No i stało się. Komitet wyborczy Rafała Trzaskowskiego złożył protest wyborczy w niezawisłym Sądzie Najwyższym, uzasadniając jego zasadność aż dwoma tysiącami powodów.
Protest zaniósł pan Wojtowicz, pełnomocnik pana Trzaskowskiego, a towarzyszyła mu Aleksandra Kołłon… to jest pardon – jaka tam znowu Aleksandra Kołłontaj!
Aleksandra Kołłontaj wprawdzie też była bolszewicą i propagowała rozwiązłość wśród dziewcząt, żeby również rewolucjoniści mieli trochę przyjemności z życia wypełnionego walką o socjalizm – ale dzisiaj jest już bardzo starym nieboszczykiem, a być może nie żadnym nieboszczykiem, ani nawet nieboszczką, tylko piekłoszczką, którą cały czas będzie bolało, a oprócz tego przez całą wieczność będzie musiała słuchać kompozycji Nergala, co jak wiadomo, gorsze jest od śmierci – więc nie żadna Aleksandra Kołłontaj, tylko pani Barbara Nowacka.
A ta moja freudowska pomyłka bierze się stąd, że pani Nowacka stylizuje się trochę na Aleksandrę Kołłontaj, a trochę na „La Passionarię”, czyli Dolores Ibaruri, która po przetrzepaniu komunistom skóry przez generała Franco, znalazła się w Moskwie, na łaskawym chlebie u Józefa Stalina, dla którego nie miała słów uwielbienia.
Ale mniejsza już o te stylizacje, bo przecież chodzi o protest wyborczy, który niezawisły Sąd Najwyższy będzie musiał spenetrować i zdecydować, czy wybory unieważnia, czy nie. Rafał Trzaskowski chciałby, żeby unieważnił, bo wtedy nie tylko mógłby opuścić znienawidzony warszawski ratusz, z którym ma same zgryzoty, ale i uzyskać immunitet, dzięki któremu zabezpieczyłby się przed nocnymi koszmarami.
Pan prezydent Andrzej Duda zapewne by tego nie chciał, ale to nie ma nic do rzeczy, bo niezawisły Sąd Najwyższy jest, jak sama nazwa wskazuje, nie tylko najwyższy, ale i niezawisły, w związku z tym nie będzie kierował się prywatniackim interesem pana Rafała Trzaskowskiego, ani państwowiackim interesem pana prezydenta Andrzeja Dudy, tylko… – no właśnie, czym?
Pewnej wskazówki dostarcza anegdotka o księdzu profesorze Stefanie Pawlickim, który z racji zajmowanego stanowiska brał udział w posiedzeniach Senatu Uniwersytetu Jagiellońskiego. Któregoś dnia obrady Senatu się przeciągały, a tymczasem ksiądz Pawlicki, który lubił sobie dobrze zjeść, był zaproszony na kolację do domu słynącego ze znakomitej kuchni. Kręcił się coraz bardziej niespokojnie, aż wreszcie pod jakimś pretekstem się wyekskuzował, oświadczając na odchodne, że bez względu na to, jaką decyzję prześwietny Senat podejmie, to uzasadnienie znajdą już panowie koledzy z wydziału prawnego.
I taka jest właśnie rola nie tylko niezawisłego Sądu Najwyższego, ale i innych niezawisłych sądów – jak uzasadnić jakąś, taką czy inną decyzję, czy nawet Justitzmord, żeby miało to ręce i nogi, przynajmniej na pozór.
No dobrze, ale uzasadnienie, to tylko uzasadnienie – ale kto tę decyzję, którą niezawisły sąd ma tylko uzasadnić, podejmuje? Tajemnica to wielka, ale pewnej wskazówki dostarcza nam deklaracja wypowiedziana w filmie Krzysztofa Zanussiego „Kontrakt” przez partyjnego buca, granego przez Janusza Gajosa – że demokracja – demokracją, ale ktoś przecież musi tym kierować!
I słusznie – bo wyobraźmy tylko sobie, że demokracją nie kieruje nikt, tylko uliczny tłum, który przecież jest nieobliczalny. W takim nieszczęśliwym kraju, jak nasz nie musiałoby to zaraz pociągać za sobą jakichś apokaliptycznych następstw, ale w państwach mających arsenał jądrowy wygląda to już inaczej. Czy z powodu demokratycznego gusła ktoś pozwoli położyć palec na atomowym cynglu jakiemuś przypadkowemu faworytowi ulicznego zbiegowiska? Optymistycznie zakładam, że tak nie jest, ale skoro tak nie jest, to jak jest?
Musimy w tym miejscu postawić pytanie, co jest niezbędne do rządzenia państwem. Stanisław Cat-Mackiewicz twierdził, że dwie rzeczy: klika, to znaczy, pardon – jaka tam znowu „klika”! Nie żadna „klika”, tylko elita, no i program, to znaczy mnóstwo obietnic bez pokrycia, ot takich, a jakimi zetknęliśmy się zwłaszcza przed drugą turą ostatnich wyborów, kiedy to obydwaj kandydaci sprawiali wrażenie bogów wszechmogących.
Obawiam się jednak, że pogląd Stanisława Cata-Mackiewicza to tylko powierzchnia zjawiska, podczas gdy my, za radą Wieszcza, musimy zstąpić do głębi. Wracamy tedy do pytania, co jest niezbędne do rządzenia państwem. Odpowiedź brzmi: siła i wiedza. Jeśli to sobie uświadomimy, to od razu mamy jasność, że ani Sąd Najwyższy, ani wszystkie inne niezawisłe sądy, żadnej władzy w prawdziwym tego słowa znaczeniu nie sprawują, bo świecą światłem odbitym. A kto jest źródłem tego światła? Ano, jest nim ten, kto dysponuje realną siłą. A kto dysponuje realną siłą?
Odpowiedzi na to pytanie udziela nam klasyk demokracji Józef Stalin. Za jego czasów siłą formalnie dysponowali dowódcy wojskowi, ale to też nieprawda, bo przecież Józef Stalin, który nie dowodził dywizjami, nie miał na podorędziu armat i tak dalej, robił z tymi wszystkimi marszałami co tylko chciał. A dlaczego tak robił? A dlatego, że mógł. A dlaczego mógł? Dlatego, że miał do dyspozycji zgraję zbirów, którzy każdego dygnitarza nie tylko mogli aresztować, ale i storturować, a potem zamordować.
Wynika z tego, że władza – jak to zauważył Mao Zedong – wyrasta z lufy karabinu, a jej siła tkwi w instynkcie samozachowawczym, który kieruje postępowaniem większości ludzi, zwłaszcza w sytuacjach ekstremalnych. Gdyby ludzie byli pozbawieni instynktu samozachowawczego, żadna władza nie byłaby możliwa, zwłaszcza na dłuższą metę – a do tego dochodzi jeszcze pragnienie uniknięcia cierpienia.
Aleksander Sołżenicyn powiada, że ludzie, którzy byli tak wycieńczeni, że już nie bali się śmierci, nadal bali się kija i chociaż wydawało się im, że nie mają już sił, pod batogami jeszcze wstawali i wlekli się na „roboty ogólne”.
Wynika z tego, że źródłem władzy państwowej są właśnie owi gotowi na wszystko zbirowie, a sztuka podporządkowania ich sobie sprowadza się do tego, by odpowiednim duraczeniem nakłonić ich do wzajemnego się podsrywania, co w efekcie zmusza ich do szukania arbitra, który by ich godził. No i Józef Stalin opanował tę sztukę do perfekcji, dzięki czemu lepiej rozumiemy, że państwo, to nic innego, jak monopol na przemoc, w której służbie pozostają ci wszyscy dygnitarze.
W tej sytuacji możemy już pokusić się o odpowiedź na pytanie, czym będzie kierował się niezawisły Sąd Najwyższy. Formalnie schroni się za murami praworządności, ale oczywiście to tylko pozór, bo tak naprawdę, to tylko poszuka on jakiegoś krętackiego uzasadnienia decyzji, którą przekaże mu do wykonania zgraja zbirów.
I jeżeli zgraja każe niezawisłemu Sądowi Najwyższemu unieważnić wybory, to je pod byle jakim pretekstem unieważni, a jeśli zgraja zabroni ich unieważniać, to niezawisły Sąd Najwyższy uzna je za ważne, nawet wbrew oczywistym przyczynom, o których najwyżej powie, że owszem, wystąpiły, ale nie miały wpływu na wynik wyborów – jak to było z wykształceniem Aleksandra Kwaśniewskiego.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
http://michalkiewicz.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz