Jakoś cicho wokół wydanej właśnie książki o Annie Walentynowicz pt. „Walentynowicz – Anna szuka raju”, kreowanej od lat, z poduszczenia Jarosława Kaczyńskiego, na „Annę Solidarność”.
Zadanie wykonał Sławomir Cenckiewicz publikując hagiograficzną książkę właśnie pod tytułem „Anna Solidarność”. Odbywa się to – jak sądzą autorzy tej manipulacji – na wizerunkowym trupie Lecha Wałęsy. W kontekście tego, kim naprawdę była Anna Walentynowicz – wygląda to na ponurą groteskę, jeśli nie na antypolski spisek.
Oto co piszą na temat tej książki recenzji w najnowszych „Newsweeku”:
„[Walentynowicz] sfałszowała życiorys. Była córką Nazara i (zmarłej w 1937 r.) Pryśki Lubczyków, ukraińskich protestantów, a uczyniła ze swoich rodziców Polaków. O przyrodnim bracie mówiła zgodnie z prawdą, że został zesłany na Syberię – nie podawała jednak, że powodem była przynależność do UPA. Resztę pozostałej na Wołyniu licznej rodziny w ogóle przemilczała.
Czy naprawdę wierzyła, że wszyscy zginęli podczas wojny? W latach 50. ludzie o niewygodnych rodowodach często tworzyli sobie fikcyjne życiorysy. Jednak Walentynowicz w oficjalnych biografiach trzymała się tej wersji do końca życia. Także po tym, gdy w latach 90. ukraińska rodzina ją odnalazła, a ona zaczęła regularnie odwiedzać rodzinę, która pozostała we wsi Sienne (dziś Sadowe). Czy wstydziła się przyznać, że przez lata podtrzymywała wykreowaną w młodości fikcję? Czy też dawna wersja życiorysu lepiej się wpisywała w atmosferę panującą w jej ówczesnym środowisku outsiderów z pierwszej Solidarności, wśród których „rdzenna polskość” stała wysoko w hierarchii wartości?
Nie jedyny to przecież przypadek, gdy poglądy Walentynowicz kłócą się z jej życiem, pasującym nie do narracji bogoojczyźnianej, lecz raczej lewicowo-feministycznej. Ukraina jednak się na nią nie obrazi. Gdy Anna Walentynowicz zginie w katastrofie smoleńskiej, Radio Swoboda z dumą nazwie ją „Ukrainką, która zmieniła Polskę”.
To, że w czasach PRL bała się ujawnić kim jest i skąd się wywodzi, można zrozumieć, ale ten fałsz podtrzymano po 1989 roku. I to jest pytanie – co ma być większą „zbrodnią” – epizod Wałęsy z SB z początku lat 70., czy utrzymanie kłamstwa wokół Anny Walentynowicz? I dlaczego to ona była najpierw pupilkiem KOR-u i samego Kuronia, a potem Jarosława Kaczyńskiego – i jest przedstawiania jako symbol „Solidarności”?
Tak czy inaczej jej lansowanie zawsze miało swoje źródła w środowisku KOR, co zważywszy na poglądy (i pochodzenie) tego środowiska – nie jest przypadkiem. I jak się teraz mają ci, którzy dali się w te maliny wpuścić i plują na Wałęsę przy każdej okazji? To się nazywa pożyteczny idiotyzm, jakby ktoś nie wiedział.
Scriptor
http://mysl-polska.pl
http://mysl-polska.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz