Wydarzenia w Pucku, podczas których opozycja niewybrednie wygwizdała, a nawet – jak twierdzą niektórzy – sponiewierała prezydenta Andrzeja Dudę pokazały, że Prawo i Sprawiedliwość oraz suflujące mu media, mają coraz większy problem z przyjmowaniem krytyki głowy państwa.
Z pewnych względów jest to zrozumiałe, wszak od wyniku rozpoczętej właśnie batalii prezydenckiej zależy przyszłość ekipy rządzącej.
Ta przyszłość, to nie tylko czysto ludzka przyjemność płynąca z faktu sprawowania władzy, znaczona setkami tysięcy intratnych stanowisk w spółkach skarby państwa, instytucjach i agendach rządowych, transferach pieniężnych do zaprzyjaźnionych mediów i organizacji, ale także możliwość nieograniczonego wglądu w życie prywatne obywateli, zwłaszcza tych, którzy się tej władzy w jakikolwiek sposób narażają. Czyż trzeba czegoś więcej formacji odwołującej się do sanacji?
Porażka Andrzeja Dudy oznaczać będzie de facto oznaczać dla niej początek końca. Brak większości w Senacie, weto prezydenckie i wierzgające przystawki, pchać będą nieuchronnie Jarosława Kaczyńskiego w kierunku resetu wyborczego, którego wynik będzie obarczony ogromnym ryzykiem. Niemniej gnicie PiS-u w warunkach totalnej obstrukcji legislacyjnej jest ostatnią rzeczą jakiej pragnie prezes Kaczyński. Nie od dziś wiadomo, że jedynym celem, który go interesuje jest – jak na rasowego polityka przystało – władza.
Tymczasem gwałtowna reakcja na mało wybredną antyprezydencką pikietę paradnie obnażyła piętę achillesową obozu władzy, a mianowicie przemożną potrzebę posiadania powagi i prestiżu. Wiadomo, że władza nie posiadająca tych atrybutów z czasem staje się karykaturą samej siebie. Szczególnie źle w takich okolicznościach radzą sobie rządy o zapędach autorytarnych, u których każda zjadliwa krytyka czy ironia wywołuje gwałtowną reakcję. A taką reakcję w przypadku PiS-u właśnie obserwujemy.
Wprawdzie służby państwa, wymiar sprawiedliwości oraz media publiczne są tak uzbrajane przez Prawo i Sprawiedliwość, by w sytuacji krańcowej władzy nie oddać, to wciąż jednak – pomimo usilnych zabiegów – państwo PiS-u nie osiągnęło swojej pełnej „zdolności bojowej”. „Gwiazda Śmierci” nie jest jeszcze gotowa, niewiele brakuje do jej ukończenia. Będzie to system polityczny, który najpełniej definiuje słowo „demokratura”.
Dzisiaj mamy ten szczególny moment, w którym nieukończony projekt „Gwiazdy Śmierci” jest wystawiony na ryzyko, jakim są wybory prezydenckie. Stąd taka wściekłość i ataki na każdego, kto może projektowi w jakikolwiek sposób, nawet hipotetyczny, zagrozić. W arsenale obronnym jest wszystko – kij i marchewka, pochwała i kalumnia, synekura i kuroniówka, apartamenty i „areszt wydobywczy”. Użyte zostanie wszystko, czym dysponuje władza.
Pech jednak chce, że Prawo i Sprawiedliwość, tak czułe dotychczas na nastroje społeczne, zaczęło się z nimi rozmijać. Lud połknął wprawdzie 500 plus, przyklasnął „gonieniu złodzieja z PO”, pochwalił ogólne wietrzenie, ale nie do końca utożsamił się ze stylem w jakim to się odbywa i zdaje się nie podzielać rewolucyjnego zapału, któremu hołdują najwierniejsi z wiernych towarzysze „dobrej zmiany”.
Stąd zmiana retoryki Andrzeja Dudy, który wyraźnie wytonował swoją buńczuczną i nadpobudliwą retorykę na rzecz „siły spokoju” i pojednania narodowego. Jego apel o wolną od hejtu kampanię, to wyraźne mrugnięcie do elektoratu centrowego, bez którego nie uda się Dudzie wygrać tych wyborów, nawet jeśli zagarnie cały elektorat prawicy, łącznie z wyborcami Konfederacji.
Skoro artykuł ukazuje się w „Myśli Polskiej”, nasuwa się logiczne pytanie – jak powinien zachować się w tych wyborach endek? Odpowiedź wydaje się oczywista. Andrzej Duda, jako głowa państwa i kandydat na najwyższy urząd w państwie, w żadnej mierze nie mieści się w nurcie endeckim. Reprezentuje tradycję polityczną stojącą w opozycji do endecji. Uosabia to, czym klasyczna, racjonalna i pragmatyczna narodowa demokracja nigdy nie była.
Kandydatem endeckim nie może być osoba dyspozycyjna czy uległa, zarówno w wymiarze wewnętrznym jak i zewnętrznym. Kandydatem takim nie może być ktoś, kto na zewnątrz prowadzi konfrontacyjną i buńczuczną polityką, opartą na przeszacowanej sile swojego państwa oraz ten, kto nie widzi konieczności prowadzenia wielobiegunowej polityki zagranicznej, uzależniając Polskę od jednostronnej, mającej poza Polską swoje źródło, wizji stosunków międzynarodowych.
W wymiarze wewnętrznym kandydatem endeckim nie może być osoba ubezwłasnowolniona w stosunku do swojego zaplecza politycznego, bezwarunkowo żyrująca dekonstruowanie wymiaru sprawiedliwości oraz dająca przyzwolenie na „falandyzowanie” Konstytucji, której wzruszanie powinno odbywać się jedynie w sytuacjach nadzwyczajnych i w warunkach narodowego konsensusu.
Nie do pomyślenia jest sytuacja, przynajmniej dla mnie, że prezydent wywodzący się z endeckiego nurtu włącza się i podgrzewa destrukcyjny dla państwa spór, chwiejący jego prawnymi fundamentami. Z endeckiej perspektywy głos oddany na Andrzeja Dudę, będzie głosem straconym. Urzędujący prezydent w istotnych z endeckiego punktu widzenia sprawach jest prezydentem zupełnie z innej bajki. Prezydentem, który tak naprawdę nie zrozumiał, jaka jest jego rola.
Na kogo zatem głosować, skoro nie ma w tych wyborach kandydata w klasycznym endeckim wydaniu? Oczywiście jest kilka sposobów, pozwalających na zachowanie jak najmniejszego absmaku w zaistniałej sytuacji. Wymaga to jednak sporej dozy asertywności w stosunku do własnych oczekiwań. Ale na taką analizę przyjdzie jeszcze czas.
W Polsce nie ma systemu prezydenckiego. Obszary działania głowy państwa zostały zakreślone w sposób nieostry, a w wielu przypadkach nieadekwatnie do mocy mandatu uzyskanego w bezpośrednich wyborach. To powoduje liczne napięcia i poczucie niespełnienia, zarówno dla prezydenta, jak i jego wyborców, którzy pokładają w nim nadzieje niemożliwe do spełnienia. Nie oznacza to jednak, że mamy do czynienia jedynie ze strażnikiem żyrandola.
Wbrew pozorom prezydent może bardzo dużo. Ma wystarczającą siłę, by przeciwstawiać się demolowaniu państwa. Ma ku temu najsilniejszy w państwie mandat. Wystarczy, że będzie z niego korzystać. To bardzo dużo. Pytanie tylko, czy zechce. A jeśli zechce, to w jaki sposób. Dylemat, który w polskich warunkach nabiera niezwykłej wagi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz