sobota, 21 marca 2020

„Anna Solidarność” z UPA w tle

Jakoś cicho wokół wydanej właśnie książki o Annie Walentynowicz pt. „Walentynowicz – Anna szuka raju”, kreowanej od lat, z poduszczenia Jarosława Kaczyńskiego, na „Annę Solidarność”.

Lech Kaczyński nadający Annie Walentynowicz wysokie odznaczenie państwowe (Wikipedia Commons)
Zadanie wykonał Sławomir Cenckiewicz publikując hagiograficzną książkę właśnie pod tytułem „Anna Solidarność”. Odbywa się to – jak sądzą autorzy tej manipulacji – na wizerunkowym trupie Lecha Wałęsy. W kontekście tego, kim naprawdę była Anna Walentynowicz – wygląda to na ponurą groteskę, jeśli nie na antypolski spisek.
Oto co piszą na temat tej książki recenzji w najnowszych „Newsweeku”:
„[Walentynowicz] sfałszowała życiorys. Była córką Nazara i (zmarłej w 1937 r.) Pryśki Lubczyków, ukraińskich protestantów, a uczyniła ze swoich rodziców Polaków. O przyrodnim bracie mówiła zgodnie z prawdą, że został zesłany na Syberię – nie podawała jednak, że powodem była przynależność do UPA. Resztę pozostałej na Wołyniu licznej rodziny w ogóle przemilczała.
Czy naprawdę wierzyła, że wszyscy zginęli podczas wojny? W latach 50. ludzie o niewygodnych rodowodach często tworzyli sobie fikcyjne życiorysy. Jednak Walentynowicz w oficjalnych biografiach trzymała się tej wersji do końca życia. Także po tym, gdy w latach 90. ukraińska rodzina ją odnalazła, a ona zaczęła regularnie odwiedzać rodzinę, która pozostała we wsi Sienne (dziś Sadowe). Czy wstydziła się przyznać, że przez lata podtrzymywała wykreowaną w młodości fikcję? Czy też dawna wersja życiorysu lepiej się wpisywała w atmosferę panującą w jej ówczesnym środowisku outsiderów z pierwszej Solidarności, wśród których „rdzenna polskość” stała wysoko w hierarchii wartości?
Nie jedyny to przecież przypadek, gdy poglądy Walentynowicz kłócą się z jej życiem, pasującym nie do narracji bogoojczyźnianej, lecz raczej lewicowo-feministycznej. Ukraina jednak się na nią nie obrazi. Gdy Anna Walentynowicz zginie w katastrofie smoleńskiej, Radio Swoboda z dumą nazwie ją „Ukrainką, która zmieniła Polskę”.
To, że w czasach PRL bała się ujawnić kim jest i skąd się wywodzi, można zrozumieć, ale ten fałsz podtrzymano po 1989 roku. I to jest pytanie – co ma być większą „zbrodnią” – epizod Wałęsy z SB z początku lat 70., czy utrzymanie kłamstwa wokół Anny Walentynowicz? I dlaczego to ona była najpierw pupilkiem KOR-u i samego Kuronia, a potem Jarosława Kaczyńskiego – i jest przedstawiania jako symbol „Solidarności”?
Tak czy inaczej jej lansowanie zawsze miało swoje źródła w środowisku KOR, co zważywszy na poglądy (i pochodzenie) tego środowiska – nie jest przypadkiem. I jak się teraz mają ci, którzy dali się w te maliny wpuścić i plują na Wałęsę przy każdej okazji? To się nazywa pożyteczny idiotyzm, jakby ktoś nie wiedział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...