W okresie świąt Bożego Narodzenia, to znaczy – od Wigilii aż do Trzech Króli – nasz nieszczęśliwy kraj pogrąża się w nirwanie, która trochę mu znieczula ból istnienia.
Nie tylko politykowie, ale również, a może nawet przede wszystkim – funkcjonariusze publiczni – rozjeżdżają się po kurortach krajowych i zagranicznych, żeby się nieco zrelaksować, no i obrócić na przyjemności środki uzyskane w związku z pełnieniem zaszczytnych stanowisk.
W samym środku tego okresu przypada Sylwester, podczas którego żony i naturalne przyjaciółki licytują się kreacjami, a panowie – rekordami, po których trzeba jakoś dojść do siebie. Tylko patrzeć, a tu już Trzech Króli, po których następuje bolesny powrót do rzeczywistości. Tutaj nie ma wyjątków i nawet nieubłagana walka o praworządność jeśli nawet nie ustaje całkowicie, to znacząco słabnie.
Ale zaraz po Trzech Królach odżyje tym bardziej, że Kukuniek nawołuje do „marszu na Warszawę”, na którego czele ma stanąć, by zrobić porządek ze znienawidzonym reżymem. Reżym bowiem próbuje przejść na ręczne sterowanie sądami, w czym dzielnie sekunduje mu pan prezydent Andrzej Duda. Nie ma zresztą innego wyjścia, bo w kampanii musi korzystać z aparatu wyborczego PiS.
Jak już zostanie wybrany na drugą – a zatem i ostatnią – kadencję, to może znowu stanąć dęba i zbuntować się przeciwko swemu wynalazcy, zwłaszcza gdyby nasza Złota Pani ponownie odbyła z nim 45-minutową rozmowę telefoniczną. Może odbędzie, ale może nie – bo Donald Tusk, w którym Nasza Złota Pani dlaczegoś sobie upodobała, właśnie rozpoczął kampanię prezydencką, tyle, że na rok 2025. Będzie on miał wtedy 67 lat, a więc wiek całkiem odpowiedni, jak na prezydenta.
Początek tej kampanii zwiastują dwie rzeczy; Donald Tusk zdalnie dokonuje przetasowań w Platformie Obywatelskiej, czyli obozie zdrady i zaprzaństwa, w którym po ostatnich wyborach zapanował kryzys przywództwa, a zwiastunem numer jeden jest jego wezwanie do ulicznych demonstracji w obronie praworządności, w myśl strategii: „ulica i zagranica”. Wy tu demonstrujcie, urządzajcie marsze i inne takie – a ja tymczasem za granicą załatwię rezonans i polityczne oraz instytucjonalne wsparcie – choćby za pośrednictwem niezawisłego Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, który w odpowiedzi na skargę niemieckiego owczarka Franciszka Timmermansa przeciwko Polsce, może przysolić tak zwany „piękny wyrok”.
Wszystko to będzie możliwe dzięki protekcji Naszej Złotej Pani, która – niczym Włodzimierz Lenin – widzi daleko („A Lenin widieł dalieko – na mnogo liet wpieriod” – pisał proletariacki poeta) i mocną ręką wprowadzi Donalda Tuska, w którym sobie upodobała, do Pałacu Namiestnikowskiego w Warszawie.
Tedy na głos znajomej trąbki natychmiast zareagował Kukuniek – że stanie na czele „marszu na Warszawę” – nawet gdyby uczestnicy mieli go tam transportować na taczce. Zapowiada się niezła zadyma i kontrolowany chaos, z którym będzie musiał bujać się Andrzej Duda, mając w dodatku na karku Żydów ze swoimi „roszczeniami” – bo nie sądzę, by Nasz Najważniejszy Sojusznik zwlekał z raportem poza granice „roku wyborczego”, który w naszym bantustanie najwyraźniej został przedłużony do maja.
W rezultacie notowania pana prezydenta Dudy, podobnie zresztą jak i całego obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, nader się obniżą, co chyba przewiduje Naczelnik Państwa, przesuwając datę swojej politycznej emerytury z roku 2027 na 2023, czyli koniec obecnej kadencji Sejmu.
Ale to wszystko zacznie nabierać tempa dopiero po Trzech Królach, więc korzystając z nirwany, możemy niespiesznie, przy wódeczce, zastanowić się, co by tu zrobić z niezawisłymi sądami, które już całkiem się zbisurmaniły i nie tylko nie podlegają żadnemu konstytucyjnemu organowi państwa, ale nawet ostentacyjnie położyły lachę na „ustawy”.
Rząd, jak wspomniałem, próbuje przejść na ręczne sterowanie sądownictwem, ale to diabli po tem, bo przecież żaden rząd nie oprze się pokusie politycznego dyskontowania swego wpływu, więc mielibyśmy powrót do PRL. Taki powrót były oczywiście „plusem ujemnym”, ale nie możemy przymykać oczu na „plus dodatni” tamtej sytuacji. Otóż żaden niezawisły sędzia nie był pewien, czy zajączek stojący akurat „u stóp mistycznej drabiny” nie ma aby jakichś sekretnych powiązań z partią, albo bezpieką, więc na wszelki wypadek uważał i nie bisurmanił się w sposób ostentacyjny.
Teraz niezawiśli sędziowie nie boją się już nikogo, chyba, że swojego oficera prowadzącego. Toteż – jak w niepojętym przystępie szczerości powiedziała w sytuacji towarzyskiej pewna Pani Mecenas – rola adwokatów sprowadza się dzisiaj do dawania niezawisłym sędziom łapówek. Może aż tak źle nie jest – ale może jest – bo w inny sposób trudno byłoby objaśnić przyczyny tylu „pięknych wyroków”.
Tymczasem Janusz Korwin-Mikke, komentując kryzys w sądownictwie powiedział, że nieważne, kto niezawisłych sędziów mianuje, niechby nawet i sam diabeł – byleby tylko nie byli odwoływalni. Nawiasem mówiąc, diabelskie nominacje sędziów już się w Polsce zdarzały, o czym świadczy przypadek w Trybunale Koronnym w Lublinie, gdzie nawet wypaliła się na sędziowskim stole czarcia łapa. Wyobraźmy sobie jednak, bo by się działo, gdyby takiego, jednego z drugim sędziego mianowanego przez diabła nie można było w żaden sposób odwołać?
Nietrudno się domyślić, że na ziemi, a w każdym razie – w naszym nieszczęśliwym kraju zapanowałoby prawdziwe piekło, którego przedsmak już zresztą odczuwamy. Dlatego uważam, że właściwą drogą do uzdrowienia sytuacji w sądownictwie byłoby ukręcenie na sędziów solidnego batoga, tyle, że nie powinien on znaleźć się w rękach rządu, a w rękach obywateli.
Sędzia mianowany przez prezydenta korzystałby ze wszystkich gwarancji niezawisłości – z wyjątkiem nieodwoływalności. Bowiem co pięć lat – co można by powiązać z wyborami prezydenta – każdy sędzia w swoim okręgu sądowym musiałby poddać się weryfikacji – i jeśli nie uzyskałby co najmniej bezwzględnej większości głosów obywateli głosujących – wylatywałby z sądownictwa bez żadnego odwołania. Musiałby dostarczyć przynajmniej dwóch informacji o sobie; jak długo średnio trwały u niego procesy od otwarcia przewodu sądowego do wyroku i ile wydanych przez niego orzeczeń zostało uchylonych w drugiej instancji.
Myślę, że w takiej sytuacji raczej nie dochodziłoby do takich „pięknych wyroków”, jak w sprawie pana red. Najsztuba. Przy okazji można by w ten sam sposób weryfikować szefów prokuratur i komendantów policji, co ograniczyłoby ochronę konfidentów, którzy teraz wynagradzani są bezkarnością. Wymagałoby to nieznacznej zmiany konstytucji, ale skoro nawet pan prezydent uznał, że wymaga ona zmian – bo czyż w przeciwnym razie proponowałby referendum konstytucyjne – to nie jest to rzecz nie do pomyślenia.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz