rady obwodów lwowskiego i tarnopolskiego. W przyjętych jednogłośnie uchwałach epigoni Stepana Bandery z zachodniej Ukrainy stwierdzili, że porozumienie z Mińska jest niedopuszczalne i oznacza kapitulację przed Rosją. Szef lwowskiej Swobody Lubomyr Melnyczuk zagroził, że jeśli porozumienie będzie wdrażane, to władze w Kijowie „dostaną taką walkę, jakiej Ukraina jeszcze nie widziała”.
Na ulice Kijowa 2 października i w niedzielę 6 października wyszły tysiące ukraińskich nacjonalistów w proteście przeciw porozumieniu z Mińska. Ogłosili oni powołanie „Ruchu przeciwko kapitulacji”. Wśród jego sygnatariuszy znaleźli się m.in. były przywódca Prawego Sektora Dmytro Jarosz i były minister oświaty Serhij Kwit. Obaj są fanatycznymi banderowcami i nigdy tego nie ukrywali. Są to jednak już tylko żałosne zawodzenia przegranej „partii wojny”. Nacjonaliści ukraińscy po raz kolejny nie są w stanie zmienić biegu historii.
Z tym zawodzeniem obozu Poroszenki, Tymoszenko i nacjonalistów ukraińskich współbrzmi narracja wielu polskich mediów. Władze polskie zachowały wstrzemięźliwość wobec tego, co stało się w Mińsku 1 października. To, czego nie powiedzieli politycy polscy, powiedziały natomiast polskie media.
Wymowne były już same tytuły doniesień o porozumieniu mińskim: „Rosja wygrała? Ukraina wstępnie zgodziła się na tzw. plan Steinmierea” (forsal.pl), „Ryzykowna gra Kijowa. Ekipa Zełenskiego wykonała pierwszy krok do legalizacji samozwańczych republik Donbasu” (dziennik.pl), „Formuła Steinmeiera i wybory w Donbasie. Ryzykowna gra, ale nie kapitulacja” (gazetaprawna.pl), „Czy Ukraina może jeszcze polegać na Europie? Zaproponowana przez Niemców formuła zakończenia konfliktu w Donbasie stawiałaby Ukrainę w niekorzystnym położeniu w stosunku do Rosji” (gosc.pl), „Nie kapitulacji!. W Kijowie protesty przeciwko »formule Steinmeiera«” – cieszy się belsat.eu, „Ukraina. Wstępna zgoda na legalizację samozwańczych republik Donbasu” (gazeta.pl).
Kawę na ławę wyłożył bez ogródek pan Andrzej Łomanowski z działu zagranicznego dziennika „Rzeczpospolita”. Zacytuję jego felieton w całości.
„Wymęczone wojną społeczeństwo – pisze red. Łomanowski – zagłosowało na nowego przywódcę, który chciał ją zakończyć. Teraz jednak Wołodymyr Zełenski udowadnia prawdziwość powiedzenia, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.
Można mieć wątpliwości, czy prezydent Ukrainy zdaje sobie sprawę z konsekwencji swych gestów dobrej woli. Najpierw udało mu się doprowadzić do wymiany więźniów z Rosją. Tyle że skapitulował i uznał, że ukraińscy wojskowi marynarze, których Rosjanie zatrzymali w listopadzie 2018 r., nie są jeńcami wojennymi, ale zwykłymi więźniami. W dodatku milcząco uznał rosyjskie pretensje do kontrolowania całej Cieśniny Kerczeńskiej i oddał Rosji ukraińskiego obywatela, który był kluczowym świadkiem w sprawie zestrzelenia malezyjskiego boeinga nad Donbasem w lipcu 2014 r.
Teraz zaś – by ruszyć z miejsca rozmowy pokojowe – Wołodymyr Zełenski znów przyjął rosyjskie warunki. Z tego, co wiadomo, Kreml będzie mógł przeprowadzić sobie na okupowanych terenach wybory (lokalne i na brakujące miejsca do ukraińskiego parlamentu). W ten sposób otrzyma to, do czego dążył, czyli silne prorosyjskie lobby w Kijowie, z prawem weta wobec strategicznych wyborów: członkostwa w UE i NATO. I będzie mógł rozszerzyć swoje wpływy nad Dnieprem, znacznie ograniczone z powodu agresji z 2014 r.
Jeśli potwierdzą się informacje o szczegółach najnowszych porozumień z Mińska, będzie mogło to dla nas oznaczać zamrożenie współpracy z Ukrainą. W geopolitycznym sensie nasz sąsiad będzie stracony, co wraz z wchłanianiem Białorusi przez Rosję oznacza, że teraz my znajdziemy się na pierwszej linii konfliktu z Kremlem” [6].
Zamrożenie współpracy z Ukrainą… W geopolitycznym sensie nasz sąsiad jest stracony… Ach tak… Taka jest reakcja ponadpartyjnego obozu polskiej rusofobii wobec perspektywy pokoju na Ukrainie. Tutaj została pokazana cała „moralność” polskiej polityki.
Powodem zamrożenia współpracy z Ukrainą nigdy nie stały się kult nacjonalizmu ukraińskiego i oficjalna negacja przez Kijów ludobójstwa OUN-UPA na Polakach. To nigdy polskiej „klasie politycznej” nie przeszkadzało i nie przeszkadza nadal.
W geopolitycznym sensie Ukraina została stracona dla polskiej „klasy politycznej” dopiero wtedy, gdy zapragnęła pokoju ze swoimi obywatelami pochodzenia rosyjskiego i Rosją. Nie mogą już pójść „z Kozakami na Moskwę” – jak chciał pan Jerzy Targalski. Dlatego Ukraina jest dla nich geopolitycznie „stracona”.
Z felietonu red. Łomanowskiego wychodzi cały absurd polityki uprawianej od ćwierć wieku w Warszawie. Polityki opartej na historycznych sentymentach i uprzedzeniach, oderwanej od rzeczywistości, opartej na fałszywych przesłankach i będącej jedynie pomocniczym narzędziem realizacji interesów amerykańskich w Europie Środkowo-Wschodniej.
Dla postsolidarnościowych elit politycznych istnienie Polski ma sens tylko wtedy, gdy szkodzi ona Rosji, a wspieranie Ukrainy ma sens także tylko wtedy, gdy szkodzi ona Rosji. Tak wygląda cała „mądrość” i „moralność” polskiej polityki wschodniej.
Odpowiedzialni za taką politykę są ludzie, którzy nie zdobyli podstawowej wiedzy historycznej i geopolitycznej oraz hołdują prometejskim mitom sprzed stu lat, które nie mają żadnego przełożenia na świat współcześnie istniejący. Nie rozumieją ci ludzie swojej śmieszności i faktu, że ich Międzymorze było i jest jedynie mitem, który musiał rozpłynąć się we mgle.
Zamiast Międzymorza będzie zmodyfikowana do warunków współczesnych Mitteleuropa, ponieważ karty na Ukrainie rozdają Niemcy i Rosja, a nie Polska, która nie ma do tego własnej siły i ze względu na swoją dziwaczną politykę zagraniczną nie może być traktowana przez kogokolwiek poważnie.
Antyrosyjska Ukraina zawsze była i zawsze będzie proniemiecka i w Berlinie, a nie w Warszawie będzie upatrywać swojego protektora. Żeby to jednak wiedzieć, trzeba przynajmniej ogólnie znać historię jako naukę, a nie bajki historyczne o Przedmurzu i Międzymorzu.
Zarysowujące się na Ukrainie porozumienie pokojowe jest klęską nie tylko ukraińskiej, ale także polskiej „partii wojny” oraz jej historycznych i ideologicznych mitów.
I co teraz? Rosyjskie czołgi ruszą na Warszawę – jak to wynika konkluzji zawartej w felietonie red. Łomanowskiego. No to cała nadzieja w Fort Trump, który jednakże – jak sam prezydent Donald Trump powiedział – zostanie utworzony nie dlatego, że USA obawiają się agresji rosyjskiej w Europie, ale dlatego, że prezydent Duda o to go poprosił i zadeklarował sfinansowanie stacjonowania wojsk amerykańskich w Polsce. Panowie, naprawdę nie widzicie swojej śmieszności?
Bohdan Piętka
[1] Zełenski: konflikt w Donbasie zaczął się od kwestii językowej, http://www.kresy.pl, 10.10.2019.
[2] Merkel: porozumienie ws. Donbasu otwiera drogę do szczytu normandzkiej czwórki w Paryżu, http://www.kresy.pl, 3.10.2019.
[3] R. Szoszyn, Ukraina-Rosja: Przełom czy kapitulacja?, http://www.rp.pl, 2.10.2019.
[4] Ukraińscy nacjonaliści oburzeni porozumieniem ws. Donbasu wzywają do wyjścia na ulice, http://www.kresy.pl, 1.10.2019.
[5] Tymoszenko i Poroszenko oraz ich partie przeciwko porozumieniu ws. Donbasu według „formuły Steinmeiera”, http://www.kresy.pl, 2.10.2019.
[6] Łomanowski: Dobre chęci Zełenskiego, http://www.rp.pl, 2.10.2019.
Myśl Polska, nr 43-44 (20-27.10.2019)
http://mysl-polska.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...