sobota, 21 marca 2020

W szponach gestapo


20 marca 1944 roku aresztowany został przez gestapo komendant Inspektoratu Katowickiego AK por. Wacław Stacherski ps. „Nowina”. Był to początek ogromnej fali aresztowań, która objęła w sumie ok. 600 osób.
Kiedy ppłk. dypl. Paweł Zagórowski – „Maciej” po otrzymaniu nominację na stanowisko komendanta Okręgu Śląskiego AK przybył do Krakowa spotkał tam kpt. Józefa Badacha – „Czacharskiego”, któremu powierzył funkcję komendanta Inspektoratu Sosnowiec, równocześnie odwołując go ze stanowiska komendanta Inspektoratu Katowice. Stanowisko to powierzył por. Wacławowi Stacherskiemu.
Zygmunt Walter – Janke w książce W Armii Krajowej na Śląsku tak o tym pisze:
„Zabrał on Wacka z Inspektoratu Bielskiego i przekazał mu nowe zadanie – odbudowę Inspektoratu Katowickiego AK. Wacek zmienił pseudonim na „Nowina” i zabrał się po swojemu do roboty, poświęcając jej wszystkie swoje siły, zwłaszcza, że teren mu odpowiadał. Chciał pracować na Czarnym Śląsku. Wkrótce znalazł kontakty z ocalałymi z ostatniego pogromu grupami.”
Kiedy jesienią 1942 roku por. Wacław Stacherski – „Nowina” obejmował stanowisko komendanta Inspektoratu Katowice, ten był w totalnej rozsypce. Zygmunt Walter – Janke tak po latach scharakteryzował sytuację, jaką zastał w Okręgu Śląskim AK, kiedy w marcu 1943 roku obejmował w nim funkcję szefa sztabu Okręgu:
„Był więc rok 1943, a przede mną stało trudne zadanie odtworzenia sił Okręgu. „Nowina” wprowadził mnie w teren. Zbierałem ocalałe grupy. Związek Odwetu, zorganizowany przez „Nowinę”, nie był zagrożony. Zastępcę „Nowiny”, ppor. „Prawdzica”, mianowałem inspektorem sosnowieckim i uzyskałem zatwierdzenie tej nominacji przez komendanta Okręgu. Od „Nowiny” dowiedziałem się, że jego wysiłki przyniosły już pewne rezultaty. Powoli Inspektorat Katowicki zaczął nabierać sił i jesienią 1943 r. stanął mocno na nogach.
„Nowina” przeprowadzał rozmowy z dowódcami różnych grup AK ocalałych z poprzednich katastrof i z kierownictwem organizacji noszących odrębny charakter i wcielał je w skład Inspektoratu. Na zastępcę wyszukał sobie kpt. Pawła Wybierskiego („Laub”), który wyręczał go częściowo w licznych i koniecznych, ale nużących rozmowach scaleniowych. Adiutantem „Nowiny” był Sylwester Newiak („Borówka”). Miał pełne ręce roboty. Istniało już 5 Obwodów: Katowice-miasto, Katowice-powiat, Chorzów, Świętochłowice i Obwód Zewnętrzny Opole – Kędzierzyn. Oprócz tego jakby drugi rzut Inspektoratu tworzyła Wojskowa Służba Ochrony Powstania (WSOP).”
Dodajmy, że latem 1943 roku do Inspektoratu Katowice włączono nadto Obwód Zewnętrzny Bytom (Bytomsko – Gliwicki), wcześniej należący do Inspektoratu Opolskiego, który to jednak w tamtym okresie został rozbity przez gestapo. Z kolei gdy chodzi o wspomniany Obwód Opole – Kędzierzyn, to w materiałach zgromadzonych przez Jana Bolesława Warcholika widnieje on jako Zewnętrzny Obwód Dywersyjny – „Himalaje”.
Tymczasem wróćmy do tego, co napisał Zygmunt Walter – Janke:
„Po zaznajomieniu się z sytuacją, aby uchronić odbudowujące się szeregi konspiracyjne od dalszych strat, postanowiłem przeprowadzić czystkę terenu z groźnych konfidentów. Był to podstawowy warunek bezpieczeństwa pracy i ponownej odbudowy Okręgu.
„Nowina” w lot zrozumiał tę konieczność i swoim zwyczajem sam dał przykład w tej akcji. Osobiście wykonał wyrok na jednym z najbardziej znanych i znienawidzonych agentów gestapo w Sosnowcu. Wyroki Wojskowego Sądu Specjalnego, które zatwierdzałem natychmiast, zaczęto wykonywać sprawnie. Przykład szedł z góry.
„Nowina” zdecydował, że trzeba natychmiast zlikwidować b. oficera Wojsk Polskich, zdegradowanego przed wojną za pijaństwo, któremu w warunkach konspiracji udało się wejść w skład Inspektoratu Katowickiego. Poznawszy wielu sprawujących poważne funkcje ludzi, zaczął uprawiać szantaż. Pod pozorem zagrożenia żądał pieniędzy, a dostawszy je urządzał orgie pijackie, zapowiadając, że będzie sypał, jeśli go aresztują Niemcy. W Inspektoracie zapanowała panika. Szybko wydany wyrok Wojskowego Sądu Specjalnego dzięki energii „Nowiny” został natychmiast wykonany i niebezpieczeństwo zostało zażegnane.
W Inspektoracie powstały dwa oddziały dywersyjne, dobrze uzbrojone, „Wieśka” i „Boruty” – Rutkowskiego – oraz niewielkie oddziały partyzanckie „Żużel” i „Kasztany”. „Nowina” bywał często w oddziałach partyzanckich. Czekał z nimi na obiecane, a nigdy nie zrealizowane dla Śląska zrzuty broni.”
Na początku 1944 roku Inspektorat Katowice dzielił się na sześć obwodów:
„Handel” – Obwód Katowice-miasto
„Hydrant” – Obwód Katowice-powiat
„Holendrzy” – Obwód Chorzów
„Hurtownia” – Obwód Świętochłowice
„Hipoteza” – Obwód Zewnętrzny Bytom
„Himalaje” – Zewnętrzny Obwód Dywersyjny Opole
Według Zygmunta Waltera – Janke, siły Inspektoratu Katowice zasiliły w następstwie akcji scaleniowej, obok szeregu mniejszych grup i organizacji, oddziały Gwardii Ludowej PPS w sile 50 plutonów, co by dawało ok. 2,5 tys. żołnierzy, a także Narodowej Organizacji Wojskowej i Narodowej Organizacji Bojowej, o czym była mowa w poprzednim rozdziale.
Rodzi się w tym miejscu pytanie – ilu żołnierzy liczyła na początku roku 1944 Armia Krajowa w Inspektoracie Katowice? Otóż według doktora Józefa Musioła – ok. 12 tysięcy żołnierzy. Liczbę tę należy uznać za prawdopodobną, aczkolwiek trudno o ostateczne ustalenia w tej kwestii.
Niestety, w marcu 1944 roku przyszła kolejna katastrofa. Sukces swój Niemcy zawdzięczali dwójce agentów gestapo – Gerardowi Kampertowi i Wiktorowi Grolikowi…
Gerard Kampert, plutonowy rezerwy WP, przed wybuchem wojny był przewodniczącym koła Związku Rezerwistów w Katowicach. Założył on konspiracyjną Polską Organizację Wojskową „Wyzwolenie”. Składając w dniu 19 kwietnia 1945 roku zeznania w Prokuraturze, zeznał on, że liczyła ona 2000 ludzi, choć większość badaczy odnosi się do tego sceptycznie, uważając, że liczba ta jest zawyżona, i to znacząco. Grolik jej liczebność szacował na ok. 500 ludzi.
Tymczasem na trop POW „Wyzwolenie” wpadło gestapo. Zastępcą Kamperta został współpracujący od lat z gestapo wspomniany Wiktor Grolik Miast jednak przeprowadzić aresztowania, gestapo postanowiło wykorzystać ją do prowokacji zdecydowanie poważniejszego kalibru..
Paweł Siewert, który w kwietniu 1940 roku wstąpił do Polskiej Organizacji Partyzanckiej, zeznając po wojnie przed sądem w sprawie przeciwko Grolikowi, Kampertowi i Ulczokowi, powiedział, że to jego siostra, Anna Siewert, jako pierwsza zgłosiła podejrzenia w stosunku do Grolika. Dziwnym jej się wydało, że Grolik z jednej strony obnosi się ze swoją wrogością wobec wszystkiego co niemieckie, z drugiej zaś strony potrafi wiele załatwić w niemieckich urzędach i wiele osób z tych jego usług korzystało. Swoje wątpliwości zgłosiła Jerzemu Lisowi, komendantowi placówki ZWZ w Katowicach – Załężu. Ten nakazał Pawłowi Siewertowi śledzić Grolika i on to właśnie ustalił, że Grolik dość często odwiedza gmach Gestapo w Katowicach. Przesłuchiwany po wojnie, a konkretnie w dniu 7 marca 1945 roku, Wiktor Grolik zeznał:
„Przy wchodzeniu do Gestapo musiałem być bardzo ostrożny, żeby nikt ze znajomych nie zauważył mnie wchodzącego, wobec tego nigdy nie wchodziłem głównym wejściem od ulicy, tylko zawsze wchodziłem drugim wejściem z tyłu budynku, przez podwórze.
Kiedy byłem już w budynku, wchodziłem do gabinetu Pawła, zdawałem mu sprawozdanie, po czym on dawał mi nowe wskazówki i zadanie do wykonania. Po dobrym zdaniu sprawozdania Paweł zawsze dawał mi wódkę do picia i papierosy.”
Nie udało mu się jednak uniknąć dekonspiracji. Jesienią 1940 roku na Grolika wydano wyrok śmierci. Zamierzano wykonać go w Sosnowcu, dokąd wysłano Grolika z jakimś rzekomym zadaniem. Tam mieli na niego czekać ludzie, którzy mieli go zlikwidować. Ten się jednak zorientował i prysnął.
Grolik musiał zniknąć z tego terenu, ale oto minęło kilka lat i w lutym 1943 roku powrócił. Juliusz Niekrasz, który po wojnie, jako prokurator, prowadził sprawę Kamperta i Grolika, w swej książce Z dziejów AK na Śląsku napisał:
„Kampert bądź po niewczasie zorientował się, że Grolik jest agentem gestapo, że wraz z całą swą organizacją wpadł w potrzask i od tego momentu stał się powolnym narzędziem w rękach Grolika, bądź też Grolik sam odkrył karty, postawił sprawę jasno i uzyskał od Kamperta zgodę na współpracę. Brak akt personalnych katowickiego gestapo nie pozwala ustalić daty rozpoczęcia przez Kamperta służby na rzecz gestapo ani też wyjaśnić bliżej okoliczności zwerbowania go do tej służby. Przesłuchując po wojnie Kamperta jako prokurator, pytałem go o początki jego współdziałania z gestapo. Kampert stale podkreślał, że do czasu aresztowania „Nowiny” nie wiedział o współpracy Grolika z gestapo, lecz wyjaśnienia te nie były dla mnie przekonywujące. […]
Natomiast członkowie Wyzwolenia nie znali perfidnej gry swoich szefów. Wstąpili do organizacji, aby służyć Polsce, tymczasem nieświadomie służyli zupełnie innej sprawie, bo organizacja ta stanowiła przynętę do schwytania w sieć innego, bez porównania większego i ważniejszego dla gestapo zgrupowania.”
W kwietniu 1943 roku Gerard Kampert przez swojego kolegę z wojska, Jerzego Kanię, podoficera 73 pułku piechoty, a aktualnie szefa łączności Obwodu WSOP Katowice-miasto, nawiązał kontakt z AK. Juliusz Niekrasz tak o tym pisał:
„Jerzy Kania („Jastrząb”), szef łączności obwodu Katowice przekazał tę informację obwodowemu komendantowi Wojskowej Służby Ochrony Powstania (WSOP), Andrzejowi Jackowiakowi – starszemu sierżantowi WP. Ten z kolei zameldował o powyższym szefowi WSOP w inspektoracie, Antoniemu Gabrysiakowi („Ryś”). WSOP był jednym z pionów pracy w organizacji ZWZ-AK. Jednostki tego pionu nie zaliczały się do szturmowych (liniowych), lecz do pomocniczych, mających za zadanie ochronę obiektów przemysłowych, linii kolejowych i telekomunikacyjnych w chwili wybuchu powstania.”
Rozpoczęły się trwające prawie rok negocjacje na temat włączenia „Wyzwolenia” w szeregi Armii Krajowej. W ramach rozmów w sprawie scalenia „Wyzwolenia” z AK Grolik zażądał dla siebie stanowiska szefa Oddziału II (wywiadu) w Komendzie Inspektoratu, zaś dla Kamperta stanowiska w sztabie Okręgu Śląskiego AK. Negocjacje dotyczyły także obsady stanowisk niższego szczebla.
Przeciągające się rozmowy pozwoliły gestapowcom rozpracować strukturę organizacyjną Inspektoratu Katowickiego AK i w efekcie wykonać całą serię celnych uderzeń. Tak wielką wsypę można porównać jedynie do mającej miejsce mniej więcej w tym samym czasie akcji, w wyniku której dokonano ogromnych spustoszeń w Okręgu Poleskim Armii Krajowej.
Wracając do rozmów scaleniowych, warto w tym miejscu przytoczyć słowa ówczesnego komendanta Okręgu Śląskiego AK, Zygmunta Waltera – Janke:
„Wiem, jak wyglądały takie rozmowy z samodzielnymi grupami. Rozmawiałem z Judyckim („Migulec”), który należał do kierownictwa jednej z włączonych organizacji. Z trudem mu wyperswadowałem, że nie może być komendantem Okręgu Śląskiego ani nawet inspektorem katowickim. Jego postawa świadczyła o braku perspektywy. Widząc tylko własną organizację i siebie na jej tle, powiększa się swoją rolę i traci poczucie proporcji.”
Piotr Judycki ps. „Migulec” był związany z organizacją Zjednoczone Organizacje Śląskie, której przywódcy po aresztowaniach, z czerwca 1942 roku, zdołali pozbierać różne grupy, które bezskutecznie próbowały nawiązać kontakt z jakimś wyższym dowództwem. W roku 1943 organizacja ta, skupiająca kilka tysięcy osób, podporządkowała się AK, ale „Migulec”, który nie uzyskał funkcji, na którą liczył, dokonał rozłamu. Wkrótce jednak frondyści zmienili zdanie i również oni dołączyli do AK. Ale wróćmy do wspomnień Zygmunta Waltera – Janke:
„Nie zdziwiło mnie też żądanie kierownictwa powstałej w Katowicach – Wełnowcu organizacji „Wyzwolenie”, która domagała się rozmów z Komendantem Głównym Armii Krajowej gen. „Borem”. Na czele tej organizacji stał już wspomniany Gerard Kampert. Zaczęły się pertraktacje. „Nowina” zainteresował się tą sprawą. Chociaż z reguły wierzył ludziom – cecha niebezpieczna dla konspiratora – to jednak poznał się prędko na Kampercie i Groliku. Lepiej wypadło zetknięcie się jego z innymi ludźmi z „Wyzwolenia”. W meldunku do komendanta Okręgu Śląskiego AK wyraźnie stwierdził: Kierownictwo „Wyzwolenia” warte niewiele, ale w organizacji jest dużo ludzi, których można włączyć w szeregi Armii Krajowej. Tymczasem Grolik zbierał starannie nazwiska i adresy członków „Wyzwolenia”. Ale to była płotka. Szło o Armię Krajową. Wskazówki Baucha były wyraźne. Stąd bezczelne zachowanie Kamperta i Grolika w czasie rozmów z „Nowiną”. Kampert orientował się już w sytuacji i ułatwiał rolę Grolikowi. Żądali kontaktów na Warszawę, rozmów z Komendantem Głównym AK, z komendantem Okręgu Śląskiego. „Nowina” wzruszył tylko ramionami. Rozmowy przeciągały się bez konkretnego rezultatu. Ze sztabu Okręgu sugerowano por. „Nowinie” zaniechanie rokowań. „Wyzwolenie” nie było potrzebne, szeregi AK w Inspektoracie Katowickim były wystarczająco liczne. „Nowina” chciał jednak sprawę doprowadzić do końca. Zamierzał włączyć „Wyzwolenie” w skład Wojskowej Służby Ochrony Powstania Inspektoratu Katowickiego. Kampert domagał się dla Grolika stanowiska szefa wywiadu WSOP. Dowódca WSOP Inspektoratu, Antoni Gabrysiak („Ryś”), przyjął pozornie propozycję Kamperta. Polecił jednak inwigilować Grolika.”
Spójrzmy w tym miejscu, na fragment zeznań złożonych w Prokuraturze przez Gerarda Kamperta /protokół przesłuchania z 19 IV 1945 r./:
„Na wiosnę 43 roku zetknąłem się z dawnym swoim kolegą z wojska sierżantem sztabowym Jackowiakiem członkiem A.K. i on mnie nakłonił abym swoją organizację oddał pod rozkazy A.K. Ja się na to zasadniczo zgodziłem i rozpocząłem pertraktacje z szefem S.O.P.-u ps. „Rysiem”, Jackowiakiem, z „Bolkiem”. Pertraktacje odbywały się na jesieni 1943 roku, trwały około 2 miesiące. Ja miałem osobiście przekazywać swoich ludzi komendantowi placówek Armii Krajowej. Prostuję ja przekazywałem swoich ludzi a właściwie komendantów placówek Jackowiakowi a on kontaktował ich dalej. Kategorycznie zaprzeczam abym wysuwał Grolika na szefa wywiadu w S.O.P.-ie. Ja zostałem mianowany w A.K. zastępcą Sałaty a Sałata był komendantem miasta Katowice w S.O.P.-ie.”
Jak widzimy, Kampert na tym etapie śledztwa konsekwentnie zaprzeczał, by już wtedy był agentem gestapo. Z kolei nie wypierał się działalności agenturalnej Wiktor Grolik. W trakcie przesłuchania w dniu 7 marca 1945 roku stwierdził on, iż członkowie „Wyzwolenia” złożyli przysięgę akowską w kwietniu 1944 roku. Jest to o tyle dziwne, że byłoby to już po serii aresztowań, które miały miejsce 20 marca (aresztowanie „Nowiny”) i kolejnej nocy, w wyniku których sztab Inspektoratu został doszczętnie rozgromiony. Raczej więc zaprzysiężenie członków „Wyzwolenia” musiało nastąpić nieco wcześniej. Po serii aresztowań członkowie „Wyzwolenia” mieli zerwać kontakty z AK, za wyjątkiem Tomasza Kosza, o którym Grolik to powiedział, że w AK był zastępcą „Erga”. Ale nie uprzedzajmy wypadków. Oto bowiem Zygmunt Walter – Janke pisał dalej:
„Wyniki inwigilacji zostały zbagatelizowane. W końcu „Nowina” zgodził się również na ten warunek Kamperta. Grolik został szefem wywiadu WSOP. Teraz Grolikowi szło o schwytanie „Nowiny”. Na odprawie 8 stycznia 1944 r. Grolik chciał już wydać „Nowinę” w ręce gestapo. W pobliżu znajdował się oddział policji na samochodach i grupa gestapowców. Czekali na znak Grolika. Sprawa się jednak odwlekła, bo „Nowina” na tę odprawę nie przybył. Dopiero 20 marca udało się zwabić inspektora w zasadzkę w mieszkaniu Grolika przy ulicy Gliwickiej 160. „Nowina” – mimo złych przeczuć – poszedł, bo miał się spotkać z dowódcą partyzanckim „Krukiem”. W mieszkaniu Grolika znaleźli się „Nowina”, „Kruk”, Kampert i Grolik. Gdy po zakończonej rozmowie „Nowina” i „Kruk” wyszli na ulicę, światła były całkowicie wygaszone. W ciemności chwycili ich jacyś ludzie za ręce. Nie zdołali się już wyrwać. „Nowina” nie dałby się wziąć żywcem. Był już nieraz w podobnej sytuacji i zdecydowanie chwytał za broń. Teraz jednak został sprzedany przez zdrajcę. Nie pomogły mu 2 pistolety i 3 granaty, które miał przy sobie.”
Aresztowanie „Nowiny” stało się sygnałem do rozpoczęcia zmasowanej akcji aresztowań. Zygmunt Walter – Janke w taki oto sposób opisuje przebieg aresztowania komendanta WSOP w Inspektoracie Katowickim st. sierż. Antoniego Gabrysiaka – „Rysia” oraz komendanta placówki Katowice – Ligota Franciszka Trzebowskiego – „Twardego”, a także jego brata – Antoniego Trzebowskiego ps. „Potrzeba”, pełniącego funkcję jego zastępcy:
„Nie było wiadomo, gdzie znaleźć „Rysia”, dowódcę WSOP-u. Istniały przypuszczenia, że ukrywa się on gdzieś w Ligocie i że wie o nim Antoni Trzebowski. 21 marca przyjechał do niego Grolik jako szef wywiadu WSOP. Oświadczył, że ma niesłychanie ważne sprawy, przekazane z Warszawy do załatwienia, i musi widzieć „Rysia” – Antoniego Gabrysiaka. Trzebowscy niechętnie zgodzili się ułatwić Grolikowi spotkanie z „Rysiem” w restauracji Pollaka. Okazało się później, że wszystkie restauracji Ligoty w umówionym czasie były obsadzone przez gestapo. Trzebowscy na wszelki wypadek wysłali trzynastoletnią córkę, aby obserwowała miejsce spotkania. Grolik, spotkawszy „Rysia”, poczęstował go papierosem. Porozmawiali chwilę. Z najbliższej bramy wybiegło nagle kilku mężczyzn i z okrzykiem „Hände hoch” schwytali „Rysia”. Grolik odszedł z tego miejsce nie zaczepiony.
Dziewczynka powiadomiła Trzebowskich o wypadku. Chcieli oni uciekać, ale dom był już otoczony. Bracia Trzebowscy dostali się również w ręce gestapo. Antoni Trzebowski wprowadzony do sali przesłuchań, zobaczył tam już brata i „Rysia” skutych na krzyż tak, że nie mogli się wyprostować. Byli nieludzko skatowani. W czasie przesłuchań obecny był Grolik, do którego gestapowiec Brauch powiedział: „Może pan wszystko spokojnie mówić, panie Grolik, ci trzej i tak będą wisieć”. Grolik spokojnie mówił. Wszyscy trzej dostali wyroki śmierci. Antoni Trzebowski uratował się cudem – zamienił numer więzienny z konającym więźniem, który umarł. Figurował później pod nazwiskiem zmarłego.”
W sumie w nocy 21/22 marca przy użyciu posiłków z Wrocławia gestapo aresztowało 58 osób z najwyższego kierownictwa Katowickiego Inspektoratu AK. W raporcie dziennym nr 7/III z 24 marca 1944 roku szef urzędu kierowniczego Gestapo w Katowicach Johannes Thümmler napisał:
„Wśród aresztowanych znajduje się 3 komendantów powiatowych i 9 komendantów miejscowych. Pozostali należą do sztabu inspektoratu lub sprawują funkcje dowódców plutonów i grup.”
Tej nocy gestapo ujęło między innymi komendanta Obwodu Katowice – miasto por. Józefa Bujara ps. „Berg”, szefa łączności Inspektoratu – Ryszarda Paruzela ps. „Rochy”, zastępców szefa Oddziału VI Komendy Inspektoratu (BiP) – Wincentego Wajdę ps. „Koks” i Pawła Chromika ps. „Gorol”, szefa żandarmerii Inspektoratu – Walentego Niewrzędowskiego ps. „Czarny”, szefa łączności radiowej – Władysława Saternusa i wielu innych… Ale to był dopiero początek. W ślad za tym gestapo przystąpiło do dalszych, zakrojonych na szeroką skalę aresztowań.
Warto nadto w tym miejscu wspomnieć, iż w świetle dokumentu o nazwie Plan operacyjnych przedsięwzięć na skupisko wywodzące się z byłych członków Inspektoratu „AK” Katowice zatrudnionych obecnie w D.O.K.P. Katowice /dokument z 21 marca 1953 roku/ Antoni Trzebowski ps. „Potrzeba” był zastępcą komendanta placówki WSOP Stalinogród (Katowice), z kolei w omawianym już wcześniej Spisie członków organizacji („wciśniętym” między dokumenty operacji „Tratwa”) Trzebowski Antoni ps. „Potrzeba” widnieje jako zastępca komendanta placówki Ligota.
Okoliczności swojego aresztowania por. „Nowina” opisał w grypsie przemyconym z obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu:
„Aresztowano mnie 20 marca, przeprowadzałem rozmowę z komendantem oddziału partyzanckiego przyprowadzonym przez Trepa. Po rozmowie, kiedy wychodziłem z mieszkania na celowo wygaszoną ulicę, złapano mnie dosłownie za ręce. Wyszarpnąć się już nie zdołałem. Trep i Żar zdefraudowali 10.000 RM (sprawa Małego) sprzedali się gestapo na konfidentów i oni przygotowali zasadzkę. Gestapo na długo przed aresztowaniem miało gotową listę nazwisk i adresów, na której wielkość złożyły się wspólne zeznania Sarny, Czarnego Jura, a przede wszystkim Migulca i Karpa, dalej dane dostarczone przez Trepa. Z listą tą czekano tylko na moje aresztowanie, no i zaczęło się.”
W grypsie z lipca 1944 roku, skierowanym do komendanta Okręgu Śląskiego AK, por. „Nowina” z kolei napisał:
„Zygmunt. W trakcie pisania kartki udało mi się przeprowadzić rozmowę z Jastrzębcem i Okoniem. Jastrzębiec twierdzi, że jego inspektorat jest bezpieczny, ale znaleziono przy nim plany zrzutów i nasłuchów zrzutów lotniczych. Należy wszystko natychmiast zmienić. Okoń opowiedział mi przyczyny swego aresztowania. Wpadł przez Kila, szefa wywiadu w WSOP-ie, który okazał się także starym konfidentem i współpracownikiem Trepa. Kil organizował w kwietniu wyprawę na Mysłowice celem odbicia mnie i dostawienia do Komendy Głównej, która miała mnie ukarać za to, że sypię. Wyprawa była organizowana z rozkazu gestapo i naturalnie cały oddział został wystrzelany. Między nimi zginęli Wieś, Benke i Biały. Gestapo organizowało więcej takich sztuczek, które z jednej strony miały poderwać mój autorytet, z drugiej zaś pakować nowych ludzi w nieszczęście. Z wyjątkiem północy organizujcie wszystko od nowa albo postawicie krzyżyk. Telefon więzienny (blok 11 to więzienie, cywilne ubrania i włosy) doniósł przed chwilą, że Jastrzębca i Strugę wzięli przed chwilą na przesłuchanie. Pewnie i ja zaraz pójdę. Całe moje dotychczasowe zeznania wzięły w łeb, więc perspektywa nowych przesłuchań nie jest miła. Jakoś będzie. Przyślijcie nowy adres do korespondencji. Jeśli Jastrzębiec da adres, to poślę jeszcze jedną kartkę na Zawiercie.
Niech Bóg da Panu wypełnić to, czego nam doczekać nie pozwolił. Czołem”
W grypsie tym mowa była o wyprawie na Mysłowice. Otóż chodzi tu o wydarzenia z 7 kwietnia 1944 roku, kiedy to Niemcy rozbili w lesie koło Giszowca oddział partyzancki, który podjął próbę odbicia por. Wacława Stacherskiego i innych aresztowanych, trzymanych w więzieniu w Mysłowicach. Akcja ta okazała się prowokacją gestapo. Na czele wspomnianego oddziału partyzanckiego stał ppor. Wacław Andryszak ps. „Wiesio”. Karol Strózik, kolega „Wiesia” z harcerstwa, w artykule Piotrowiccy harcerze tak opisał początki jego działalności konspiracyjnej:
„Należał do drużyny Karola Kornasa. Ominęła go fala aresztowań z grudnia 1940 r. Z młodzieńczą wiarą i odwagą działał nadal w ZWZ – AK. Pracował jako robotnik fizyczny w firmie Meinl w Katowicach. Choć ukończył w 1939 r. Gimnazjum Kupieckie, nie mógłby otrzymać innej pracy, ponieważ jego rodzina odmówiła podpisania niemieckiej listy narodowościowej i przez całą okupację byli znani w Piotrowicach jako Polacy.”
„Wiesio”, który przeszedł stosowne szkolenie w oddziale partyzanckim „Garbnik” w Beskidach i który awansowany został do stopnia podporucznika, stanął na czele oddziału dyspozycyjnego Komendy Inspektoratu Katowice. Oddział operował przede wszystkim w lasach między Piotrowicami (dziś dzielnica Katowic) a Mikołowem. Posiadał tam bunkier, który był tak dobrze zamaskowany, że Niemcy – pomimo iż gruntownie przeczesali te tereny w poszukiwaniu oddziału – nie natrafili na jego ślad. Klapa zamykająca wejście do bunkra była pokryta ziemią i roślinnością, tak że idealnie zlewała się z ziemią. Oddajmy ponownie głos Karolowi Strózikowi:
„W piotrowickim lesie, koło nieistniejącej już wieży triangulacyjnej, wybudował wraz z kolegami bunkier – schronienie, w którym zawsze była dyspozycyjna grupa. Część z nich to zbiegowie z wojska niemieckiego, którzy w pełnym uzbrojeniu zgłaszali się do oddziałów partyzanckich w czasie swego pierwszego urlopu, bliscy i znani synowie polskich rodzin z okolicy.”
Dowódca oddziału najczęściej przebywał w tymże bunkrze, względnie w mieszkaniach zaprzyjaźnionych osób – u Śniegockich w Dębie, u Kwaśnych w Brynowie, u Owczarczyków w Piotrowicach i u Kapuśniaków w Mikołowie. Legitymował się fałszywymi dokumentami wystawionymi na nazwisko Józef Benke. Dekonspiracja bunkra nastąpiła na początku lutego 1944 roku, ale nie doprowadziła ona do rozbicia oddziału. Juliusz Niekrasz tak o tym pisze:
„W początkach lutego 1944 r. obserwacja lasu przyniosła hitlerowcom pozytywne wyniki, ujęli piętnastoletniego Franciszka Owczarczyka, gdy wkraczał do lasu niosąc paczkę z odzieżą i ciepłą bielizną. Przywieziony do gestapo w Katowicach i potwornie torturowany przyznał, że ma starszego brata Józefa, który jest w partyzantce w Beskidach, że on również chciał wstąpić do partyzantki, ale nie przyjęto go z powodu młodego wieku. Otrzymał natomiast zadanie udzielania pomocy partyzantom na miejscu, został łącznikiem pomiędzy bunkrem a placówką AK. Opisał też dokładnie lokalizację bunkra. […]
Gestapo, mając pełne rozeznanie, dokonało ponownego najazdu na las. Działo się to 9 lutego 1944 r. Tym razem bez trudu odnaleziono bunkier. Dano wezwanie do jego opuszczenia. Kiedy nikt z bunkra nie wychodził, wrzucono tam granaty. Jak się okazało, w bunkrze było 4 żołnierzy, 3 akowców zginęło, a jeden został ranny. „Wiesia” tutaj nie było. Następnego dnia gestapo aresztowało rodziców „Wiesia” i nieletniego jego brata celem wymuszenia zeznań.”
Oddział „Wiesia”, pomimo straty czterech ludzi, nie został rozbity. Wtedy to do akcji wkroczył Grolik, który otrzymał od Baucha zadanie wystawienia oddziału „Wiesia”. Grolik dzięki posiadanym w AK kontaktom dotarł do „Wiesia”, któremu zaproponował przeprowadzenie akcji odbicia z więzienia w Mysłowicach por. Wacława Stacherskiego oraz innych aresztowanych w ostatnich dniach akowców. Wróćmy do tego, co pisał Juliusz Niekrasz:
„Oprócz „Wiesia” jeszcze bardziej zapalił się do tego planu Wiktor Adamczyk („Biały”), który w okresie międzywojennym pracował w wydziale śledczym policji w Cieszynie, oraz Stanisław Jarosz („Mały”), komendant placówki AK w Wirku, a przed wojną zawodowy starszy sierżant WP. […] Najgorliwszym wszakże propagatorem planu był oczywiście Grolik. Proponował on „Wiesiowi”, aby do tak niebezpiecznej akcji wziął jak najwięcej ludzi, co najmniej 40, a ponieważ oddział „Wiesia” nie był tak liczny, doradzał wzmocnienie go ochotnikami.”
W pośpiechu opracowano plan akcji, który przewidywał sterroryzowanie przez jednego z partyzantów, przebranego w mundur wysokiego oficera SD, wartownika, który miałby otworzyć partyzantom bramę. Wtedy do akcji winien był wkroczyć oddział uderzeniowy, który po uwolnieniu więźniów miał odskoczyć z nimi w lasy olkuskie, by tam dołączyć do oddziału partyzanckiego „Hardego”.
6 kwietnia Wiktor Grolik w towarzystwie jeszcze jednego agenta gestapo przybył do Bielszowic, gdzie spotkał się z „Wiesiem”. Towarzyszącego mu agenta przedstawił „Wiesiowi” jako kapitana „Strzałę”, oddelegowanego rzekomo do wykonania akcji odbicia więźniów przez Komendę Okręgu Śląskiego AK. Grolik poinformował nadto, że 8 kwietnia por. Stacherski ma być przewieziony do KL Auschwitz, w związku z czym akcję trzeba przeprowadzić bezzwłocznie. W tym momencie oddajmy ponownie głos Niekraszowi:
„W tym czasie zameldował się Czesław W., żołnierz „Wiesia”, oświadczył, że jest chory i udziału w akcji brać nie może, ale przyprowadził dwóch swoich przyjaciół i prosi, aby „Wiesio” wtajemniczył ich w plan i wciągnął do sprawy. Byli to dezerterzy z Wehrmachtu: Józef Kurek i Joachim Nieradzik. Zaczęły się gorączkowe przygotowania do akcji, bo czas naglił. Grolik chciał wziąć udział w przerwaniu łączności telefonicznej z wiezieniem. „Wiesio” wyraził na to zgodę. Ustalono, że dokonają tego oprócz Grolika – „Wiesio” i „Biały”.”
Napisała do mnie niedawno Sylwia Borek Ryszkiewicz, informując mnie, że jej wujek, Roman Kurek, wziął udział w tej akcji, i zwracając uwagę, że w książce J. Niekrasza zostało zmienione imię wujka – zginął Roman, a nie Józef. Ten drugi był jego bratem, zmarł kilka lat temu. Poza tym Roman nie był uciekinierem z Wehrmachtu. Ale wróćmy do tego, co napisał Niekrasz:
„Dnia 7 kwietnia, około godziny 15, przyjechali tramwajem do Mysłowic Grolik, „Wiesio” i „Biały”. W pobliżu przystanku czekali już, o wszystkim powiadomieni, Bauch, Kampert i kilku gestapowców. Kampert pozostał na przystanku, natomiast pozostali poszli w ślad za Grolikiem, „Białym” i „Wiesiem”.
Jedyną osobą, która po wojnie mogła złożyć relację, co się działo później, był Grolik. Twierdził, że zaledwie odeszli od skrzyżowania, na którym był przystanek tramwajowy, gestapowcy otworzyli ogień, zabijając na miejscu „Wiesia” i „Białego”, on zaś został przypadkowo, przez nieuwagę czterokrotnie zraniony. Wersja ta, moim zdaniem, nie jest wiarygodna. Gestapowcy z pewnością zamierzali ująć „Wiesia” i „Białego”, lecz ci widocznie zorientowali się, że wpadli w zasadzkę, i zdążyli sięgnąć po broń. Doszło do walki, w której „Biały” zginął na miejscu, „Wiesio” został śmiertelnie ranny i zmarł wkrótce w szpitalu w Mysłowicach, a Grolik odniósł powierzchowne rany.
Plan gestapo został zagrożony. Grolik miał pojechać na ustalony punkt kontaktowy w Starej Kuźni i pilotować oddział do Mysłowic (oddział, według planu gestapo, powinien być już w drodze zlikwidowany), tymczasem był ranny, bardzo silnie krwawił, chwilami tracił przytomność. Na miejsce rannego mógł wejść do gry tylko Kampert, którego Grolik już wiele dni wcześniej wprowadził do otoczenia „Wiesia”, przedstawiając go jako komendanta organizacji „Wyzwolenie” scalonej z AK. Dla ubezpieczenia akcji postanowiono z Kampertem wysłać także rzekomego kpt. „Strzałę”.
Gestapo musiało teraz szybko działać. Bauch ulokował Grolika w samochodzie, zabrał po drodze Kamperta i udał się do Katowic. Grolika umieszczono w szpitalu „Spółki Brackiej”. Kampert został pouczony przez Baucha, jakie czynności ma wykonać w zastępstwie rannego.”
O tym, co stało się później, najszerzej napisał Andrzej Różanowicz ps. „Głuszec” w artykule Masakra w giszowieckim lesie:
„Kampert zaraz po strzelaninie pod mysłowickim więzieniem, pojechał z konfidentem znanym w konspiracyjnych kręgach jako kapitan „Strzała” do Bielszowic. Tam przekazał partyzantom wiadomość, że ich dowódca czeka w Mysłowicach i by dołączyć do niego pojadą przez las. Za kierownicą ciężarówki „wypożyczonej” z kopalni Bielszowice usiadł Stanisław Jarosz, ps. „Mały”, będący sierżantem WP. Reszta uzbrojonego oddziału usiadła z tyłu.
Kiedy konwój leśnymi drogami dotarł do szosy murckowskiej koło kolonii Zuzanna, zjechał w prawo w giszowiecki las na drogę prowadzącą do szybu Jan. Po kilkudziesięciu metrach osobowy samochód Kamperta zatrzymał się. Stanęła i ciężarówka. Wtedy rozbłysły reflektory, samochód osobowy gwałtownie ruszył do przodu, a na ciężarówkę z obu stron posypał się grad strzałów z broni maszynowej. Zabito oślepionego reflektorami kierowcę, a potem całkowicie zaskoczonych, siedzących pod plandeką partyzantów. Nie ocalał nikt. Zmasakrowane zwłoki wrzucono do wykopanego na skraju lasu dołu.
Rok po tej tragedii, już po wojnie, mieszkańcy Zuzanny postawili tu dwa krzyże i zapalali znicze. Potem kolonię wyburzono, a w miejscu dawnej drogi powstała trasa szybkiego ruchu. Znikły krzyże, powoli zapomniano o pomordowanych partyzantach.”
Tymczasem wróćmy ponownie do tego, co napisał Juliusz Niekrasz:
„Kiedy wiadomość u ujęciu inspektora „Nowiny” i masowych aresztowaniach w Inspektoracie Katowice dotarła do Komendy Śląskiego Okręgu AK, przyjechał do Katowic mjr Migula. Od niego uzyskałem informację, że wywiózł samochodem z Katowic archiwum inspektoratu oraz zmagazynowaną broń. Archiwum i broń były przechowywane w skrytce na strychu domu na rogu ulicy Plebiscytowej i Jagiellońskiej. Stałą opiekę nad archiwum i składem broni sprawował mieszkający tam stary powstaniec śląski, członek AK, z zawodu szewc, nazwisko jego niestety zatarło się już w pamięci. W Katowicach były jeszcze inne, mniej ważne punkty magazynowania broni, na przykład przy ul. Mariackiej 18 (tym punktem zawiadywał Jan Ratajczak).”
Równocześnie trwały aresztowania, które zataczały coraz to szersze kręgi osób. Oddajmy ponownie głos Juliuszowi Niekraszowi:
„Jako jedni z pierwszych (jeszcze przed akcją mysłowicką) ujęci byli bracia Wieczorkowie z Panewnik: Jan (urodzony 23 grudnia 1907 r.) i Wilhelm (urodzony 27 marca 1914 r.). Po śledztwie przewiezieni zostali do Bytomia, postawieni przed sądem i 27 października 1944 r. skazani na karę śmierci. Wyrok wykonano w więzieniu w Katowicach 24 listopada, ścinając jednego brata po drugim.
Dnia 4 maja aresztowany został Władysław Krzyżaniak („Hałas”), zastępca komendanta WSOP w inspektoracie katowickim – w stopniu starszego sierżanta. Dnia 11 czerwca aresztowano Feliksa Domagalskiego (urodzony 19 listopada 1896 r. w Poznaniu) i rozstrzelano w Oświęcimiu 24 sierpnia. Dnia 29 czerwca aresztowani zostali: adiutant inspektoratu, ppor. Sylwester Newiak („Borówka”) oraz bracia Kmiecikowie: Józef („Struga”) i Zygmunt („Jastrzębiec I”). Ten ostatni pełnił funkcję zastępcy dowódcy batalionu saperów. W dniu jego aresztowania komendant Śląskiego Okręgu AK podpisał rozkaz nr 2 BP/44 o nominacji oficerskiej (z plutonowego podchorążego saperów na podporucznika saperów) ze starszeństwem od 3 maja 1944 r. Data podpisania nominacji oficerskiej dla „Jastrzębia I” zbiegła się z datą jego aresztowania.”
Wydaje się, że Juliusz Niekrasz się tu pomylił. Otóż w świetle materiałów zgromadzonych przez Jana Bolesława Warcholika, zastępca dowódcy 23 Batalionu Saperów Inspektoratu Katowice, używający pseudonimu „Jastrząb I”, oraz ppor. Zygmunt Kmiecik ps. „Jastrzębiec”, który to został aresztowany w czerwcu 1944 r., to dwie różne osoby. Ppor. „Jastrzębiec” w kampanii wrześniowej służyć miał w 75 pp (w stopniu sierżanta), podczas gdy „Jastrząb I” to – wg materiałów Bolesława Warcholika – plut. pchor sap. ze starsz. 1939, przydział przedwojenny – Centrum Wyszkolenia Saperów, w konspiracji od 1939 r., z-ca d-cy 23 Batalionu Saperów w Insp. Katowice, rozkazem K.O. 2/BP z dnia 20 VI 1944 r. awansowany do stopnia ppor. ze starsz. 3 V 1944 r.
Jaką więc funkcję w tym czasie pełnił ppor. Zygmunt Kmiecik ps. „Jastrzębiec”, który wcześniej był komendantem Podinspektoratu Zawiercie? Wydaje się, że pozostał on w dyspozycji komendanta Inspektoratu Tarnowskie Góry. Zdaje się o tym świadczyć cytowany już fragment grypsu por. Wacława Stacherskiego – „Nowiny” z lipca 1944 roku, w którym informował on komendanta Okręgu Śląskiego AK:
„W trakcie pisania kartki udało mi się przeprowadzić rozmowę z Jastrzębcem i Okoniem. Jastrzębiec twierdzi, że jego inspektorat jest bezpieczny, ale znaleziono przy nim plany zrzutów i nasłuchu zrzutów lotniczych. Należy natychmiast wszystko zmienić. […] Jeśli Jastrzębiec da adres, to poślę jeszcze jedną kartkę na Zawiercie.”
Tak więc „Nowina” jednoznacznie wskazywał tu, iż „Jastrzębiec” związany był z Inspektoratem Tarnowskie Góry i z Zawierciem. Tymczasem wróćmy do tego, co napisał Juliusz Niekrasz:
„Aresztowań w wiosennych i letnich miesiącach 1944 r. było bardzo wiele i trudno je wszystkie wymienić, o jednym wszakże pragnę jeszcze wspomnieć. Chodzi mi o ujęcie kpt. Pawła Wybierskiego („Laub”), który był zastępcą inspektora „Nowiny”. Okoliczności jego aresztowania mogłyby służyć jako przestroga dla działaczy konspiracyjnych, gdyby mogły być we właściwym czasie ujawnione. Oficerem łącznikowym Wybierskiego był Michał Cebula („Okoń”), który przez łatwowierność i nieopanowanie języka zgubił siebie i wystawił na cierpienia i niebezpieczeństwo utraty życia swego szefa. „Okoń” spotkał się przypadkowo z Grolikiem, którego poznał w czasie rozmów scaleniowych, i był przekonany, że Grolik jest wybitnym działaczem podziemia. Grolik wyraził przekonanie, że Komenda Okręgu powinna jak najszybciej mianować nowego inspektora i pytał, jak się można z Komendą skontaktować. „Okoń” odpowiedział, że zastępca inspektora nie jest aresztowany, więc nie widzi potrzeby takiego pośpiechu. Grolik chciał teraz skontaktować się z zastępcą w bardzo ważnej sprawie. „Okoń” ujawnił jego osobę. Wkrótce zostali aresztowani „Laub” i „Okoń”. „Lauba” w dniu 18 stycznia 1945 r. ewakuowano do Gross-Rosen, 8 lutego do obozu Dora-Nordhausen, a 8 kwietnia do Bergen Belsen, gdzie doczekał oswobodzenia, natomiast „Okonia” osadzono w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu i tam stracono.”
Aresztowani akowcy poddawani byli wymyślnym torturom. Przesłuchiwany po wojnie na tę okoliczność Władysław Krzyżaniak – „Hałas” opowiadał:
„W czasie przesłuchiwań stosowało gestapo tortury, wieszano przesłuchiwanego głową na dół, wkręcano do nosa szyjkę od butelki napełnionej wodą i wlewano przesłuchiwanemu wodę do płuc, zgniatano między drzwiami dłonie oraz stosowano bicie do tego stopnia, że po przesłuchaniu mieliśmy formalnie czarne ciała. Na izbie przesłuchań było jednocześnie 4 zatrzymanych. Między innymi przesłuchiwana była wraz ze mną kurierka AK, żona jakiegoś porucznika, rozebrana była do naga, torturowano ją w szczególnie wyrafinowany sposób, wykręcano piersi, wbijano szpilki za paznokcie i bito w niemożliwy sposób. Po przesłuchaniu kurierka ta zmarła.”
Nie wszyscy potrafili wytrzymać tortury, skutkiem czego krąg aresztowanych stale się poszerzał. W ciągu kilku miesięcy gestapo ujęło w sumie około 600 osób. Wiele z nich swoją wierność Polsce przypłaciło życiem. Kończąc niniejszy wątek, dodajmy, że por. Wacław Stacherski – „Nowina” został stracony 18 września 1944 roku, dzieląc los wielu swoich podkomendnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zbrodnicze małżeństwo Graffów

W piśmie z 19 listopada 1953 roku prokurator Alicja Graff wymieniała zarzuty wobec płk. Wacława Kostka-Biernackiego:  „Od 1931 r. do 31 sier...