Wiele tęgich głów zastanawiało się po wojnie, jak to się stało, że tylu dobrych Niemców dało się przekabacić Adolfowi Hitlerowi i jego klice nie tylko do posłuszeństwa, ale nawet do zbrodni. Ciekawe, że nikt nie ośmielił się dociekać, dlaczego tylu dobrych Rosjan dało się otumanić Leninowi, Trockiemu i innym Umiłowanym Przywódcom światowego proletariatu.
Pewne światło rzuciła na to Rosjanka, którą poznałem w Budapeszcie u mojej siostry. Podczas kolacji powiedziałem jej, że my, Polacy, w sprawie komunizmu właściwie jesteśmy bez winy, bo to wyście go do nas przywlekli, ale wy, Rosjanie, nie macie już nic na swoje usprawiedliwienie.
Na to ona powiada: tak? A Lenin, to kto? Rosjanin, czy Żyd? A Trocki to kto? Rosjanin, czy Żyd? A Dzierżyński, to kto? Rosjanin, czy Polak? A Stalin to kto? Rosjanin, czy Gruzin? I zakończyła tę wyliczankę uwagą, że naród rosyjski z bronią w ręku najdłużej opierał się bolszewikom, aż w końcu, przepuszczony przez maszynkę do mięsa, uległ. A kto go przez tę maszynkę przepuścił? Ano, żydokomuna, której się uroiło, że zbuduje nowy, wspaniały świat.
O tych urojeniach pisał Janusz Szpotański, że „by mogła zapanować równość, trzeba wpierw wszystkich wdeptać w gówno. By człowiek był człowieka bratem, trzeba go, wpierw przećwiczyć batem (…) Dla ludu eto wsio rawno, czy car, czy chan jest jego katem. Bo lud, to swołocz i gawno. Batem go, batem, batem batem!”
No tak, ale przecież ani car, ani chan, ani Stalin, ani Hitler osobiście tych wszystkich nieszczęśników, skazanych na bycie nawozem historii, nie zamordowali. Musieli mieć setki tysięcy posłusznych pomocników. No i mieli.
Kto to był? Ano, to byli funkcjonariusze publiczni, krótko mówiąc – urzędnicy. To oni byli wykonawcami tych wszystkich obłąkańczych pomysłów. Wystarczyło, że banda szaleńców opanuje państwo i urzędnicy już mają alibi w postaci pozorów legalności swoich działań. Dla posady i pensji gotowi są zrobić wszystko, co im ich panowie gangsterzy każą.
To jest chyba najgorsza i najbardziej zdemoralizowana grupa społeczna, na co zwrócił uwagę Maurycy Rothbard. Jeśli człowiek chce uzyskać dochód, to musi najpierw zrobić coś dobrego drugiemu człowiekowi; sprzedać mu, czego tamten potrzebuje, uszyć mu ubranie, ugotować mu obiad, przewieźć go z miejsca na miejsce itd. Tylko jedna grupa społeczna nie musi nikomu robić niczego pożytecznego. To funkcjonariusze publiczni, którzy swoje dochody wymuszają siłą – oczywiście przy mocy innych funkcjonariuszy.
Wszystko to są rzeczy znane i skoro to przypominam, to dlatego, że właśnie dostałem decyzję prezesa Głównego Urzędu Ochrony Danych Osobowych, nakazującą mi usunięcie z publikacji na mojej stronie internetowej imienia i nazwiska Hermenegildy Kociubińskiej (imię i nazwisko oczywiście fałszywe, bo funkcjonariuszka publiczna z niezawisłego Sądu Okręgowego w znanym na całym świecie z niezawisłości sądowej Poznaniu, zabroniła mi wypowiadania tego zaklęcia, to znaczy – pardon – oczywiście tego imienia i nazwiska.
W uzasadnieniu decyzji przytoczony został też pozór jej legalności w postaci uwagi, że nie wskazałem podstawy prawnej przetwarzania i upublicznienia danych osobowych Hermenegildy Kociubińskiej. Prezes powołuje się na jakieś rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady UE, które formułują w zakresie wypowiadania takich zaklęć bardzo surowe warunki, a ja żadnego z nich nie spełniłem.
Okazuje się, że jeśli jeden człowiek chce coś powiedzieć innemu człowiekowi, to musi uzyskać na to zezwolenie trzeciego człowieka, to znaczy – jakiegoś gangu, czyli „podstawę prawną”. Jeśli to nie jest ilustracja totalitaryzmu, to ja jestem chińskim mandarynem.
Na tym oczywiście się nie skończy, bo tylko patrzeć, jak w Eurokołchozie, którego instytucje opanowane są przez totalniaków, wpadną na pomysł obowiązku uzyskania podstawy prawnej w przypadku pragnienia zadośćuczynienia naturalnej potrzebie. Zostanie w tym celu utworzony specjalny Urząd z prezesem na czele i w ten sposób powstanie nowe żerowisko dla funkcjonariuszy publicznych, którzy swoje obowiązki będą skrupulatnie i z poświęceniem wykonywać – oczywiście nie za darmo, tylko za pieniądze. A jak pewnego dnia padnie rozkaz zredukowania populacji gwoli ulżenia umęczonej planecie, to jestem pewny, że nikomu nie zadrży ręka.
Jak zostałem poinformowany, decyzja jest „ostateczna”, chociaż mogę wnieść skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie i z tego tytułu zapłacić 200 złotych. Jak się okazuje, „z wszystkiego można szmal wydostać” – ale odczuwam taki wstręt i odrazę na myśl o kontakcie z niezawisłymi sądami, w których przecież też się roi od funkcjonariuszy publicznych, że chyba tego głupstwa już nie zrobię.
Tym bardziej, że czeka mnie następny etap w postaci rozprawy przed niezawisłym Sądem Okręgowym w znanym na całym świecie z niezawisłości sądowej Poznaniu, który już tam znajdzie kolejny pozór uzasadnienia by na żądanie Hermenegildy Kociubińskiej, reprezentowanej przez drogiego pana mecenasa Jarosława Głuchowskiego, po raz kolejny wyszlamować mnie z pieniędzy – tym razem pod pretekstem wypowiedzenia zaklęcia. Tak czy owak, przemysł molestowania musi przynosić dochody.
Stanisław Michalkiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz